Dodany: 06.09.2014 16:05|Autor: dot59
KONTRPACJENCI DLA TYGRYSICY
Jak tu się oprzeć takiemu wdzięcznemu tematowi! Gdzie okiem nie sięgnąć (w zawartość biblioteczki), wszędzie jakiś pacjent albo pacjentka...
Ale nie będę powodować przegęszczenia w Izbie Chorych - tylko kilkoro doprowadziłam pod okienko rejestracyjne :-). Oto oni (ci najpopularniejsi wraz ze swoimi bliskimi są wyiksowani):
1.
- Wydaje mi się, że trochę się złościsz dlatego, że jesteś chora.
- Trochę?
- Nie trochę, bardzo. Śpij już. Złość w niczym nie pomoże, C.
- „Złość w niczym nie pomoże, C.!” Mówiłaś to już setki razy.
- Ale mam nadzieję i modlę się o to, żebyś wyzdrowiała. Zresztą nie tylko ja, wszyscy.
- Oczywiście, że wyzdrowieję. Naprawdę dawno już nie powiedziałaś czegoś tak
głupiego.
- Jutro przyjdzie K. i zrobi ci zastrzyk.
- Sama widzisz!
- Co?
- Nie myślisz chyba, że chciałoby się jej przychodzić z tak daleka w pierwszy dzień
świąt, gdyby nie wierzyła, że lekarstwo poskutkuje. Całkiem zwariowałaś, mamo! Pomieszało ci się w głowie, bo żyjesz tak długo.
2.
X. z każdym dniem wyglądała gorzej. Nawet przyznała się, że zrezygnowała z posady w B.P., lecz uczyniła to jakoby tylko na żądanie ojca, który twierdził, że będzie lepiej, gdy obejmie posadę dopiero od Nowego Roku. Czuła się już tak źle, że koronki, które tak bardzo lubiła robić, wypadały z jej osłabionych, przezroczystych rąk. Wesołość jednak nie opuszczała jej ani na chwilę i zawsze z humorem opowiadała o swych konkurentach, którzy, jak zwykle, prowadzili między sobą zaciekłą walkę. Opowiadania te były przyczyną, dla której Y. postanowiła jej więcej nie odwiedzać. To, co niegdyś wydawało się naiwne i zabawne, stało się okrutne; śmierć przeglądała przez uporczywą maskę życia. X. jednak przywykła widocznie do częstych odwiedzin przyjaciółki i Y. za każdym razem musiała jej przyrzec, że nazajutrz odwiedzi ją znowu. (…)
Ale tego wieczora, gdy Y. siedziała z X. w ogrodzie, atmosfera wydała jej się inna. X. była dziwnie spokojna, nie mówiła nawet o strojach ani o swoich miłosnych sukcesach. Otulona ciepłym wełnianym szalem leżała w hamaku, a obok niej tkwiła nie tknięta robótka. Długie jasne warkocze - na które Y. w szkole zawsze spoglądała z zazdrością - spoczywały teraz na ramionach dziewczyny. X. wyjęła spinki z włosów, mówiąc, że boli ją od nich głowa. Znikły z jej twarzy gorączkowe rumieńce, była blada i wyglądała prawie jak dziecko.
3.
Y. ukląkł przy łóżku. Delikatnie wziął rękę X., białą, zda się przeźroczystą, gorącą jak ogień. Chora spała z głową obłożoną lodem, fale krwi przepływały jej przez twarz. Usta miała nieco otwarte, bardzo karminowe, spieczone gorączką, palący oddech wychodził z nich szybki, nierówny. (…) Włosy, wysunięte spod kompresu, otaczały jej głowę ciemnozłotym wieńcem. Y. klęczał długo. Oparł czoło na ręce X. i słyszał, jak w tej drobnej dłoni pulsowały żyłki, i odczuwał drgania nerwowe.
Obudził go z odrętwienia profesor, zmieniając okład z lodu. Widok odkrytego czoła dziewczyny, gładkiego, bladoróżowego, ze zmoczonymi włosami dokoła, wzruszył Y. Z uczuciem rozpaczy nachylił się i dotknął ustami jej skroni.
Gdy nowy okład położono, Y. cicho spytał:
- Czy jest przytomna?
- Prawie zawsze… nie - odrzekł profesor.
- Więc stan jest… niedobry?
- Groźny!... Ale niech się pan nie przeraża. Myślę, że to może przesilenie. (…) Czy dawno widział pan narzeczoną ostatni raz?
- Przed trzema tygodniami.
- Była zupełnie zdrową?
- O tak! tylko nieco bledszą niż zwykle. Co profesor przypuszcza… jaki powód choroby?...
Stary uczony gładził brodę prędkim ruchem. Zaczął mówić niepewnym głosem:
- Hm! jakieś musiała mieć psychiczne wstrząśnienia, innego powodu nie widzę. Przebieg choroby ostry i złośliwy: chora majaczy, wypowiada słowa budzące podejrzenia.
4. W przestrzelonej piersi nie czuł bólu, rany ani opatrunków. Ożyła i jak pieczęć legła na jego piersi piekąca pręga. Usypiał jak podrzucany na głębokich falach, które go kędyś niosły. Uwzięła się gorączka. W ciągu długich dni i nocy tonął w zupełnej niewiedzy o sobie, pośród pogmatwanych szczątków zjaw, w męczącym dziwactwie okruchów myślenia, w nagłych paroksyzmach bezprzyczynowej radości, która wnet przerabiała się na czarne, ciężkie zgnębienie. Siostra R.czytała to na termometrze, notowała i wykreślała na kartce przypiętej w głowach łóżka.
Znakami oznajmiała kapitanowi W., że jest coraz gorzej. Oczami i znaczącym skinieniem głowy zapowiadała, że już chyba niedługo, lada dzień...
Koledzy, znajomi zaglądali do pokoju, by postać nad nim przez chwilę, pokiwać głową i odejść. Co dzień przez aleje szpitala przeciągały z kaplicy kondukty żałobne, z honorami wojskowymi, z wieńcami. (…)
Wbrew orzeczeniu władz szpitalnych i spokojnej rezygnacji kolegów M. wciąż jeszcze nie wyjeżdżał ze szpitala nogami do koni przy dźwięku trąb żałobnych. Nadszedł papier z pułku o podniesieniu go do godności porucznika. Papier leżał spokojnie na jego stoliczku do czasu, aż chory będzie mógł go odczytać i ucieszyć się wysoką szarżą. Był bezsilny i niemrawy. Od dawna przestał myśleć. Przesypiał dnie i noce, a nic go nie nawiedzało we śnie.
5.
Na pytanie o zdrowie siostry nie otrzymała uspokajającej odpowiedzi. Panna X. spała źle i choć jest ubrana, nie czuje się na siłach opuścić pokoju. Ma poza tym gorączkę. Ku zadowoleniu Z. zaprowadzono ją natychmiast do siostry, która zachwycona była tą wizytą. Tylko obawa, by nie sprawić kłopotu i niepokoju, powstrzymała ją od napisania w liście, jak bardzo pragnie zobaczyć Z. Nie była jednak zdolna do rozmowy, toteż kiedy panna B. zostawiła je same, nie mogła powiedzieć nic więcej prócz kilku słów wdzięczności za niezwykłą dobroć, z jaką jest tu traktowana. Z.obsługiwała chorą w milczeniu. Po śniadaniu przyłączyły się do nich obie siostry. Widząc, ile
przywiązania i troskliwości okazują Y., Z. nabrała dla nich sympatii. Potem przyszedł lekarz i zbadawszy pacjentkę, stwierdził – jak było do przewidzenia - że jest silnie zaziębiona i że należy przedsięwziąć pewne środki zaradcze. Kazał jej wrócić zaraz do łóżka i obiecał przysłać lekarstwa. Rady posłuchano natychmiast, zwłaszcza że gorączka wzrastała i zaczęła się silna migrena. Z. ani na chwilę nie opuszczała pokoju chorej, a i obie panie rzadko stamtąd wychodziły.