Dodany: 20.09.2014 00:34|Autor: Marioosh

Książka: Bracia Koszmarek, magister i ja
Broszkiewicz Jerzy

1 osoba poleca ten tekst.

Szczytna idea, ale siermiężna realizacja


Autor książki, przez zbieżność nazwisk często omyłkowo brany za światowej sławy urzędnika do spraw ochrony środowiska, podczas spaceru w Lasku Wolskim spotyka... krasnoludka, który przedstawia się jako magister Dionizy Hybrydon Waligóra. Krasnal zapoznaje go z dwoma genialnymi czternastoletnimi bliźniakami, Jarkiem i Markiem. Bracia przy pomocy skrzata, będącego wynalezionym przez nich automatem, chcą na kominach krakowskich fabryk zainstalować urządzenia, dzięki którym nocami można będzie zauważyć zjawiska świetlne. Akcja się udaje, iluminacje zyskują ogólnopolski rozgłos, a media nazywają całe przedsięwzięcie „Kolorowymi Kominami”. Nikomu jednak nie przychodzi do głowy, jaki jest sens tego wszystkiego – dopiero w czasie bezpośredniej transmisji telewizyjnej autor książki uświadamia widzom, że chodzi o pokazanie skali zanieczyszczenia środowiska.

I wszystko pięknie: proekologiczny temat podany w nietypowej formie, szczytna idea z myślą o przyszłych pokoleniach – w końcu do dziś bije się na alarm z powodu wielkiego zanieczyszczenia powietrza nad Krakowem. Tylko dlaczego tej powieści normalnie nie da się czytać? Początek jest dość intrygujący, ale co z tego, skoro dalej jest już zdecydowanie gorzej? Motyw omyłkowego brania pisarza za urzędnika o identycznych danych jest, delikatnie mówiąc, naiwny – akcja toczy się w 1978 roku, więc autor uważał chyba swoich czytelników za jeleni wierzących, że SB nie odkryłaby tego i pozwoliłaby literatowi swobodnie jeździć po świecie na konferencje o ochronie środowiska. Broszkiewicz silił się na styl luźny i lekki, ale wyszło coś dokładnie odwrotnego – powieść jest drętwa i siermiężna jak czasy, w których powstała. Bohaterowie rozmawiają ze sobą przeraźliwie sztucznie, króluje jałowy słowotok, który miał chyba sprawiać wrażenie swobodnego dialogu; momentami nie da się wręcz czytać pseudonaukowych przekomarzanek pełnych sarkazmu i ironii.

Na dobrą sprawę po lekturze pamięta się wyłącznie jeden z końcowych epizodów, gdy autor przedstawia przed kamerą skalę zanieczyszczenia krakowskiego środowiska – niestety, reszta powieści nic po sobie nie pozostawia. Szkoda czasu.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1250
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: