Gdzieś między Karolem Mayem a Sir Arthurem Conanem Doyle’em
Recenzuje: jolietjakeblues
Sugerując się wzmianką na okładce powieść „Czerwony Krąg” pióra Edgara Wallace’a powinna być znana każdemu miłośnikowi kryminałów, nie tylko angielskich. Zaś sam autor, też z racji urodzenia i płodności pisarskiej powinien stać na czele, a co najmniej w jednym szeregu, pochodu gwiazd literackich tego gatunku: Agathy Christie, Dorothy Leigh Sayers, Edith Ngaio Marsh, Josephine Tey urodzonych tak jak Wallace jeszcze w dziewiętnastym wieku czy już dwudziestowiecznej Margery Allingham. Jest jednak inaczej. Oczywiście zakaz cenzury w PRL zrobił swoje i do 2013 roku czytelnicy nie mieli przyjemności poznać w polskim przekładzie książek tego pisarza, mimo że w Polsce międzywojennej wydano sporo jego utworów.
Na szczęście rok 2014 przyniósł erupcję wydań kryminałów Wallace’a, prześcigając w ilości książek na naszym rynku Marsh, Allingham, Tey, choć Sayers chyba jeszcze nie. Chciałbym wierzyć, żeby popularnością wśród czytelników mierzoną i czytelnictwem, i tytułami na półkach domowych tudzież bibliotecznych dorównał Christie, Doyle’owi i Poe’emu. Dlaczego? Powody, w moim przekonaniu, są dwa. Po pierwsze wiek dziewiętnasty, który nawet, jeśli już nie istnieje w powieściach wszystkich wymienionych wyżej pisarzy kryminalnych, to jakiś jego cień przemyka ciągle. Pewien smak, zapach, jakby aura. Być może jest to też kwestia znakomitych przekładów pochodzących z pierwszej połowy dwudziestego wieku. A może jednak mocno odciśnięte na twórczości angielskiej przełomu wieków piętno Doyle’a i Poe’ego, Dickensa nawet? Po drugie język pisarski, którego dzisiaj już się nie spotyka. To była rzecz, która od razu zwróciła moją uwagę. Najpierw skojarzyłem sobie styl z „Jak najwięcej grobów” Allingham, którą przeczytałem niedawno, ale to mi nie wystarczyło, coś jeszcze wierciło, zdecydowanie głębiej. Nagle konotacja się pojawiła. Karol May! Robert Louis Stevenson! Od niego trafiłem do Smitha Howdena. Stamtąd do trylogii o Janie Martenie. W końcu do Wiesława Wernica. Po prostu wciągnięty zostałem w lektury własnego średnio późnego dzieciństwa. Mam wrażenie, że to nadużycie, ale jest niezwykle silne, graniczące z pewnością. Żeby zdobyć jakiś argument, sprawdziłem, kto tłumaczył „Czerwony Krąg”. Franciszek Mirandola. Żył na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Pisarz i tłumacz młodopolski. Jeden z prekursorów fantastyki grozy. Stawiany obok takiego tuza tego gatunku, jakim jest Stefan Grabowski.
Kryminał podzielony na czterdzieści trzy rozdziały i prolog. Rozdziały są ledwie kilkustronicowe. Stron dwieście czterdzieści jeden. Krąg postaci bardzo wąski. Akcja dzieje się w Londynie z drobnymi odniesieniami do kontynentalnej zagranicy. Fabuła dotyczy finansowych kręgów mieszczańskich, ociera się o banki i o politykę. Jednak skonstruowana bez wymuszania na czytelniku wiedzy z zakresu ekonomii, czy historii państwa i prawa. Jej struktura jest niezwykle lekka, skoncentrowana na uwiedzeniu czytelnika opowieścią wręcz przygodową, ba, wydaje się czasem, że młodzieżową. Nie jest to oczywiście kryminał zamkniętego pokoju. Raczej sugerowałbym, że powieść o przygodach… Właśnie, czyich? Najpierw jednak ostrzeżenie: uprzejmie prosi się czytelnika, żeby nie zaglądał na ostatnie strony książki; równie uprzejmie o niezbyt uważne czytanie prologu. Wszystko dlatego, żeby nie psuć sobie zabawy. Nie jest to precyzyjnie utkana zagadka. Umysły matematyczne uprasza się zatem o porzucenie logiki na rzecz przyjemności. Bohaterów wydaje się, że jest dwóch: detektyw amator Derrick Yale, działający wedle posiadanej psychometrycznej wiedzy i inspektor Parr, grubas o twarzy nieprzejawiającej „śladu rozumu ni wykształcenia”, których opisy w książce są wyjątkowe i wykraczają poza zdawkowe i niezbyt ciekawe charakterystyki pozostałych postaci, nie wyłączając ofiar zbrodni i dwojga młodych bohaterów dramatycznej miłości.
Mimo lekkości, oszczędności w słowach na temat postaci, krajobrazów, szczegółów przedmiotów, drobiazgowych opisów czynności intryga i powieść krok za krok, strona za stroną wydają się coraz mniej infantylne a przykuwają uwagę roztropnością zawiązania i zgrabnym prowadzeniem. Książka jest z rodzaju tych, które doceniać się zaczyna wówczas, gdy jesteśmy już w jej połowie, doskonale poznaliśmy postaci i fabuła wciągnęła nas tak, że zaczynamy zadawać sobie mnóstwo pytań. W owym czasie czy też miejscu nie jesteśmy pewni roli bohaterów. Pośród nich szukamy złoczyńcy. Zabawiamy się gorączkowo w eliminowanie. Bezskutecznie. Edgar Wallace okazuje się zbyt wielkim fachowcem. A niespodziankę, zaręczam, szykuje niejedną.
Proszę nie szukać konfliktu ani rywalizacji pomiędzy Parrem i Yalem, co znane jest z serii o Poirocie czy Holmesie. W „Czerwonym Kręgu” nie ma miejsca na inspektorów Jappa bądź Lestrade’a, bo Parr nie ma kontrpartnera w geniuszu, choć może wydawać się na początku inaczej. Cóż, być może to świadomy pisarski zabieg Wallace’a, choć przecież nie mógł czerpać z pomysłów Agathy Christie. Czy z Doyle’a mógł? Teoretycznie tak, ale to pytanie do badaczy twórczości obu pisarzy. Tutaj policjant i detektyw współpracują zgodnie, ale… Proszę zwrócić uwagę na dość okrutne umniejszanie i poniżanie naczelnego inspektora Parra począwszy od wyglądu fizycznego po życie rodzinne i w końcu obrzydliwe sugestie na temat jego stanu umysłowego. Jaka to cudowna objawia się nam teoria spiskowa.
Książka znakomita. Aż tęskni się za obejrzeniem ponoć czterokrotnej adaptacji.
Autor: Edgar Wallace
Tytuł: Czerwony Krąg
Wydawnictwo: Ciekawe Miejsca
Liczba stron: 241
Ocena recenzenta: 6/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.