Raport ze spotkania biblioNETkowego w Stańczykach i okolicach.
Cześć
Od naszego spotkania minęło (jak ten czas szybko leci… czy to tylko ja tak mam czy może wszyscy po spotkaniu rozmyślali jak to było i co się działo i czas im dzięki temu upływał szybko jak z bicza strzelił) już kilka dobrych dni, czas nadszedł by podzielić się naszymi poczynaniami ze spotkania innym użytkownikom BiblioNETki.
Na spotkaniu byli: Mmyszunia, Pijany_nietoperz, Evvqa i Radar102 (mąż Evvqi). Miał być jeszcze Jolietjakeblues, ale niestety nie mógł z nami być.
Pierwsi na miejscu byli Evvqa z Radarem102. Mmyszunia wraz z Pijanym_nietoperzem wylądowali na wyznaczone miejsce jakieś czterdzieści minut po małżeństwie z Suwałk. W międzyczasie gdy ja i Mmyszunia zastanawialiśmy się czy dobrze jedziemy bocznymi polnymi drogami i przy okazji podziwialiśmy super extra jezioro rynnowe, Evvqa i Radar102 obczajali miejsce, gdzie można coś dobrego przegryźć. Z pozytywnym skutkiem, bo znaleźli dobre miejsce na przekąszenie, ale o tym dużo potem. Gdy już dolecieliśmy na miejsce szybko się odszukaliśmy. Troszkę niepewni, bo to nasze pierwsze spotkanie BiblioNETkowe tu na dalekiej północy.
Przedstawiliśmy się sobie i przeszliśmy na wymarzone wiadukty. Jeszcze kilkaset metrów i będziemy na miejscu. Jeszcze bilecik (tylko 4zł) w budce przed wejściem. W międzyczasie rozmowa o drodze. Okazało się, że Evvqa i Radek (tak ma na imię Radar102) też gubili się na tej samej drodze co my i też podziwiali to samo super extra jezioro tak jak my.
Widok… na wiaduktach…jak się domyślacie…cudny. Trochę przerażający gdy się człowiek wychyli. Mógłbym długo zachwycać, ale równie dobrze powiem Wam, że warto przyjechać w to miejsce tak daleko. Stojąc na górze ma się czubki drzew pod sobą. Radek powiedział, że jak tu był kiedyś to „barierki” były w takim stanie, (w cudzysłowie, bo ciężko je wtedy można było nazwać barierkami) że same pod własnym ciężarem leciały na spotkanie z ziemią. O opieraniu się o nie można było zapomnieć. Teraz zamiast „barierek” jest mur, który pełni rolę solidnego zabezpieczenia przed upadkiem. Evvqa też tu kiedyś była i pamiętała szyny, które tędy przebiegały. Teraz albo zostały rozebrane albo zniknęły pod kostką brukową.
Przeszliśmy jeden wiadukt, podążyliśmy schodami w prawo w dół nad rzeczkę przepływającą pod wiaduktami. Poczułem się jak Hobbici wędrujący po zapomnianych traktach gdzieś w nieznanym lesie w opuszczonych dolinach (prawie, bo było oprócz nas jeszcze dosyć ludzi). Doszliśmy do rzeczki, przeszliśmy „mostem” (trochę się chwiał) na drugą stronę.
Zrobiliśmy sobie cudne zdjęcie pod wiaduktami z krzakami w tle. :) Potem ruszyliśmy dalej pod górkę, ścieżką . Stromą i śliską. Szybki myk pod wiaduktami i jesteśmy po drugiej stronie. Teraz dylemat. Czy wracamy tą samą drogą czy już idziemy do przodu na parking. Wracamy. Przez ścieżki, strumieniem (extra czysta woda) po chwiejącym się mostku. Schodami do góry. Z przerwami weszliśmy na górę. Zasapani i ociężali. :) Śmigamy na drugi bliźniaczy most. Okazuje się, że mniej uczęszczany. Mniej zadbany, mniej przespacerowany. Piękny widok. Odwracasz się ku południu i praktycznie cała Polska przed Tobą. Gdzieś tam przed Twoim wzrokiem hen w oddali Katowice… Kraków… Miasta co rusz pełne spotkań biblioNETkowych…
Dalej postanowiliśmy coś zjeść w, na początku wspomnianym miejscu, które znaleźli Evvqa i Radar102, niedaleko stąd. Dziesięć minut i byliśmy na miejscu. Przytulne miejsce. Ja w imię naszego spotkanka olsztyńskiego biblioNETkowego zamówiłem podwójną porcję pierogów. :) Rozmowa spadła na tematy czystko książkowe m.in. jakie mamy stosiki u siebie albo czy adaptacja powieści potrafi być lepsza od książki: „Zielona mila”, „Pianista”. Była też mowa o „Igrzyskach śmierci”. Podobno (sam nie czytałem powieści) film to wielka klapa w porównaniu do książki. Nagle w tle w radio zabrzmiała piosenka Aisha. Nie wiem dlaczego akurat ta piosenka, ale powiedziałem, że gdy będzie lecieć gdziekolwiek indziej gdzie akurat będę i my osobno będziemy to automatycznie przypomni się nam to spotkanie i wspomnienia z tym miejscem związane.
Po paru minutach Radek spojrzał z ukosa w kierunku mojego żołądka i powiedział coś mniej więcej takiego: „Gdzie ty Ty to wszystko ładujesz? :) Nie widać”. Rozmowa na spotkaniu rozkręciła się dalej. Jak to było u nas w dzieciństwie. Czy rodzice nam czytali gdy byliśmy mali? Wszystkim coś niecoś rodzice kiedyś czytali. Mnie tam nikt nie czytał. U mnie rodzice mało czytają. Rodzeństwo już więcej.
Po zjedzonych pierogach Mmyszunia rozłożyła mapę i zaczęło się. Analiza i strategia. Gdzie się jeszcze wybrać. Przed spotkaniem wiedziałem, że jeszcze chcę zobaczyć NAJGŁĘBSZE JEZIORO W POLSCE - HAŃCZA. Od Stańczyków to niedaleko. Jakieś dziesięć kilometrów. Evvqa poleca nam zobaczyć Święte Miejsce. Na mapie widzę niedaleko miejscowość Studzieniczne. Wiedziałem wtedy, że skądś znam to miejsce, ale nie wiedziałem dokładnie skąd. Teraz gdy wróciłem do siebie już wiem…
Po dłuższym czytaniu mapy metodą ciągłego wpatrywania się i zachwytów typu: :”O…jaka dokładna mapa. I ma większość a może i wszystkie boczne, polne drogi” złożyliśmy mapę i w drogę na podbicie Hańczy. Po przygodę. Radek i Evvqa lepiej znali od nas okoliczne tereny pojechali przodem a my podążaliśmy tuż za nimi. Nie bez powodu okolice zostały nazwane Mazurami Garbatymi. Pełno pagórków i dolinek. Spadków i wzniesień.
Dojechaliśmy. Zostawiliśmy auta na parkingu i dalej poszliśmy spacerem nad jezioro. Nad jeziorem było zimno. Trochę nam to dokuczało. Poszliśmy ścieżką bokiem jeziora. Tutaj między drzewami było nawet przyjemnie. Radek znalazł łódkę. Sprawdził czy nie tonie w bardzo prosty sposób. Wszedł do niej. Po teście wyszło, że jednak łódka nadaje się do użytku. Pobył w niej chwilę i by nie denerwować potencjalnych właścicieli tego egzemplarza wodnego środka transportu Radek czym prędzej po chwili radości opuścił pokład. Dołączył z powrotem do nas i powoli z uśmiechem na twarzach udaliśmy się do samochodów i tablicy informacyjnej.
Na tablicy była informacja o ścieżce poznawczej „Dolina Czarnej Hańczy”. No to idziemy. Po drodze Evvqa wyczaiła tabliczkę, że przejście ścieżką kosztuje 2zł i że podobno płaci się w jakimś gospodarstwie po drodze (?).
W czasie tej wędrówki czyhało na nas wiele niebezpieczeństw. Wiele krowich placków. W różnym stanie skupienia, ale definitywnie z jednego źródła, czyli od… bydła mlecznego.
Później, gdzieś za 350 metrów wyskoczyła zza rogu domu Pani gospodarz z zamiarem pobrania od nas opłaty za przejście dalej. Po chwili niepewności (miałem wrażenie, że ta Pani nie wiedziała przez chwilę co powiedzieć), zapłaciliśmy i poszliśmy dalej. Pamiętam słońce, zielone pagórki, wymyty przez deszcze brzeg drogi i uporczywy wiatr (zapomniałem bluzy). Ukształtowanie terenu jest dosyć specyficzne w okolicach szlaku. Wygląda to tak, że jest płasko, płasko. Nagle jest uskok, urwisko takie, że krowy trzeba palować na łańcuch, bo inaczej by pospadały :) Za urwiskiem rzeka obrośnięta gęsto drzewami, których czubki są na równi z nami, bo idziemy wysoko na górze. A za rzeką jest podobne urwisko tym razem pod górę i dalej znowu płasko. Doszliśmy do kamieniska. Radek pokazuje w oddali wysoko wznoszące się dwie anteny. Podobno stojąc blisko ich robią niezłe wrażenie. Idziemy dalej. O… kilka sztuk krów. A drut koło nich sobie leży przerwany. Chyba nie wyjdą. Idziemy dalej? Chyba jednak nie, bo wyszły i ciekawskie idą w naszą stronę. Lepiej zawracamy. Krowy wyglądają na spokojne, ale wolimy nie ryzykować.
Wracamy do aut. Chcemy jeszcze zobaczyć punkt widokowy, który jest z drugiej strony Szlaku Czarnej Hańczy. Radek z Evvqą prowadzą. Po drodze widoki. Dotarliśmy. Jesteśmy przed punktem widokowym. Zostawiamy auta, godzina jakoś po 18.00. Idziemy w kierunku tamy. Widzę, patrzę i nie wierzę. Taki oto obraz: robią zdjęcia Parze Młodej. Para Młoda na boso idzie do rzeczki. Panna Młoda trzyma w dłoniach suknię ślubną żeby nie zamoczyć i gdy wchodzi mówi (prawie krzyczy) coś w stylu: „O k****”. Przypominam, że mamy wietrzny dzień. Na dworze jest nie więcej niż 12 stopni. Ciekawe ile może mieć woda w rzece w takich warunkach. Fotografowie też stoją po kostki w wodzie żeby były równe szanse i takie same doznania :)
Widzimy nasz punkt widokowy. Wysoko w górze. Obchodzimy go z boku. Są schody. Przed nami znowu wspinaczka. Do dzieła. Wchodzi się pod dużym skosem i to wysoko. Nie liczyłem stopni, ale jest co robić żeby wejść na górę. Ja z Radkiem prowadzimy, dziewczyny trochę za nami.
Gdy się wejdzie na górę widok rekompensuje wszystkie trudy by się tu dostać. Po wstępnym sprawdzeniu wytrzymałości barierki możemy bez obaw się o nią oprzeć. W dole daleko widać tamę. Po lewej stronie tamy jest wcześniej wspomniana rzeczka, po prawej spiętrzona woda tak jakby było tu swego rodzaju jezioro. Za jeziorem posiadłość. Dalek drzewa. Drzewa obok nas. Drzewa przed nami, a raczej pod nami. Chcę Wam drodzy biblioNETkowicze choć trochę przybliżyć żebyście to mogli sobie wyobrazić. Gdy opieram się plecami o barierkę widzę takie Mazury jakbym był u siebie w okolicach Szczytna. Gdy się odwracam widzę przed sobą urwisko, rzekę, znowu urwisko z drugiej strony rzeki…
Słyszymy zbliżające się głosy Młodej Pary. Niedługo będziemy się zbierać. Młoda Pana weszła to teraz my schodzimy. Inaczej ciężko byłoby się minąć. No to na dół. Powoli do celu. Zeszliśmy. Przeszliśmy przez tamę. Doszliśmy do samochodu. Już 19.00, czas szybko przeleciał. Musieliśmy się już dzisiaj rozejść, ale wiemy, że spotkamy się znowu. Pewnie w tych okolicach. Pewnie jeszcze w Białymstoku pod koniec września, bo też zamierzam się tam udać.
Radek z Evvqą ruszają. Ja z Mmychą rozkładamy mapę. No i muszę się niechętnie przyznać, że najpierw trzeba będzie się na mapie odszukać. Wiem gdzie mniej więcej jesteśmy, ale dokładnie to na tamtą chwilę to bym nie powiedział. Evvqa i Radek widząc naszą mapę zaproponowali, że nas stąd wyprowadzą do głównej drogi. Ok. Dzięki za pomoc. Jesteście spoko i bardzo Was polubiłem. Mmyszunia zresztą też. Przy głównej drodze definitywnie się już dzisiaj rozstaliśmy.
Spotkanie, co tu dużo mówić, było zajebiste. Tak zajebiste, że później jak wracaliśmy z Mmychą i byliśmy tak zajęci rozmową o spotkaniu, że mało co na wysokości Olecka nie pojechaliśmy na Ełk zamiast na Wydminy. Wracając czas bardzo szybko płynął.
Spotkanie minęło niestety szybko, ale za to bardzo przyjemnie. Oby więcej takich spotkań. Trochę późno umieszczam ten tekst na stronie, no ale w końcu się udało.
Pozdrawiam