Dodany: 06.07.2014 09:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Dom na wzgórzu
Caldwell Erskine

5 osób poleca ten tekst.

Bo on tu jest panem…


Już któryś raz mi się zdarza, że wybierając z pożyczkowej lub bibliotecznej półki po kolei dwie książki, zupełnym przypadkiem natrafiam w obu na ten sam motyw. Tym razem przeniosłam się z dziewiętnastowiecznej Anglii na amerykańskie Południe, mniej więcej o stulecie później. I napotkałam sytuację niemal identyczną: młoda, atrakcyjna kobieta poślubiła starszego o jakieś dziesięć lat mężczyznę, zdając sobie sprawę, że ma on ciągoty do hulanek, hazardu i nadużywania trunków, lecz naiwnie wierząc, iż siłą swojej miłości doprowadzi do powrotu małżonka na dobrą drogę. I już krótko po ślubie zorientowała się, że jej oddanie nie tylko nie skłania go do zaniechania dotychczasowych złych skłonności, ale wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej go rozzuchwala. Już nie ma zabiegania o jej względy, udawania, że jest kimś innym, niż w rzeczywistości – jako żona i tak jest winna posłuszeństwo; można jej okazywać wzgardę, można ją zdradzać, lżyć i zastraszać, ale w żadnym razie nie pozwalać jej odejść…

Grady Dunbar, bohater „Domu na wzgórzu”, chyba nawet przewyższa Arthura Huntingdona z „Lokatorki Wildfell Hall” Anne Brontë rozmiarem zła, które w nim tkwi. Arthur jest skrajnie egoistyczny, próżny i zepsuty, nie ma w sobie ani cienia empatii, gardzi słabymi i niżej urodzonymi, ale nie krzywdzi nikogo celowo; Grady z rozmysłem oszukuje pracowników, upaja się władzą, czerpie sadystyczną wręcz przyjemność z robienia ludziom na złość i z poniżania tych, którzy się przed nim płaszczą – jak żona, jak staruszek Jeff czy Will Harrison. A Lucjanie, w odróżnieniu od Helen Huntingdon, brak siły, by łajdaka opuścić. I ma przeciwko sobie także jego matkę, przed którą przyjmuje postawę równie uniżoną, jak przed mężem. Aż się człowiek dziwi, że można do tego stopnia zatracić instynkt samozachowawczy…

Historia niedobranego małżeństwa wpleciona jest tu w typowo Caldwellowskie tło – świat dawnych plantacji, z właścicielami (przeświadczonymi, że skoro ich przodkowie postawili się ponad wszystkimi, to i oni do końca swych dni utrzymają tę uprzywilejowaną pozycję, nie musząc nawet kiwnąć palcem w celu pomnożenia majątku, z mózgami przeżartymi nienawiścią do „czarnuchów”, „białych Murzynów” i wszystkich, którzy uważają, że ludzie są sobie równi) i niewolnikami (którzy niewolnikami sensu stricto nie są już od pół wieku, ale kimże w takim razie, skoro w praktyce muszą być na każde zawołanie pana, nie otrzymują za swoją pracę wynagrodzenia, pomijając „zniszczoną odzież, worek fasoli albo jakiś grat z rupieciarni na drugim piętrze”[1] i nie wolno im opuścić posiadłości? To znaczy, teoretycznie wolno, ale niechby tylko spróbowali…!), z pijaństwem, rozpustą, hazardem i korupcją, ze strzelbą, rewolwerem lub nożem jako narzędziem rozwiązywania poważniejszych konfliktów międzyludzkich…

I co za wspaniałe postacie – nie tylko te pierwszoplanowe, ale i te naszkicowane zaledwie w paru słowach, jak sędzia Lovejoy (szyderczo wymowne nazwisko!), który by z chęcią posyłał „czarnuchów” na szubienicę, gdyby tylko znalazł się akt na to zezwalający, jak stary Harrison, biedak całe życie harujący jako najemny parobek i przekonany, że za sam zaszczyt pracowania u „pana” Grady’ego winien mu jest wieczną wdzięczność i bojaźń, czy wuj Jeff, któremu od dziecka wpajano, że „czarny nie może pozwolić sobie na nieposłuszeństwo wobec białego”[2], może go najwyżej prosić o coś na kolanach, a i tak najpewniej zostanie mu to odmówione… I jeszcze ten piękny język – aż mnie kusi, by przytoczyć tu opis pejzażu z tytułową budowlą, ale zajmuje on półtorej strony – w narracji bogaty i obrazowy, w dialogach umyślnie uproszczony, i, choć bez szczególnej stylizacji, wystarczająco wyraziście oddający sposób wysławiania się bohaterów!

Gdyby nie trochę przesadzony finał, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu, byłabym skłonna postawić jeszcze wyższą ocenę. Ale i tak jest to wyjątkowo wartościowy kawałek prozy.


---
[1] Erskine Caldwell, „Dom na wzgórzu”, przeł. Kazimierz Piotrowski, wyd. Czytelnik, 1973, s. 122.
[2] Tamże, s. 100.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 972
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: