Dodany: 29.09.2014 23:52|Autor: AnnRK

Książka: Sońka
Karpowicz Ignacy

4 osoby polecają ten tekst.

Sukienka z dawno, dawno temu


Ładne wydanie, choć okładka niepozorna. Oszczędna, ale działa na wyobraźnię. Ascetyczna, a jednak przykuwa wzrok. "Sońka" Ignacego Karpowicza nie krzyczy, nie woła - ani okładką, ani wnętrzem. W niej wszystko jest szeptem. Takim, który wwierca się w duszę i boli mocniej niż niejeden wrzask. Snutą przez tytułową bohaterkę opowieść echo zwielokrotnia, roznosi ponad góry i las. Jej historia jest historią wielu, a jednocześnie tylko jej samej. Jej losy są losami innych jej podobnych, a jednak to opowieść intymna, osobista, zapisana w kronice życia kobiety, której nie było dane szczęście.

Przenosimy się na Podlasie. "Tutaj, na końcu niczego, w Królowym Stojle nieopodal metropolitalnej Słuczanki, stały tylko cztery chałupy"[1]. W tej właśnie budowanej, bogatej, nie mieszka jeszcze nikt. W dwóch, których gospodarze przenieśli się na inny świat (lepszy? gorszy? któż to wie), harcują myszy. W czwartej żyje Sońka i jej wspomnienia.

Obrazek niemal jak ze skansenu. Sień, do której zamszowe sandałki pasują jak krawat do dresu. Unosi się w niej zapach siana, cebuli, sfermentowanego mleka, dymu, kiszonej kapusty... Kuchnia z niebieskim kredensem i stołem przykrytym ceratą w kwiaty. Jest tu kaflowy piec, ikona i makatki. I dwa krzesła. W sam raz, by podjąć gościa ciepłym krowim mlekiem i kupionymi przed trzema laty czekoladkami Wedla. W sam raz, by zaprosić do siebie miastowego młodzieńca, któremu na tym końcu świata współpracy odmówił najpierw lśniący mercedes, a następnie równie elegancki telefon. Oto miejsce zapomniane przez statystyków, rozwozicieli pizzy i operatorów telefonii komórkowej.

Sońka w myślach nazywa mężczyznę królewiczem. Faktycznie, na tle lichych zabudowań i niemal dziewiczej przyrody prezentuje się on nad wyraz elegancko, jak przybysz z innego świata, choć czas pokaże, że to jednak jego świat. Porzucony, ale nie do końca wyparty. Staruszka zaprasza Igora do siebie. Na mleko, placki, czekoladę. Na opowieść.

Igor Grycowski. Młody, obiecujący reżyser, nękany niemocą twórczą, w związku z czym świat mu nieco zbrzydł ostatnio, a humoru nie poprawia nic. Życiowy cel mu się zatarł, wciągane nosem białe kreski nijak go nie wyostrzają. W literaturze filozoficznej nie odnajduje głębi, pornografia nie zaspokaja jego potrzeb. Jest tylko pustka. Zamszowe sandałki i niepewność, czy po tym życiu czeka go coś więcej.

Dla obojga ich spotkanie jest tym, czym przypadkowe spotkania bywają od czasu do czasu. Momentem zwrotnym.

Sońka opowiada. Snuje historię swego życia. W oczach odbijają jej się obrazy opatrzone etykietą "dawno, dawno temu". Obejmują one tamte wojenne lata, które zjawiły się jak zły sen. Tak wiele zabrały, tyle zniszczyły. Czy byłoby inaczej, gdyby nie kochała? Gdyby nie ta sukienka, tak niepasująca do zwykłej, wiejskiej codzienności, być może on nie zwróciłby na nią uwagi. Nie byłoby psa w obroży z napisem gotyckimi literami, ukradkowych spotkań, kradzionych pocałunków, miękkiej trawy pod plecami i konsekwencji, które ludzi przerastają.

On był Niemcem, co czyniło tę miłość uczuciem zakazanym. Nie można było wtedy tak kochać.

Igor słucha. Ze strzępów składa całość. Sońka skacze od zdarzenia do zdarzenia, jakby sama próbowała ułożyć sobie w głowie tę historię. W dłoniach trzyma poplamiony kawałek materiału. Jak relikwię, jak pamiątkę, jak wyrzut sumienia. Czyja to krew? Jaki dramat kryją w sobie wspomnienia staruszki? Zasłuchana w jej słowa, nerwowo przełykam ślinę. To przecież niemożliwe. Tyle zła...

Dla młodego reżysera ta opowieść jest jak gotowy spektakl. Jeszcze tylko trzeba wyuczyć aktorów ich kwestii, zadbać o scenografię, kostiumy i światło. Taka historia! Taka moc przekazu! Ten dramatyzm, ten ból, cierpienie. Ta miłość i nienawiść. Wróg w czarnym mundurze i dziewczyna w sukience w niebieskie kwiatki. Odświętnej, jak odświętne uczucie. Nie zdarza się ono na co dzień. Nie jest dane każdemu. Staje się udziałem nielicznych. Niektórym przynosi miłość. Innym śmierć.

"Sońka" Karpowicza to zderzenie dwóch światów. Dwukrotne. Raz, gdy tytułowa bohaterka poznaje smak i ból zakazanej, niemożliwej miłości. Drugi raz, gdy spotyka na swej drodze Igora.

Sońka wrosła w podlaski pejzaż. Żyje za karę, bo wszyscy bohaterowie jej historii dawno już umarli. Żyje za karę, bo nie ma dla kogo żyć. Żyje chyba tylko po to, by komuś podarować swoją opowieść.
Igor uciekł z tego świata w warszawski pęd ku karierze, sławie i pieniądzom. Choć początkowo jej zwierzenia są dla niego jedynie podwaliną pod spektakl mający zapewnić mu udany powrót na scenę, w pewnym momencie coś w nim pęka. Nie można przecież uciec od korzeni. Bez nich jakaś część człowieka pozostaje martwa.

Historia, którą Ignacy Karpowicz opowiada niezwykle emocjonująco, językiem dopracowanym, barwnym, mistrzowsko prowadzoną frazą, nie wzięła się znikąd. Pomysł na powieść dojrzewał lat siedem, odkąd autor od swego wuja usłyszał o pewnej dziewczynie ze wsi, co to wdała się w romans z Niemcem. Choć twórca "Sońki" nigdy z ową kobietą nie rozmawiał, sama historia zaintrygowała go na tyle, że w pewnym stopniu utrwalił ją na kartach swojej książki.

W tej opowieści kryje się wiele dramatów, a pokłady cierpienia są przeogromne. Wszystko to sprawia, że lektura najnowszej powieści Ignacego Karpowicza emocjonalnie jest niezwykle ciężka. Potworność zbrodni podkreśla zestawienie jej z wizją młodego reżysera, który w miarę jak Sońka opowiada, oczyma wyobraźni widzi poszczególne sceny na deskach teatru. Dla jednych więc dramat, dla innych zaledwie materiał służący do ratowania łamiącej się kariery.

Ignacy Karpowicz pisze o wojnie i miłości, ale nie ma w jego prozie patosu czy ckliwości. Nie brak tu opisów poetyckich, ale i twardych, celnych zdań. Autor miesza przeszłość z teraźniejszością, historię opowiada nielinearnie, czasami przerywa Sońce, by głos oddać Igorowi. Tytułowa bohaterka jest postacią, której nie da się wymazać z pamięci. Miliony zmarszczek, twarz, na której odcisnęły się niezapomniane przeżycia i ta cisza, która nieuchronnie musi zapaść, gdy z ust staruszki padnie ostatnie słowo.

Pewnych historii nie da się skomentować. Sońka opowiedziała jedną z nich.

"Bo jak człowiek, a na pewno wiejska kobieta, za dużo czuje i za szybko żyje, to mu gdzieś coś iskrzy, iskrzy, iskrzy, a potem cała instalacja do niczego się nie nadaje"[2].


---
[1] Ignacy Karpowicz, "Sońka", Wydawnictwo Literackie, 2014, s. 13.
[2] Tamże, s. 8.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 879
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: miłośniczka 27.11.2017 11:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Ładne wydanie, choć okład... | AnnRK
Świetna recenzja bardzo, bardzo dobrej książki. "Sońka" jest moim zaskoczeniem tego roku. Sięgnęłam po nią, bo potrzebowałam przeczytać coś szybko, lekko, a po powieści "Balladyny i romanse" Ignacego Karpowicza po kolejnej jego książce nie oczekiwałam wiele. A tu proszę... Ładunek emocji, który przewyższył moje oczekiwania. W ogóle nie byłam na niego gotowa. Mogę śmiało uciec się do metafory, że ta książka mnie pobiła, skopała. Jest świetna.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: