Dodany: 05.11.2014 05:46|Autor: yyc_wanda

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Rozbitek: Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu
Callahan Steven

3 osoby polecają ten tekst.

Zapiski z „Gumowej Kaczuszki”


Ocean zawsze miał dla Steve’a Callahana specjalny urok. Jako dziecko marzył, by być piratem. Jako młodzieniec pochłaniał wszelkie dostępne pozycje o morskich wojażach, przygodach i rekordach. Zaczytywał się historiami rozbitków - rodziny Robertsonów, małżeństwa Bailey i innych. Jednak szczególne wrażenie wywarła na nim książka Roberta Manry’ego „Tinkerbelle”, której autor przepłynął Atlantyk w małej, zaledwie 4-metrowej łodzi w przeciągu 78 dni.

Prostota tego przedsięwzięcia głęboko zapadła w pamięć Callahanowi. Był to moment przełomowy, w którym zrozumiał, że i on może przeżyć podobną przygodę. Filozof z wykształcenia, projektant łodzi z zamiłowania i treningu, Callahan rozpoczął budowę jachtu-slupa, „Napoleona Solo”, na którym zamierzał wziąć udział w Mini-Transacie, transatlantyckich regatach samotników.

W 1981 roku „Napoleon Solo” był gotów do swej pierwszej wyprawy i Seve wraz ze swoim przyjacielem Chrisem wypłynął z Newport, Rhode Island na Bermudy, zaliczając w ten sposób kwalifikujące go do Transatu regaty klasy mini. Z Bermudów do Anglii, gdzie pożegnał się z Chrisem i, wyruszając z Penzance, rozpoczął swą wielką przygodę w transatlantyckich regatach samotników.

Do Wysp Kanaryjskich, czyli mety pierwszego etapu zawodów, nie dotarł. Trudne warunki atmosferyczne i szalejące sztormy spowodowały zatopienie kilku, a zniszczenie wielu innych jachtów biorących udział w regatach. Ucierpiał również „Napoleon Solo”. Z powodu wymagających reperacji uszkodzeń slupa, Callahan musiał zaliczyć nieplanowany postój w Hiszpanii. Jednak zew natury i brak finansów nie pozwoliły mu długo zagrzać miejsca na kontynencie. Gdy tylko jacht był sprawny, Steve wyruszył w dalszą podróż, tym razem już na własną rękę, choć tą samą trasą, którą zamierzał płynąć w ramach zawodów żeglarskich.

Na Wyspy Kanaryjskie dotarł bez większych problemów. I choć sezon ani pogoda nie zachęcały do dalszych wojaży morskich, choć wiele osób namawiało go do zrobienia dłuższego postoju na Wyspach, wizja Antiguy, na której chciał przezimować, znaleźć pracę i odkuć się finansowo przed powrotem do Nowej Anglii, była zbyt kusząca, by odkładać podróż na dalszą, bliżej nieokreśloną przyszłość. 29 stycznia 1982 roku Callahan opuścił Kanary, nawigując w kierunku południowo-zachodnim w celu dotarcia do Antiguy.

Przez pierwszych kilka dni, gdy pogoda dopisywała, mógł pogratulować sobie podjętej decyzji i rozkoszować się żeglarską przygodą. Nie trwało to jednak długo. W szóstym dniu podróży rozpętał się sztorm, podczas którego „Napoleon Solo” zderzył się z dużym obiektem, prawdopodobnie wielorybem, i zatonął. Wyrwany ze snu Callahan miał tylko parę minut na to, by spuścić pneumatyczną tratwę, zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy i opuścić jacht.

Tak oto rozpoczęła się morska odyseja Stevena Callahana. W gumowej tratwie na środku Atlantyku, setki mil od najbliższego lądu, z zapasem wody i żywności wystarczającym zaledwie na kilka dni, w otoczeniu nie zawsze przyjaźnie nastawionych do niego koryfen, zmuszony odpierać ataki rekinów, walczyć z głodem, zmęczeniem i owrzodzonym ciałem, w które wgryzała się sól morska, ze świadomością, że nikt nie wie o jego żałosnym położeniu i że miną tygodnie, zanim zostanie uznany za osobę zaginioną i ewentualnie poszukiwaną.

Niewielu jest chyba ludzi, którzy zdolni byliby przetrwać choćby kilka dni w podobnej sytuacji. 76 dni na tratwie to cała wieczność. Ciągnęły się one w nieskończoność nawet mnie, biernej obserwatorce desperackiej walki o przetrwanie, jaką toczył Callahan dzień za dniem, bez chwili wytchnienia, z coraz większym wysiłkiem próbując utrzymać się na powierzchni, gdy wyniszczony organizm odmawiał posłuszeństwa, sprzęt się rozpadał, a tratwa przeciekała. Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, jak on to zrobił, że przetrwał, że nie załamał się psychicznie i nie poddał, choć byłoby to najprostsze wyjście z tej beznadziejnej sytuacji, a zwątpienie i rezygnacja niejeden raz podsuwały mu tę myśl. O ile łatwiej byłoby przestać walczyć, zamknąć oczy i poczekać na śmierć.

Callahan jednak nie poddawał się. Jego wola przeżycia była silniejsza od najgłębszej depresji i zmuszała wycieńczony organizm do kolejnego zrywu. Jego genialne zdolności improwizacyjne i znajomość sztuki żeglarskiej podsuwały mu coraz to nowe pomysły w sytuacjach, które wydawały się bez wyjścia. Złamane ostrze harpuna? Można zastąpić je nożem kuchennym. Brak przyrządów nawigacyjnych? Prowizoryczny sekstant zmontowany z dwóch ołówków pomoże w określeniu pozycji. Przedziurawiona tratwa, która wymaga ciągłego dopompowywania? I na to Callahan znalazł radę, choć kosztowało go to kilka dni morderczej pracy i omal nie zmusiło do poddania się.

Pomimo że nie należę do entuzjastów opowieści marynistycznych ani traumatycznych historii o przetrwaniu w ekstremalnie ciężkich warunkach, wspomnienia Callahana przeczytałam z dużym zainteresowaniem, przeżywając każdą chwilę na równi z nim. Siła tej opowieści leży w szczerej, sugestywnej narracji, opisującej walkę Steve'a nie tylko z siłami natury i atakującymi go bezustannie koryfenami, lecz także z samym sobą, ze stanami depresji i załamania w obliczu beznadziejności sytuacji, w jakiej się znalazł, ze świadomością, że nie może liczyć na pomoc z zewnątrz, gdy kolejne statki pojawiały się i znikały za horyzontem, nie widząc wystrzeliwanych przez niego flar, gdy żaden z przelatujących samolotów nie odbierał jego sygnałów radiowych.

Jeszcze podczas podróży, której zakończenie było wielką niewiadomą, Callahan postanowił, że jeśli tylko przeżyje, postara się spożytkować zdobyte doświadczenia w jakiś pozytywny sposób. Spisane przez niego wspomnienia, bogate w rysunki i techniczne szczegóły innowacyjnych pomysłów, które uratowały mu życie, są rezultatem tego właśnie postanowienia. Pisząc swój pamiętnik rozbitka, miał na uwadze wąskie grono odbiorców, głównie przyjaciół i ludzi zainteresowanych żeglarstwem. Przyjęcie, z jakim spotkała się jego książka – 36 tygodni na liście bestsellerów „New York Timesa”, setki listów od czytelników i długa lista wznowień – są dowodem uniwersalności jego przeżyć. Niekoniecznie na morzu i niekoniecznie w aż tak traumatycznych okolicznościach, ale na każdego z nas przychodzi chwila, gdy musi zmierzyć się z przerastającą go sytuacją. A wtedy nieprawdopodobny wręcz hart ducha i wola przetrwania, jakie wykazał Callahan, mogą posłużyć za przykład i doping do tego, by się nie poddawać. Dlatego też lekturę „Rozbitka” można polecić wszystkim, nie tylko miłośnikom przygód i klasyki marynistycznej. Jego przesłanie wychodzi daleko poza ramy powieści przygodowej, o czym świadczy niesłabnące zainteresowanie coraz to nowych pokoleń czytelników.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8113
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: