Epicki rozmach z technicznymi niedostatkami
Recenzuje: Dorota Tukaj
Zakazane owoce istnieją w każdej epoce i w każdym regionie świata, i różnej są natury, choć… czyż najczęściej nie sercowej? Przeszkodą może być wszystko: wiek, płeć (dziś może nie do tego stopnia, ale za cóż swego czasu trafił do więzienia Oskar Wilde?), narodowość, wyznanie, pochodzenie społeczne, stan rodzinny lub majątkowy, poglądy – i literatura pełna jest przykładów na każdą z tych ewentualności. Ale ponieważ liczba konstelacji realiów, w jakich można taką historię umiejscowić, jest niemal nieograniczona, wciąż znajdują się autorzy próbujący ją opowiedzieć od nowa. Na przykład debiutantka Joanna Jax, która wybrała na scenerię swej powieści okres historyczny sprzyjający wszelkim podziałom i animozjom.
Rzecz zaczyna się w połowie lat trzydziestych w Wolnym Mieście Gdańsku. Maria Tarnowska, sierota wychowana przez zakonnice, uczy w polskiej szkole, ledwie wiążąc koniec z końcem. Werner von Beck, potomek bogatej i utytułowanej niemieckiej rodziny, z woli ojca ukończył architekturę i wstąpił do SS. Ci dwoje nie powinni się nigdy spotkać, a jednak kapryśne fatum styka ich ścieżki tak skutecznie, że reperkusje tego wydarzenia będą się odzywać przez kolejnych kilkadziesiąt lat i na krócej lub dłużej unieszczęśliwią kilkanaście osób… W kolejnych odsłonach losów Marii, Wernera i pozostałych wplątanych w ich historię postaci czytelnik przejdzie wraz z nimi piekło okupacji i Holokaustu, zakosztuje życia w Polsce rządzonej przez wyznawców stalinizmu i w kilku miejscach po drugiej stronie żelaznej kurtyny, by znów powrócić do kraju w czasach III RP, gdzie czeka na rozwiązanie zagadka kryminalna, zaanonsowana w prologu.
Kompozycji powieści, koncepcji wątku głównego i obudowaniu go chwytliwymi motywami nie można nic zarzucić, jednak w miarę śledzenia akcji zaczyna się odnosić wrażenie, że limit nieszczęść przeznaczony na jedną rodzinę już dawno powinien się wyczerpać, a tymczasem wciąż się sypią jak z rękawa. Ale lekka przesada zdarzała się również znanym i uznanym – różnica tkwi tylko w dopracowaniu technicznym. Gdyby tak narrator zewnętrzny częściej pozwalał dochodzić do głosu samym bohaterom, zamiast wykładać kawę na ławę… Gdyby nie było nadużycia podmiotu [w kolejnych zdaniach: „Anastazja pomogła (…). Dopiero teraz Anastazja zobaczyła (…)”], źle zastosowanych równoważników zdań [„List nie był długi. Pożegnalny.”], mało zręcznych opisów (np. rezydencji von Becków), błędów słownikowych (bohomazów się nie pisze!) i merytorycznych (zawału serca nie da się rozpoznać przez pobieżne oględziny i nie powoduje on paraliżu; kula pistoletowa, drasnąwszy w ramię dorosłego człowieka średniego wzrostu, może nieco zboczyć z toru, ale nie na tyle, żeby trafić w dziecko leżące na kanapie, tj. na wysokości kolan owego mężczyzny – chyba, żeby strzelający stał nie na podłodze, lecz np. na krześle i mierzył w dół)… Bo epicki rozmach i duża dawka mocnych wzruszeń to jednak trochę za mało, by „Dziedzictwo von Becków” czytać z zachwytem. Może w następnej powieści będzie lepiej?
Tytuł: Dziedzictwo von Becków
Autor: Joanna Jax
Wydawnictwo: Videograf
Liczba stron: 408
Ocena: 3/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.