Dodany: 25.09.2014 20:21|Autor: Sylwia_

Wywiad z Remigiuszem Piotrowskim, autorem książki "Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala Capone"


 

Maks Bornsztajn zwany Ślepym Maksem – jeden z największych polskich gangsterów. Przebiegły, sprytny i silny – król mrocznego półświatka Łodzi lat 20. i 30. dwudziestego wieku. Zaczynał jako kieszonkowiec, ale jego kariera błyskawicznie się rozwinęła. Dzięki korzystnym sojuszom z hersztami znaczących szajek szybko udało mu się zdystansować przestępczą konkurencję.

Jego pomysłowość nie miała granic. Ten twardy gracz stanął na czele dintojry i otworzył Biuro Próśb i Podań, do którego zgłaszali się ubodzy mieszkańcy Łodzi. I tu zaczyna się historia prawdziwej miłości łodzian do Maksa, który – jak głosiła legenda – zabierał bogatym, pomagał biednym, wspierał oszukanych, a wyzyskiwaczy tępił.

 

Remigiusz Piotrowski uczynił Ślepego Maksa bohaterem swojej książki. Czy łatwo było znaleźć do niej materiały? Kto powinien zagrać Maksa w filmie? Te i inne pytania zadał autorowi Grzegorz A. Nowak. 


Grzegorz A. Nowak: Przyglądając się polskiemu rynkowi wydawniczemu trudno oprzeć się wrażeniu, że temat historii dwudziestolecia międzywojennego nieustannie zyskuje zainteresowanie. Decydując się na napisanie książki o Ślepym Maksie sugerował się Pan właśnie tymi preferencjami czytelników?

Remigiusz Piotrowski: Historią pierwszej połowy dwudziestego wieku, w tym i dwudziestolecia międzywojennego w Polsce, zainteresowałem się wiele lat temu i oczywiście „poruszanie” się po tym obszarze daje mi ogromną satysfakcję, niemniej w tym wypadku to nie czas, miejsce czy obecna moda czytelnicza były najważniejsze, a postać. Nie dwudziestolecie międzywojenne okazało się więc tu najważniejsze, a Ślepy Maks i jego historia.

Wydaje się, że w Polakach odżyła nostalgia za tragicznie utraconą II RP. Co więcej, w naszej pamięci historię coraz częściej zastępuje się legendami. To dobrze, że mamy swój “złoty wiek” czy może lepiej jest odbrązawiać te mity i pokazywać jak było naprawdę?

Zapewne zabrzmi to jak truizm, ale zawsze należy dążyć do prawdy. Fenomen Drugiej Rzeczypospolitej nie zamyka się wyłącznie w naszych wyobrażeniach o tej epoce i, jak to pan redaktor ujął, „legendach”, choć one z pewnością dodają całości smaczku. Tęsknota za II RP to wypadkowa wielu czynników. Cieszę się, że zaczynamy doceniać dorobek ludzi żyjących w latach dwudziestych oraz trzydziestych, i to nie tylko w dziedzinie kultury i sztuki. Tamta Polska, choć rzecz jasna borykała się z wieloma poważnymi problemami natury gospodarczej czy społecznej, dokonywała moim zdaniem rzeczy wielkich, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jak młode i niespójne po wielu latach zaborów było to państwo. I w jakich okolicznościach geopolitycznych przyszło mu stawiać pierwsze kroki.

Ślepy Maks wydaje się być postacią, która uosabia wspomniane problemy. Bieda, przestępczość, korupcja, konflikty na tle narodowościowym – to wszystko towarzyszyło bohaterowi pańskiej książki przez większość jego osobliwej kariery. To II RP tworzyła takie postacie jak Maks czy może na odwrót?

To ciekawe pytanie, też się nad nim zastanawiałem. Na pewno rozwinięciu kariery Maksa Bornsztajna sprzyjały okoliczności. Z jednej strony mamy bowiem Bałuty i jej zaklęte rewiry. Głód, społeczny obraz Łodzi tamtych lat, antysemityzm pewnej części (nie całości) społeczeństwa, a i swego rodzaju izolacjonizm występujący pośród ludności żydowskiej. Każdy z tych czynników był w pewnym sensie katalizatorem. Z drugiej jednak strony mamy bystrego, inteligentnego chłopaka o gorącym temperamencie i przede wszystkim ogromnych ambicjach. Czy, mówiąc kolokwialnie, w tym wypadku pierwsza była kura czy jajko, trudno stwierdzić. Myślę, że w przypadku tej „kariery” wiele z okoliczności nałożyło się na siebie, działało równolegle, zależnie i niezależnie od siebie.

Podczas lektury Pańskiej książki widać wyraźnie, że opierał się Pan w większości na prasie międzywojennej oraz przetworzonych podaniach o Ślepym Maksie. Trudno było oddzielić legendę od prawdy historycznej? Ile właściwie zostało tej ostatniej?

Nie było to zadanie łatwe. Postać ta funkcjonuje niejako na dwóch płaszczyznach. Jest Ślepy Maks i jego prawdziwa historia – zabójstwo Balbermana, pierwszy proces, funkcjonowanie biura próśb i podań, a wreszcie drugi proces i wyrok. Jest Ślepy Maks i jego legenda – to, na co przez lata pracował sam Maks Bornsztajn. Jest ówczesna prasa, bałucka ulica oraz wszystko to, co zostało powtórzone i dopowiedziane, na przykład przez Arnolda Mostowicza. Obie te płaszczyzny wzajemnie się przenikają i obie, co bardzo ważne, mówią o tej historii swoją własną prawdę, nawet jeśli nie jest to, jak pan redaktor to ujął, prawda stricte historyczna. W książce próbowałem przedstawić zarówno prawdę, jak i legendę, a także na ile to było możliwe i na ile starczyło mi umiejętności – oddzielić je na tyle wyraźnie, aby czytelnik zdołał się w tym wszystkim odnaleźć.

Legenda o Ślepym Maksie aż prosi się o ekranizację i jak na razie nie doczekaliśmy się godnego przełożenia tej historii na język filmowy. Polacy nie potrafią docenić własnego dziedzictwa kulturowego i wolą zamiast tego nieustannie kopiować zachodnie tematy?

Nie ukrywam, że to jedno z moich marzeń. Klimat lat dwudziestych i trzydziestych, krajobraz Łodzi przedwojennej i wyraziste postaci, bo tylko takie współtworzą historię Ślepego Maksa – ma pan redaktor rację, ta historia aż prosi się o ekranizację. I nie chodzi wcale o tworzenie „dzieła kinowego”, a dobrze nakręconego, komercyjnego filmu z odpowiednio zbudowaną narracją. W latach dziewięćdziesiątych powstał trzyodcinkowy serial telewizyjny „Ten bandycki świat trzydziestych lat”, w którym w rolę Maksa wcielił się Bronisław Wrocławski. Lepszego filmowego Maksa już chyba nie będzie, niemniej zachęcam filmowców to zainteresowania się tą historią. Może coś w klimacie kina noir? Może coś z konwencji kina gangsterskiego, ale w łódzkim pejzażu lat trzydziestych? Nie jestem krytykiem filmowym, ale wydaje mi się, że w Polsce dokonał się dość silny podział na młode kino autorskie oraz produkcje, których jedynym celem jest zarabianie pieniędzy. Może i tu brak jest umiejętności zachowania proporcji, a także odwagi, aby o rzeczach ważnych i zarazem interesujących mówić za pomocą sprawdzonych, acz niekoniecznie banalnych środków. Nie wiem…

Czy w takim razie potrafiłby Pan wymienić swoją wymarzoną obsadę? Kto powinien zagrać główne osoby bałuckiego dramatu? Kto powinien stanąć za kamerą?

Zbyt mocno zapadła mi w pamięć rola Bronisława Wrocławskiego i teraz trochę trudno wyobrazić mi sobie innego filmowego Maksa, ale oczywiście wśród polskich aktorów ktoś taki z pewnością by się znalazł. To wyłącznie moja opinia, ale poszedłbym w kierunku, który dawno temu, na początku swojej twórczości filmowej, obrał Juliusz Machulski, obsadzając w swoich filmach młodych, wówczas nikomu nieznanych aktorów. Wiem z pewnego źródła, że na przykład w Łódzkiej Szkole Filmowej jest grono bardzo zdolnych, „świeżych”, „nieopatrzonych” widowni aktorów. Ciekawi i anonimowi dla szerszej publiczności aktorzy znajdują się także w teatrach. A reżyserzy? Cóż, chyba nikt z polskich twórców nie próbował swych sił w klimacie kina gangsterskiego, a ponieważ, jak powiedziałem, nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. 

Temat Ślepego Maksa został wyczerpany czy może jest jeszcze miejsce na bardziej wnikliwe jej opisanie? A cała reszta łódzkiego półświatka przestępczego, która pojawia się na kartach Pana książki? Czy im nie dałoby się poświęcić również uwagi − na blogu lub też w kolejnej publikacji?

Nie ukrywam, że przeszło mi to przez myśl. Tak „dobrze udokumentowanej” postaci jak Maks już co prawda nie ma, ale z pewnością można pokusić się o stworzenie zbioru historii rozmaitych przedwojennych łódzkich rzezimieszków. A co do samego Ślepego Maksa to mam nadzieję, że moja książka wcale nie zamknęła tego rozdziału i pojawi się kiedyś historyk lub dziennikarz, który odkryje prawdę, na przykład na temat losów Ślepego Maksa w okresie drugiej wojny światowej. Wszystko jest kwestią nie tylko wiedzy, czy pracy, ale i szczęścia. Liczę na to, że ktoś kiedyś dotrze do źródeł lub świadków, do których ja nie zdołałem dotrzeć i tym samym odkryje kolejne tajemnice Maksa Bornsztajna.

Pozostając ciągle w temacie literatury traktującej o międzywojniu − czyta Pan publikacje “konkurencji”? Przyznam, że na blogu pośród recenzji nie znalazłem książek Sławomira Kopra czy państwa Łozińskich. Nie uniknie Pan raczej porównania z ich popularnymi publikacjami.

Książki Sławomira Kopra i państwa Łozińskich znajdują się w mojej domowej biblioteczce. Często do nich zaglądam, a dwie pozycje autorstwa pierwszego z wymienionych autorów bardzo pomogły mi w napisaniu mojej drugiej książki, która mam nadzieję już niedługo pojawi się w księgarniach. Natomiast chyba ciężko mówić o „konkurencji”. Wiedza i dorobek zarówno Sławomira Kopra, jak i państwa Łozińskich są tak bogate, że mogę tu występować wyłącznie w charakterze ucznia.

Jest Pan autorem bloga “Tropy Historii”, w którym stara się Pan przybliżać mało znane epizody z dziejów. Tym samym ma Pan już doświadczenie jako bloger i autor literatury popularnonaukowej. W którym z tych dwóch mediów czuje się Pan lepiej? Z którym zamierza Pan wiązać swoją przyszłość?

Tworzenie bloga, którego notabene w wyniku wytężonej pracy nad dwoma książkami zaniedbałem w tym roku, a z drugiej strony − pracę nad książką, trudno jest porównywać. Inna specyfika pracy, inne tempo, inne wyzwania, choć oczywiście bez względu na to czy tworzy się artykuł przeznaczony na bloga, czy też publikację książkową, nieodzowne są cierpliwość oraz rzetelność, i jakkolwiek brzmi to może górnolotnie – uczciwość. Swoją drogą, w tym przypadku ważna była uczciwość w stosunku z jednej strony do czytelnika, z drugiej do bohatera. Nie wierzę w podręcznikowy obiektywizm, wszystko co przedstawiamy jest siłą rzeczy przefiltrowane przez nasze subiektywne odczuwanie miejsc, czasu, historii, ludzi i emocji. Niemniej należy przy tym wszystkim zachować uczciwość i właśnie dlatego starałem się nie oceniać Maksa. Wracając zaś do pytania – jeśli tylko będę mógł sobie na to pozwolić, to spróbuję kontynuować pracę nad blogiem i, o ile będzie taka chęć ze strony wydawnictw, zajmować się obszerniejszymi publikacjami. 

Czy uważa Pan, że tradycyjne czytelnictwo w Polsce umiera, a z drukowaną książką wygrywa coraz częściej Internet? 

Mówi się nawet, że dziś więcej ludzi pisze książki niż je czyta i z pewnością coś jest na rzeczy. A to niepokoi, bo książka od najmłodszych lat „buduje” człowieka, pobudza jego wyobraźnię. Wyobraźnia jest jednym z najważniejszych ludzkich narzędzi poznawczych, wykorzystywanym przez całe życie i to w każdej niemal dziedzinie – pracy zawodowej i życiu osobistym. Moim skromnym zdaniem Internet nie jest w stanie „zbudować” człowieka w tak efektywny sposób, w jaki przez lata czyniła to książka. Życie przyspieszyło w zawrotnym tempie, a Internet wychodzi naprzeciw naszym potrzebom i oczekiwaniom. Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że to wyłącznie „śmietnik”, skoro dziś sam nie wyobrażam sobie życia bez Internetu. Chodzi znów o zachowanie proporcji. 

Czyli książka znajdzie lepszy odbiór u czytelnika niż, dajmy na to, cykl artykułów na temat łódzkiego świata przestępczego opublikowany na blogu? Chociaż do tego drugiego dostęp byłby znacznie łatwiejszy.

Uważam, że jeśli kogoś zainteresuje temat, to zgłębi go ,korzystając zarówno z zasobów Internetu, jak i skorzysta z propozycji książkowych. Niemniej nie da się ukryć, że znacznie łatwiej opublikować coś w sieci, bo wydanie książki jest procesem stokroć bardziej skomplikowanym, i co za tym idzie, nadal w pewnym sensie prestiżowym. Oczywiście nie wartościowałbym obu tych nośników. Są dobre książki i kiepskie artykuły internetowe, jest i na odwrót. Istotna jest oczywiście również sama dostępność. Nigdy nie zamieniłbym książki drukowanej na książkę wirtualną, niemniej samemu ubolewam nad tym, że nie mogę mieć w domowej biblioteczce wszystkich interesujących mnie pozycji, przez co każda wizyta w księgarniach kończy się zgrzytaniem zębów (śmiech). Wielu z nas nie stać na nowe książki, są one po prostu drogie.

Nie myślał Pan o self-publishingu? Można znaleźć co najmniej kilku polskich blogerów, którzy poszli tą drogą.

Rzecz jest interesująca i z pewnością pozwoli wielu utalentowanym ludziom realizować swoje pasje z korzyścią zarówno dla odbiorcy, jak i dla samego autora. Cóż, osobiście mam w sobie sporo z konserwatysty, niemniej to godna uwagi forma publikacji i sam chętnie przyjrzę się jej w najbliższym czasie.

Na blogu wspomina Pan o tym, że pracuje również nad kolejną książka. Uchyli Pan rąbka tajemnicy, żeby podsycić ciekawość czytelników?

Pozostaniemy w dwudziestoleciu międzywojennym, a rzecz będzie miała charakter quasi-biograficzyny. Literaci w przedwojennej Polsce. Pasje. Nałogi. Romanse. To próba odkrycia mniej znanego oblicza twórców literatury tamtego okresu. Przedstawiona w anegdotycznej formie, bogato ilustrowana, pełna tekstów wspomnień, dzienników i korespondencji opowieść nie porusza kwestii krytycznoliterackich. Próbuje ukazać twórców dwudziestolecia międzywojennego nie przez pryzmat ich dorobku artystycznego, a życia codziennego. Tematem książki są więc literaci przedwojenni i ich dziwactwa, przyzwyczajenia, słabostki, wady i zalety. To, w jaki sposób spędzali wolny czas, gdzie i na jakie tematy plotkowali, z kogo i dlaczego żartowali, co lubili pić i jeść. Sfer tak zwanego życia codziennego jest w tym przypadku wiele i mam nadzieję, że całość złoży się na zajmujący dla czytelnika obraz przedwojennego świata polskich literatów.

Dziękuję za rozmowę.

 

Remigiusz Piotrowski – urodzony w 1984 roku w Łodzi. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Przez kilka lat zajmował się dziennikarstwem internetowym związanym z dwiema jego największymi pasjami: futbolem i historią dwudziestego wieku. Prowadzi blog Tropy Historii

Grzegorz A. Nowak – z wykształcenia historyk, współpracuje z serwisami BiblioNETka.pl oraz Literadar.pl.  Kontakt: https://twitter.com/ganowak.

 

Więcej informacji o bohaterze książki: link

 

 

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: