Dodany: 06.11.2014 12:01|Autor: Mrozi78
Rzecz o kilku ważnych książkach…
W życiu „spotykamy” na swojej drodze różne książki, które kształtują nasze postrzeganie otaczającego świata, nasze poglądy, umiejętność budowania więzi (relacji) międzyludzkich. Niektóre są „piękne”, inne „wybitne”, jeszcze inne „cool” lub tylko ciekawe. Ale po latach ta, która była wybitna staje się jedynie ciekawa, a ciekawa nabiera znaczenia „wybitnej”. Oczywiście, co warto podkreślić, zmiany te zachodzą w naszym subiektywnym odbiorze. Powieść dla nas wybitna może okazać się mało ciekawa, płytka lub infantylna dla pozostałych osób, z którymi o niej rozmawiamy. Dla mnie najważniejsze jest to, by książka trafiała do mnie, wnosiła coś do mojego życia. To dla mnie ma być wybitna albo tylko ciekawa. Miałem to szczęście, że w życiu przeczytałem ogromną liczbę książek – choć do klasy 7 szkoły podstawowej wcale nie należałem do zwolenników czytania. Aż pewnego dnia stało się coś, co spowodowało, że zaczęła się moja przygoda z literaturą. Piękna przygoda, pełna zwrotów akcji (fascynacji różnymi gatunkami literackim), chwil wzruszenia i zauroczenia. Można o tym opowiadać godzinami, snuć anegdoty i przytaczać ciekawe zdarzenia, ale dzisiaj opowiem o jednej tylko, dla mnie bardzo ważnej powieści… „Frankym Furbo” Wiliama Whartona.
Autora miałem przyjemność spotkać dwa razy, kiedy odwiedzał Polskę (przy okazji „zdobyłem” upragniony autograf w książce). Za każdym razem sprawiło mi dużą przyjemność słuchanie o człowieku, który przeżył tak wiele (m.in. wojnę, nagłą śmierć osób bliskich) i który potrafi o tym opowiadać tak, że mamy poczucie uczestniczenia w tych wydarzeniach – jako członek rodziny, bliski znajomy. Ja poczułem się tak przy lekturze kilku pozycji tego autora i było to bardzo dobre doznanie.
Ale czytając „Franky’ego...” przeżyłem jeszcze więcej – wkroczyłem w świat magii. Magii przyjaźni, wartości życia i sensu walki o wartości, które są dla na ważne (choć przez niektórych marginalizowane) oraz braku sensu w niektórych działaniach wielkich tego świata (prowadzenie wojny).
Franky to magiczny lis, mający dużą wiedzę o świecie, której można mu tylko pozytywnie pozazdrościć. Ucieka od przypisanego mu stereotypu chytrego łowcy, chce więcej niż tylko upolować coś do jedzenia. Walczy o swoje Ja (inne niż Ja pozostałych lisów, w tym matki). Żyje pełnią życia, jest ciekawy wszystkiego, co go otacza. I najważniejsze (a niekoniecznie popularne w obecnych czasach) – chce dzielić się zdobytą mądrością. Z kim? Choćby z dwoma zaciekłymi (w teorii) wrogami – walczącymi ze sobą Amerykaninem (Wiliamem) i Niemcem (Wilhelmem). Przekazuje im część swojej magii, wiedzy i doświadczenia.
Powieść zaczyna się od negacji istnienia Franky’ego. Najstarszy syn Wiliama stwierdza, że nie wierzy w istnienie mądrego Liska. Wiliam musi udowodnić dziecku, ale przede wszystkim sobie, że zbudowane na magii życie Franky’ego nie było złudzeniem, a wartości przez niego wpojone i przekazywane dalej dzieciom mają sens. Rozpoczyna się niezwykła przygoda…
Przeczytałem „Franky'ego Furbo” siedem razy i za każdym razem znajdowałem coś nowego w tej historii. Najpierw jako licealista, potem mąż, teraz ojciec czytający ją swojemu synowi. Planuję jeszcze liczne powroty do tej powieści, bo jest ona po prostu ponadczasowa. Na każdym etapie życia można z niej wynieść bardzo wiele, przypomnieć sobie, co jest ważne i że nie wolno o tym zapominać.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.