Koszmarne spolszczenia
Ostatnio przeczytałam "Wołanie kukułki" J.K. Rowling...eee...przepraszam....Roberta Galbraitha. Książka skądinąd bardzo dobra, ale ja nie o tym. Skąd bierze się u nas ta koszmarna moda na spolszczenia zapożyczeń z innych języków (a właściwie z tylko jednego, czyli angielskiego)?! I tak w "Wołaniu..." mamy:
"plik nagrany na pendrajwie" (s. 269),
"koledż" (s. 326),
"dwie paczki solonych czipsów" (s. 242),
śmierć "nieatrakcyjnej bezdomnej autsajderki" (s. 379),
kogoś w "dizajnerskich" ciuchach (niestety nie zapisałam numeru strony),
a coś dzieje się "w porze lanczu" (s. 241).
I to niestety nie pierwsza książka, gdzie tłumacz dokonał tej masakry na dwóch językach. Skoro większość tych słów już na stałe zagnieździła się w naszym języku,a zapożyczenia były, są i będą, to po co na siłę zmieniać ich pisownię? Może idźmy jeszcze krok dalej - zacznijmy pisać "apropo" zamiast "a propos", "piccy"("pidzcy"?) zamiast "pizzy", "fondi" zamiast "fondue", nie mówiąc już o "szopingu" i "iwencie". Bo niby czemu jedne słowa mają być spolszczone, a inne nie?
Gdzie sens, gdzie logika?!