Dodany: 27.07.2014 10:41|Autor: Dzióbek
Go! go! Jacob
Sztuczna wysepka u brzegów Nagasaki, pełniąca funkcję cudzoziemskiej faktorii handlowej. Rok 1800. Młody rudzielec i stary lekarz stoją – choć wcale by nie musieli – na dachu wieży ostrzeliwanej z armat pokładowych angielskiej fregaty "Helios". Stary stoi, bo stoi młody, młody stoi, bo nad nim powiewa holenderska flaga. "Ten trójkolorowy obrusik nie zginąłby za pana"* – przekonuje doktor, ale już nie mogą się wycofać. Takie sceny są dla mnie sercem i sensem literatury.
Żeby nie było nieporozumień – ten epizod wcale nie jest podniosły, nie jest bohaterski. Gdy przeczytacie do końca, dowiecie się, że chodzi w nim o to samo, co w całej powieści. Na ile my decydujemy, na ile działa przypadek; a może w pierwszej kolejności jesteśmy więźniami konwenansów? Czy jesteśmy chirurgami, czy jedynie podawanymi przez instrumentariuszkę wacikami? Czy "chcieć" na serio równa się "móc"? Czy szlachetność doczeka się owacji, a zło dostanie bęcki? A może życie jest partią go (w tę chińską grę namiętnie grają bohaterowie powieści) i wygrywa najprzebieglejszy strateg?
Książka ma ponad 600 stron, na których wykreowany został świat faktorii handlowej Dejima i miasta Nagasaki oraz posępnego górskiego klasztoru o tajemniczej regule. Bez obaw, nie ma przysłowiowych długich opisów przyrody. Świat zewnętrzny w dużej mierze zbudował Mitchell z haikupodobnych zmysłowych impresji. Czytając, widziałam stępione upałem kolory, czułam dziwaczne mieszanki zapachów.
Autor nie skupił się jednak na wyglądzie miejsc. Interesowała go głównie różnorodność ludzkich typów i badanie rozmaitych konfiguracji, w jakich się mogą znaleźć względem siebie. Pasjonujące są zwłaszcza te momenty, gdy spotykają się przedstawiciele feudalnej, niemal całkowicie zamkniętej dla cudzoziemców Japonii z zamorskimi diabłami.
Tytułowy bohater, młody, inteligentny idealista, rzucony przez los tysiące mil morskich od rodzinnej Holandii, od pierwszych dni traktuje przymusowy pobyt u wybrzeży Japonii jako okazję do poznania egzotycznej kultury. Docenia jej bogactwo i wyrafinowanie. Uczy się kluczyć w labiryncie japońskiej etykiety nie gorzej, niż porusza się po cuchnącym błotku korupcji Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Pokochałam Jacoba jako niezwykły konglomerat mądrości, szlachetności i naiwności. Gorąco mu kibicowałam.
W tej soczystej powieści podobało mi się wszystko: od tytułu i okładki, przez objętość, po rozkład akcentów i prowadzenie akcji. Można by się trochę czepiać przegiętego wątku straszliwego klasztoru, ale prawdopodobnie i to jest świadome (jak wszystko tutaj) nawiązanie do japońskich opowieści grozy. Kolejnym moim argumentem za natychmiastowym nabyciem i przeczytaniem "Tysiąca jesieni" jest fakt, że podczas lektury nie zrobiłam ani jednej notatki – nie było na to czasu.
---
* David Mitchell, "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta", tł. Justyna Gardzińska, wyd. Mag, 2013; location 9505 (czytałam w e-booku).
[Recenzję zamieściłam wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.