Dodany: 03.11.2014 12:57|Autor: bobogumizelka

Puc, Bursztyn i dlaczego dzieci nie czytają?


Do napisania tej czytatki sprowokował mnie dzisiejszy artykuł z BiblioNetki: Przegląd prasy: Jak czytają polskie nastolatki?. Przeprowadzone badania wykazują, że dzieci i nastolatki rzadko sięgają po książki. Powodów jest bardzo wiele, ja obecnie próbuję jakoś uporać się z jednym z nich.

Mam 7 letnią córkę w drugiej klasie szkoły podstawowej. Czyta chętnie, ale nadal sprawia jej to problemy: musi literować zanim przeczyta cały wyraz, przez co czytanie długich tekstów trwa długo i jest męczące. Ma też problem z długimi, złożonymi zdaniami - często gubi się i nie rozumie. W jej klasie jest kilkoro dzieci, które czytają już szybko i płynnie, ale spora część jest na podobnym poziomie. Chciałabym, aby w przyszłości lubiła czytać, więc staram się, aby było to dla niej przyjemne. Po pierwsze, to ona wybiera książki, które chce przeczytać. Dzięki temu to ona, a nie ja, przychodzi w wolnej chwili z książką na wspólne czytanie, bo jest ciekawa jak potoczą się dalej losy bohaterów. Po drugie, czytanie rzeczywiście jest wspólne - jedną stronę czyta ona, jedną ja, dzięki czemu nie męczy się za bardzo, a i pokonywanie kolejnych rozdziałów idzie szybciej, fabuła się rozwija i się nie nudzimy. Każdą przeczytaną książkę wpisujemy do tabelki nad łóżkiem i mała cieszy się z postępów. Tak sobie spokojnie produkuję przyszłą czytelniczkę.

Ale, przyszła kryska na matyska. Nasza czytelnicza idylla skończyła się, gdy córka wróciła do domu z książką Puc, Bursztyn i goście (Grabowski Jan (1882-1950; Gołkont-Grabowski Jan, pseud. Rawski Jan Antoni lub Molski Antoni)) ze szkolnej biblioteki, z zadaniem przeczytania jej na za trzy tygodnie. Cóż było robić, odłożyłyśmy w połowie książkę Hania Humorek (McDonald Megan) i zabrałyśmy się za szkolną lekturę. Wydawało mi się, że będzie fajnie, książka o pieskach, dzieci lubią zwierzęta - nic bardziej mylnego.

"Puc, Bursztyn i goście" to książka napisania niezwykle archaicznym językiem. O ile to nie problem dla mnie, to dla mojej córki owszem. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału stwierdziła, że ona w ogóle nie rozumie o co tu chodzi. Już pierwsze zdanie: "Dzień zapowiadał się wcale niewesoło"[1], było dla niej niejasne - kto dziś używa takiego zwrotu? Mała nie wiedziała co to balia, niecnota, drapichrust, gwałt (tu w znaczeniu: awantura), pęta, drwalka, co to znaczy wikłać się, majtnąć, szmyrgnąć, co Puc miał na myśli mówiąc: "Weźmiesz ty ode mnie porządne wnyki za te wróble!"[2], co Katarzyna chciała powiedzieć, gdy krzyczała: "Jezus, Maria! Psy! A bodaj was!"[3]. Musiałyśmy przeczytać rozdział jeszcze raz, zatrzymując się co drugą linijkę i wyjaśniając sobie, co się właściwie stało. Rozumiem, że obcowanie z tym językiem może być wartościowe, że dzieci mogą dowiedzieć się, że język zmienia się z czasem, ale czy nie mogą dowiedzieć się tego później, gdy będą starsze i czytanie będzie im łatwiej przychodziło?

Kolejny problem to treść książki. Pierwszy rozdział to 8 stronicowa opowieść o tym, że dwa psy pogryzły się na podwórzu. Kolejne siedem rozdziałów na 56 stronach to dalsze opowieści o tym, że dwa psy pogryzły się na podwórzu, albo na rynku, albo na dworcu, albo w kurniku - bardzo różnorodna fabuła. Pomiędzy jedną, a drugą psią walką, do domu w którym mieszkają Puc i Bursztyn przyjeżdżają goście: Tiuzdejek i Mikaduchna, więc podejrzewam, że druga połowa książki będzie o tym, że cztery psy pogryzły się na podwórzu, rynku, dworcu, w kurniku. Ponadto psie walki osadzone są w scenerii, której współczesne dzieci chyba nie rozumieją. W domu mieszkają: państwo, Krysia (córka państwa, jak sądzę) i Katarzyna (służąca). Na podwórzu kury i kaczki. Moja córka mieszka w małym mieszkanku z mamą i tatą, których nikt "państwem" nie nazywa, a kiedy odwiedza koleżanki z klasy, drzwi nie otwiera służąca-gospodyni, która odpowiada "Niestety, państwa i panienki nie ma w domu". Dzieci nie są w stanie identyfikować się z tym bohaterami. Może, gdyby trochę więcej udziału w historii miała Krysia, byłoby im łatwiej.

Niestety główną bohaterką, zaraz po psach, jest Katarzyna, która albo wykrzykuje co chwilę: "Jezus, Maria!" ( "Mamo, czy ja to mogę na głos przeczytać? Bo wiesz, pani na religii mówiła, że niewolno tak, bez powodu wołać Pana Boga?":) ), albo ewentualnie bije psy: ręką, butem, brudną bielizną, mokrą bielizną, kijem, ewentualnie za karę polewa psy lodowatą wodą z węża albo brudną wodą z mydlinami po praniu. Inni bohaterowie książki też sobie używają - biją psy laską, parasolką, zgniłym pomidorem. Po za tym przyjazd gości do domu jest wystarczającym powodem, aby zapomnieć dać psom jeść, w końcu to tylko psy, prawda? Jakoś zaśpią swój głód. Takie praktyki były pewnie normalne w 1933 roku, kiedy książka została pierwszy raz wydana, ale dla współczesnych dzieci, uczonych, że zwierzęta czują, że należy je dobrze traktować, nie wolno męczyć, trzeba o nie dbać, to jest nie do przyjęcia. Córcia co chwilę pyta mnie, dlaczego oni ciągle biją te psy, jak nie lubią psów, to po co sobie kupili? Nie chce czytać takiej książki.

Ostatecznie mała przed czytaniem lektury ucieka jak może, gdy ją przymuszę, to wścieka się po kilka akapitach, płacze, że nic nie rozumie, że chyba jest głupia, bo nie umie tego czytać. Myślałam, że to może tylko ona, że tak jej książka Jana Grabowskiego nie podeszła, dopóki nie zaczęli ze mną rozmawiać inni rodzice. Wszyscy opowiadający o tym samych problemach, z którymi ja się zetknęłam. Z powodu jednej lektury czytanie zmieniło się z przyjemnego sposobu na spędzenie wolnego czasu, w jakiś okropny przymus, związany z płaczem i utratą wiary we własne możliwości. Jeszcze kilka lektur i do naszych dzieci w końcu dotrze, że czytanie książek to coś, co się robi na siłę, bo inaczej pani od polskiego wpisze pałę. A my będziemy pomstować na czym świat stoi, że przez "internety" i telewizję dzieci nie czytają.

Od znajomej, której córka chodzi do innej szkoły dowiedziałam się, że wychowawczyni zrobiła wśród dzieci ankietę i kiedy okazało się, że zdecydowana większość klasy uwielbia cykl "Zaopiekuj się mną" Holy Webb (Zaopiekuj się mną [Holly Webb]), postanowiła, że dzieci mają przeczytać najnowszą książkę z tej serii. Bo na tym etapie edukacji chodzi o to, aby dzieci zachęcić do czytania czegokolwiek. Zazdroszczę.

[1] Jan Grabowski, "Puc, Bursztyn i goście", Nasza Księgarnia, 1995, str. 5
[2] Tamże, str. 6
[3] Tamże, str. 13

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 12934
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 18
Użytkownik: Frider 03.11.2014 13:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | bobogumizelka
Czytanie na zmianę – kapitalny pomysł! Takie proste, że też sam na to nie wpadłem. Co do „Puca...” - nie powiem tutaj niczego odkrywczego, ale „naturalistyczne” książki dla dzieci starzeją się bardzo szybko. Małe dziecko nie ma szans na zrozumienie zwrotów, które wyszły z codziennego użytku, nie doceni walorów literackich, nie spojrzy z dystansem na obyczaje powszechne w przeszłości. Oczywiście rodzic może spróbować pomóc dziecku niektóre rzeczy zrozumieć, ale nie zawsze ma to sens, bo – jak wspomniałaś – dziecko szybko się męczy, rozdrażnia i zniechęca. O lekturach powiedziano wiele w kilku miejscach Biblionetki, dodam tylko, że im dziecko mniejsze, tym bardziej wybór książek powinien być dopasowany do jego możliwości – tutaj olbrzymia rola nauczyciela.
Użytkownik: aleutka 03.11.2014 13:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | bobogumizelka
Rzeczywiscie Puc Bursztyn i goscie to troche dziwne dla dzieci w tym wieku. Ja czytalam jak mialam chyba dziewiec lat (dwa lata to duza roznica w tym wieku przeciez) i ta pierwsza czesc tez mnie straszliwie wynudzila. (Pamietam, ze kiedy przyszlam do szkoly po raz pierwszy to przez caly tydzien chyba pani czytala nam na glos Przygody Filonka Bezogonka. To mi sie wydaje jakos wlasciwsze dla tak malych dzieci).

Moze pocieszy twoja coreczke fakt, ze potem zrobilo sie troche ciekawiej, bo tak naprawde zasadniczym elementem historii jest przemiana Mikaduchny. Lubilam wracac wlasnie do tych fragmentow - z kanapowca w podworzowca i wlasnie wtedy uswiadomilam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze uznalam, ze ksiazce dobrze by zrobilo, gdyby wyciac cale te walki podworzowe nic nie wnoszace a zostawic te czesc z Mikadem. Byl to wiec poczatek mojego krytycznego podejscia do literatury :D A po drugie - dzieki postaci panny Agaty uswiadomilam sobie, ze krzywdzimy psy, czy szerzej zwierzeta, traktujac je jak zabawki, wiec byla to w jakis sposob ksiazka pozyteczna. Skutecznie mnie jednak zniechecila do innych utworow Grabowskiego. To juz rzeczywiscie swiadectwo zupelnie innej mentalnosci, innego swiata w ogole, wcale sie nie dziwie, ze siedmiolatki nic kompletnie z tego nie rozumieja. Przedstawianie takich przemian w mysleniu jest oczywiscie bardzo ciekawe, ale troche pozniej, nie w wieku siedmiu lat. Nie wiem jaka jest ta nauczycielka twojej coreczki, ale moze gdyby zebrala sie grupa rodzicow z podobnymi wnioskami daloby sie ja przekonac do zmiany? Chocby na Filonka, jesli jest tak uczulona na najnowsze ksiazeczki?
Użytkownik: emkawu 03.11.2014 14:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | bobogumizelka
Dzięki za ciekawy wpis. Dużo rozmyślam na ten temat - co sprawia, że dzieci lubią czytanie, a co je do tego zniechęca. Problem starzejącej się klasyki też rozważam. Niedawno kłóciłam się z kimś o "Dzieci z Bullerbyn". Jak będę miała chwilę to postaram się napisać więcej.
Użytkownik: aleutka 03.11.2014 15:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki za ciekawy wpis. D... | emkawu
Hmm, akurat Dzieci z Bullerbyn (i Emil na przyklad) w przypadku moich corek swietnie sie sprawdzaja, moze dlatego, ze sa to ksiazki rzeczywiscie oddajace sposob myslenia dzieci, dylematy dzieciecych przyjazni, a nawet rodzaje zabaw itp. Jezyk jest przystepny ze wzgledu na narratorke wlasnie. Cala ta otoczka, ktora tak irytuje u Grabowskiego tutaj jest raczej zrodlem zaciekawienia i pytan. Marta teraz marzy o zamieszkaniu na wsi i spaniu w stogu siana (ach jak mi zazdroscila, kiedy sie okazalo, ze to robilam w dziecinstwie...). To w ogole ciekawe, bo dla mojej coreczki Dzieci... sa hymnem buntowniczym, w tym sensie ze cala gromada ma taka ilosc wolnosci, o jakiej wspolczesne dzieci moga tylko pomarzyc. Pippi jest w sposob oczywisty postacia z bajki, natomiast Lisa i spolka sa calkiem realistycznymi dziecmi z fantastycznymi rodzicami, ktorzy praktycznie niczego nie zabraniaja, wzbudzajac teskne zachwyty w wielkomiejskiej dziewczynce :) Natomiast wydaje mi sie, ze trzeba je czytac dzieciom wczesniej, czytanie osmio czy dziewieciolatkom (w tym wieku sa Lisa i Anna) niekoniecznie sie sprawdzi.
Użytkownik: gosiaw 03.11.2014 15:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | bobogumizelka
Moje dziecko być może jest nietypowe, bo to ciężki przypadek książkoholizmu, od najmłodszych lat. Czytaliśmy tę książkę wspólnie jak jeszcze nie umiała sama czytać za dobrze (czyli chyba jak miała mniej więcej 5 lat), słuchała audiobooka (w I klasie, czyli jak miała 6 lat), czytała też sama później, i za każdym razem nie darzyła sympatią Katarzyny, ale książka jako całość jej się podobała. Oceniła ją zresztą wysoko w BiblioNETce.

Zdarza jej się wypowiadać krytycznie o lekturach, były takie, które czytała bez przyjemności, na przykład Z przygód krasnala Hałabały (Krzemieniecka Lucyna (właśc. Zeidenberg Wiera)), ale żadna jej jeszcze nie zraziła do czytania. Tylko tak jak mówię - to może nie być typowe dziecko pod względem czytania.

Lepszy test tego jak lektury wpływają na zamiłowanie dzieci do czytania będę miała za rok, jak moje młodsze dziecię wejdzie w odpowiedni wiek, bo to nie jest typ książkoholika.

Sama osobiście uważam, że kanon lektur wymaga wietrzenia. Większość lektur córki to to samo co ja czytałam w szkole 30 lat temu. I nie zdziwiłabym się gdyby i moi rodzice te same książki w szkole omawiali. Przez tyle lat naprawdę napisano wiele ciekawych książek, nie mniej pouczających i kształcących niż te stare ramoty, za to bardziej przystępnych i zrozumiałych dla współczesnych dzieci.
Choć prawdziwego czytelnika i ramota nie zrazi. Taki Szatan z siódmej klasy (Makuszyński Kornel) ostatnio wzbudził zachwyt, chociaż język archaiczny, realia niedzisiejsze, sporo łacińskich sentencji bez żadnych przypisów wyjaśniających... Zaś dla innych każda książka będzie zła jako lektura. Słyszałam, że Dynastia Miziołków (Olech Joanna) jest beznadziejna, więc ja już nie wiem co niby miało by być akceptowalną lekturą szkolną.
Użytkownik: pawelw 04.11.2014 00:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | bobogumizelka
Rzeczywiście większość obecnych lektur była też moją lekturą. Ale czy to źle? I czy na pewno mamy coś innego wartościowego do zaoferowania najmłodszym dzieciom? No, owszem, mamy Kasdepke, Piątkowską, Landau, czy z literatury szwedzkiej Lindt, Nordquista, Starka. (Swoją drogą to ciekawe, że Szwedzi mają szczególnie dobrą literaturę dziecięcą). Większy wybór jest dla starszych dzieci, ale też w starszych klasach kanon lektur zawiera już nieco bardziej współczesne pozycje.

Można zapytać, czemu mają służyć lektury w drugiej klasie. Czy mają tylko wzbudzić chęć czytania, czy może już zapoznawać z wartościową literaturą. Książki Holly Web są owszem miłym czytadłem, ale już po przeczytaniu kilku nie odróżniam ich. Puca, Bursztyna i Gości pamiętałem i po trzydziestu latach. Owszem, może język jest już nieco archaiczny, może okoliczności niedzisiejsze, ale to samo by można zarzucić Brzechwie, Tuwimowi i Konopnickiej, a do dziś są oni kanonem literatury najwcześniejszego dzieciństwa. I żaden "waszmość", "niecnota", "jegomość", "kajet", czy "melonik" tego nie zmienią.
Głównym problemem jest według mnie umiejętność płynnego czytania. Pierwsza klasa (i może częściowo druga) powina nauczyć czytać na tyle, żeby nie trzeba było literować słów, ani mozolnie składać zdań ze słów, bo wtedy faktycznie dziecko może się bardziej skupiać na technice czytania niż na treści. I wtedy też szmyrgający drapichrust może być problemem i odciągać od tekstu. Nie miałem tego problemu, moje dziecko już w pierwszej klasie czytało płynnie.

Moim zdaniem przy jeszcze nie zbyt płynnym czytaniu takie dość trudnawe książki lepiej czytać dziecku na głos. Odpada problem składania wyrazów, odpada też potykanie się o trudne słowa. Dziecko nie zastanawia się nad każdym nieznanym słowem, bo nie ma na to czasu, za to doskonale załapie zrozumiałą część. Z kontekstu też domyśli się co znaczy szmyrgnął, że drwalka to jest coś na podwórzu, a balia to coś na wodę. W przerwach między rozdziałami można trochę nakreślić okolicznośći, wyjaśnić dlaczego były balie, trzepaczki, bryczki i kurniki, a nie pralki, odkurzacze, samochody i supermarkety. Moje dziecko bardzo lubiło "Pimpusia Sadełko" i "Pchłę Szachrajkę", które przecież aż roją się od słów, które już raczej wyszły z użycia. I mimo niezrozumienia części słow potrafiło z pamięci wyrecytować obszerne fragmenty. Dopiero długo później musiałem odpowiadać na pytania w stylu, co to właściwie znaczy "marnego wzrostu".
Nadal czytamy na głos i nadal do wspólnego czytania wybieram książki raczej trudniejsze (i czasem niedzisiejsze), żeby ewentualnie wyjaśnić coś lub potem skomentować.

Czy lektury dzieci powinny być osadzone są w scenerii, którą współczesne dzieci rozumieją? Stracilibyśmy znakomitą większość literatury. :) Już świat Bahdaja, Niziurskiego i Ożogowskiej jest całkiem różny od naszego, a przecież to nadal świetna literatura. Być może nieco trudniej jest się utożsamić z bohaterami, ale przecież nie tylko sceneria tworzy książkę.

A co do samego Puca, Bursztyna i Gości. Jasne, można powiedzieć, że tam tylko się psy gryzą, ale to tak jak o Mikołajku powiedzieć, że tam się tylko biją. :)
To była jedna z moich ulubionych książek dzieciństwa. Przyczytałem sobie dzisiaj jeszcze raz i nadal mi się podoba. Jakoś nie widziałem jaśnie "państwa", raczej państwem nazywa swoich włascicieli pies, tak jak i współcześnie by ich nazwał. Narrator jest dla Krysi wujem, a Katarzyna według mnie raczej gospodynią niż służącą i chyba kimś z rodziny. Ale to i tak nie ważne, bo ważne są psy. I jakoś te psy nie są szczególnie maltretowane. Z powodu gości kolacja psów nie była zapomniana, tylko opóźniona, a Katarzyna wprost mówi, "żeby przez obcych własne psy krzywdzić, to się po mnie nie pokaże". No, być może trzepaczka była zbyt często w użyciu, ale jakoś psy zawsze wiedziały za co, i nie czuły się ani zaniedbane, ani męczone.
Użytkownik: Szeba 04.11.2014 08:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście większość ob... | pawelw
Kasdepke, Piątkowska i parę innych całkiem współczesnych a i dobrych literacko są już w kanonie lektur szkolnych, i to jest chyba dobra droga - trochę tego, trochę tego?

Nie wiem, czy "Puce" są akurat dobre już dla siedmiolatków, ale z drugiej strony, jeśli siedmiolatki nie poznają tych strasznie trudnych słów, to i jako dziesięcio-, czternastolatki znać ich nie będą, bo niby skąd?
A książki, które nie są czytane, równie dobrze można spalić. Tak, może ostro i może nie ludzie są dla książek, tylko książki dla ludzi, ale idźcie sobie kiedyś do takiej smętnej starej biblioteki, z której nikt już "Puców" (Pucy?) nie wypożycza i ich nie czyta. Równie dobrze można je puścić z dymem :(
Użytkownik: bobogumizelka 04.11.2014 10:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście większość ob... | pawelw
Zgadzam się z Tobą, że nie można rezygnować ze wszystkich klasycznych, starszych pozycji przy wyborze lektur, ale z drugiej strony kiedy przypomnę sobie lektury, które sama czytałam, to wychodzi na to, że od dobrych 70 lat nie napisano nic wartościowego. A myślę, że coś tam jednak napisano, może nie za dużo, ale kilka perełek by się znalazło ;)

Co do Twojego argumentu o Bahdaju, Niziurskim i Ożogowskiej - owszem, świat przedstawiony w ich książkach jest inny, ale bohaterowie, są tacy jak my, czytelnicy. Bo choć na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej, to współczesny nastolatek ma podobne problemy co np. bohaterowie "Ucha od śledzia". Może nie te związane z dzieleniem domu z obcymi ludzi, ale te związane ze szkołą, kolegami i płcią przeciwną już owszem.

Osobiście uważam, że nie stanie się nic złego, jeśli uczeń przeczyta czasem książkę, która mu się nie podoba, ale która jest wartościowa. Taki 12/13 letni lub starszy uczeń zrozumie argumentację. Takie 7 letnie dziecko się po prostu zniechęca.

I na koniec: z mojej czytatki wynika trochę inaczej, bo się nieco "rozkręciłam" i strasznie "Pucowi..." wyrzucam, ale mnie się ta książka dosyć podoba :) Ja rozumiem, że Katarzyna tak naprawdę te psy kocha i skrzywdzić by ich nie dała (swoją drogą tak samo postępowała ze swoim psem moja babcia - jak coś "zmalował", to ścierką go, ale jak nikt nie patrzył to podsuwała mu najlepsze smakołyki), podoba mi się klimat tej książki. Po prostu zauważyłam, że zdecydowana większość dzieci w klasie ma z nią problem. Może gdyby przeczytały ją za rok, za dwa, to byłaby również ich ulubiona książka z dzieciństwa, ale teraz gubią się.
Użytkownik: bobogumizelka 04.11.2014 10:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | bobogumizelka
Cieszę się, że ten wpis rozpoczął taką żywą dyskusję :)

W odpowiedzi na Wasze komentarze dodam jeszcze kilka spraw. Piszecie, że znaczenia różnych słów można domyślić się z kontekstu. Owszem - do tego trzeba czytać płynnie. Piszecie, że dziecko w drugiej klasie powinno czytać płynnie. Owszem, powinno. Ja w drugiej klasie czytałam płynnie - wtedy naukę czytania rozpoczynało się w wieku 6 lat w zerówce (mieliśmy normalne elementarze z literkami i czytankami). Później, w pierwszej klasie była powtórka z rozrywki. W drugiej klasie rzeczywiście większość czytała już całkiem nieźle. Teraz jest trochę inaczej. Zamiast zerówka mamy "przygotowanie przedszkolne", nadal zwane potocznie zerówką, dla dzieci w wieku 5 lub 6 lat. W programie przygotowania przedszkolnego nie ma nauki czytania ani pisania. Panie w przedszkolu tłumaczyły nam, że wręcz nie wolno im uczyć dzieci czytać i pisać, bo tak zatwierdziło Ministerstwo Edukacji. Obiecywały, że postarają się nieco "przemycić" pod płaszczykiem "Zabaw z literkami". Później dzieci (w wieku 6 lub 7 lat, moja miała 6) idą do pierwszej klasy, gdzie dopiero na serio zaczynają się uczyć czytać. Dlatego w drugiej klasie jeszcze nie są w tym najlepsze, moja naprawdę nie jest jakimś wyjątkiem, chociaż oczywiście jest kilkoro dzieci, które czytają płynnie. Uważam, że popełniłam błąd nie ucząc jej czytania we własnym zakresie - zawierzyłam systemowi edukacji, uważałam, że nie ma co wyprzedzać, na wszytko przyjdzie pora.

Pozostaje czytanie dziecku na głos, na które się chyba zdecyduję. Z tym będzie jeszcze jeden drobny problem - siedmiolatki są jeszcze bardzo praworządne, nie wagarują, nie ściągają, nie odpisują zadań domowych, a na propozycję "Jak Ci nie idzie, to może ja trochę poczytam?", odpowiadają, że jak to, przecież to lektura, pani kazała przeczytać samemu! :)

Podsumowując, nie chciałam powiedzieć, że "Puc, Bursztyn i goście" to najgorsza książka świata, absolutnie nie (chociaż przyznaję, tak mi trochę wyszło w czytatce). Chciałam tylko zwrócić uwagę na fakt, że wiele lektur jest nielubianych, wielu rodziców nie czyta i nie zachęca swoich dzieci, a więc mają one kontakt tylko z tymi, które poznają w szkole. Więc może na początku, kiedy dzieciaki są jeszcze i tak za małe, aby załapać kontekst, zauważyć ciekawy styl, zapamiętać na dłużej znaczenie tych trudnych słów, których na co dzień nie używają, warto by było dostosować się trochę do nich. Tak aby czytanie polubiły.
Użytkownik: joanna.syrenka 04.11.2014 11:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że ten wpis r... | bobogumizelka
Poruszyłaś tutaj temat, który ostatnio szalenie mnie irytuje, a z którym ze względu na zawód mojej Mamy jestem dość na bieżąco... Otóż dzisiaj dzieciaki przychodzą do szkoły żeby się bawić, a ja w drugiej klasie umiałam tabliczkę mnożenia do 100 na pamięć. Jechałam ostatnio z Mamą po "pomoce naukowe" dla jej (drugiej) klasy. Spodziewałam się zeszytów, bloków technicznych, kredek, jakichś ćwiczeń. Nieeeeee - piłka, paletki, skakanka, a jedyne co tam było edukacyjne to gra-loteryjka. Która, założę się, leży odłogiem. Jeśli rodzice sami od dzieciaka nie uczą czytania i wpajania zainteresowań literackich, to szkoła NA PEWNO tego nie nauczy :(
Użytkownik: gosiaw 04.11.2014 11:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że ten wpis r... | bobogumizelka
"Uważam, że popełniłam błąd nie ucząc jej czytania we własnym zakresie - zawierzyłam systemowi edukacji, uważałam, że nie ma co wyprzedzać, na wszytko przyjdzie pora. "

Nie nazywałabym tego może aż błędem, ale na podstawie dotychczasowych doświadczeń stwierdzam, że bardzo dobrze się stało, że moje dziewczynki idąc do szkoły już umiały czytać. To znacznie ułatwia życie, i dziecku, i rodzicowi. A jeśli dziecko nudząc się nie rozrabia na lekcjach to sądzę, że i nauczyciel jest zadowolony.
Nie żebym miała wielki pęd do tego by na siłę uczyć czytania. Moje dzieci nauczyły się tego niejako same i dość szybko (zwłaszcza starsza), zapewne ułatwieniem było też to, że prywatne przedszkole może sobie stosować własny program autorski i nie musi niczego przemycać. (Państwowe pewnie też może, ale jakoś zazwyczaj tego nie robi, z tego co słyszę z różnych źródeł.)
Dzięki temu dziecko ogólnie ma łatwiej, a poza tym przeczyta sobie polecenia w ćwiczeniach, zrozumie je, wykona pracę domową w świetlicy, ja tylko sprawdzę i pobłogosławię, albo każę poprawić drobiazgi jeśli trzeba. I popołudnie wolne. Płynne czytanie jak znalazł też w drugiej klasie kiedy wchodzą już, przynajmniej u nas, ćwiczenia z czytania ze zrozumieniem i lektury.
Zapewne są dzieci, które nauczą się wszystkiego dopiero w szkole równie dobrze, nie uważam, żeby trzeba było wyręczać system edukacji i uczyć czytania samemu i to za wszelką cenę, ale na pewno sprawne czytanie bardzo pomaga.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 04.11.2014 13:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że ten wpis r... | bobogumizelka
Przyznam szczerze, że ogromnie mnie irytuje i martwi kierunek, w którym podąża edukacja szkolna w Polsce ostatnio. Jak to stwierdził mój kuzyn (nb. wicedyrektor jednego z warszawskich liceów), minister Hall była najlepszym ministrem, jakiego nasi wrogowie mogliby nam podstawić do zniszczenia polskiej szkoły. Podobne zdanie ma moja Żona, która z racji wykształcenia (nauczycielka przedszkolna i wczesnoszkolna, łącznie z podyplomem) wie dobrze, jakie są narzucane kierunki - nie mówiąc już o nowomodnych koszmarkach w stylu przedszkoli waldorfskich czy Montessori!

Chciałbym umieć tak zachęcić moje dzieci do czytania, jak udało się moim rodzicom. Pamiętam, jak mój ojciec czytał mi "Podróże Gullivera", gdy miałem ok. 4 lata - choć mało rozumiałem, było to dla mnie bardzo ważne i przyjemne słuchać go. Paradoksalnie - zacząłem ich pytać o literki głównie dlatego, że nie czytali mi tyle, ile sam chciałbym mieć czytane ;) Równolegle z polskim nauczyłem się z kalendarzyka kieszonkowego cyrylicy (szkoda, że później zaniedbałem) oraz alfabetu greckiego (to mi się na studiach matematycznych przydało). Równocześnie z rozpoczęciem podstawówki mama zapisała mnie do miejskiej biblioteki publicznej, rok czy dwa później sam zapisałem się do drugiej, i bywałem tam częstym gościem. Jeszcze przed podstawówką - z braku laku, a może z powodu wrodzonej ciekawości świata - pasjami przeglądałem "Małą encyklopedię zdrowia", a u babci "Encyklopedię PWN". Nie wiem, skąd to się dokładnie wzięło, ale jestem głęboko przekonany, że zamiłowanie do czytania można każdemu zaszczepić. Boję się, że sam tego nie będę potrafił, szczególnie, że jestem jedynakiem (więc rodzice mieli czas), a swoich dzieci mam już trójkę...

Ale popieram argumentację wielu moich znajomych nt. samodzielnego uczenia dzieci, albo przynajmniej mocnego wpływu na to, czego sobie życzymy/ nie życzymy w programie nauczania. Mój ojciec swego czasu bardzo się zdenerwował, gdy "sprawdzał" moją wiedzę przed klasówką z biologii, na której trzeba było wymieniać różne nazwy piórek u ptaków. Z drugiej strony, trochę paradoksalnie, rodzice moi mieli pretensje, że czytywałem mnóstwo literatury SF, przekonani, że to w jakiś sposób "psuje myślenie" i "wpędza w świat ułudy" - dziś już znane są badania, które pokazują pozytywny wpływ fantastyki na myślenie i rozwój wyobraźni.

Co do ramotek kontra nowomodne książki dziecięce - wydaje mi się, że w obu tych literaturach znaleźć można cenne fragmenty i naukę, a także nieciekawe czy zniesmaczające momenty. Zapewne na wybór lektury (także dla dzieci) wpływają własne wspomnienia i sympatie - więc ja dziś bym wciskał dziecku "Cudaczka-wyśmiewaczka", bo jego najlepiej zapamiętałem z początków szkoły. A "Puca..." nie znam, więc po Twym opisie bym go odradzał :) I tak to się chyba toczy...

Natomiast rację przyznaję tym, którzy zauważyli, iż pewien kanon (także literatury dziecięcej) należy poznać. Problem oczywiście w tym, że po "przemianie ustrojowej" bardzo się on rozszerzył, ze względu na otwarcie na przebogatą ofertę literacką Zachodu, jak i zalew nowych, często świetnych, pozycji. Jeżeli zaś chodzi o poszerzanie słownictwa - ja zawsze powtarzam tonem anegdoty - poznałem ogromną ilość słów na lekcjach np. polskiego, historii, geografii, biologii itd., które dzisiaj do niczego by mi się nie przydały, gdybym nie grał w scrabble ;D
Użytkownik: janmamut 20.11.2014 06:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Przyznam szczerze, że ogr... | LouriOpiekun BiblioNETki
"Puca..." nie znasz? To przeczytaj go zamiast "Germinalu" w wiadomej akcji. :-) Na pewno lepsze!
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 20.11.2014 07:50 napisał(a):
Odpowiedź na: "Puca..." nie znasz? To p... | janmamut
Cha cha! No widzę, że nieźle jesteś cięty na owo "dzieło", albo na peany nad nim piane ;D
Użytkownik: Pingwinek 28.01.2018 16:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że ten wpis r... | bobogumizelka
Szkoda, że zawierzyłaś systemowi edukacji. Generalnie zmiany w oświacie już od dawna nie idą w Polsce w dobrym kierunku. Widać to już właśnie w tym "przygotowaniu przedszkolnym"... Inna sprawa, że ja, idąc do zerówki w wieku 5 lat i 5 miesięcy, potrafiłam już bez problemów czytać :)
Użytkownik: bobogumizelka 01.02.2018 10:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Szkoda, że zawierzyłaś sy... | Pingwinek
Drugi raz już tego błędu nie popełnię. A najstarsze niestety przeciera szlaki...
Użytkownik: PanDzikus 12.01.2021 22:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | bobogumizelka
To pierwsza książka jaką w życiu przeczytałem (chyba w drugiej klasie podstawówki) i nie miałem z nią żadnego problemu. Pamiętam, że wydała mi się niezwykle zabawna i często śmiałem się podczas lektury. Czy brała Pani pod uwagę możliwość, że współczesne dzieci są po prostu głupie?
Użytkownik: bobogumizelka 06.04.2021 13:58 napisał(a):
Odpowiedź na: To pierwsza książka jaką ... | PanDzikus
Nie przyszło mi do głowy to proste, acz genialne wytłumaczenie - oczywistym jest, że skoro Panu Dzikusowi kilkadziesiąt lat temu podobała się ta książka, to współczesne dzieci muszą być zwyczajnie głupie. Jak inaczej wytłumaczyć niezgodność ich gustów z gustem Pana Dzikusa?

A tak poważnie, to te współczesne dzieci, o których pisałam w czytatce 7 lat temu dziś są już współczesnymi nastolatkami i czytają z upodobaniem: klasyki i nowości, całkiem ambitne i te niższych lotów - dla rozrywki. Uważam je za niegłupie nastolatki, spodziewam się, że będą kiedyś niegłupimi dorosłymi. Może właśnie wtedy, za kolejne 7 lat ktoś znowu wykopie tę czytatkę i na zmotywuje go ona do próby obrażenia całego pokolenia.

My tymczasem o "Pucu i Bursztynie" już zdążyliśmy zapomnieć. Jakoś nigdy nam nie przyszło do głowy powrócić do tej perły literatury. Jeśli Panu się podobała, to super, bardzo się cieszę, że dobrze się Pan bawił podczas lektury. W mojej opinii nie świadczy to o ani o Pana poziomie inteligencji, ani poziomie inteligencji współczesnej młodzieży.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: