Dodany: 18.08.2014 11:12|Autor: malynosorozec

Tym razem bez psa


„Gdyby obrana przeze mnie droga prowadziła tam, dokąd powinna, na pewno dotarlibyśmy tam, gdzie chcieliśmy”[1].


Harris, Jerzy i J. potrzebują odpoczynku. Chcą pobyć chwilę z dala od swoich rodzin, zregenerować siły na łonie natury. I chociaż miło wspominają wyprawę po Tamizie, to jednak nie wchodzi w grę nic, co ma związek z wodą. Decydują się na wycieczkę rowerową po Schwarzwaldzie. Przekonują swoje szanowne małżonki (a w jednym przypadku ciotkę) i wyruszają na kolejną przygodę (tym razem bez psa).

I jakże szkoda, że brak najsympatyczniejszej postaci z pierwszej książki o trzech panach. Godnie postarają się ją zastąpić: kurczak, świnia i inny, równie szalony jak Montmorency, przedstawiciel psiej rasy. Ale są to bohaterowie tylko małego epizodu. Obok tego z wężem ogrodowym - najzabawniejszego (o czym chyba sami musicie się przekonać).

Dzieło Jerome'a po części składa się właśnie z epizodów dotyczących rowerowej wyprawy. Oczywiście są też zabawne historie z zupełnie innej beczki. Na przykład opowieść o tygodniowym wynajęciu łódki przez J. czy o próbie zrobienia przeglądu roweru; albo opis typowego poranka w domu wujka Podgera. Czyli to, do czego przyzwyczaił nas autor w swojej pierwszej książce. Ale tylko do pewnego momentu.

W dalszej części przeważają opisy kraju, przez który wiedzie trasa rowerowej wyprawy, jego obywateli, kultury, zwyczajów. Naprawdę ciekawe jest przedstawienie Niemiec z początku XX wieku. Zwłaszcza że możemy porównać wnioski wyciągane przez autora z naszą wiedzą o dalszych losach niemieckiego narodu.

Ciekawie wypada zestawienie angielskiego turysty z typowo niemieckim porządkiem, w którym nawet psy doskonale wiedzą co, jak i kiedy mają robić.

Jednak, moim zdaniem, zbyt mało tu mowy o trzech panach, a zbyt wiele o kraju, w jakim się znaleźli. W ogóle stosunkowo niewiele dowiadujemy się o samym przebiegu wyprawy. Czasem to, co miało być zabawną anegdotą wypada dość blado, czasem autor zwyczajnie przynudza.

Ale mimo wszystko warto. Dla tej części książki, która zmusi nas do nieskrępowanego śmiechu. Dla kilku (kilkunastu?) historii z życia bohaterów.

Nie mogę oczywiście uniknąć porównania do „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” i w każdym aspekcie palmę pierwszeństwa przyznaję pierwszej książce Jerome'a. Jeśli jeszcze nie czytaliście, zdecydowanie polecam najpierw „...w łódce”, a potem „...w Niemczech”. Tak właśnie.

6/10


„Ważną grupą wśród prażan byli zawsze Żydzi. Od czasu do czasu uczestniczyli nawet w ulubionym zajęciu chrześcijan, jakim było wzajemne wyrzynanie się”[2].
„Nigdy nie spotkałem nikogo, komu udałoby się trafić kota, nawet doskonale widocznego (pominąwszy oczywiście przypadki, gdy mierzył w jakiś inny cel). Ba, znam nawet kilku wyśmienitych strzelców, zdobywców Pucharu Królowej, którzy z pięćdziesięciu stóp próbowali trafić takiego sierściucha z najlepszego sztucera, a jemu nawet włos z głowy nie spadł”[3].
„W tym czasie kurczak, również drąc się w niebogłosy, latał po całej restauracji i to, choć do dziś nie wiem jak, we wszystkie strony na raz. To był doprawdy nadzwyczajny ptak”[4].
„Zwykle, jak wierzę, pierwsze wrażenie daje bowiem lepszy obraz niż opinie ukształtowane przez dłuższy kontakt z jakimś zjawiskiem albo też wyrobione pod wpływem innych”[5].
„Wiele mówimy o cywilizacji i humanitaryzmie, ale każdy, komu hipokryzja nie odebrała całej uczciwości, wie przecież, że pod naszymi wykrochmalonymi koszulami nadal kryje się dzikus ze wszystkimi swoimi pierwotnymi instynktami”[6].



---
[1] Jerome K. Jerome, „Trzech panów w Niemczech”, przeł. Piotr J. Szwajcer, wyd. Cis, 2007, s. 162.
[2] Tamże, s. 116.
[3] Tamże, s. 137.
[4] Tamże, s. 180.
[5] Tamże, s. 192.
[6] Tamże, s. 197.


[Tekst wcześniej zamieściłem na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 670
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: