Miasto na granicy światów
Bohaterka książki, osiemnastoletnia Zuzanna Klejn, żyje sobie spokojnie w Krakowie, w roku bardzo przyszłym. Dosyć dla niej nieoczekiwanie dostaje wiadomość, że jej od dawna nieżyjący ojciec zostawił jej spadek, który dopiero teraz może odebrać. Spadek ów prezentuje się tajemniczo - niezwykły naszyjnik, broń, mapa, pieniądze - i jako taki stanowi zarzewie wielkiej przygody. Oto bowiem nagle, w sposób zupełnie zaskakujący, pojawia się przed nią Miasto.
Czasy, w których żyje bohaterka bardzo różnią się od nam znanych, choć czytając odniosłem wrażenie, że jednak się tak za wiele nie zmieniło. Nowe technologie pozwalają na utrzymywanie przy "życiu" osób już umarłych, a także na przedurodzeniowe kształtowanie osobowości. Istnieje również "lsen", stanowiący coś w rodzaju wirtualnej rzeczywistości, do której wchodząc nie trzeba zakładać żadnych okularów wyświetlających czy rękawic sensorycznych - lsen jest na wpół namacalny, wywoływany przez użycie dokrewnie odpowiedniego środka chemicznego. Bohaterka mieszka na elfim osiedlu, w wieży mieszkalnej omywanej nieustająco zasłoną wodną, pracuje i ma się dobrze. Wszystko to okraszone scjentycznie brzmiącymi neologizmami, których dociekanie znaczenia, choćby z kontekstu, było dla mnie dodatkową zabawą.
Fabuła (i sposób jej przedstawienia przez autora) jawi mi się jako dosyć nieregularna. Akcja zbudowana jest z popularnych schematów - "Motyw tajemnicy rodzinnej"; "Motyw spisku wielkiej korporacji"; "Motyw tajemniczego zaginięcia krewnego"; "Motyw nastolatki doznającej wrażeń mistycznych wobec odcięcia od sieci" etc. Autor oczywiście czyni to świadomie, nawiązując do tego bądź owego znanego nam współcześnie dziełka. Co jakiś czas zresztą sama bohaterka spostrzega to podobieństwo, jednak fabuła o takiej budowie nie zostaje przez to ujęta w jakiś ironiczny nawias, który by sugerował: "Ależ nie przejmujcie się, ja wam tego wszystkiego nie podaję z powagą; ja coś chcę przez to powiedzieć"; schematyczność i, powiedzmy sobie szczerze, udatnie sprokurowana kiepskość nie zostają zanegowane.
No, ale może to ja coś przeoczyłem. Załóżmy, że o coś tam autorowi w tym chodziło. Zapewne miał to być jakiś rodzaj ukazania słabości przyszłego rozwoju ludzkości poprzez uwydatnienie ich w przedstawieniu pozytywnym - tak jak u pewnego autora rosyjskiego, który okropność gułagów przedstawił pokazując szczęśliwy dzień więźnia, który to dzień jest dla czytającego okropny.
Zuzanna działa zgodnie z medialnymi wzorcami, mówi znanymi cytatami zamiast własnymi słowami, a gdy w danej sytuacji żadne nie znajdują zastosowania, nie wie co robić. Śmierć ojca jakoś jej wiele nie obeszła, żal, który powinna zapewne czuć, jakoś się nie pojawia, a ona sama czuje się pusta. Cóż jednak, gdy owo utelewizyjnienie kultury podsumowane zostaje ostatecznie krótkimi narzekaniami prababki bohaterki na zinfantylizowanie tych czasów, oraz mającym własności wtrętu dłuższego wywodu naratorskiego na temat religijności ówczesnych ludzi. Wątek marlowe'owskiego w typie detektywa samorodnego wydaje się jakby zarzucony w połowie.
Ogółem zatem wydaje mi się, że przyjęta konsekwentnie forma została niewystarczająco wykorzystana.
Miasto jest pomysłem oryginalnym: niekończąca się przestrzeń, rządząca się odmiennymi prawami fizyki, samokopiująca przestrzenie miejskie w całym kosmosie, o ile tylko wykażą jakąś symetrię formy, właściwie nie wiadomo po co. Mając łączność symetrii z miejscami, z których odwzorowany został fragment architektury, stanowi bramę do setek światów porozrzucanych po miejscach zbyt odległych, aby móc tam dotrzeć normalną drogą - stąd skojarzenie z "Domem na granicy światów" Hodgsona, choć pomysł wydaje się bliższy temu z opowiadania "Wielkie frontowe podwórze" Simacka. Przy końcu utworu (ja zaliczałbym go raczej do rozbudowanych nowel aniżeli mikropowieści - choć terminy się w zasadzie zazębiają) sypie autor śmielszymi teoriami, a fabuła przestaje być podobna do przyszłościowej bajki, co jej wychodzi na dobre.
Równolegle czytałem "Czarne oceany", co dało mi możliwość poprowadzenia wyraźnych analogii typu: lsen - wirtual, przedurodzeniowa animacja imieniem Urszula - manager wszczepki Diabeł etc. Zupełnie jakbyśmy oglądali dwie różne możliwości wynikłe z tych samych, przyszłościowych warunków początkowych.
Podsumowując: mamy tu kupę dobrych pomysłów, sporo nawiązań kulturowych i puszczania oka do czytelnika (choćby wzmianka o "rydzykowcach"*, ale przy tym wątki nie dość rozwinięte i szanse nie całkiem wykorzystane.
---
* Jacek Dukaj, "Córka łupieżcy", Wydawnictwo Literackie 2009, s. 28.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.