Dodany: 05.09.2014 22:56|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Czytatka-remanentka (VIII 14)


Pełnić służbę...: Z pamiętników i wspomnień harcerek Warszawy 1939-1945 (< praca zbiorowa / wielu autorów >) (4,5)
Dobra rzecz, wartościowa, choć w porównaniu z pamiętnikami żołnierzy „Zośki” wypada słabiej – tamte, stworzone czy zrekonstruowane krótko po wojnie, są o wiele żywsze, pełniejsze emocji, tu spora część tekstów, odtwarzająca wydarzenia z dłuższej perspektywy czasowej, spisana jest takim suchym, „raportowym” stylem. Ale i tak robi wrażenie, zwłaszcza gdy się spojrzy na tych najmłodszych, co przystępując do wojennej służby nie byli nawet jeszcze w wieku dzisiejszych gimnazjalistów, a gdy szli do Powstania, wciąż daleko im było do oficjalnej pełnoletności – jak autorce jednego z autentycznych zachowanych pamiętników, Majce, która zmarła od ran odniesionych w pierwszych dniach sierpnia, licząc sobie lat 16. Jakże dorośli byli – nie w tym sensie, w jakim „dorosła” bywa młodzież nieznająca biedy i wojen, za to dobrze oblatana w sposobach używania życia – tylko w sensie podejścia do pracy i walki… Trudno im zazdrościć, trudno życzyć dzisiejszym ich rówieśnikom, by dorastali w warunkach takich jak oni, bo to byłoby bezsensowne i nieludzkie. Ale żeby tak zechcieli się na nich wzorować chociaż w kwestii odpowiedzialności za podejmowane zadania, bezinteresownego pomagania innym – czemuż nie?

Testament Nobla (Marklund Liza) (4)
Jeden z lepszych tomów w tej serii. Sporo przytyków pod adresem środowisk naukowych – tym razem chyba nawet ostrzej skrytykowanych, niż media. Pokazany stopniowy rozpad związku Anniki i Thomasa – co mnie nawet szczególnie nie dziwi, biorąc pod uwagę całą historię tego małżeństwa. I tak potwornie irytująca, jak w żadnym z wcześniejszych tomów, postać Anne Snapphane (dlaczego tak inteligentna kobieta jak Annika zaprzyjaźniła się z taką egoistyczną bździągwą?).

jesteśmy przynętą kochanie! (Jelinek Elfriede) (2)
Doceniłam przesłanie, bo kpina ze społeczeństwa konsumpcyjnego, z ikon popkultury jest coś warta – i dlatego dałam nie 1, tylko 2… Forma dla mnie zupełnie nie do zniesienia, ignorowanie i gramatyki, i ortografii to już za wiele, a jeszcze do tego wszędzie te obsceniczne wstawki („zuchwała chłopięca dłoń batmana sięga po ocukrzonego robinowego k…sa wnet w całości znikającego w jego ustach” [12], cytowanie innych sobie daruję…) i chaotyczna, bełkotliwa narracja. Eksperyment musi mieć swoje granice, a ona ich nie widzi, czy też przynajmniej wtedy nie widziała, bo w późniejszych „Wykluczonych” i „Amatorkach” jednak postarała się o jakąś większą spójność. Można by jej bronić, że ten chaos jest odzwierciedleniem chaosu, jaki wokół nas tworzy eksplozja komercji, ale co z tego, kiedy dla czytelnika to męczarnia i jeden wielki niesmak.

Mnisi-czarnoksiężnicy czyli Niesamowite historie o dziwnych ludziach (P'u Sung-ling (Pu Songling)) (4)
Zbiór bardzo starych chińskich opowieści z morałem – kilka świetnych, większość dość dobrych, dwie najdłuższe za bardzo rozwleczone i przekombinowane. Ale wgląd w mentalność obcej kultury – bezcenny.

Noszę jego nazwisko: Rozmowy z dziećmi przywódców III Rzeszy (Lebert Norbert, Lebert Stephan) (5)
Zaczęte przez ojca, a kontynuowane po prawie 40 latach przez syna, rozmowy z dziećmi nazistowskich zbrodniarzy z najwyższego szczebla. Doskonała jest technika ukazania najważniejszego ich problemu: to, że z luksusowych warunków bytowych musieli się przestawić na zgoła skromne, było do zaakceptowania, w końcu fortuna kołem się toczy – ale zupełnie czym innym jest przyjęcie do wiadomości, że własny ojciec, podziwiany i kochany, odpowiada za śmierć tysięcy ludzi, choć przeważnie, jak Hans Frank, „naturalnie nigdy własnymi rękami nikogo nie sprzątnął, ale dbał o to, żeby robiono to precyzyjnie”. Jedni, jak Gudrun Burwitz, z domu Himmler, wypierają ze świadomości informacje, które dopłynęły do nich spoza rodzinnego kręgu, nadal wierząc – albo udając, że wierzą – w to, co usłyszeli jako dzieci, na przykład, że ludzie przebywający w obozach koncentracyjnych to więźniowie polityczni i kryminaliści i w konsekwencji w niewinność swych ojców i ich towarzyszy. Inni, jak Niklas Frank, publicznie piętnują swych ojców, czasem balansując na granicy niesmaku. Ale przede wszystkim są ludźmi w jakiś sposób nieszczęśliwymi, skrzywionymi, często bez śladu własnej winy, bo gdy ojcowie podpisywali wyroki masowej zagłady, większość z nich nie pojmowała jeszcze, co się dzieje wokół. Przejmująca lektura.

Doznać cudu?: Opowieść Trudy Rosenberg (Fedorowicz Hania (Fedorowicz Hanna), Rosenberg Truda (Rosenberg Gertruda)) (5)
Skoro już zestaw sierpniowych lektur zahaczył o wojnę i Holocaust, a pod ręką była kolejna o tej tematyce, do tego niebeletrystyczna i stosunkowo krótka – pociągnęłam dalej. Niby nic nadzwyczajnego, bo w końcu przecież niejednemu polskiemu Żydowi udało się uniknąć zagłady – a jednak opowieść bardzo już sędziwej bohaterki, snuta na raty w rozmowie z młodszą o całe pokolenie krajanką i koleżanką po fachu (obie panie mimo nieco rozbieżnego wykształcenia zajmują się szeroko pojętą ludzką psychiką, rodziny obu pochodziły z okolic Lwowa – różnica tkwi jedynie w religii i narodowości), robi ogromne wrażenie. Zwłaszcza wtedy, gdy ciężko doświadczona przez los Truda – po kolei zginęli jej rodzice i narzeczony, a z całej dalszej rodziny Holocaust przeżyło zaledwie kilka osób – nawołuje do niekultywowania nienawiści, do niepoddawania się stereotypom, do oceniania ludzi przez pryzmat ich własnego postępowania, a nie rasy, narodowości, wyznania.

Pod ziemią w Villette (Hedström Ingrid) (3,5)
Trzecia część cyklu z sędzią śledczą Martine Poirot, tym razem z przestępstwem o zasięgu międzynarodowym (denat zostaje znaleziony na holenderskiej barce, a tropy prowadzą aż do Szwecji). Początkowo fabuła plotła się tak dynamicznie i zagadkowo, że byłam nastawiona na ocenę wyższą, niż dałam poprzednim częściom, ale potem znów zbyt szybko zostały ujawnione kluczowe informacje dotyczącej jednego z podejrzanych i finał okazał się z lekka przestylizowany, a na dobitkę pojawiło się w tekście za dużo kryptoreklam projektantów mody (a to botki od Louboutina, a to garsonka od Armaniego, a to kurtka od Jill – swoją drogą, powinno być Jil, a nie jest to jedyna literówka w tekście – Sander…), więc ostatecznie uznałam, że wystarczy ta standardowa trójka z plusem, oznaczająca w tym przypadku mniej więcej: „jest to kryminał, który da się czytać i nawet trochę wciąga”.

Cienka kreska (Zagajewski Adam) (2,5)
Rozczarowanie miesiąca. Nastawiłam się na kawałek porządnej prozy – bo przecież cóż to za świetny temat, polski artysta na Zachodzie w przededniu zmian, które miały zniwelować sztuczny, wymuszony realiami politycznymi, podział Europy! Zetknięcie z ludźmi niekrępowanymi przez cenzurę i ograniczenia paszportowe, niepojmującymi albo niepamiętającymi, co to takiego kartki na żywność i kilkugodzinne kolejki pod sklepem, do którego „rzucili” cokolwiek: papier toaletowy, dżem, rajstopy, z rzeczywistością, w której, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie brak niczego, musiało mieć swoje konsekwencje. I rzeczywiście, początkowo się zdaje, że o tym właśnie będzie ta powieść: o konfrontacji odmiennych mentalności - zarówno twórczych, jak i tych służących odnajdywaniu się w codziennym życiu – i o określaniu własnej tożsamości w obcych realiach. Potem trochę zbija z tropu rozdział, w którym narrator nagle zaczyna mówić o sobie w trzeciej osobie i poświęca kilkanaście stron na opisanie fascynacji tego „siebie widzianego w lustrze” postacią jakiegoś niemieckiego literata, co nie ma żadnego związku z dalszym biegiem wydarzeń ani z późniejszymi refleksjami bohatera. Dalej znów następuje kilka rozdziałów z normalną narracją i normalną, aczkolwiek leniwie postępującą akcją, po czym po pięknym, soczystym i barwnym opisie domu towarowego sens zaczyna tonąć w jakichś psychodelicznych majakach z udziałem zagadkowego Zygmunta- Stefana, jeszcze bardziej zagadkowego Greka i paru innych równie dziwnych figur. Gdyby jeszcze pojawiły się one bezpośrednio po dyskusji prowadzonej w oparach „błękitnego dymu”, można by sądzić, że cóż, biedaczyna niezwyczajny, nawąchał się trawki i wpadł w trans – ale nie, nie ma między tymi scenami zbieżności czasowej. Mógłby też ten wybryk świadomości oznaczać ujawnienie się choroby psychicznej narratora pod wpływem szoku wywołanego zetknięciem z obcością – tyle że nie ma żadnych dowodów na poparcie tej tezy. I żadnej puenty, żadnego punktu zaczepienia. Jedyne, co w tej powieści warte uwagi, to okazana przez autora umiejętność swobodnego operowania stylem, zmieniającym się niemal z rozdziału na rozdział, oraz zadziwiająco trafna z perspektywy tylu lat refleksja jednego z rozmówców Henryka, odnosząca się do ówczesnej sytuacji w Polsce: „(…) u was najwięcej uwagi poświęca się odzyskaniu swobód politycznych. (…) nieraz zazdroszczę wam energii i czystości zamiarów. Ale trzeba uważać. Bo gdyby wam się przypadkiem udało osiągnąć to, do czego dążycie, musielibyście przeżyć moment przykrego rozczarowania. (…) będziecie mieli coś takiego, nic więcej. (…) Obszerna płachta miejscowej gazety, zawieszonej na ścianie, informowała o korupcji znanych polityków” [77-78].

100/XX: Antologia polskiego reportażu XX wieku: Tom 1: 1901–1965 (antologia; Korczak Janusz (właśc. Goldszmit Henryk), Miłkowski Zygmunt (pseud. Jeż Teodor Tomasz, TTJ, T. T. Jeż), Sieroszewski Wacław (pseud. Sirko Wacław lub Bagrynowski K.) i inni) (5,5)
Antologia to bardzo wygodna lektura – da się rozłożyć czytanie na wiele dni albo i, jak w moim przypadku, miesięcy, bez obawy, że w międzyczasie straci się wątek albo pozapomina jakieś ważne detale, bo każdy jej element jest całością samą w sobie; każdy reprezentuje inny czas, inne miejsce, inne pióro. Sam pomysł zebrania w jednym miejscu tylu próbek polskiego dziennikarstwa reportażowego zasługuje na uhonorowanie wysoką oceną, choćby nawet poziom wszystkich tekstów nie był (i w istocie nie jest) równy. Bo jakąż szansę miałby przeciętny czytelnik na samodzielne dotarcie do kilkudziesięciu publikacji prasowych z pierwszej połowy XX wieku, a choćby nawet i z lat powojennych?
Jeśliby chcieć podsumować każdy tekst choćby kilkoma zdaniami, wyszłaby kilkunastostronicowa epistoła. Więc niech będzie tylko o tych, które najbardziej zwracają uwagę na plus lub na minus (powiedzmy od razu, że nawet te najsłabsze nadal zasługują na docenienie z uwagi na wyborną polszczyznę - oby posługiwanie się takową zawsze było wymogiem sine qua non dla każdego współczesnego reportera!).
Oto najlepsze moim zdaniem:
- „Nędza Warszawy” Korczaka (Korczak jako publicysta i reporter nie zaskakuje, jeśli się miało okazję zetknąć np. z tekstami zebranymi w tomie „Jak kochać dziecko”. Ale tutaj daje wyjątkowo mocną, wstrząsającą opowieść o błędnym kole ubóstwa i występku);
- „Na normandzkim brzegu” Konopnickiej (tak, tak! TO jest zaskoczenie! Ani śladu ckliwości i dydaktyzmu, tylko barwny obraz rybackiej wioski);
- „Moienzi Nzadi, u wrót Konga” Dębickiego ( absolutna rewelacja, tym większa, że niezawodowiec! )
- „Miasto bezrobotnych” Wrzosa (tekst nie dość, że świetny – bo mocny i wyrazisty, a bez patosu i bez demagogii – to jeszcze ma u mnie prywatny plus za poszerzenie historii jednej z miejscowości, w których tkwią moje rodzinne korzenie);
- „Janek, podaj wapno” Rolickiego (znów zaskoczenie: jakoś mi się ten autor nie kojarzył z dzielnym reporterem, wcielającym się w cudzą skórę, by zdobyć atrakcyjny materiał, a tu proszę – kapitalny autentyk, dający sporo do myślenia o mentalności pracowników budujących nową Polskę….)
Pozostałe szóstki były w zasadzie do przewidzenia: Parandowski, Dąbrowska, Szelburg-Zarembina, Słonimski, Krzywicka, Prószyński, Osmańczyk, Kisielewski (nie, nie Stefan, lecz Władysław, autor doskonałych wspomnień wojennych) – wszystko to pióra znane, z zacięciem do opisywania rzeczywistości, sprawdzone w formach niebeletrystycznych. Podobnie piątki i piątki z plusem.
Poniżej czwórki tylko 3 teksty:
- „Ludzie rusztowań” Krajewskiego i Ostromęckiego (nudy ideologiczne dolepione do właściwego tematu, którym jest murarstwo; oj, trudno musiało się czytać ówczesną prasę…);
- „Panna Lili poszukuje posady” Kozickiego (nie bardzo wiadomo, czy to ma być reportaż, czy satyra, mętne jakieś);
- „Luminescencja” Hołdy (okrutnie męczący styl).
Już się cieszę na myśl, że wkrótce zabiorę się za tom drugi!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1315
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: misiak297 05.09.2014 23:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Pełnić służbę...: Z pamię... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ech, ciekawe, czy znajdę kogoś, komu się ta Jelinek spodoba tak jak mnie...
Użytkownik: verdiana 05.09.2014 23:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech, ciekawe, czy znajdę ... | misiak297
A jak Ci się podoba? Bo mnie bardzo. ;) Mimo że męczy.
Użytkownik: misiak297 05.09.2014 23:23 napisał(a):
Odpowiedź na: A jak Ci się podoba? Bo m... | verdiana
Ach! Miód na moje serce!

"jesteśmy przynętą, kochanie" zrobiło na mnie ogromne wrażenie - tak jak "Pianistka", "Amatorki" i "Pożądanie".

Jeśli byłabyś ciekawa moich wrażeń, oto moja recenzja: Bredzenie wariatki?
Użytkownik: verdiana 05.09.2014 23:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach! Miód na moje serce! ... | misiak297
Ja po tytułach nie kojarzę żadnej książki, ale o paru coś pisałam w opiniach. Jelinek jest mocna i celna, przeraźliwie celna. Ale formalnie udziwniona bez potrzeby.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: