Dodany: 11.08.2014 12:55|Autor: adas

Czytatnik: nauka czytania

2 osoby polecają ten tekst.

Trójpak mocno letni


Kiedy pisarz, zwłaszcza taki który dotychczas tego nie czynił, pisze przedmowę do swego dzieła, momentalnie zapala mi się lampka ostrzegawcza - oho, coś z tą książką jest nie tak. I wierzcie, zasada się sprawdza w 80% przypadków. Oczywiście to głównie moja wina, bo zawsze zaczynam od przedmowy zamiast natychmiast rzucić się na danie główne, choćby i bezmięsne.

Mo Yan musiał czuć, że z tą jego książką jest niehalo, bo kilka stron wstępu poświęcił udowadnianiu, że 1) powieść jest najlepszą ze sztuk 2) powieść gruba, obszerna, meandryczna, powieść zjadająca ogon (świński?) to najlepsza z powieści. Oj, asekurował się jak alpinista wspinający się na pobliską stodołę.

Albo inaczej - rozpoczął kontrostrzał z moździerza zanim ja pierwsze salwy oddać nadążę. Z procy. Jak już ją sobie wyrychtuję.

Materiału tym razem Chińczyk miał na nowelę, no może trochę dłuższą minipowieść, 150, przy silnej (samo)woli może 200 stroniczek. W swoim stylu rozciągnął fabułę na stron 550. I nie powiem, że czyta się zawsze źle, ale przez ostatnie 150 stron czułem się jak przegrywający uczestnik konkursu jedzenia mięsa. Coraz trudniej wchodziło, książka co rusz z rąk wypadała, potu z czoła nie nadążałem ocierać. Żeby się nie skończyło biegiem do...

Nadal ma Chińczyk łatwość pisania niby manierycznego, ale jakimś cudem wciągającego. Jest okrutnie ironiczny, ale te jego postaci wcale nie są śmieszne, jakby się głębiej zastanowić. Rozumiem, że chciał ukazać groteskową wizję chińskich przemian lat 80. i 90., nawet ten nadmiar mięs pełni ważną funkcję artystyczną, niejako symbolizując słuszne prawo do nażarcia się ludu przez (przynajmniej) poprzednie sto lat notorycznie głodzonego w imię przeróżnych idei.

Na 150 stronach by mi się pewnie bardzo podobało. Mo Yanowi nie uchodzi pisać tak krótko, co zgrabnie wyjaśnił w przedmowie...

Bum! (Mo Yan (właśc. Guan Moye))

Podobna rzecz, z zachowaniem proporcji, przydarzyła się Michaelowi Crummeyowi i jego "Dostatkowi" - im dłużej czytałem, w sumie przecież niezłą, powieść, tym bardziej się zastanawiałem - po co? To naprawdę nie jest zła książka, tylko - aż nadto - wtórna. "Stu lat samotności" nie ma co przywoływać, czyni to każdy recenzent, bo też Kanadyjczyk daje jawne dowody pokrewieństwa. Ileż to powstało sag rodzinnych w podobnym typie, zaczynających się w miarę spokojnie, by potem z każdą stroną świat wirował, tworzył i rozpadał się coraz szybciej.

Gigantycznym atutem "Dostatku" jest oczywiście egzotyczna sceneria. Egzotyczna? No, chyba nie tropikalna! Nowa Fundlandia jawi się w jego książce niezwykle plastycznie, a opisy ciężkiego życia na mroźnym wybrzeżu naprawdę zaciekawiają, niech będzie - miejscami zachwycają. Poszczególne wątki są czasem interesujące, ale po pewnym czasie się zlewają. Biblijna symbolika, zamiast trzymać fabułę w ryzach, staje się ozdobnikiem, literackim fajerwerkiem.

Fragmenty do smakowania, kolejny wieloryb (humbak!) do wpisania na literacką listę morskich sław, Nowa Fundlandia do odwiedzenia, całość... do zapomnienia?

Dostatek (Crummey Michael)

Główny bohater opowiadania otwierającego "Rozmowy telefoniczne" Bolano nosi inne nazwisko, za postacią pisarza-chytruska żyjącego z nagród kryje się jednak di Benedetto. Tekst Chilijczyka jest lekko przewrotnym hołdem, ale też refleksją nad losami pisarzy naznaczonych dyktaturą (choć nie tylko ich).

Pada w tym opowiadaniu zdanie o dziwacznej powieści di Benedetto, krótko omawianej przez krytykę i pamiętanej przez może kilkuset czytelników. Nietrudno się domyślić, że tą powieścią jest właśnie "Zama".

I jest ona rzeczywiście książką dziwaczną. Dziś już chyba tylko dla zaprzysięgłych fanatyków duetu bo-Bo. Jak to u Argentyńczyków - na bardzo wysokim poziomie technicznym (brr, co za terminologia). I bardzo trudną do omówienia. W teorii to minipowieść historyczna, fikcyjny dziennik kolonialnego urzędnika z Assuncion z ostatniej dekady XVIII wieku. Myk polega na tym, że opisując jego coraz to żałośniejsze przygody, Argentyńczyk wykorzystuje język i technikę XX wieku. Może nawet psychologię, z jej freudowskimi pułapkami? Oszczędnymi słowy maluje specyfikę życia w kastowym społeczeństwie sprzed 200 lat, ale ja przynajmniej miałem wrażenie... Nie wiem jak to oddać słowami. W domyśle cały czas szukałem pośrednika, wyobraziłem sobie urzędnika z lat 70. XX wieku, który zmęczony brakiem perspektyw ucieka w alkohol i inne używki, by w świecie snu być... Zamą, legendarnym pogromcą Indian. Oczywiście takiego Zamy nigdy nie było, istniał - a i to tylko w domyśle - marny urzędniczyna, pomniejszy don K. (...ichot czy po prostu K.?) któremu nie tylko nie postawiono wiatraka, ale i który w żadne wiatraki nie wierzył.

Zama (Benedetto Antonio di)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1385
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: carmaniola 18.08.2014 14:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy pisarz, zwłaszcza t... | adas
Hmm... ostro... szczególnie w odniesieniu do Mo Yana. A przede mną właśnie jego "Żaby". Nie wiem czy masz rację, mnie Mo Yan nieodmiennie kojarzy się z... Rushdiem. Obaj zasiadają do pisania i... rzeka rozlewa się szeroko i niemal bez ich świadomego udziału. Kiedyś nawet - korzystając z przedmowy i posłowia do "Bum" właśnie próbowałam rozrysować portret podobieństw Mo Yana z innymi pisarzami. Paru innych się tam plątało, ale Rushdie i Faulkner królowali.

I niejako na przekór... wszystkie omawiane przez Ciebie książki trafiają do schowka - niby zniechęcasz a jednak w tym, co piszesz jest coś, co nieodparcie nęci (dużo "nie" :)). Ale na razie muszę skończyć starego-nowego Naipaula a znowu mam zacięcie w czytaniu. :)
Użytkownik: adas 28.08.2014 10:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Hmm... ostro... szczególn... | carmaniola
Ech. To nie są złe książki, ale - pierwsze dwie - rozminęły się z moimi oczekiwaniami. Coby nie mówić, to jednak "Bum" jest słabszy od trzech pierwszych wydanych u nas dużych powieści, a "Dostatek" się załapał do różnych podsumowań zeszłego roku, a dla mnie - nie wnosi literacko nic nowego (tu większe gratulacje dla polskiego wydawcy, który ma ciekawy katalog). Ale Ty lubisz Marqueza...
Użytkownik: carmaniola 28.08.2014 10:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech. To nie są złe książk... | adas
Co prawda, to prawda. "Bum" jest słabszy, ale... i tak jest na poziomie, który zasługuje na uwagę. No i dla mnie te dodatki odautorskie mają swoją wartość - są jakimś odstępstwem na rzecz czytelnika(?) milkliwego zazwyczaj pisarza i jako takie stanowią rodzynek. Na ile trzeba je przyjmować poważnie, na ile z przymrużeniem oka a na ile z mydlinami? Tego nie wiem.

Co do tego "Dostatku" to muszę się przyznać, że bardziej mnie te opisy Nowej Funlandii tak przez Ciebie uwypuklone zainteresowały niż podobieństwa do prozy Marqueza. Jakoś tak ostatnio nosi mnie po gorących krajach, może dla odmiany coś chłodniejszego. :)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: