Dodany: 29.08.2014 16:36|Autor: anna-sakowicz

W poszukiwaniu Edenu


„Anglicy na pokładzie” to kolejna pozycja wydana nakładem Wiatru od Morza. Do tej pory publikacje tego wydawnictwa budziły mój zachwyt i wywoływały czytelniczą radość. Tym razem jednak tak nie było.

Matthew Kneale napisał niezwykłą powieść, w której oddał głos dwudziestu jeden narratorom. Wydaje się to oryginalnym przedsięwzięciem, bo dotychczas z aż tyloma postaciami dopuszczonymi do głosu czytelnik raczej się nie spotykał. I mnie chyba taka ich liczba pokonała. Co ciekawe, książkę przekładało tyluż tłumaczy! To na pewno ciekawy eksperyment wydawniczy i warto chociażby z jego powodu zajrzeć do powieści.

Akcja rozgrywa się w XIX wieku. Pewien pastor postanawia udowodnić, że biblijny Eden istnieje w Tasmanii. Staje więc na czele wyprawy, gromadząc wokół siebie kilku oryginałów. Anglicy czarterują statek, nie wiedząc, że jego załoga to przemytnicy z Wyspy Man.

Łatwo się domyślić, że biblijny raj jest niestety fikcją. To, co bohaterowie odkryją w Tasmanii, na pewno w niczym nie będzie przypominało Edenu.

Jednym z bohaterów, a zarazem narratorów jest dr Thomas Potter, badający rasy ludzkie i opracowujący antropologiczne, rasistowskie teorie.

„Typ Celtycki (przykład Mańczycy) jest względem Saksonów podrzędny w każdej cesze – jego przedstawiciele są mniejsi, bardziej śniadzi, słabujący. Czoło mają na ogół spadziste, zdradzające właściwość opisaną przez Pearsona jako »ryj«, mającą znamionować pośledniejszą inteligencję. W czaszce zwracają uwagę głębokie oczodoły, które wskazują na skłonność do poddańczości. Typ czaszkowy: G”[1].

Autor ukazuje sposób postrzegania świata przez dziewiętnastowiecznych „odkrywców” i ich mentalność, ale zwraca również uwagę na sytuację w Tasmanii, na traktowanie Aborygenów przez białych ludzi. Gwałty, morderstwa, grabieże - to wszystko kojarzy się nam z kolonizatorstwem. Biały człowiek niestety niósł śmierć.

Jedną z najciekawszych i najtragiczniejszych postaci jest Peevay, poczęty z gwałtu na Aborygence. Chłopak, nieakceptowany przez współplemieńców, jest jakby zawieszony pomiędzy dwiema kulturami, nigdzie nie pasuje. Jest „dziwotworem”.

„Inne dzieciaki miały swoich rodziców, jeśli nie pomarli, a ja nie miałem nikogo, nawet najodleglejszego wspomnienia. Gdy pytałem, nigdy nie dostawałem odpowiedzi, tylko krzywe spojrzenia i czasem dotkliwy cios”[2].

Powieść utrzymana jest w konwencji utworów marynistycznych. Mnie od czasu do czasu przypominał się Joseph Conrad i jego „Jądro ciemności”. Tam Marlow próbował dociec, kim jest Kurtz i przedstawiał punkt widzenia różnych bohaterów. Natomiast tu dwadzieścia jeden postaci prezentuje swoje historie. Gdzieś w końcu się one splatają czytelnikowi w całość, ale przyznam szczerze, że nie było mi łatwo to wszystko poskładać.

W „Anglikach na pokładzie” każdy narrator ma własny styl, co z pewnością uatrakcyjnia powieść. Myślę, że przekładanie jej przez tylu tłumaczy jest jak najbardziej uzasadnione. Mnie jednak trudno było się w niej połapać. „Szarpałam się” z nią przez wiele dni. Odkładałam na półkę, potem wracałam. Męczył mnie drobny druk, a i narratorzy mi się mylili, cofałam się więc do poprzednich rozdziałów, by posklejać je sobie w całość. Oczywiście byli tacy narratorzy, którzy podobali mi się bardziej i tacy, którzy mnie irytowali i męczyli. Ponadto akcja przenosi się z lat pięćdziesiątych w lata dwudzieste-trzydzieste XIX wieku i na odwrót, co też powodowało moje zagubienie. Myślę, że jest to jedna z tych książek, do których warto wrócić, by zmierzyć się z nimi jeszcze raz. Na pewno to lektura dla uważnych i bardzo cierpliwych czytelników.


---
[1] Matthew Kneale, „Anglicy na pokładzie” [przekład zbiorowy pod redakcją Krzysztofa Filipa Rudolfa i Michała Alenowicza], wyd. Wiatr od Morza, 2014, s. 150.
[2] Tamże, s. 74.


[tekst został również zamieszczony na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 741
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: