Mam biblioteczkę w łazience.
Zacznę od tego, że nie mam nocnego stolika. Książki trzymam głównie w torebkach, za łóżkiem, pod łóżkiem i w łazience.
Romansuję z Różewiczem.
Czasem zdradzam Różewicza z Mrożkiem. Czasem czytam świńskiego Bukowskiego albo magicznego Marqueza. Czasem mam słabość do Zadury i Stachury. Czasem uwielbiam Irvinga za perwersyjne moralizatorstwo, Kunderę za filozofię codzienności i Żeromskiego za psychizację krajobrazu.
Usiłuję studiować polonistykę, ale różnie mi wychodzi.
Usiłuję pisać. Usiłuję krytykować. Ale różnie mi wychodzi.
Odkąd zaczęłam studiować, nauczyłam się czytać nawet kilkanaście książek jednocześnie.
Każda z czytanych przeze mnie książek ma swoje przeznaczenie: inną książkę czytam w parku, inną przed snem, inną w wannie, inną w autobusie itd. Książka przeznaczona do wanny nie chce się czytać w łóżku. Sprawdziłam to: od razu zasypiam albo po prostu w ogóle nie mogę skupić się na formie ani treści.
Większość książek czytam głośno. W sensie: na głos. Moja matka nienawidzi mnie za to i przeklina dzień, w którym wręczyła mi "Dzieci z Bullerbyn" - moją pierwszą lekturę.
Przeczytałam na głos "Potop" Sienkiewicza i "Chłopów" Reymonta. Gardło mam wyćwiczone do tego stopnia, że niestraszne mi nawet nauczanie języka polskiego w gimnazjum dla dzieci zagrożonych niedostosowaniem społecznym.
Tak: czytam i poświęcam swoje życie dla życia wiecznego.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.