Dodany: 16.08.2014 13:13|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Lepiej w samotności, niż w niezgodzie ze sobą…


"Każdy umiera w samotności" – ten tytuł pełen poetyckiego pesymizmu i fatalizmu wpadł mi już dawno w oko i w zasadzie miałam wewnętrzne przeświadczenie, że prędzej czy później zobaczę, co się kryje w środku, ale tak się jakoś stało, że do literatury niemieckiej specjalnie się nie paliłam. I być może byłabym o nim zapomniała, gdybym nie przeczytała nie tak dawno innej powieści Fallady ("I co dalej, szary człowieku?"), która z miejsca zawędrowała dość wysoko w moim rankingu książek. Właściwie tylko brak nastroju powstrzymywał mnie od zabrania się za tak przygnębiającą tematykę; trzeba było poczekać na impuls, a ten przyszedł z niezupełnie oczekiwanej strony: rocznica Powstania Warszawskiego – wzmianka w czytanych z tej okazji wspomnieniach o jakimś Niemcu, który zachował się po ludzku wobec potencjalnych ofiar – a więc próba odszukania czegoś, co ukaże hitleryzm i postawy ludzi wobec niego z punktu widzenia samych Niemców – rzut oka na "pożyczkową" półkę – tak, to właśnie to, o co chodziło – i pięćset stron przeczytałam błyskawicznie!

Kanwą opowieści jest prawdziwa historia pewnego małżeństwa, które podczas wojny wymyśliło własną metodę stawienia oporu hitleryzmowi, polegającą na rozkładaniu w mieście pocztówek z tekstami wymierzonymi w reżim. Powieściowi bohaterowie, Otto i Anna Quangelowie, są nieco starsi od swoich realnych pierwowzorów; mają już dorosłego syna, którzy – jak wszyscy w jego wieku – walczy "za Führera i za naród"[1], choć wcale się do tej walki nie palił. A sami postępują tak, jak wszyscy w ich wieku, którzy nie wspierają Hitlera czynem – należą do niemilitarnych, ale służących nazistom organizacji: Frontu Pracy i Związku Kobiet; Otto nawet jest poniekąd wdzięczny systemowi, bo "po czterech latach bez pracy został majstrem w wielkiej fabryce mebli (…). I to dzięki Führerowi, bo to on rozruszał na nowo gospodarkę"[2]. Wszystko zmienia się jednak w chwili, gdy listonoszka Kluge przynosi feralny list z frontu; śmierć Ottona juniora wyzwala w jego matce falę protestu przeciw ludziom, którzy zapędzili do armii pacyfistycznie nastawionego chłopca. Anna dostarcza inspiracji, a Otto powoli dochodzi do wniosku, że "ma przed sobą prostą drogę. Musi tylko nią pójść"[3]. I tak się zaczyna szalona krucjata Quanglów, o której właściwie od początku wiadomo, jak się skończy…

Ale nie tylko o tych dwojgu zupełnie przeciętnych ludziach w średnim wieku, podejmujących beznadziejną prywatną walkę ze zbrodniczym systemem, będzie tu mowa. Także o tych, którzy oddali się w służbę temu systemowi, czy to z wyrachowania, czy z zaślepienia, czy też dlatego, że umożliwiał im poczucie przewagi nad słabszymi albo danie ujścia najpaskudniejszym instynktom, do tej pory nieujawnianym z braku okazji czy ze strachu przed odpowiedzialnością. I o tych, którzy co prawda go nie popierali, ale dostrzegli w nim okazję do robienia własnych interesów (jeśli inni kradną, czemu samemu się nie obłowić, jeśli płacą za donosicielstwo, dlaczego nie donieść?). I wreszcie o tych, którzy padli jego ofiarą niezależnie od tego, czy, jak Quanglowie, podejmowali z nim walkę, czy, jak brat i bratowa Anny, stali na uboczu, pilnując tylko własnego nosa, a stali się winnymi przez przestawanie z winnymi, czy też zawinili tylko tym, że, jak Rosenthalowa i jej mąż, w ogóle istnieli… albo tym, że, jak Escherich, nie dość skutecznie realizowali wytyczne swoich przełożonych… A, i jeszcze o tych, którzy nie mieli ani dość odwagi, ani dość umiejętności, by protestować, lecz mimo wszystko robili coś dobrego, coś, co pozwoliło im zachować czyste sumienie i odrobinę optymizmu.

Choć tyle się już o wojnach i totalitaryzmach naczytałam, znów mi się włosy na głowie jeżą, kiedy widzę, co ten system robił z ludźmi, jak sprzyjał wyciąganiu z dna osobowości najgorszych cech i jak niewielu było się w stanie temu opierać...

Autor ma dość specyficzny styl – jako niefachowiec nie umiem precyzyjnie zidentyfikować jego elementów, ale rzuca mi się w oczy na tyle, że gdyby mi wpadła w ręce jego kolejna powieść bez okładki, chyba potrafiłabym odgadnąć, kto ją napisał – i niezwykły potencjał, ujawniający się w doskonałych portretach psychologicznych kilkunastu postaci z pierwszego i drugiego planu (jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą w ogóle, jest mały łajdak Enno Kluge, a najbardziej tragiczną, choć scharakteryzowaną stosunkowo pobieżnie, nieszczęsna Trudel, ale i pozostałym nie można odmówić wyrazu) i w scenach przeważnie ekstremalnie nasyconych dramatyzmem (jak wszystko, co się wydarza od chwili aresztowania Ottona, jak historia Rosenthalowej, jak rozmowa Ewy z młodocianym uciekinierem), a czasem zabarwionych szczyptą zjadliwego szyderstwa (epizody z "zagospodarowaniem mienia" Rosenthalowej, omotanie pani Häberle przez oszusta, sposób, jakiego używa Baldur Persicke, by zdjąć sobie z głowy problem pijaństwa i gadulstwa ojca – wszystko to mogłoby pochodzić z powieści satyrycznej, gdyby nie ten przerażający kontekst…), następujących niemal jedna za drugą, w tempie zwalniającym tylko trochę pod koniec części pierwszej. Wyborna rzecz, mająca jedynie ten mankament, że po niej jakoś człowiekowi niesporo brać się za lekkie i zabawne czytadło…


---
[1] Hans Fallada, "Każdy umiera w samotności", przeł. Daria Kuczyńska-Szymała, wyd. Sonia Draga, Katowice 2011, s. 14.
[2] Tamże, s. 21.
[3] Tamże, s. 106.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1810
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: