Wzniośle i patetycznie o wielkiej miłości
Miłość na pewno nie jedno ma imię. Na pewno też czasami może należeć do sfery tabu. Kiedy dotyczy uczucia pomiędzy nauczycielem, a uczennicą, powoduje bunt etyczny. Czy wypada, żeby nauczyciel miał romans ze swoją uczennicą? Ona ma lat 15, on 45. Dochodzi więc jeszcze jeden powód, dla którego trudno taką miłość zaakceptować. Czy aż tak duża różnica wieku powinna to uczucie dyskwalifikować?
Przed takimi pytaniami stajemy podczas lektury powieści Ewy Bartkowskiej „Ja, judaszka”. Sięgnęłam po nią, bo zainteresował mnie tytuł. Świetny!
Bohaterowie książki to Alicja i Wiktor. Kiedy się po raz pierwszy spotykają, ona jest w pierwszej klasie liceum (to jeszcze czasy czteroletnich liceów), on jest o 30 lat starszym nauczycielem matematyki. Powoli rodzi się pomiędzy nimi fascynacja, przyjaźń, a potem miłość. Jednak uczucie konsumują dopiero wtedy, gdy Alicja odbiera świadectwo maturalne i „legalnie” może kochać się w swoim byłym już profesorze.
I o tym ta książka jest: o miłości. Wielkiej, wyidealizowanej, wzniosłej, metafizycznej itp. Jak dla mnie zbyt wzniosłej. Za dużo słów o miłości, za dużo rozczulania się nad sobą, za dużo podziwiania partnera, za dużo i zbyt wzniośle. Autorka, co prawda, rzuci pod nogi bohaterów przeszkodę, ale chyba zbyt przewidywalną i melodramatyczną.
Bartkowska narratorami tej powieści uczyniła bohaterów. Dzięki temu mamy obustronny obraz emocji, jakie rodzą się pomiędzy bohaterami. Początkowo nie mogłam uwierzyć w te postaci. Miałam wrażenie, że są „poprzebierane”, mało realne. On za mało przypominający faceta, ona zbyt dojrzała jak na nastolatkę. Jednak Alicja wspomina miłość do Wiktora z pewnej perspektywy czasowej, więc miało to swoje uzasadnienie. Z czasem powieść zaczęła mnie wciągać, przyzwyczajałam się do bohaterów i zaczynałam im wierzyć. Niektóre emocje na pewno mi się udzieliły. Ale cały czas towarzyszyło mi poczucie tego, że postaci te od początku do końca są takie same, niczym nie zaskakują, w zasadzie nie zmieniają się, nie ewoluują. Zresztą fabuła też chyba nie niesie żadnej niespodzianki. Jak dla mnie zbyt patetycznie. W momencie gdy pojawił się w utworze temat ezoteryki i bliskości dusz, tej „słodkości” było już za wiele, już zaczynała mdlić. Mimo wszystko książki nie odłożyłam na bok, czytałam. Brakowało mi stopniowania emocji, trzymania w napięciu, zaskoczenia jakimś zwrotem akcji, a jednak coś mnie trzymało przy lekturze. Przez cały czas miałam wrażenie, że fabuła rozmywa się pomiędzy słowami o wielkiej miłości, szczęściu, tęsknocie, bólu itp. A postaci są mało wyraziste.
Jeżeli ktoś lubi wzniosłe emocje, dużo stron o miłości, to na pewno jest to książka dla niego.
[tekst został również opublikowany na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.