O tym, jak Moskale świętego powiesili
Była kiedyś lekcja historii o powstaniu styczniowym... Jak to się zwykle w szkole zdarza, jedni zbyli temat ziewnięciem, inni zastosowali się do zasady Z-Z-Z (zakuli, zdali i zapomnieli), jeszcze inni z pasją zagłębili się w problem. Jeśli ktoś nieco pilniej studiował podręcznik, może zapamiętał ilustrację przedstawiającą młodego człowieka o bardzo poważnym wyrazie twarzy, w okularach-lenonkach i z zabójczym wąsikiem (na niektórych zdjęciach ma też bródkę à la Johnny Depp). Otóż ten posępny mężczyzna ze zdjęcia to Romuald Traugutt, dyktator powstania styczniowego.
Poświęcona tej postaci książka Władysława Kluza nie jest typową biografią. Owszem, opowiada ona o życiu i działalności przywódcy powstania, opiera się na solidnych źródłach i skrupulatnie przytacza treść autentycznych dokumentów oraz listów. Dzięki nim możemy zapoznać się nie tylko z życiowymi perypetiami głównego bohatera, ale też zajrzeć za kulisy powstańczej dyplomacji, organizacji wojsk, konspiracji. Moim zdaniem ta część pracy autora jest najbardziej wartościowa i bez zarzutu. Jeśli jednak czytelnik chciałby poznać w miarę obiektywne spojrzenie na Romualda Traugutta, powinien chyba sięgnąć do innych źródeł: autor wyraźnie idealizuje go w taki sposób, że jego książka powinna raczej należeć do kategorii "hagiografia", a nie "biografia". Ta gloryfikacja może z początku razić i wydawać się zbyt nachalna, staje się jednak zrozumiała, jeśli uwzględnimy fakt, że pisarz zaangażowany był w przygotowywanie procesu beatyfikacyjnego dyktatora! Ostatni przywódca powstania był zagorzałym katolikiem i traktował swoją funkcję jako rodzaj misji od Boga. Wiele jest więc w książce odniesień do wiary, wzniosłych słów i patosu religijnego, co - rozumiem - nie każdemu może odpowiadać. Myślę jednak, że należy wziąć poprawkę na trzy rzeczy: autor był zakonnikiem (karmelitą), za cel postawił sobie udowodnienie świętości dyktatora, a w życiu samego Traugutta wiara była tak istotnym i poważnie traktowanym elementem, że trudno byłoby tę kwestię pominąć lub przemilczeć w jego biografii. Swoją drogą, Władysław Kluz wpisał się w długi szereg autorów, polityków, dowódców wojskowych, którzy - niezależnie od własnych przekonań politycznych - uważali dyktatora za wzór cnót wszelakich. Czy miało to pokrycie w rzeczywistości?
Jestem zwolenniczką teorii, że na tzw. bohaterów narodowych musimy patrzeć realistycznie, trochę ich "odbrązowić" i pozwolić im zejść z piedestału. W końcu historię tworzą zwykli ludzie, którzy potrafią swoim postępowaniem zasłużyć na podziw i szacunek, ale zdarza im się też popełnić głupotę (że wspomnę dla przykładu złośliwe plotki na temat Kościuszki, który pod Maciejowicami ponoć był pijany w sztok, czy Piłsudskiego, który różne rzeczy w polityce wyczyniał, a do tego potrafił dość soczyście zakląć). Zaakceptujmy fakt: ideałów nie ma. Niejeden próbowałby może znaleźć "haki" na Traugutta. Spróbujmy. Służył w rosyjskiej armii? Owszem, dzięki temu powstanie styczniowe zyskało doświadczonego oficera. Był surowy, małomówny, zamknięty w sobie i nieprzystępny? Niestety, życie go nie rozpieszczało. Wychowywał się bez matki, a w latach 1859-1860 w ciągu kilku miesięcy stracił żonę, dwójkę dzieci oraz babkę, która miała ogromny wpływ na jego życie. W 1862 r. stracił jeszcze jedno dziecko. Po czymś takim człowiek zwykle nie tryska humorem. Był fanatykiem religijnym? Być może, ale nie na tyle, żeby pozostawać ślepym i głuchym na inne sprawy. Nie zgodził się na przykład na wysłanie do Rzymu pieniędzy na zakończenie kanonizacji jednego z polskich świętych, ponieważ miał świadomość, że środki te były o wiele bardziej potrzebne do dalszego prowadzenia powstania. Można nieco ironicznie powiedzieć, że chyba zabrakło mu czasu, żeby trochę więcej i poważniej "nagrzeszyć" - w końcu w chwili śmierci miał dopiero 38 lat. O jego postawie wymownie świadczy sposób, w jaki zakończył życie. Zdradzony i aresztowany w wyniku donosu, sam nie zdradził nikogo i zeznawał tylko o własnej działalności w powstaniu.
Nie chciałabym unosić się na koniec tej recenzji jakimś górnolotnym patriotyzmem, pełnym gładkich, ale pustych słów. Ponieważ jednak 5. sierpnia przypada 150 rocznica śmierci Traugutta - i innych członków Rządu Narodowego, którzy zostali powieszeni razem z nim - myślę, że warto zatrzymać się na moment nad historią tego człowieka, doceniając jego faktyczne poświęcenie, determinację, a przede wszystkim poczucie odpowiedzialności, jakich wypadałoby tylko życzyć naszym obecnym politykom ze wszystkich możliwych partii i stronnictw. Święty czy nie, na taki moment uwagi Traugutt na pewno zasłużył.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.