Dodany: 19.08.2014 22:07|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Rozwiązła
Kamiński Jarosław

1 osoba poleca ten tekst.

Nigdy nie wiadomo, kiedy odezwie się przeszłość


Zaczyna się tak zwyczajnie: pierwszym spotkaniem z rodzicami ukochanego. Któż się tego nie boi – a nuż przesądzi ono o losach związku, a jeśli nawet nie, to może na całe lata zmodyfikować stosunki z późniejszymi teściami... Zofia w zasadzie już wie: nie będzie lekko, bo rodzice Adama są zorientowani, że syn mieszka z kobietą znacznie od siebie starszą (prawdę powiedziawszy, od Alicji i Krzysztofa dzieli ją bodaj mniejsza liczba lat, niż od niego...), lecz chyba nie do końca zdają sobie sprawę z ich wzajemnej relacji. I rzeczywiście, nawet nie próbują udawać, że są zadowoleni. Zwłaszcza gdy dowiadują się, że kandydatka na synową nie znała swoich rodziców, wychowała się w domu dziecka, nie skończyła żadnych studiów i pracuje jako makijażystka. Ale i to nie wszystko, bo dziadek Adama, Edward, niegdysiejszy pracownik naukowy i redaktor prestiżowego czasopisma o sztuce, beniaminek peerelowskiej władzy, jakoś dziwnie reaguje na sam widok partnerki wnuka, a jeszcze dziwniej – na dźwięk jej nazwiska... Następstwa tej wizyty też nie są dla Zofii przyjemne: Edward zaczyna wypytywać ją o przeszłość, Alicja agresywnie nastaje, by odczepiła się od jej syna, a Adam próbuje popełnić samobójstwo. Usiłując zrozumieć tę dziwną sytuację, Zofia decyduje się ustalić, jak trafiła do domu dziecka (w którym pobyt skończył się dla niej solidną traumą) i co wiadomo o jej rodzicach. A ta wyprawa w przeszłość przynosi zgoła nieoczekiwane rezultaty...

Konstrukcję fabuły oparł autor na dobrze wypróbowanym schemacie wplecenia losów indywidualnych postaci w kontekst historyczny, w tym przypadku obejmujący spory odcinek najnowszej historii Polski: od okupacji, kiedy to nadchodzące widmo Holocaustu zmienia nieodwracalnie losy wielu ludzi, w tym pewnej małej dziewczynki z podsiedleckiej wsi, przez wczesne lata PRL, naznaczone wszechwładzą służb specjalnych i antysemicką czystkę roku 1968, aż po początek naszego wieku. Przeszłość wyłania się powoli z retrospekcji Zofii i wynurzeń Edwarda, do których nieco treści dorzucają opowieści sędziwej zakonnicy Gabrieli i równie wiekowego działacza socjalistycznego Ludkina (niepowiązanego z głównym wątkiem, pojawiającego się incydentalnie za sprawą przyjaciela Zofii). I gdyby brać pod uwagę tylko niesioną przez te opowieści gorzką refleksję nad losami Polaków z drugiej połowy XX wieku, ich ładunek emocjonalny i postacie głównych bohaterów (Zofia jest doskonale scharakteryzowana psychologicznie, Edward niewiele gorzej), wreszcie samą strukturę fabuły, utrzymującą czytelnika w napięciu i niepewności prawie do ostatnich stron, powieść byłaby – mimo nieszczególnie oryginalnego, bo w ostatnich latach dość często pojawiającego się w prozie (w różnych modyfikacjach) motywu niespodziewanego odkrycia nowej tożsamości bohaterki/bohatera – wyśmienita.

Jest jednak kilka elementów, które się Kamińskiemu mniej udały:

– zupełnie nie została wykorzystana postać Adama, który przecież jest jednym z głównych aktorów dramatu i bodaj bardziej od Zofii cierpi z powodu podejrzeń, jakie zaczęli żywić jego krewni; a sporo mogłoby w nim być do pokazania choćby tylko dlatego, że ledwie wyszedł z wieku nastoletniego, że jeszcze nie do końca określił swoją tożsamość seksualną, a już jest w związku z dojrzałą kobietą po przejściach. No, ale powiedzmy, że to celowe, w końcu osią fabuły są przeżycia Zofii i Edwarda;
– w paru momentach, zwłaszcza wtedy, gdy bohaterowie pogrążają się w dywagacjach filozoficznych, akcja traci dynamikę, a wizyta Zofii i Daniela u Ludkina powoduje, że zakończenie zupełnie się rozmywa;
– do niczego niepotrzebne są pojawiające się na pierwszych kilkudziesięciu stronach zbyt detaliczne opisy czynności erotycznych (chociaż, wbrew sugestywnemu tytułowi – który, jak się okaże, nie odnosi się do żadnej postaci żeńskiej – i równie sugestywnej grafice okładkowej, nie jest to wcale powieść dla spragnionych wrażeń dozwolonych od lat 18). Pozostaje dla mnie niepojętą zagadką, dlaczego prawie wszyscy prozaicy polscy nowszej daty najwyraźniej uważają, że nie ma powieści psychologiczno-obyczajowej bez paru penisów, wagin i orgazmów nazwanych po imieniu. Pełnoletniego czytelnika naprawdę nie trzeba informować o budowie anatomicznej człowieka ani też o możliwym przebiegu kontaktów seksualnych, a jeśli podobnej wiedzy potrzebuje, ma od tego chociażby niezapomnianą Wisłocką;
– bardzo irytująca jest maniera określania głównej bohaterki (bo jej partnera już nie) raz imieniem, a raz nazwiskiem, zwłaszcza w jednym zdaniu, co sprawia wrażenie, jakby była mowa o dwóch różnych osobach („Obcas w klapkach Zofii klinuje się w szczelinie asfaltu, Rogala potyka się”[1]; „gdy rozpoznają Zofię, natychmiast sztucznie ściszają głos, skurcz w żołądku chwyta Rogalę bez ostrzeżenia”[2]);
– no i fatalna jest sama technika narracji. Po spójnie relacjonowanych dłuższych epizodach jeden po drugim następują krótkie akapity, każdy o czym innym. Gdyby to tylko odzwierciedlało chaotyczność strumienia świadomości bohaterki, byłoby w porządku, ale jest także szybkim - jak na mój gust, zbyt szybkim - przerzucaniem uwagi z obserwacji narratora zewnętrznego na myśli bohaterki. Przy narracji w czasie teraźniejszym ma się wrażenie rozbiegania, rozkojarzenia, które to wrażenie jeszcze pogłębia nieoddzielanie dialogów od wypowiedzi narratora i poszczególnych partii dialogowych od siebie („Przestań wreszcie z tym gapieniem, wcale się nie gapił i od kiedy wygląd jest jakimkolwiek dowodem, takie sprawy trzeba sprawdzić, nie miałabyś wątpliwości, gdybyś zobaczyła zdjęcia, pokazał mi pięć zdjęć, jesteś nią, typ urody, oczy, nos, usta, zwariowałeś, nie zwariowałem, dlaczego nie potrafiłeś mi powiedzieć tego wszystkiego wcześniej, bałem się, wstydziłem, nie wiem, nawet teraz nie potrafię o tym rozmawiać, łajza z ciebie, Adam, i nawet nie próbuj mi mówić, żebym cię zrozumiała”[3]), niesłużący niczemu prócz wzbudzania w czytelniku poczucia, że jest profanem niedoceniającym wysublimowanej (eksperymentalnej, nowatorskiej, oryginalnej – niepotrzebne skreślić) prozy, bo przecież skoro za coś takiego przyznają Nobla – vide Saramago & Jelinek – musi to być zabieg mistrzowskiej klasy. Otóż nie jest, tylko większość ludzi wstydzi się przyznać, że czegoś podobnego nie trawi, żeby nie wyjść na dudka z prowincji, co to na Sienkiewiczu i Orzeszkowej skończył edukację literacką. Samo udziwnianie stylu, języka, formy niczego nie załatwi, jeśli materia marna, a i dobrą – jak tutaj – czasem potrafi zepsuć.

Szkoda, bo bez tych mankamentów byłaby co najmniej piątka.


---
[1] Jarosław Kamiński, „Rozwiązła”, wyd. WAB, 2012, s. 44.
[2] Tamże, s. 118.
[3] Tamże, s. 179.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1322
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: misiak297 20.08.2014 08:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Zaczyna się tak zwyczajni... | dot59Opiekun BiblioNETki
Twój tekst jest jak zwykle znakomity!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: