Zaglądacie czasem na blogi recenzujące amatorskie opowiadania? Przeglądam sobie dzisiaj "Niezatapialną Armadę Kolonasa Waazona" i bawią mnie pocieszne komentarze do co dziwniejszych fragmentów opowiadań. I nagle znalazłem tam wpis nietypowy - fragment "MacDusi" M. Musierowicz zrecenzowany w tym samym stylu. I muszę przyznać, że choć uwagi są całkowicie odmienne od typowych zachwytów jacy Borejkowie są wspaniali, trudno nie przyznać wielu racji.
Wkleję tu fragment tej oceny, a potem podlinkuję do reszty.
Schemat:
"Cytat z książki"
* pierwszy dopisek recenzujących
* drugi dopisek recenzujących
"Gabriela Stryba – wysoka, energiczna blondynka w kurtce i dżinsach – z rozmachem opuściła Collegium Maius, odprowadzana drobnym galopkiem przez troje swoich studentów.
Dreptali za nią, doganiali, nie chcieli się z nią rozstać, gadali jedno przez drugie, ale naprawdę nie miała już dla nich czasu – pożegnała ich krótko na przystanku, życząc im Wesołych Świąt."
*Miałam w życiu wielu fajnych wykładowców, często rozmawiam sobie na rozmaite tematy z wieloma pracownikami mojej katedry, sama jestem raczej lubianą prowadzącą ćwiczenia - i zupełnie sobie nie wyobrażam tych studentów niechcących się z wykładowcą rozstać. Wszyscy Kochają Gabrielę – odsłona pierwsza.
*Święta Gaba Poznańska biegnie na dworzec odebrać Magdę Ogorzałkę, po drodze oddaje się rozmyślaniom na temat, jakże by inaczej, swojej wspaniałości.
"...czuła się rześko oraz młodo. Co prawda, blisko jej było do wieku bardziej niż średniego, zaś do swego życiowego dorobku zaliczyć już mogła tytuł doktora habilitowanego, a także: syna w liceum, młodszą córkę na wydaniu, i nawet (za sprawą starszej córki) wnuczkę, Milę. Ale, jak sama często stwierdzała ze zdziwieniem, duchem zakotwiczyła się, ot, gdzieś tak – na siedemnastym roku życia.
I w ogóle trzymała się nieźle.
A miała za sobą mocne wstrząsy: porzucenie przez Janusza Pyziaka..."
*Wiemy.
*O, jak dobrze wiemy! Ten temat wałkowany jest od, policzmy... dwudziestu dwóch lat, czternastu książek (pierwsza wzmianka w Brulionie Bebe B, rok wydania - 1990) - i w żadnej z tych książek nie obeszło się bez wzmianki, jak dzielnie Gaba znosi owo Straszliwe Porzucenie.
*I odwraca głowę od wierzby, pod którą się całowali, gdy miała siedemnaście lat. Teraz ma czterdzieści siedem. Dziwię się, że nie chodzi po całym mieście z zamkniętymi oczami.
"...potem wymuszony przez niego rozwód..."
*Wiemy.
"...po tej klęsce przetrwała też samotne lata z dwojgiem dzieci."
* Wiemy. Hmm, rozumiem, że nie jest łatwo być matką dwójki dzieci porzuconą przez męża... Jednak w gronie takich kobiet akurat Gabrysia wydaje mi się nie mieć takiej złej sytuacji. Mieszkała z kochającą rodziną, która wspierała ją nieustannie, jej mama głównie siedziała w domu, Gaba mogła więc zostawiać z nią dzieci i robić karierę naukową. Jeśli jest taką dzielną optymistką, jak nam się ją ciągle przedstawia, to chyba powinna patrzeć na to w ten sposób, a nie rozczulać się, jakie to mocne wstrząsy ją doświadczyły?
"Przeżyła furę kłopotów i zmartwień..."
*Jak większość ludzi w średnim wieku.
"...oraz poważny wypadek samochodowy."
* Moi drodzy, czy czytając Sprężynę odczuliście ten wypadek jako poważny? Wiem, wiem, wszyscy go za taki uważali, rodzina się pojednała w szpitalu i w ogóle. Ja jednak przez cały czas czułam, że wypadek służy wyłącznie temu pojednaniu i zaraz po nim wszystko się dobrze skończy.
"Nadal jednak przepełniały ją energia i radość życia, poczucie humoru wciąż jej dopisywało, a system mięśniowy niewiele osłabł od tych szkolnych czasów, kiedy jako Gabunia Borejko z zapałem grała w koszykówkę."
* Zadanie za sto punktów: znajdźcie w tej książce chociaż jeden dowód na Gaby radość życia i poczucie humoru. Co by jeszcze bardziej zawyżyć poprzeczkę, odautorskie komentarze typu „dzielna i radosna Gabrysia” się nie liczą.
"Mijając dom, Gaba widzi w oknie swojego drugiego męża.
Gabriela zaśmiała się z satysfakcją, niewidoczna w ciemności. He, he. Ech, ty! – O, tak! Ot i Grześ. Mąż–przyjaciel. Empatyk, sympatyk i telepata."
* He, he. Ech, ty! – O, tak! – tu potrzebny jest tłumacz. Chyba wiem, kto mógłby pomóc.
He, he.
"Poniżej kuchni biły blaskiem połówki okienek, wystające ponad poziom chodnika: w wyremontowanej suterenie mieściło się mieszkanie siostry, zazwyczaj bogato iluminowane. Ida miała obsesję na punkcie jasności, jak też wietrzenia, mycia, sprzątania i zdrowego żywienia."
* Ciekawe, jak się ma rzekoma obsesja na punkcie zdrowego żywienia do wyjadania cukru pudru i dopraszania się o kawałek ciasta, co mogliśmy obserwować w Pulpecji. I jak Ida godzi manię higieniczną ze swoimi metodami obchodzenia się z pieczywem. Ale że obecnie Ida ma obsesje, to niestety zostanie nam nie raz udowodnione. Ostrzegam, będzie bolało.
* Oraz ciekawe, jak ma się do tejże obsesji uparte, od lat, mieszkanie w suterenie przy ruchliwej ulicy (ach, to wietrzenie, to świeże powietrze owiewające każdy kąt!). Dodam tylko, że w jednej z wcześniejszych powieści Ida okazuje się mieć “zupełnie jej niepotrzebne oszczędności”, które lekką ręką przeznacza na domek dla siostrzenicy, a jej dzieci niech się dalej kiszą w suterenie, przyzwyczaiły się.
"... młodsza córka biegała od ściany do ściany ze swym tiulowym welonem w wyciągniętej ręce, jakby sprawdzała jego długość. Żeby tylko nie zaczęła go skracać, jak to kiedyś zrobiła z welonem swej ciotki Idy! - pomyślała z rozbawieniem Gabriela. Fatum, prawdziwe fatum od lat wisi nad ślubami kobiet w tej rodzinie."
* Czytelnikowi należy Dać Do Zrozumienia, możliwie dobitnie.
"Spojrzała znów na swego drugiego męża, teraz nisko pochylonego nad sałatą (wyglądał, jakby w niej szukał zbłąkanych ślimaków), i uśmiechnęła się. Prawdę mówiąc, Grzegorza Strybę też udało się jej poślubić bez dramatycznych wydarzeń i bez niespodzianek, ale to małżeństwo należało do stabilnych, spokojnych i wyjątkowo udanych. Bo też i sam Grześ był wyjątkowo spokojny i udany!"
* Ja tam się na stanie małżeńskim nie znam, ale „wyjątkowo spokojny i udany” to raczej cechy idealnej pomocy domowej, a nie męża...
*Albo niemowlaka.
"Przy kamienicy, w której kiedyś mieszkał profesor Dmuchawiec, znów nieco zwolniła. Jak zwykle na myśl o nim ścisnęło się jej serce. Przechodziła tędy przez miniony rok przynajmniej dwa razy dziennie i wciąż czuła to samo. Dawny jej nauczyciel – polonista i wychowawca, a potem stary, wierny przyjaciel – zmarł ubiegłego lata.
Nie zdążyła się z nim pożegnać. Nie widziała profesora przez jego ostatnie dwa tygodnie. To Kreska (która rzuciła wszystko i specjalnie przyleciała z Francji) do końca siedziała przy swoim dziadku na OIOM–ie.
* To raczej oczywiste, że bliska rodzina rzuca wszystko dla umierającego, by być przy nim w ostatnich chwilach, natomiast znajomi nie będą przesiadywać w szpitalu do ostatniego tchnienia, bo dla ich pracodawcy choroba dawnego wychowawcy nie jest powodem wystarczającym do dania im wolnego. W podkreślaniu tego widziałabym tylko taki sens, że autorka chce zasugerować, iż Kreska i jej dzieci to jedyna żyjąca rodzina Dmuchawca. Tyle że później nagle pojawiają się wzmianki o babci Magdy, więc ta koncepcja się sypie.
* Gabriela najpierw obrywa od tłukących się w przejściu podziemnym chuliganów, potem idzie na dworzec po Magdusię, ale spotyka tam też syna i czuje, że im przeszkadza.
* Starcie z chuliganami prowokuje Gabrielę do smętnych rozważań, jak to nie warto wysyłać Sygnałów Dobra - no i gdzie ta jej dzielność i optymizm, pytam, gdzie? Przy okazji chciałam zauważyć, że te rozważania przekreślają niejako całą wcześniejszą wymowę Jeżycjady - to, że do ludzi zawsze należy wychodzić z dobrem (może niekoniecznie do chuliganów akurat w momencie, gdy się biją - ale też rozważania Gabrieli mają wymowę ogólniejszą, niż tylko “tu i teraz” -, nie zamykać się, nie odgradzać... Już od jakiegoś czasu rodzina Borejków stała się Oblężoną Twierdzą, ciepłą latarnią na morzu chamstwa i prostactwa, teraz mamy to wreszcie powiedziane expressis verbis.
* P.S. "Obrywa" nie znaczy, że ją pobili, tylko znalazłszy się zbyt blisko, zostaje przypadkiem pchnięta na ścianę.
* Poznajemy tytułową McDusię, która przyjechała właśnie z Wrocławia, by zająć się porządkowaniem mieszkania po zmarłym pradziadku. Ignaś właśnie odebrał ją z pociągu]
"Gabriela zaczęła się tłumaczyć:
– Spóźniłam się, bo nie mogłam wyjść wcześniej. Studenci mnie zatrzymali – ostatnie kłopoty przed feriami. Obiecałam twojej mamie, że będę... ale nie zdążyłam...
– Na szczęście ja zdążyłem – zauważył jej syn. – Chodźmy! – dorzucił.
Jeszcze przez ułamek chwili wszyscy troje stali nieruchomo, bo Gabriela usiłowała zrozumieć, czy to wezwanie jej także dotyczy. Jakoś jej się zdawało, że nie. Na wszelki wypadek powiedziała: - No, to lećcie! - i dodała, że skoczy jeszcze po świeży chleb na kolację. A oni niezwłocznie ruszyli pod górę, zgodnym krokiem, jakby oczekiwali po niej takiej właśnie decyzji. Nawet nie zdążyła opowiedzieć, co ją spotkało, i ostrzec, by nie wchodzili pod rondo!"
* I dzielna Gabriela nie mogła zawołać „ej, poczekajcie, w przejściu podziemnym jest bójka” albo zadzwonić do syna na komórkę. Pamiętam, że Natalię onieśmielało samo spojrzenie siostrzenicy, ale chyba nawet ona ostrzegłaby Laurę, że może zostać pobita...
(...)
"A tymczasem rozmowa zeszła na tematy rodzinne. Nic frapującego. Ignacy niezbyt się interesował nawet własną siostrą Laurą ani też najstarszą z nich trojga - zamężną już Różą; a cóż dopiero bliźniaczką Magdy."
* O istnieniu siostry przyrodniej nawet nie pamięta. A niby Elka od pierwszego spotkania pokochała Gabę jak własną matkę i miała często bywać na Roosevelta...
* Tym bardziej, że Róża i Laura też są przyrodnie, co z tego, że z drugiej strony...
* Ojtam, Ignaś mógł za wiele nie myśleć o przyrodniej siostrze, która, gdy się urodził, była już dorosła i nigdy z nimi nie mieszkała. Moja najmłodsza siostra z tych samych przyczyn myślała o mnie zwykle jak o jakiejś dalszej ciotce, zatem zdarza się.
"Mało był zainteresowany także i wiadomościami o sukcesach państwa Ogorzałków (znaleźli świetne biuro projektowe, wygrywają konkurs za konkursem)."
* Rozumiem, że to taka typowa dla spotkań rodzinnych narracja z przymrużeniem oka – córka ma same piątki, zięć jest ciągle wybierany pracownikiem miesiąca, mama wygrywa konkurs za konkursem. Człowiek rzeczywisty jest raz na wozie, raz pod wozem.
"Uszu nadstawił dopiero wtedy, gdy dziadek zapytał Magdę, jak sobie radzi bez rodziców i sióstr.
– Jak? No, nieźle. Mieszkam teraz u babci – wyjaśniła. –- Bo nasze stare mieszkanie wynajęte. A we Francji czułam się obco – jestem anglojęzyczna."
* Jesteś, drogie dziecko, polskojęzyczna. Jako siedemnastolatka możesz znać doskonale język angielski, możesz się uczyć angielskiego, możesz być w klasie z językiem angielskim, na pewno nie możesz być anglojęzyczna. Och tak, wiemy, że to taki skrót, i co z tego.
"Nie chcę się tam uczyć. Poza tym lubię moją szkołę. Chodzę do takiego przyjemnego liceum imienia Bolesława Chrobrego."
* Tak, jasne, nastolatka mówi, że „chodzi do przyjemnego liceum imienia Bolesława Chrobrego” zamiast po prostu „do dwunastki”, jak się mówi o szkole z tym patronem we Wrocławiu, albo „do Chrobrego”, jak się nazywa moje liceum w Piotrkowie. Może jeszcze „uczęszcza”?
* Do akcji wkracza Ida. Trzymajcie się dzielnie.
"– Witaj, frytkożerna, co za radość, wyglądasz tak zdrowo, najwyraźniej twój organizm jeszcze nie zaprotestował przeciwko tej fatalnej diecie, wątroba ci nie wysiadła, a przecież nawyków żywieniowych nie zmieniłaś, widzę cię bowiem znowu z buzią pełną chipsów. Brawo dla wątroby! A umyłaś chociaż ręce po podróży? Zakład, że nie! – przemawiała kpiąco ciotka Ida, wieszając wreszcie w korytarzu swój kożuszek i udając się żwawo do sąsiadującej z kuchnią łazienki. Tam jęła szorować ręce namydloną szczoteczką; co chwila też wystawiała głowę z otwartych drzwi, jak kukułka z bawarskiego zegara, przekrzykując dziarskim głosem wyjące, zapowietrzone rury:"
* A podobno Bella Rojek tak świetnie je naprawiła, likwidując luzy na grzybkach. Pasożyty, cudzej pracy nie uszanują, znowu zapuścili.
* Noweś, pani, ona im te rury naprawiała w “Córce Robrojka”, w roku 1996. Od tego czasu, jak powszechnie wiadomo, wszyscy polscy hydraulicy wyjechali na Zachód.
No ale nie dbali o jej pracę, Borejki jedne.
"– Wybaczcie – spóźnienie – ale – w ostatniej – chwili – wpadło mi – dziecko z ojcem – a raczej ojciec – z dzieckiem – wołając: ratunku, ratunku! To znaczy, ojciec wołał. Gwizdało mu w nosku – dziecku gwizdało, Łusiu, dziecku – nie patrz tak na mnie. Ja mu zaglądam – a tam co?
Nikt nie wiedział.
Zawiesiwszy głos, jak przed ujawnieniem cudownej, elektryzującej niespodzianki, doktor Ida Pałys wytarła starannie dłonie i opuściła łazienkę. – A tam, moi drodzy, w głębi... frytka tkwi, i to całkiem porządnie wysmażona! – ujawniła radośnie.
(...)
- Niektórzy szaleją za frytkami! – co w niejednym przypadku prowadzi do wypadku, zaś w braku rozwagi wiedzie do nadwagi – rzuciła ciotka dowcipną, jej zdaniem, puentę, a Ignasiowi zapłonęły uszy.
Tym razem śmiechem buchnął Józef - zakrztusił się przy tym kiełbasą."
* Ale tej kiełbasy nie będziemy mu wypominać, skądże. Zdrowe jedzenie nie prowadzi ani do nadwagi, ani wypadków... oh wait.
* To jest tak dowcipna puenta, że wręcz PŁENTA. Już nie mówiąc o całej historyjce z frytką w roli głównej. Ciekawe, dlaczego MM tak się uparła obrzydzić czytelnikom Idę?
"Śmiał się i kaszlał, jego matka waliła go w plecy, dogadując, a on śmiał się od tego jeszcze bardziej,"
* Pozostali biesiadnicy dyskretnie wydłubywali kawałki przeżutej kiełbasy z włosów i ścierali ślinę z twarzy.
(...)
http://niezatapialna-armada.blogspot.com/2013/04/217-plastikowe-konwalie-czyli-nagy-atak.html
Nie wiem jak wy, ale choć rozumiem że na wstępie książki trzeba szybko scharakteryzować bohaterów, to tyle fragmentów podkreślających jaka bohaterka jest szczęśliwa i radosna to nieco przesada.
McDusia (
Musierowicz Małgorzata)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.