Dodany: 28.08.2014 10:59|Autor: Oke Mani

Recenzja nagrodzona!

Książka: Czarna Wenus
Carter Angela

„Co najgorsze, wilk może okazać się czymś więcej, niż się wydaje”*


„Ona nie ma ust, które można by całować, nie ma rąk, które potrafiłyby pieścić, tylko kły i pazury drapieżnej bestii. Dotknąć jej ciała, połyskującego jak minerał w zimnym blasku świecy, to sprowokować jej uścisk; posłuchaj jej niskiego, słodkiego głosu, zanuci ci kołysankę domu Nosferatu”**.


Jakieś piętnaście lat minęło od momentu, kiedy pierwszy raz usłyszałam o Angeli Carter do momentu, gdy w moje ręce w końcu trafiła książka jej autorstwa. Tak długi okres jest zastanawiający o tyle, że od początku miałam ochotę zapoznać się z jej twórczością. Myślę jednak, że to oczekiwanie było konieczne. Mając naście lat, zdecydowanie nie potrafiłabym docenić tego, co trafiło do mnie wraz z malutkim tomikiem o tytule „Czarna Wenus”.

Pierwsze spotkanie z Angelą Carter miało charakter filmowy. Jako nastolatka zafascynowana byłam filmem „Towarzystwo wilków” (reż. Neil Jordan, 1984). Historia, stworzona ze zręcznie złożonych w całość kilku opowiadań z wilczym motywem, miała w sobie niesamowitą magię, hipnotyzowała. I choć dzisiaj efekty specjalne okropnie trącą myszką, do tej pory do filmu wracam z przyjemnością. Nadszedł więc w końcu czas, aby skonfrontować ekranową wizję i scenariusz, których Carter była współautorką, z pierwowzorem literackim.

Nie spodziewałam się tego, co dostałam. Oczekiwałam klasycznych historii fantasy. Może czegoś w stylu C.S. Lewisa albo Lewisa Carola. Tymczasem okazało się, że Angela Carter jest… jedyna w swoim rodzaju.

Na „Czarną Wenus” składają się opowiadania z czterech zbiorów, wydane w Polsce w jednym tomie, dlatego poszczególne utwory znacznie się od siebie różnią pod względem treści. Najwięcej tu chyba reinterpretacji klasycznych bajek: „Kopciuszka”, „Pięknej i bestii”, „Kota w butach” i wielu innych. Są też opowiadania obyczajowe czy historyczno-biograficzne, jak tytułowa „Czarna Wenus”. Mimo rozbieżności tematycznej łączy je to, co mnie najbardziej zachwyciło – język.

Tłumaczka, Aleksandra Ambros, wykonała niesamowitą pracę. Czytając opowiadania Angeli Carter miałam wrażenie, że poznaję literaturę zupełnie na nowo. To nie jest książka, którą połyka się szybko tylko po to, żeby odkryć „co było dalej”. Tutaj język jest równie ważny jak fabuła. Niektóre zdania czyta się po kilka razy, bo tak niesamowicie smakują. Zdania jak zaklęcia, które rzucają czar na czytającego. Słowa, które odurzają niczym wino.

A pod tymi słowami nie ma akcji, jest życie. Życie, w którym czasem nie dzieje się nic, czasem autorka tylko chce nam wmówić, że nic się nie dzieje, a czasem coś się działo kiedyś. Opowiadania Angeli Carter rzadko dają się wpisać w literackie schematy. Często są to jedynie fascynujące opisy, w których przemyca historie tak zmyślnie, że dopiero po lekturze widzimy, jak z nami zagrała. Potrafi przy tym ubrać w słowa to, co my tylko przeczuwamy. Lęki i uczucia, których nie potrafimy nazwać. W jej opowiadaniach stajemy twarzą w twarz właśnie z nimi, ale rozebranymi na czynniki pierwsze, w pełni uświadomionymi.

Autorka mistrzowsko gra na emocjach czytelnika. Rzadko zdarza mi się bać odwrócenia kartki czy przerywać lekturę, aby uspokoić zbyt mocno bijące serce. Tutaj każdy niemal tekst nosi piętno jakiejś katastrofy, która może, ale nie musi nastąpić. Jakiejś tajemnicy schowanej między wersami, która nie pozwala przy lekturze się odprężyć, wymaga stałej czujności. To zdumiewające, ponieważ opowiadania same w sobie są naprawdę subtelne, choć zdecydowanie spowite mrokiem. Wszelka makabra przedstawiona została w delikatny, zawoalowany sposób. Nic nie jest tu oczywiste, dlatego zdarzało mi się drżeć z niepokoju nawet przy nieco radośniejszych utworach.

Mówi się, że proza Angeli Carter jest feministyczna – i to prawda. Ale nie jest to fanatyczny feminizm, wytykany i wyśmiewany w naszej codzienności, lecz dążenie do pokazania kobiety w całej okazałości, z dobrymi i złymi stronami; różniącej się od mężczyzny, ale nie gorszej od niego. Jej bohaterki nie są heterami i wojowniczkami. To istoty delikatne, zagubione, często bezbronne, jednak w pełni świadome swej kobiecości i nieobawiające się samodzielnego myślenia. Jak Czerwony Kapturek z filmowej wersji „Towarzystwa wilków”, który słuchając opowieści o dziewczynie zagryzionej przez wilki dlatego, że nikt jej nie uratował, pyta, dlaczego sama się nie uratowała.

Nieustannie dziwi mnie, że autorkę w krajach anglojęzycznych wymienianą w czołówce najlepszych pisarzy XX wieku, tak słabo znamy w Polsce. Może jest za mało „rozrywkowa”? Może zbyt „fantastyczna” dla zwyczajnych czytelników, a za mało – dla wielbicieli fantastyki? A może właśnie na tym polega jej czar, by odnajdywać ją niczym ukryty skarb? Bo ja właśnie tak się czuję, widząc „Czarną Wenus” na mojej półce. A tuż obok czeka już „Marianna i Barbarzyńcy”…


---
* Angela Carter, „Towarzystwo wilków”, w: tejże, „Czarna Wenus”, przeł. Aleksandra Ambros, wyd. Czytelnik, 2000, s. 208.
** Angela Carter, „Pani Domu Miłości”, w: tejże, dz. cyt., s. 198.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3282
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: