Dodany: 01.10.2014 22:22|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

"BUTY w LITERATURZE" - KONKURS nr 181


Przedstawiam KONKURS nr 181, który przygotował KrzysiekJoy.




Znów buty, buty, buty, tupot nóg
I ptaków oszalałych czarny wiatr
Kobiety stają u rozstajnych dróg
Piechocie odchodzącej patrzą w ślad.


Bułat Okudżawa - Piosenka o żołnierskich butach



Tak, tak, musiałem zacząć Okudżawą, bo dane mi było w takich żołnierskich butach tupać, czyli poszedłem w swoim czasie w kamasze. :-)

Kto lubi piesze wędrówki, uczestniczy w jakichś marszach, pielgrzymkach, biega wyczynowo czy rekreacyjnie, kopie piłkę czy też uprawia jakiś inny sport, lubi tańczyć itd., ten na pewno dobrze wie, jak ważne jest dobre, wygodne obuwie.
Dlatego też postanowiłem, że stanie się ono bohaterem konkursu BiblioNETkowego.

W konkursie pojawiają się książki znane, ale i takie, które debiutują, co nie znaczy, że są jakieś niszowe, a na pewno zasługują na to, żeby je troszeczkę tu rozpropagować.

Życzę powodzenia i dobrej zabawy. :-)


Regulaminowa część konkursu.


Punktacja:

- Po jednym punkcie za autora i tytuł, czyli do uzyskania jest 60 punktów.
- W przypadku utworu poetyckiego należy podać tytuł wiersza.


Laureaci:

Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi.


Podpowiedzi:

- Konkurs rozwiązujemy w zgodzie z samym sobą, to jest tak, jak nam to sprawia przyjemność.
- Istnieje dowolność korzystania z wszelakich źródeł.
- Podpowiedzi na forum są bardzo mile widziane. Liczę na Waszą pomysłowość, a nie na ewidentne "czołgi".
- Jeżeli ktoś chce uzyskać podpowiedzi standardowe, czyli czytałaś/eś, znasz autora, proszę mnie o tym poinformować w swoim, najlepiej pierwszym, e-mailu.


Kontakt:

- Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...]
- Nie będę brał pod uwagę "anonimów", dlatego też bezwzględnie wymagam, aby w tytule maila podać swój stały BiblioNETkowy nick. Proszę również o numerowanie przysyłanych do mnie maili.


Termin:

- Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 13 października o godzinie 23.59.
- Odpowiedzi na Wasze e-maile możecie spodziewać się maksymalnie w ciągu 24 godzin.


Uwagi różne:

Wszystkie książki występujące w konkursie mam ocenione.




1.


John R. był człowiekiem żyjącym w pokoju. Żył w pokoju niemal ze wszystkim - z Kapem, ze Sklepikiem, ze Stanami Zjednoczonymi. Żył w pokoju z Bogiem, szatanem i wszechświatem. Jeśli nie osiągnął pokoju w swej duszy, to tylko dlatego, że jego pielgrzymka jeszcze się nie zakończyła. Dokonał wielu wspaniałych wyczynów, miał wiele zaszczytnych blizn. To bez znaczenia, że ludzie odwracają się od niego pełni obrzydzenia i strachu. Nic go nie obchodziło, że w Wietnamie stracił oko. Nie obchodziło go też, ile mu płacili. Brał pieniądze i wydawał je głównie na buty. Bardzo kochał buty. Miał dom we Flagstaff i chociaż sam rzadko tam zaglądał, kazał tam wysyłać wszystkie kupione buty. Kiedy miał okazję, by znaleźć się w domu, podziwiał buty: Gucci, Bally, Bass, Adidas, Van Donen. Buty. Jego dom był przedziwnym lasem; wszędzie rosły drzewa butowe, a John R. chodził z pokoju do pokoju, podziwiając butowe owoce, które na nich rosły. Lecz gdy był sam, chodził boso. Ojca, czystej krwi Cherokee, pochowali boso. Ktoś ukradł jego pogrzebowe mokasyny.



2.


Kiedy drukarz usiłował zlokalizować żonę, rzuciłam ostatnie spojrzenie na wejście. Nawet jeśli czekał, to byli też tam inni, którzy wszystko nam zepsują. Byłam tego pewna. Nie miałam siły szukać go i wyciągać stamtąd na oczach wszystkich. Zamiast tego odwróciłam się i powoli zaczęłam iść w dół. Najpierw niepewnie, krok za krokiem, potem coraz szybciej, coraz pewniej, aż wreszcie efektownym ślizgiem, uczepiona poręczy zjechałam z rozwianym włosem na sam dół.
- Ej, nie uciekaj! - krzyknął drukarz.
- Coś pani zgubiła! - zawołał ktoś inny.
Nie słuchałam ich, biegłam do wyjścia, z fałdami sukni w garści, wykręcając nogę w niewygodnej szpilce. Od drugiej zdołałam się uwolnić.
- But, to chyba pani but! - Dopadł mnie przy drzwiach młodziutki pomocnik szatniarza.
Popatrzyłam na czarną szpilkę, którą mi podawał, zdjęłam drugą i wcisnęłam mu ją w rękę.
- Niech pan to wyrzuci. Kupiłam, bo miały ładne pudełko. Już ich nie potrzebuję - świsnęłam zdyszanym szeptem i trzasnęłam drzwiami.



3.


W żadnym razie nie należało z samego rana przemoczyć walonek. A przezuć się nie ma w co, choćby i do baraku pobiec. Różnie już z butami bywało, na niejedno napatrzył się S. przez osiem lat odsiadki. Zdarzało się, że całą zimę trzeba było przetrwać w ogóle bez walonek, bywało, że nawet butów nie oglądali, tylko łapcie i gumiaki, ślad jak po oponach. Teraz z obuwiem jakby się poprawiło. W październiku S. dostał - a dostał, bo przyczepił się do zastępcy brygadzisty, jak tamten szedł do magazynu - buty nowe, z twardymi nosami, dość w nich było miejsca na dwie pary ciepłych onuc. Przez tydzień chodził jak solenizant, postukiwał nowiutkimi obcasami. A w grudniu na walonki przyszła pora, żyć nie umierać. Wtedy jakiś czort z buchalterii musiał szepnąć naczelnikowi: walonki niech sobie pobierają, ale buty muszą zdać. To nie w porządku, żeby zek miał dwie pary naraz. I musiał S. wybierać - albo w butach całą zimę na okrągło, albo oddać buty i w walonkach, choćby w odwilż. Strzegł ich, towotem smarował, buty nowiuteńkie, eech, niczego nie było mu tak żal przez te osiem lat jak tych butów. Rzucili na stertę, wiosną już ich nie zobaczysz.



4.


Niezwykle dokładnie oglądaliśmy okna wystawowe. Komuś, kto nie może sobie niczego kupić, wydaje się, że bardzo wiele potrzebuje.
W jednej z witryn odkryłam parę butów. Z czarnej skóry, pięknie sklepione z tyłu, miały okrąglutką, małą, lśniącą piętę, wypukłą jak tyłeczek, który chciałoby się pogłaskać. Z przodu były spiczaste, zakończone małym, słodkim dzióbkiem. Zdobiły je ponadto trzy białe guziczki i biała kokardka.
Możecie to sobie wyobrazić?
Panie - tak! Panowie - nie?
Ale wymyślili je mężczyźni. Dla kobiet. Szatańsko. Perwersyjnie.
Raz po raz przechodziłam obok tych butów mrugając do nich porozumiewawczo. Myślałam, że jak się na nie do syta napatrzę, przestaną mi się podobać. Ale z miłością nie jest tak prosto. Podobały mi się coraz bardziej.
Janek i ja nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że istnieje coś takiego jak letnia wyprzedaż. Pewnego dnia moje wyśnione buty kosztowały po prostu o połowę mniej.
Po dziesięciu minutach od chwili, gdy się o tym dowiedziałam, były moje. Nosiłam je często, nosiłam je bez przerwy, nosiłam je wszędzie. W lokalach wysuwałam nogi do przodu, by wszyscy mogli podziwiać moje buciki. Ale nikt nie interesował się pantofelkami nieznanej cudzoziemki - mimo iż miały takie słodkie dzióbki.
- Gdybym w tych butach wparadowała do warszawskiego SPATiF-u, moi koledzy powstaliby i odśpiewali co najmniej hymn narodowy - powiedziałam melancholijnie do mamy. - Ale tutaj...
- Nie można mieć wszystkiego - zauważyła trzeźwo.



5.


To było tak: obiad, odprawa wojsk, rozmowa z oficjelami. 14 grudnia 2008 roku George Bush żegnał się z Irakiem. Na koniec wyszedł o do dziennikarzy. Odpowiadał na pytania, szczerzył zęby w uśmiechu. Ot, kolejna oficjałka.
Nagle jeden z dziennikarzy zdjął but i cisnął nim w Busha.
- To dla ciebie, psie! - krzyknął. - Od irackich wdów i sierot! - i szybko rzucił drugim butem.
Bushowi udało się uchylić. Jego agenci w popłochu stratowali rzeczniczkę Białego Domu. Bez potrzeby. Zamachowiec nie miał więcej nóg. Iraccy ochroniarze powalili go na ziemię.

Dostawcze auto podskakiwało na wertepach nad tureckim wybrzeżem Morza Czarnego. Kierujący nim Kurd, żeby nie zasnąć, palił papierosa za papierosem. Zazdrościł szefowi, który oparł głowę o szybę i drzemał.
Obu ożywił telefon: + 964... Numer z Iraku. Ramazan Baydan, trzydziestokilkulatek z trzydniowym zarostem, nacisnął zieloną słuchawkę.
Pół roku później łamanym polskim mówi, że całe życie czekał na ten telefon. Zawsze przeczuwał, że kiedyś zadzwoni jakiś człowiek i odmieni jego los.
Tym człowiekiem był Abdullah, kontrahent z Mosulu.
- Ramazan! Widziałeś wiadomości?
Niby jak miał widzieć? Cały dzień rozwoził towar po sklepach na wybrzeżu.
W Bagdadzie jakiś chłopiec rzucił butem w Busha...
- Maşş allah! A to dobre! Trafił?
- Nie.
- To po co mi głowę zawracasz?
- Ramazan! Telewizja mówi dziś tylko o tym. Gazety będą pisać tylko o tym!
- I co z tego?
- Ramazan! To był TWÓJ but!

Imam Halif Yusuf ma z butem ciśniętym w Busha problem. Ogląda z lewej, z prawej. To odkłada na podłogę, to znów bierze do ręki.
- Kupiłem je odruchowo. Robi je ta sama fabryka. Zobacz, nazwali je nawet... Pomóż mi, to po angielsku... "Bye bye Bush". No, bajbajbusz. Jakbym był na miejscu tego chłopca, też bym rzucił.



6.


Buty dymią od zbyt długiego chodzenia. Od jednego odpadł obcas, co sprawia, że mój chód przypomina kołysanie tyle śmieszne, co męczące. Pozbywam się butów, wchodzę do sklepu i za pieniądze, które zostały mi z restauracji, kupuję nowe, mniej wygodne od poprzednich, ale zrobione z bardzo wytrzymałego materiału. Zaopatrzony w te nowe buty, zwane nartami, zaczynam przemierzanie dzielnicy Pedralbes.



7.


Jedną z niewielu przyjemności sierżanta Smirzickiego było czyszczenie butów. Siedział na walizce przy swojej pryczy i błyskawicznymi ruchami szczotki polerował lustrzaną powierzchnię czarnej skóry. Wśród różnych przedmiotów zgromadzonych w sali sypialnej Pierwszej Kompanii Siódmego Batalionu - a były tam porozrzucane koszule z plamami potu pod pachami, śmierdzące olejem kombinezony, tłuste papiery po przysłanych z domu ciastach, brudne ręczniki poplamione krwią z ran od najtańszych żyletek oraz mocno zabłocone buciory - te buty były jedyną ładną rzeczą, jedynym uchwytnym punktem estetycznym w przestrzeni wypełnionej regulaminem wojskowym w szarej perspektywie codzienności. Czyścił je z lubością, bo ze wszystkich czynności możliwych do wykonania w czasie przeznaczonym na tak zwaną działalność kulturalną (do wyboru - spacer po nudnym poligonie wojskowym Kobylec, pisanie tysięcznego listu do Lizetki albo radziecki film w garnizonowym kinie), praca ta najbliższa była praktykom joginów, koncentrujących się za pomocą obserwacji własnego pępka.
Oczywiście hobby sierżanta było w Siódmym Batalionie Czołgów dość nietypowe. Pozostali żołnierze Pierwszej Kompanii, rozwaleni na stołkach i na piętrowych pryczach, uznawali to raczej za rodzaj niegroźnego świra. Sami pozbawieni jakiegokolwiek poczucia estetyki nie zwracali żadnej uwagi na swoje wojskowe buty, które walały się pod pryczami i w przejściach między nimi, pokryte błotem i kurzem z ćwiczeń, które właśnie w południe dobiegły końca.



8.


X: Gdzie masz buty?
Y: Wyrzuciłem je chyba.
X: Kiedy?
Y: Nie wiem.
X: Dlaczego?
Y: Nie pamiętam.
X: Nie-nie, pytam, dlaczego je wyrzuciłeś.
Y: Bo mnie uwierały.
X (wskazując na buty): Proszę!
(Y spogląda na buty)
Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wczoraj je zostawiłeś.
Y podchodzi do butów, pochyla się, przygląda się im z bliska.
Y: To nie moje.
X: Nie twoje!
Y: Moje były czarne. A te są brązowe.
X: Jesteś pewien, że twoje były czarne?
Y: No, powiedzmy, szare.
X: A te są brązowe? Pokaż.
Y (podnosząc jeden but): No, powiedzmy, zielonkawe.
X (podchodząc): Pokaż.
(Y podaje mu but. X ogląda go, po czym rzuca ze złością.)
A niech to!
Y: Widzisz, wszystko to...
X: Widzę, widzę. Widzę, co się stało.
Y: Wszystko to...
X: To jasne jak słońce. Ktoś przyszedł, wziął twoje i zostawił swoje.
Y: Dlaczego?
X: Nie pasowały mu jego, więc wziął twoje.
Y: Ale moje były za małe.
X: Dla ciebie. Dla niego nie.
Y (zmęczywszy się na próżno zrozumieniem tego): Zmęczony jestem. (Pauza) Idziemy.
X: Nie można.
Y: Dlaczego?
X: .....



9.


- Tatusiu! - wykrztusił. - Tam, za nami, na tej wystawie, te tenisówki Ekstra Klasa na Śmietankowej Gąbce...
Ojciec nawet się nie odwrócił. - Może mi powiesz, dlaczego musisz mieć nową parę tenisówek? Potrafisz to wytłumaczyć?
- No...
Dlatego, że w nich człowiek czuje się tak jak wówczas, kiedy po raz pierwszy w lecie zdejmie buty i wybiegnie boso na trawę. Czuje się tak jak wówczas, kiedy wysunie w zimie stopy spod ciepłych pledów i wystawi je na zimny podmuch wiatru wpadającego przez otwarte okno, by po dłuższej chwili, gdy wciągnie je pod koce, wydały mu się jak dwie bryły śniegu. W tych tenisówkach jest tak, jak wówczas, gdy pierwszy raz w roku brodzi się w letnich wodach rzeczki i widzi się w dole swoje stopy załamane i wysunięte o pół cala przed własne, prawdziwe ciało nad wodą.
- Tatusiu - powiedział Duglas. - To bardzo trudno wytłumaczyć.
Ludzie, którzy wyrabiają tenisówki, wiedzą w jakiś sposób, czego chłopcy potrzebują i chcą. Wkładają w podeszwy puch i spiralne sprężyny, resztę splatają z traw wybielonych i prażonych na słońcu. Gdzieś, głęboko w miękkim miąższu podeszew ukryte są cienkie, twarde ścięgna jelenia. Ludzie, którzy robią te pantofle, musieli widzieć wiele wichrów kołyszących drzewami i wiele rzek wpadających do jezior. Zresztą, wszystko jedno, co się na to złożyło - t o tkwi w pantoflach i jest istotą lata.
Duglas starał się ubrać wszystko w słowa.
- No tak - odparł ojciec - ale czegóż brak twoim zeszłorocznym tenisówkom? Dlaczego nie możesz ich wyciągnąć ze schowka?
Cóż, współczuł chłopcom z Kalifornii, którzy przez cały okrągły rok noszą tenisówki i nie mają pojęcia, co to znaczy ściągnąć zimę ze stóp, zedrzeć żelazne skórzane buty pełne śniegu i deszczu i biegać przez cały dzień na bosaka, a potem zasznurować na nogach pierwszą w sezonie parę tenisówek, w których jest jeszcze lepiej niż na bosaka. Cały czar tkwi właśnie w nowej parze tenisówek. Czar może umierać w początku września, lecz teraz, późnym czerwcem, jest go jeszcze wiele i takie tenisówki mogą człowieka przenosić przez drzewa, rzeki i domy. A jeśliby się chciało, mogą również przenosić człowieka przez ogrodzenia, chodniki i psy.
- Nie rozumiesz ? - mówił Duglas. - Ja po prostu n i e m o g ę nosić zeszłorocznych.
Bo zeszłoroczne tenisówki były martwe w środku.
W zeszłym roku, kiedy zaczął je nosić, były wspaniałe. Ale rok w rok pod koniec lata zawsze stwierdzał, zawsze już wiedział, że tak naprawdę to nie można w nich przeskakiwać rzek i drzew, i domów, i że one są martwe w środku. Tylko, że teraz był już inny rok, teraz Duglas czuł, że w nowych tenisówkach mógłby dokonać wszystkiego, wszystkiego na świecie!



10.


X kupił jedwabną chustkę na głowę dla J., którą był jeszcze na zwiesnę obiecał dziewczynie za pasionkę, wsadził za pazuchę i jął się przepychać do targowiska świńskiego, co było za klasztorem.
Ale szedł wolno, że to ciżba była sroga i że się popatrzeć było na co.
Gdzie czapnicy pod domami porozwieszali szerokie drabiny, zawieszone od góry do dołu czapkami.
Gdzie znów szewcy tworzyli całą ulicę wysokich kozłów drewnianych, na których, sczepione za uszy, wisiały szeregi butów, i takich zwyczajnych, żółtych do smarowania przetopionym sadłem, żeby wody nie puściły; i takich już pod glanc przyszykowanych, i ciżem kobiecych z czerwonymi sznurowadłami a na wysokich obcasach.



11.


Buty, tajemna twarzy mego wewnętrznego życia,
Paro bezzębnych, rozdziawionych ust,
Skór zwierzęcych we wstępnym stadium rozkładu,
Woniejących mysimi norami.

Mój brat i siostra, zmarli przy urodzeniu,
Istnieją nadal w was; ich niepojęta
Niewinność może przez to jak magnes nadawać
Kierunek mojemu życiu.

Co mi po książkach,
Kiedy w was mogę czytać
Ewangelię mego życia na ziemi
I nawet tego, co nastąpi po nim?

Chcę obwieścić religię, którą wynalazłem,
Natchniony waszą najczystszą pokorą,
I podjętą przeze mnie budowę dziwnego kościoła
Z wami jako ołtarzem.

Ascetycznie, matczyne, znosicie wszystko:
Pokrewne w waszej niemej cierpliwości
Wołom, Świętym, potępieńcom, tworzycie
Jedyny wierny wizerunek mnie



12.


Po południu Kasieńka powiedziała, że wstąpi do teatru po rzeczy. Wciąż jeszcze miała swoje miejsce w szatni, w szufladzie kosmetyki, a za lustrem różne obrazki, które rysowałam albo które ktoś jej dał w prezencie. Powiedziała, że nie chce nikogo spotkać i że w sobotę tam nikogo nie będzie. Ale ubrała się prawie jak na premierę, w sukienkę i aksamitną marynarkę z Bułgarii, umalowała się i ubrała nowe buty, które przywiozła sobie z Pragi, a które mi się wcale nie podobają, bo wyglądają jak diabelskie kopyta. Obcasy mają strasznie wysokie i kanciaste, z przodu są znowu bardzo okrągłe i całe są trochę żółte, trochę pomarańczowe i bardzo błyszczące. Pan Pestka by je od razu wyrzucił do śmietnika, ale Kasieńka jest z nich dumna.



13.


Roman! Roman! Słyszysz mnie?
- Ziuta! Jak się masz, Ziuta! Mówię do was z Morza Śródziemnego. Wczoraj wyszliśmy z Marsylii. Co słychać w domu? Zdrowi jesteście? Jak Andrzejek? Czeka na tatusia?
- Czeka. Co dzień się pyta, kiedy wrócisz. Roman! Słyszysz mnie. Roman?
- Słyszę.
- Nie zapomnij o szpilkach!
- O czym? Halo! Halo! Powtórz!
- O szpilkach!
- O jakich szpilkach? Do włosów?
- Roman! Nie do włosów. Szpilki! Rozumiesz? Białe pantofle na szpilkach! Słyszysz mnie?
- Słyszę.
- U nas nie ma. Wszystkie sklepy obeszłam.
- Ziuta, chciałem ci powiedzieć, że mieliśmy wczoraj po wyjściu z Marsylii porządny sztorm. Dlatego zaraz dzisiaj do was dzwonię. Już było z nami krucho...
- Co ty powiesz... A jakbyś znalazł te szpilki, to uważaj, żeby nie były za ciasne. Pamiętasz? Te beżowe przywiozłeś mi za ciasne, a wiesz, ile potem dają w komisie...



14.


Tym razem zaczęło się od zamszowych butów Królewicza. Elegant z Okopowej, grając jako łącznik, zamiast w piłkę kopnął w kostkę obrońcy, którym okazał się Tadek P. Tadek porządnie odczuł kopnięcie ciężkim butem. Będąc sam w trampkach, nie mógł się zrewanżować w podobny sposób, więc dał Królewiczowi mocnego sierpowego pod żebro.

.............

W strugach lipcowego deszczu chłopcy wracali do domu, żywo rozprawiając o minionych wydarzeniach na boisku.
- Wszystkiemu winien P. - mówił Y wymachując rękami. - Po co zaczynał z Królewiczem?
- Mądryś! - żachnął się P. - Jakbyś tak oberwał w kostkę jak ja, to byś stał i patrzył, co?
- Trzeba było powiedzieć sędziemu - wtrącił M. - Sędzia wyrzuciłby go z boiska.
- Sędzia nie widział - bronił się P. - Ja, bratku, podaję do Słoneckiego, a tu z tyłu nadbiega K. i swoimi kamaszami bęc mnie w kostkę.
- Wszystko jedno - zawyrokował M. - na boisku nie można się bić.
- Ja się wcale nie biłem, tylko go pod żebro, niech się nie robi ważny.
- A szkoda - westchnął P2 - mecz zapowiadał się na sto dwa.
- Trzeba ułożyć regulamin - wmieszał się Ignaś P. - Musimy postanowić, że wolno grać tylko w trampkach.
- O, nie, bracie - zaprotestował Krzyś S., który niedawno dostał od ojca prawdziwe buty futbolowe. - Ja się nie zgadzam, w futbolówkach też można grać.
- Jak wszyscy w trampkach, to w trampkach - powiedział mały Y.



15.


Warsztat szewski mieścił się na skraju kibucu w baraku, którego ściany, a przede wszystkim wysoki skośny strop pokrywały "fotosy gwiazdeczek", jak je nazywał Piros, wycięte przez niego z różnych magazynów. Na wszystkich widać było rozpromienione, wydekoltowane panie z gigantycznym biustem i szerokim uśmiechem. Piros uczył nas, jak się nazywają. Nie wiemy, czy ten barak rzeczywiście tak bardzo się różnił od innych budynków w kibucu, czy tylko nam się wydawało - przez gwiazdeczki, zapach skóry i narzędzia do rozpychania butów. Warsztat szewski składał się z dwóch pomieszczeń - w pierwszym siedział Piros ze swym odwiecznym czeladnikiem Meirem Sz., znakomitym rzemieślnikiem, o którym mówiono, że jeszcze na Węgrzech był szewcem. Meir Sz. zwykł był przerywać pracę tylko po to, żeby obdarzyć nas swoim nieśmiałym uśmiechem i spytać jak się miewamy. Nigdy się nie denerwował. Szewcy siedzieli po dwóch stronach olbrzymiego stołu roboczego zawalonego narzędziami i elementami butów, całkowicie pogrążeni w pracy. Ich usta, podobnie jak wszystkie kieszenie, wiecznie były pełne gwoździ.
Drugie pomieszczenie mieściło przybory do rozpychania obuwia, mnóstwo pudełek z butami i dwa taborety, na których zasiadaliśmy z Pirosem do przymiarki. Dwa razy do roku szył dla nas nowy model: wysokie buty na zimę, sandały na lato. Przychodziliśmy wybrać kolor: w przypadku sandałów biały lub marchewkowy dla dziewcząt, brązowy dla chłopców. W przypadku butów zimowych - czerwony lub brązowy dla wszystkich.



16.


DAVIES
Wie pan, co mi powiedział ten drań, braciszek? (ogląda buty) Widzi mi się, że trochę przymałe.

ASTON
Tak?

DAVIES
Aha, numer chyba nie ten.

ASTON
Nie są takie złe.

DAVIES
Nie mogę nosić butów, które mi nie pasują. nie ma nic gorszego. Więc powiadam do tego mnicha: "Panie szanowny" - bo on otworzył bramę, taką wielką bramę otworzył, a ja mu mówię: "Panie szanowny, zrobiłem tyli szmat drogi o, w tym" - i pokazuję mu swoje buty, i pytam, czy nie mają jakiejś pary, żebym mógł iść dalej. "Patrz pan, rozlatują się - powiadam. - Już z nich nie będę miał pociechy, ale słyszałem, że wy tu macie spory zapas". A on do mnie: "Spieprzaj stąd". Więc mówię: "Chwileczkę, jestem stary człowiek, nie można do mnie tak się odzywać, obojętnie, kim pan jesteś". A on powiada: "Jak zaraz stąd nie spieprzysz, to cię wykopsam przez furtę". "Chwileczkę, panie szanowny - ja na to - przecież tylko proszę o parę butów, nie można tak sobie ze mną pozwalać, trzy dni się tutaj wlokłem, trzy dni nie miałem co do ust włożyć, więc chyba należy mi się poczęstunek, nie?" A on mi na to: "Idź za róg, do kuchni, a jak zjesz, co ci dadzą, to zjeżdżaj". - No i poszedłem do tej kuchni. Ale mi dali jeść! Ptaszka, ale powiadam panu, małego, maciupeńkiego ptaszka, którego można było połknąć w minutę. "No - powiadają - najadłeś się, to teraz wynocha". "Najadłem się? - mówię. - Co wy myślicie, że jestem pies? Nie lepszy od psa? Za kogo mnie macie, za dzikie zwierzę? A co z tymi butami, po które przyszedłem tyli szmat drogi, bom słyszał, że rozdajecie? Mam wielką ochotę poskarżyć się waszej matce przełożonej." Wtedy jeden z nich, jakiś irlandzki chuligan, posunął do mnie. No, to zwiałem. Poszedłem skrótem do Watford i tam znalazłem sobie parę kapci. Ledwie minąłem Hendon, już mi odlazła podeszwa. Całe szczęście, że miałem zapakowane te stare, bo inaczej byłbym załatwiony, człowieku. No i musiałem przy nich zostać, ale już się rozpadły, są do chrzanu i na nic się nie zdadzą.

ASTON
Niech pan przymierzy.
Davies bierze buty, zdejmuje sandały, przymierza.

DAVIES
Nielicha para butów. (kroczy po pokoju) Owszem, mocne. Tak. Fason nienajgorszy. Ta skóra jest wytrzymała, nie? Bardzo wytrzymała. Niedawno jeden gość próbował mi wtrynić parę zamszowych. O, nie. Do chodzenia nie ma jak zwykła skóra. Zamsz pęka, marszczy się i w pięć minut będzie miał plamy, co nigdy nie zlezą. Skórze nic nie dorówna. Tak. To dobre buty.

ASTON
Dobre.

DAVIES (poruszając stopami)
Tyle, że nie pasują.



17.


- Kurcze blade, one zamiast o piłce, deskorolce albo o tym, jak zostać siłaczem, myślą tylko o chłopakach – westchnął.
No i nie mylił się, bo dziewczyny, jak tylko skończyły z woskiem, zdjęły buty i zaczęły je układać, jeden za drugim, w kierunku drzwi. Nie wiadomo dlaczego musiały to być buty zdjęte koniecznie z lewej nogi. Ta, której but pierwszy dotknął progu, mogła się spodziewać, że wyjdzie za mąż wcześniej niż jej koleżanki. Dziewczyny przesuwały buty, kłócąc się przy tym bez przerwy. Kiedy zaczęły wrzeszczeć i rzucać w siebie kozaczkami i trampkami, my po drugiej stronie drzwi tarzaliśmy się ze śmiechu, a święty Andrzej widząc, co się dzieje, zniknął na dobre.
Wreszcie buty przestały latać w powietrzu, kłótnie ucichły i znowu przyłożyłem oko do dziurki od klucza.



18.


Po kwarantannie, przed odebraniem przysięgi, starszyna przywiózł umundurowanie: szynele, furażerki, bluzy wojskowe, spódnice. Zamiast halek dostałyśmy uszyte z krośniaka po dwie męskie koszule z rękawami, zamiast owijaczy - pończochy i ciężkie amerykańskie buty z metalowymi podkówkami na całym obcasie i na czubkach. W kompanii byłam najmniejsza wagą i wzrostem - sto pięćdziesiąt trzy centymetry, obuwie numer trzydziesty piąty, i naturalnie przemysł wojskowy takich małych rozmiarów nie produkował, a już tym bardziej Amerykanie nam nie dostarczali. Dostałam buty numer czterdzieści dwa. Wkładałam je i zdejmowałam, nie rozsznurowując; były tak ciężkie, że chodziłam, dosłownie powłócząc nogami. Maszerując po bruku, krzesałam iskry, a chód był podobny do wszystkiego, tylko nie do kroku marszowego. Pierwszy raz był koszmarny, aż się nie chce wspominać. Gotowa byłam dokonywać bohaterskich czynów, ale nie nosić rozmiar czterdziesty drugi zamiast trzydziestego piątego. Takie ciężkie i brzydkie buty! Takie okropne!
Dowódca zobaczył jak idę, i wywołał mnie: "Smirnowa, jak chodzisz krokiem marszowym? Co, nie uczyli cię? Dlaczego nie unosisz stopy? Trzy warty poza kolejnością...".
Odpowiedziałam: "Tak jest, towarzyszu lejtnancie, trzy warty poza kolejnością!". Zrobiłam w tył zwrot i upadłam. Wypadłam z butów... Nogi miałam zdarte do krwi...
Wtedy okazało się, że już nie mogę chodzić. Szewc kompanijny Parszyn dostał rozkaz, żeby ze starej pałatki uszyć mi buty, rozmiar trzydzieści pięć...



19.


Niemcy nas na baczność postawili, takich chłopców jak ja, i wypytują, kto co umie, a ja nie miałem zawodu przecież żadnego. Za młody byłem, młody człowiek to nic nie umie, a myśli, że wszystko. Dlatego jak zapytali, kto jest szewcem, to się zgłosiłem, bo szewstwo przecież najłatwiejsze, pomyślałem, że się raz-dwa nauczę, przecież taki szewc nic trudnego do roboty nie ma, a jak się w ogóle nie zgłoszę, na front mnie poślą i niczego się nie zdążę nauczyć, tylko w rowie leżeć i czekać, aż mi łeb urwie. Ze dwudziestu innych też się zgłosiło, popularny zawód, łatwo być musi szewcowi, myślę, skoro ich tylu, to się jakoś między tymi szewcami uchowam.
Butów zniszczonych, popsutych było po sam sufit. Dali nam narzędzia i kazali pracować, młotek jakiś wyszukałem, buty biorę i przyglądam się, jak podeszwa oderwana się ze mnie śmieje, i myślę, szewcom się przyjrzę, jak pracują, coś podpytam, sprytny jestem, szewstwa się przyuczę. A ci wszyscy szewcy stoją jak kołki w płocie i nic. Aż się jeden zdenerwował i krzyknął do roboty, chłopcy, co wy, chcecie kulę w łeb, zabierajcie się do tych butów, sam się zabieraj, tak mu ktoś odpowiedział, ja nie wiem jak buty naprawiać. To po coś się za szewca zgłosił, po to, po co i ty się zgłosiłem, tylu majstrów, to pomyślałem, że się szewstwa nauczę, wszystko lepsze od frontu. To butów nie umiesz naprawiać? Oczywiście, że nie umiem, od ciebie się chciałem nauczyć. A jakżeż ja ciebie nauczę, skoro sam nie umiem? Kłócą się i kłócą, chodzą wokół butów i chodzą, i w końcu się jeden starszy odezwał, kto te buty naprawiać umie, jest tu szewc jakiś? Jeden rękę podniósł. Jeden. Westchnął, wyciągnął parę butów ze stosu, popatrzył na nas z politowaniem i narzędzia zaczął wybierać. A my przy nim jak kurczaki przy kurze. Wszystkich nas szewstwa nauczył jeden szewc prawdziwy.



20.


- Dobre buty pomagają człowiekowi zapomnieć o stopach - powiedział. - Nikt nie idzie przez życie po stole i z papierem pod stopami. Stopy i ziemia tworzą jedność. Ponieważ prawa i lewa stopa nigdy nie są identyczne, należało obrysować każdą z osobna. A gdy obrysy były wreszcie gotowe, Giaconelli zaznaczył najbardziej wystające punkty pierwszego oraz piątego palca u każdej stopy, a także pięty. Rysował powoli, jakby nie skupiał się wyłącznie na obrysie moich stóp, ale na jakimś wewnętrznym procesie, którego istnienie mogłem tylko podejrzewać. Podobnie pracowali starzy chirurdzy, których w swoim czasie podziwiałem. Lekarze ci stwarzali podczas operacji atmosferę nieodgadnionej dla innych tajemnicy.
Kiedy wreszcie pozwolono mi zejść ze stołu, cała operacja została powtórzona, ale tym razem mistrz kazał mi usiąść w wiklinowym fotelu.
Podejrzewałem, że Giaconelli przywiózł ten mebel z Rzymu, gdy podjął decyzję o dalszym wykonywaniu swojego fachu na dalekiej północy. Również podczas tej części mierzenia robił wszystko tak samo starannie, tym razem jednak nie mówił do siebie, ale nucił coś cicho. Zdawało mi się, że rozpoznaję melodię z opery, której słuchał, kiedy ja i Louise się zjawiliśmy.
Dużo później, gdy pomiary zostały zakończone i mogłem założyć skarpetki oraz moje stare, żałośnie prezentujące się buty, wypiliśmy jeszcze po lampce wina. Giaconelli wyglądał na zmęczonego, jakby zdejmowanie miary z moich stóp wypompowało z niego całą energię.
- Proponuję czarne buty z fioletowymi wstawkami - powiedział. - Na czubkach wyszywany wzorek, a dziurki na sznurówki płaskie, bez okuć. Aby zachować ich dyskretny charakter, ale jednocześnie nadać im trochę indywidualizmu, użyję dwóch rodzajów skóry. Na wierzch wstawię kawałek skóry wygarbowany dwieście lat temu. Dzięki temu będą niezwykle przyjemne w dotyku i będą miały niepowtarzalny kolor.
Stary mistrz rozlał do kieliszków resztkę wina.
- Będą gotowe za rok - podjął. - Obecnie pracuję nad parą butów dla jednego z najznamienitszych kardynałów watykańskich, poza tym w kolejce czeka dyrygent Keskinen, wcześniej obiecałem też buty pewnej rosyjskiej śpiewaczce. Za twoje buty - spojrzał na mnie - zabiorę się za osiem miesięcy. Będą gotowe za rok.



21.


Pan Tomasz Marvel siedział sobie na drodze do Adderdean, spuścił do rowu stopy w skarpetkach wątpliwej czystości i całości i przymierzał parę butów. Dawno już nie miał tak dobrych i całych, ale za to były o wiele za duże; te, które zdjął, pasowały lepiej, lecz miały za cienkie podeszwy i przepuszczały wilgoć.
Otóż pan Marvel nie znosił dużych butów, ale nie znosił też wilgoci. Nigdy jeszcze się nie zastanawiał, co mu było przykrzejsze, bo nie lubił w ogóle myśleć. Postawił obie pary przy sobie na drodze i przyglądał im się apatycznie; uważał, że obie są
bardzo brzydkie. Nagle jakiś Głos odezwał się za jego plecami:
- No, mam przynajmniej buty!…
- To są buty z Dobroczynności, a która para brzydsza, tego i diabeł nie pozna - odparł pan Tomasz Marvel nie odwracając głowy.
- Hm! - mruknął Głos.
- Ha! Nosiłem już gorsze, nie nosiłem i żadnych - ubolewał pan Marvel. - Całe, to prawda, ale dżentelmen, któremu życie schodzi na włóczędze, ma wciąż
swoje buty przed oczyma i chciałby patrzeć na coś porządnego. Nie mogłem to lepszych dostać? Już takie moje szczęście, bo przecież ten powiat słynie z dobrych butów. Schodziłem go wszerz i wzdłuż. Dziesięć lat biorę stąd buty… i oto jakie mi dają po tak długiej znajomości.
- To przeklęty powiat: prosięta i osły, a nie ludzie - odezwał się znowu Głos.
- Prawda? - podchwycił pan Marvel. - Takie buty dać człowiekowi! Niech im tego Bóg nie pamięta!
Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na buty interlokutora i porównać je ze swoimi, lecz w miejscu gdzie powinny były stać, nie było ani nóg, ani butów…



22.


Szewc Antonin Bata jest po raz drugi żonaty. Dwa razy wziął za żonę wdowę z dziećmi. Z każdą miał też własne. W sumie w małym warsztacie szewskim w Zlinie wychowuje się dwanaścioro dzieci z czterech małżeństw. Oprócz tego Antonin pracuje z siedmioma ludźmi. Druga żona nie lubi przeciągów.

Dwanaście lat później: Żądania

Troje dzieci z pierwszego małżeństwa: Anna, Antonin i osiemnastoletni Tomaš, staje przed pięćdziesięcioletnim ojcem. Żądają spadku po matce. Proponują też, aby dał im od razu to, co mieliby odziedziczyć po jego śmierci. Nie mają czasu czekać tyle lat, a poza tym w domu jest ciasno. Dostają osiemset ówczesnych złotych w srebrnych monetach, zatrudniają czterech pracowników.

Rok później, 1895 rok: Zasada

Mają osiem tysięcy ówczesnych złotych długu. Nie stać ich na nowe skóry, nie mają czym zapłacić za stare. Antonin dostaje powołanie do wojska, Anna idzie do pracy w Wiedniu jako służąca.
Tomaš patrzy na resztki skór i w rozpaczy wpada na najważniejszą zasadę swojego życia: z wady zawsze zrobić zaletę.
Skoro nie stać ich na skóry, trzeba szyć buty z tego, co jest: z płótna. Płótno niewiele kosztuje, a z resztek skóry można zrobić podeszwy. W ten sposób Bata wymyśla jeden z hitów nadchodzącego wieku: płócienne buty na skórzanej podeszwie.
Z Wiednia przywozi kilka tysięcy zamówień zebranych w jeden dzień. Buty nazywane są przez ludzi batovkami.
Dzięki nim buduje pierwszą swoją fabryczkę: na dwustu metrach kwadratowych pracuje pięćdziesięciu mężczyzn.

Rok 1904: Pytania

Pracownicy zauważają, że nigdy nie może się uspokoić. Jest ciągle tak pobudzony, że ludzie czują się zmęczeni w jego towarzystwie.
W jakiejś gazecie czyta o maszynach z Ameryki. Wyrusza do Stanów i w Lynn (Massachusetts), mieście butów, najmuje się jako robotnik w dużej fabryce. Zabiera ze sobą trzech współpracowników i każdy zatrudnia się gdzie indziej. Nakazuje, aby pilnie obserwowali każdą fazę produkcji. Co sobota czterech
zlinskich szewców spotyka się w saloonie, gdzie wymieniają obserwacje.



23.


Cały kłopot polegał na tym, że I. miała nóżkę numer czterdzieści jeden, w dodatku artystycznie wąską i o wysokim podbiciu. Niewiele dotychczas udało się jej kupić ładnych pantofli. Kiedy już trafiła gdzieś cudem na rozmiar tak duży, pantofel był na ogół za szeroki i kłapał na jej rasowej stopie. Kiedy zaś znajdowała jakiś model wąski, miał on najczęściej bardzo wysoką szpilkę. Tymczasem I., która mierzyła metr siedemdziesiąt, starannie unikała wysokich obcasów.
Hiszpańskie czółenka z kokardką, na które zrządzeniem losu natknęła się w butiku przy Rynku X, cechowały się, prócz horrendalnej ceny (pół miliona) jeszcze i tym, że miały obcasik zgrabny i niewysoki.
I., blada jak twaróg, spojrzała głęboko w oczy swej matki i wyczytała w nich całkowite zrozumienie.
- Ile też mierzy sobie M. P.? - spytała mama cicho, krótko i zwięźle.
- Metr sześćdziesiąt osiem - udzieliła I. równie krótkiej zwięzłej odpowiedzi.
- Oj - jęknęła mama.
Sytuacja była przeraźliwie jasna.
Bez hiszpańskich czółenek na niewysokim obcasiku mogło dojść do nie lada dramatu.
- Słuchaj no - ocknęła się mama. - Nie upadajmy na duchu. Jest wpół do pierwszej. Sklepy są dziś czynne do czwartej.
- Niektóre - uściśliła I. drżącym głosem.
- Tak czy inaczej, nie poddawaj się. Dziewczyny, lećcie z nią. Wyznaczcie sobie strefy poszukiwań. Jedna niech biegnie w G-owską., druga do Śródmieścia, trzecia w G., i tak dalej.
Jakieś buty na pewno się kupi.
- Ale nie w moim rozmiarze - jęknęła I. beznadziejnie. Ona znała problem od lat. Nawet pojawienie się wolnego rynku i zaczątków kapitalizmu nie zmieniło sytuacji, jeśli chodzi o dostatek pantofli damskich numer czterdzieści jeden.



24.


Na prośbę J. zaprowadziła ich do jej sterylnej sypialni. Wszędzie panowała czystość i porządek. Suknie wisiały w szafie, nocna koszula leżała przygotowana na łóżku. W rogu pokoju stały dwie skromne walizki. Pod toaletką stał rząd butów - niektóre z nich mocne, praktyczne, sznurowane, dwie pary błyszczących butów na niskich obcasach, przybrane skórzanymi kokardami, oraz prawie nowe buty wieczorowe z czarnego atłasu i para mokasynów. P. zauważył, że buty wieczorowe były o numer mniejsze od pozostałych, co mogło wypływać z próżności panny S. S. Zastanawiał się, czy, zanim wyszła, miała czas przyszyć oderwaną klamerkę. Miał nadzieję, że tak. Niedbałość w ubraniu zawsze go denerwowała.



25.


Ojciec jednego z moich kolegów był szewcem. Mieszkał z rodziną na Podwalu. Jednopiętrowy dom dobudowano do wewnętrznego muru obronnego, a przed nim wycięty w pierwszej linii murów prześwit tworzył małe podwóreczko.
Mieszkanie rodziny Sobczyńskich składało się z kuchni i pokoju bez żadnych wygód. Pokój był załadowany pudełkami na buty. Za szafą, pod łóżkami - wszędzie poutykane były płaty twardej skóry podeszwowej, a na szafie piętrzyły się rulony miękkiej skóry wierzchniej. Całe mieszkanie cuchnęło odorem skór i barwników. Pan Sobczyński buty robił w kuchni, siedząc na zydlu.
Mając po bokach ucznia i czeladnika pracował od świtu do nocy. Widywałem go, jak na kolanach trzymał drewniane kopyto obciągnięte cholewką i przytrzymywane pocięglem przechodzącym pod stopą. Na wierzchu cholewki leżała zelówka, którą przybijał drewnianymi ćwieczkami maczanymi w mydle, wbijając je dwoma równymi rzędami. Nie palił papierosów z oszczędności, i zresztą i tak nie mógł ich palić, bo w ustach stale trzymał ćwieczki. Jakież to piękne i mocne były buty!
Pan Sobczyński wstawiał gotowe buty do sklepów, ale również przyjmował zamówienia i wykonywał obuwie na miarę. Przychodzili do niego przeważnie młodzi oficerowie i zamawiali sobie wysokie, czarne buty z cholewami, zwane oficerkami. Przed karnawałem zgłaszali się do niego eleganci, którym pan Sobczyński robił szyte lakierki.
Szyte buty różniły się tym od szpilkowych, że zelówka do cholewki była przyszywana, a nie przybijana ćwieczkami. Dzięki temu zelówka mogła być cienka, a buty lekkie, doskonałe do tańca.



26.


Na nogach nosimy torboza, podwójne długie buty, pierwsze z włosem do środka, dotykającym stóp, drugie natomiast z włosem na wierzchu. Między nimi jest warstwa izolacyjna z sierści zwierząt. Do tego uluki, spodnie ze skóry renifera wsuwane na buty dla stworzenia nieprzenikalnej zapory przed śniegiem, wilgocią i wiatrem. Stopy muszą być ciepłe i suche - w tych warunkach nawet lekkie zawilgocenie jest nieszczęściem. Mamy więc włochate skarpety - z domieszką syntetyków, bo czysta bawełna czy wełna szybko się niszczy - które dodatkowo owijamy we flanelowe onuce.
W naszym zestawie mamy ponadto: szubę do kolan, ciepłe bawełniane majtki, podkoszulek z futerka sobola odwrócony włosiem na zewnątrz, kalesony z naturalnego włókna, koszulę flanelową, wełniany sweter gęsto dziergany, bluzę z bawełny, gładką na zewnątrz i kosmatą wewnątrz, długi kosmaty szalik, grubą czapkę narciarską, a na nią futrzaną z miękkim włosem. W największy mróz wciągamy jeszcze kominiarki - wprawdzie wskutek oddychania tworzy się na nich lód, ale chronią nos i policzki, szczególnie podatne na odmrożenia. Używamy wełnianych rękawiczek pięciopalcowych, a na nie wkładamy grube futrzane z jednym palcem. No i oczywiście mamy tradycyjne grube, filcowe rosyjskie walonki z gotowanej i prasowanej owczej wełny, najlepszy wynalazek na siarczyste mrozy.



27.


Nigdy nie rozpinam guzików kanadyjskiej koszuli. Na nogach mam dyrektorskie spodnie sztuczkowe kupione na wyprzedaży u Woolworthsa przed likwidacją sklepu. I dalej szpanerskie adidasy, które podarował mi mój najlepszy przyjaciel Nigel. Nieszczęsny Nigel cierpi na rodzaj obsesji: nie może się powstrzymać od kupowania sportowego obuwia. Wynika to z różnych przyczyn:
a) jako pierwszy w naszym mieście musi mieć najmodniejszą rzecz;
b) powodowany wewnętrzną pasją, Nigel zawsze tak mocno zaciąga sznurowadła, że się zrywają. Wtedy zwykle oddaje mi buty, twierdząc, że ponowne sznurowanie to za duży kłopot. Moja zbiedniała rodzina żeruje na porywczości Nigela. Wszyscy chodzimy w jego starych-nowych butach. Nawet babcia nosi jedną parę. Są na nią za duże, ale dzięki starczej mądrości znalazła na to sposób wypychając palce papierem toaletowym.



28.


Para butów z cholewami wisiała sobie spokojnie na krokwi w magazynie. Były to nowe buty, czekało je życie pełne przygód, a także waleczne i pokorne nogi żołnierza. Ich czarno lśniący korpus rzucał pogardliwe błyski w stronę wiszących w pobliżu zniszczonych buciorów, powykrzywianych, wymiętoszonych, po prostu szpetnych. Nogi i życie obeszły się z nimi bardzo źle. Któż to wiedział albo mógł przypuszczać, że te żałośnie wyglądające teraz buty miały niegdyś swoją młodość; jakiś obuty w nie oficer dowodził ze wzniesienia walką, albo szeregowiec w nich właśnie rzucał się do ataku pod śmiercionośnym gradem kul, atakował, póki nie został zabity, a wtedy z zesztywniałych nóg zdzierano mu buty, żeby odtąd osłaniały inne nogi... Może to i szczęście dla skórzanych cholew, że nie znana jest im przyszłość, a i nad tym, co minęło, zapadła już zasłona zapomnienia...
Były niegdyś żywą skórą, która pokrywała ciało zwierzęcia żyjącego czy to w kraju, czy niegdyś na antypodach, obrastała ją kudłata albo lśniąca sierść, dobrze znająca dotkliwe ukąszenia much. Potem zjawił się rzeźnik, zabijał, zdzierał skórę, przychodziła kolej na garbarza, cięcia szewskiego noża, wreszcie stukot maszyn w fabryce obuwia.
Ze skóry powstawały buty z cholewami. Były one w czasach toczącej się w kraju i na świecie wojny towarem bardzo cenionym.
Buty egzystowały więc na krokwi, aż pewnego dnia starszy sierżant Soro odwiedził swego przyjaciela, sierżanta Pensasa, magazyniera. Starzy kumple pozdrowili się wesoło, klnąc przy tym soczyście i zaczęli wspominać czasy, kiedy służyli razem. Soro przyjechał na urlop z frontu i narzekał na swój niechlujny ubiór. Jego przyjaciel magazynier miał odmienne zdanie, uważał, że Soro tak jak stoi mógłby iść na paradę. Dodał także, że frontowcowi nie wypada ubierać się z przesadną elegancją. Ale starszy sierżant Soro miał swoje zasady; jeśli tylko są możliwości, trzeba wyglądać porządnie. Nie chciał odgrywać frontowego bohatera, który z próżności zwraca na siebie uwagę obszarpanym, brudnym i nie zapiętym mundurem...
W końcu stało się oczywiście tak, że sierżant od stóp do głów przebrał się w nowe rzeczy, nie zważając na zły nastrój, jaki jego czynności wywołały u przyjaciela-magazyniera. Przy okazji zachłanny wzrok sierżanta Soro i jego doświadczone palce wyłowiły parę butów z cholewami. Były w doskonałym stanie. Rzucił tylko "ujdą w tłoku" i zdjął je z krokwi. Tym samym powołał buty do życia i stał się ich pierwszym właścicielem.



29.


- Doktorze, mógłby mi pan nałożyć buty? - poprosił. - Muszę wstać.
Doktor rozejrzał się. Trudno było cokolwiek dojrzeć, gdyż w nocy światło na sali było przyćmione i starannie osłonięte.
- Nie ma tu żadnych butów - powiedział, patrząc zmrużonymi oczami krótkowidza na Johnny’ego, który usiadł na brzegu łóżka.
- Ach, no to trudno.
- Jakie to były buty?
Z oczu Johnny’ego cienką strużką popłynęły łzy.
- Dbałem, żeby zawsze były w dobrym stanie - powiedział. - Przemaszerowałem w nich całe życie. Ostatnia rzecz, jaką miałem, to te buty.
- Chce pan zapalić jeszcze jednego?
- Nie, dziękuję. Właśnie kończę.
Johnny położył się z powrotem w swoich nieczystościach.
- Żal mi tych butów - powiedział.
Doktor Kennedy schylił się, ściągnął swoje buty, przy których nie było sznurowadeł, i nasunął je na stopy Carstairsa.
- Mam jeszcze jedną parę - skłamał, a potem wyprostował się i stał boso. Czuł ból w krzyżu.
Johnny poruszył palcami, wyczuwając z radością chropowatość skóry. Chciał spojrzeć na buty, ale był to dla niego zbyt wielki wysiłek.
- Umieram - powiedział.
- Tak - potwierdził doktor. Kiedyś, lecz czy aby na pewno, potrafił zmusić się do znacznie lepszego traktowania konającego pacjenta. Ale teraz, czyż było po co?
- Niewiele w tym sensu, prawda, doktorze? Dwadzieścia dwa lata i nic. Tu nic i tam nic.
Prąd powietrza przywiał do sali zapowiedź świtu.
- Dziękuję za pożyczenie butów - mówił Johnny. - Buty to coś, z czego nigdy nie chciałem zrezygnować. Mężczyzna musi mieć buty.
Umarł.
Doktor Kennedy ściągnął buty z nóg zmarłego i nałożył je z powrotem na własne nogi.



30.


W J., w kramiku pod wieżą miejską, już od dziesięciu lat szewcował szewc R. Na małym kopytku małym młoteczkiem przybijał zelówki do trzewiczków panienek. Dla pań oraz panów miał w zapasie większe kopyta i cięższe młotki. Ale kiedy j. starosta H. chciał podzelować buty – szewc R. poszedł z robotą prosto do kuźni.
- Pożycz mi kowadło i młot – powiada do kowala.
Umieścił starościński trzewik na kowadle i bił w niego kowalskim młotem. A to dlatego, że H. miał nogi jak słoniowe kopyta. Był ze swoich nóg ogromnie dumny i mawiał o nich: „Moje sławetne starościńskie nogi”. Z tych nóg H. był znany jak kraj długi i szeroki i właściwie tylko z powodu tych nóg już ósmy rok z rzędu sprawował urząd starosty.
Kiedy miał zacząć dziewiąty rok urzędowania, rozkazał szewcowi:
- Przyjdź, R., potrzebuję nowych trzewików.
R. zabrał do jednej ręki pasek papieru do wzięcia miary, przez drugą przerzucił płat czerwonej, delikatnej, kurdybanowej skóry i ruszył na Ratusz. Tam już starosta siedział w fotelu, jedną nogę miał ułożoną na poduszce, którą podtrzymywało czterech starościńskich pachołków. Wkoło stało dwunastu radnych miejskich. Podziwiali nogę starosty.
- To się nazywa noga, co? – powiedział H. do szewca R. i z upodobaniem pokiwał palcem.
- Już widziałem większe – rzekł R. Powiedział to tylko dlatego, aby starosta przypadkiem nie pomyślał, że nie potrafi zrobić tak wielkiego trzewika.
Starosta ścisnął pięści z wściekłości.
Dwunastu radnych wycofało się chyłkiem, bo wiedzieli, że za moment będzie źle. Czterej starościńscy pachołkowie zamknęli oczy i opuścili po sobie uszy, aby nic nie widzieć i nic nie słyszeć.


===========


Dodane 14 października 2014:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 4981
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 13
Użytkownik: asia_ 01.10.2014 22:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Tup, tup, tup. Idziemy po książki. Dokąd? Do biblioteki, do księgarni, do znajomych... A w czym? W butach, oczywiście!

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca powieści Jane Borodale Księga ogni. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: KrzysiekJoy 02.10.2014 14:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Dwie uczestniczki już przymierzają buciki, i nawet dość sporo par, udało im się dopasować na swoje nóżki. Zapraszam do mojego sklepu obuwniczego. :-)
Użytkownik: mika_p 04.10.2014 21:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Już myślałam, że nic nie rozpoznam, ale pod koniec okazało się, ze jedna para na mnie pasuje :) No to startuję
Użytkownik: joanna.syrenka 04.10.2014 23:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Już myślałam, że nic nie ... | mika_p
U mnie raptem dwie tylko, ale podobno jeszcze cztery powinny stać na mojej półce z butami...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 06.10.2014 20:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Miłe współklientki (a także współklienci, jeśli już są takowi) sklepu z literackim obuwiem - jak idą zakupy? Wszakże "trza być w butach na weselu", więc może wymiana doświadczeń się przyda?

Chętnie dowiedziałabym się czegoś o parach nr 1, 5, 8, 11, 16, 17, 19, 21, 26, 27, 29. Służę informacjami o pozostałych egzemplarzach/producentach.
Użytkownik: joanna.syrenka 06.10.2014 22:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Miłe współklientki (a tak... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mam jedynie 10, 22 i 23 i prawdopodobnie 3, czyli ułamek tego co Ty :) Ale może ktoś nam coś podpowie?
Użytkownik: benten 06.10.2014 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Miłe współklientki (a tak... | dot59Opiekun BiblioNETki
8. Rodzic na niego, a my dla odmiany wypatrujemy czwartku.
Ja podobno znam 10?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 06.10.2014 22:56 napisał(a):
Odpowiedź na: 8. Rodzic na niego, a my ... | benten
Podejrzewam, że tak - niektórych to nawet zmuszano do poznania :-).
Nie była to jedyna chustka, którą X zakupił tego dnia - druga była droższa i ładniejsza, a do niej jeszcze wstążka. A w ślad za tym zakupem poszły dalsze kroki, ale wbrew pozorom nie żyli długo i szczęśliwie :-(.
Użytkownik: benten 06.10.2014 23:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Podejrzewam, że tak - nie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ok. Czerwonam ze wstydu jak prezent do kompletu.
Użytkownik: anek7 06.10.2014 23:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Kurczę, marnie to widzę :(
Czy ktoś mógłby mi coś na temat 2 i 24 podpowiedzieć, bo podobno czytałam.

I jeszcze mnie intrygują 13 i 19 - bo mam wrażenie, że tez już gdzieś się z tymi fragmentami spotkałam.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.10.2014 07:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Kurczę, marnie to widzę :... | anek7
2 nie jest najlepszą z powieści rodzica/rodzicielki (ta najlepsza jest o babskiej przyjaźni, wbrew pozorom nie za granicą)i faktycznie szybko się ją zapomina. Osią całego wydarzenia jest stan (w rzeczy samej fizjologiczny, ale dla niektórych tragedia), w którym lekarze nie zalecają raczej poruszania się w pewnym rodzaju obuwia :-)

24 najważniejszą rzeczą jest analityczne podejście pana P. (nie tylko do sprawy tych butów, ale w ogóle każdej)

13 za czasów ani mojej, ani Twojej wczesnej młodości już tego nie można było poznać inaczej niż na papierze, ale było w każdej bibliotece, podobnie jak rodzeństwo dusiołka, tytułem nawiązujące do zawodu części pierwszoplanowych bohaterów. Ostatnio wznowione w serii kieszonkowej, z czego skwapliwie skorzystałam i planuję powtórkę. Wśród czytelników od nas młodszych rodzic/rodzicielka też ma wielbicieli, choć pisze o czasach, których na oczy nie widzieli.
Użytkownik: KrzysiekJoy 07.10.2014 11:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Niektóre buciku bardzo uwierają czas więc na szewską interwencję.
Podpowiedzi, które poniżej wkleję udzieliłem przed chwilą Dot. Dotyczą więc fragmentów tylko tych, które Ona ma jeszcze do odgadnięcia. Podpowiedzi do innych fragmentów są przewidziane, ale wolałbym abyście to Wy śmiele rozsiedli się na szewskim zydelku, i zaczęli współpracować.
Tylko udzielając podpowiedzi, proszę nie kląć jak szewc! :-)

1. Wszyscy go znają, ale on tyle napisał, że nie sposób wszystkiego przeczytać. Bohaterka ma pewien dar. Oj, ognista to dziewczynka, i bynajmniej nie o jej charakter mi chodzi.

5. Książka wydana w jednej z ulubionych przeze mnie serii. Trzeba zlokalizować pewien kraj, ale nie jest nim bynajmniej Irak.

8. Jest to chyba jeden z najbardziej znanych utworów dramatycznych. Rodzic, no wiecie, z tych z początku miesiąca.

11. Nie mam wprost w ocenach tego poety. Niektórzy z Was czytali go, ale też raczej w antologiach. Wystarczy mi samo imię i nazwisko poety. Tytuł wiersza brzmi "Moje buty"

16. Jest to już odgadnięte. Sztuka na pewno mniej znana niż 8 ale też tatuś utytułowany. Nie chce mi się szperać w internecie, ale chyba w jednej z inscenizacji, jedną z ról grał pan Gajos.

17. Bardzo dobrą ma opinię rodzić wśród czytelników literatury dziecięcej. No wiecie, u nas są różne święta, kościelne, narodowe, ale i taki jak 1 kwietnia czy 30 listopada, i o tym to jest książeczka.

19. Książka nominowana do paru nagród. Dość głośno o niej było w Biblionetce (gdzieś tak dwa lata temu) i różne chodziły o niej opinie. Ja osobiście byłem bardzo usatysfakcjonowany po lekturze.

29. To klasyka powieści obozowej, ale nie chodzi o te obozy, która były tak blisko nas.
Użytkownik: KrzysiekJoy 08.10.2014 08:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Niektóre buciku bardzo uw... | KrzysiekJoy
Poeta, którego jeszcze nikt nie odgadł, w tym roku odbierał w Polsce pewną nagrodę. Jest on też laureatem bardzo prestiżowej zaoceanicznej nagrody.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: