Jakoś tak wyszło, że miałam dość długą przerwę biblionetkową... Ale cóż, czasem trzeba odejść i zatęsknić, żeby wrócić z jeszcze większą przyjemnością. Dlatego teraz mam zamiar zdać relację z tego roku - chyba najbardziej dla siebie. Jakoś tak się złożyło, że to był rok powtórek.
Powtórka pierwsza. Zaczęło się wszystko od konkursu, a właściwie kontrkonkursu w październiku zeszłego roku:
Kontrstriptiz dla Annviny Kliva umieściła w kontrkonkursie dla mnie fragment Harrego Pottera,który odgadłam tylko przy pomocy osób trzecich. Ale na bogów starych i nowych, jak to się stało, że sama go nie poznałam? Przecież czytałam wszystkie części! A ślub Fleur i Billa jak mógł mi umknąć? Zaczęłam wspominać moje pierwsze spotkanie z Harrym Potterem...
Była jesień roku 2001 a ja byłam wtedy świeżo upieczoną studentką filozofii - f-i-l-o-z-o-f-i-i!!! Wydawało mi się, że przez następne 5 lat będę odkrywać tajemnice sensu istnienia. Zdarzyło się, że spędziłam jeden weekend pomagając znajomemu rodziców - właścicielowi księgarni - na targach. Gdy po wszystkim pan Maciek zapytał mnie czy może mi zapłacić w naturze oczywiście się zgodziłam - jakże mogłabym nie zgodzić się na taką propozycję właściciela księgarni?! Pomijając fakt, że pomoc przy książkach była wielką przyjemnością i prawdę mówiąc nie oczekiwałam żadnej zapłaty. Pan Maciek z szerokim uśmiechem wręczył mi cztery pierwsze tomy... Harry'ego Pottera. Mnie! Studentce pierwszego roku filozofii zgłębiającej sens istnienia, etc, etc... Jedynie złocone ramy mego dobrego wychowania pozwoliły mi nie parsknąć mu w nos i nie obrazić na niego na całe życie za taką zniewagę. Wzięłam potulnie książki i poszłam do domu. Niestety kiedy dostaję lub pożyczam od kogoś książkę, wiem, że może taka osoba może mnie zapytać jak mi się podobała. No więc z czystej przyzwoitości postanowiłam tę idiotyczną lekturę dla nastolatków, na domiar złego bestseller, przekartkować. Wpadłam po uszy. Wszystkie cztery książki pochłonęłam jednym tchem. Oczywiście przyznałam się panu Maćkowi do mojej pierwszej, jakże błędnej reakcji - zaśmiewał się do łez! Studentka f-i-l-o-z-o-f-i-i zaczytuje się Harrym Potterem! Niestety na kolejne części trzeba było czekać dość długo, Zakon Feniksa jeszcze mi się podobał, a z Księcia Półkrwi i Insygniów śmierci niewiele pamiętałam i chyba też niewiele rozumiałam. Dlatego po fragmencie w kontrkonkursie postanowiłam odświeżyć sobie HP, ale nie żeby zaraz czytać, postanowiłam obejrzeć filmy. Pamiętam, że na pierwszą część poszłam do kina i byłam zachwycona, z drugą popełniłam niewybaczalny błąd i nie doczytawszy informacji o seansie poszłam na wersję z dubbingiem. Brrrr!!!! Na trzecią nie poszłam w ogóle. Dlatego teraz w wieku, no nieważne, obejrzałam z wielką przyjemnością wszystkie 8 filmów. Jakże ten mały Radcliffe się zmienił! W pierwszej części taki pucułowaty dzieciak , a w ostatniej, no, no, fiu fiu.... Każdy ocenia te obrazy według własnych oczekiwań i wyobraźni, ale jedno muszę o nich napisać - wszyscy mówią przepięknym angielskim. Chyba nie mieszkając w kraju teoretycznie anglojęzycznym (bo irlandzkiej wersji angielskiego profesor Higgins w ogóle nie nazwie angielskim ) trudno było mi docenić przepiękny język i akcent wszystkich aktorów. A potem obejrzałam kilka wywiadów z J. K. Rowling i aktorami od których roi się w internecie. A już po obejrzeniu tego wywiadu/rozmowy: http://www.youtube.com/watch?v=5BZjGcSXd_g postanowiłam przeczytać książki jeszcze raz, co też niezwłocznie uczyniłam. Jakie to są w gruncie rzeczy dobre książki! Zdecydowanie wytrzymały próbę czasu. A później obejrzałam prawie wszystkie filmy z Danielem Radcliffem, chyba po to, żeby we własnych oczach zdjąć z niego łatkę Harrey'ego Pottera. Ekranizacja
Zapiski młodego lekarza (
Bułhakow Michaił (Bułhakow Michał))
zdecydowanie do polecenia, choć nie znam literackiego pierwowzoru.
Tak minęła mi zima...
Powtórka druga. Pod choinkę dostałam Sezon Burz Sapkowskiego. Przeczytałam z mieszanymi uczuciami. Niby wszystko na swoim miejscu, ale czegoś brakuje... Jakby pić kawę bezkofeinową. Więc postanowiłam sprawdzić czego mi brakuje i wrócić do sagi. Do opowiadań wracałam przez ostatnie lata dość często, ale saga wydawała mi się słabsza, wtedy kiedy czytałam ją po raz pierwszy w... no tak 2001 roku. Jako maturzystka chcąca zrelaksować się po zdanej maturze a przed rozpoczęciem studiowania sensu istnienia etc (o czym powyżej) czytałam Wiedźmina jak fantastyczny romans przygodowy. Najważniejsze było dowiedzieć się czy Geralt znajdzie Ciri i czy będzie w końcu z Yennefer. Wszystkie zawirowania polityczne, intrygi personalne i inne poboczne wątki nie zaprzątały mojej uwagi, wręcz przeszkadzały. Teraz wysunęły się na pierwszy plan. Czasem jedno zdanie zwala z nóg. Kiedy zamknęłam ostatnią stronę Pani Jeziora, miałam ochotę zacząć czytać od początku... i chyba to zrobię, może w ramach prezentu samej sobie pod choinkę :) I napisze czytatkę z najlepszymi cytatami :)
Na wiosnę dopadło mnie wiosenne przesilenie i w ramach kurażu czytałam po raz kolejny Przyślę pani list i klucz i po raz kolejny zaśmiewałam się do łez - razem z mężem. W konsekwencji tej lektury mój mąż odświeżał sobie Trylogię, którą wcześniej znał tylko ze szkolnych fragmentów, a ja podczytywałam mu z kundelka obszerne fragmenty. Ja natomiast powzięłam niezłomne postanowienie w końcu przeczytać Trędowatą oraz idąc za ciosem Na Ustach grzechu, a także skandaliczne na owe czasy Dzieje Grzechu, co też bym niezwłocznie uczyniła, gdyby nie cztery przypadki:
Przypadek pierwszy. W marcu zakupiliśmy dom. Własne niewielkie cztery kąty z dużą ilością miejsca na książki, wobec czego moja nieoceniona Mama spakowała większość moich książek w 8 wielkich pudeł i przysłała do Irlandii. Być może do niektórych z nich nigdy nie wrócę, ale przecież nie wyrzucę ani nie oddam 17 biografii Słowackiego, które czytałam namiętnie w okresie kiedy moje rówieśniczki czytały kolorowe gazetki z rewelacjami z życia zespołu Just5. Rozpakowując te 8 pudeł książek podczytywałam, a że kiedyś miałam zwyczaj czytania z ołówkiem w ręku (szkoda, że tego zaniechałam), czytałam te swoje podkreślenia i komentarze na marginesach przypominając sobie jaka byłam te 15-12 lat temu - większość z nich pochodziło z okresu szkoły średniej. Na przykład w książce
Słowacki (
Kowalczykowa Alina)
podkreśliłam taki fragment: "Przyroda ma w nich (ostatnich dramatach Słowackiego) narzucone funkcje pośrednika między światem ziemskim a nadzmysłowym, coś może odsłaniać, przekazywać znaki bożej łaski lub gniewu, a i człowiek może przez nią szukać drogi do Tajemnicy." Przypisek na marginesie "Dzisiejszy zachód słońca 06/02/2000" Jak bardzo przeżywałam wtedy wszystko - to, co czytałam, to czego doświadczałam... Czy naprawdę ów zachód słońca w lutym 2000 roku odebrałam jako znak bożej łaski? Gdzie wtedy byłam? Co się działo w moim życiu? Co było dla mnie ważne, skoro uznałam za godne zanotowania (w biografii Słowackiego!) piękno zachodu słońca? Rozpakowywanie tych 8 pudeł książek zajęło mi naprawdę dużo czasu!
Przypadek drugi.
Zapomniana książka i skończyło się powtórką Ono.
Przypadek trzeci. Kolega polecił mi
Imię wiatru (
Rothfuss Patrick)
nie wspominając, że seria jest niedokończona!!! Wrrrr!!!! Nie starczy, że czekam na kolejne części Pieśni Lodu i Ognia??? Jeszcze na to muszę czekać?!!! I czytać na stronie autora, żeby go nie poganiać, bo on też musi mieć normalne życie, pojechać na urlop, spotkać się z przyjaciółmi, zjeść romantyczną kolację z żoną i jak napisze, to wyda. A gdzieś mam jego normalne życie, urlop, przyjaciół i żonę - niech siada i pisze!!!
Przypadek czwarty. Kumpel kumpla z racji posiadania wysokiej drabiny pomagał nam tapetować przedpokój, zobaczył na półce wiedźmina i zapytał "A Grzędowicza czytałaś?" Ożeż w mordę jeża! Dwa tygodnie wyjęte z życiorysu, a na domiar złego syndrom "po". Nic mi się nie podobało! Perkele Saatani vittu!!! Ja chcę z powrotem na Midgaard!!!!
Więc wróciłam do planu przeczytania Trędowatej - istotnie książka jest kultowa, podobnie do narratorki Przyślę panu list i klucz zaśmiewałam się do łez z kiczowatości zarówno fabuły jak i stylu, tylko dlaczego po skończeniu zrobiłam mojemu Bogu ducha winnemu mężowi karczemną awanturę o nic? W podtekście dlaczego nie kocha mnie jak Waldy kochał Stefcię? Oczywiście w życiu mu się do tego nie przyznam ;) I jak tu się dziwić sukcesowi tej kiczowatej powieści dla pokojówek? Choć z drugiej strony jeśli porównać ją do współczesnego bestselleru dla gospodyń domowych (z braku pokojówek) - 50 twarzy Greya, to trzeba przyznać, że Mniszkówna przynajmniej pisze pięknym językiem - nawet jeśli jest zbyt wzniosły.
Później zaśmiewałam się przy "na ustach grzechu", natomiast "Dzieje Grzechu utwierdziły mnie w wyniesionym jeszcze z liceum przekonaniu, że Żeromskiego nie trawię - nadal.
Ostatnia powtórka miała miejsce 3 tygodnie temu. Po powrocie z Tatr mój mąż poprosił o przesłanie na kundelka Księgi Tatr (tego nigdzie nie można kupić!), musiałam sprawdzić czy się dobrze skonwertowała... i tym sposobem przeczytałam ją jeszcze raz - od początku do końca.
Miałam trochę wyrzutów sumienia, że wracam po raz kolejny do przeczytanych już książek, skoro tyle nowych czeka na przeczytanie, ale z drugiej strony idąc tokiem myślenia z wspomnianej już narratorki Przyślę panu list i klucz - jak nie wracać do starych przyjaciół?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.