Dodany: 28.06.2014 22:19|Autor: zsiaduemleko

Książka: Norwegian Wood
Murakami Haruki

2 osoby polecają ten tekst.

O tym, co mrówki robią w deszczowe dni


Murakami mocno mi podpadł już przy lekturze pierwszego tomu "1Q84", kiedy to poczucie senności ustępowało jedynie irytacji w momencie, gdy trafiałem na kolejne zdanie o tym samym. Nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby kontynuować tę nudną przygodę z następnymi tomami, ale obiecywałem sobie, że autorowi dam jeszcze szansę, bo jak Leonardo DiCaprio od lat czeka na swojego Oscara, tak on rokrocznie jest w gronie faworytów do Nobla i wciąż nie może się go dochrapać. Trochę się nie dziwię, bo krąży opinia, że (w przeciwieństwie do Leosia i jego warsztatu aktorskiego) Japończyk wcale się nie rozwinął od początku swojej działalności literackiej. Że stale wałkuje to samo, w tej samej formie i z taką samą ślamazarnością. Że aby zrozumieć, o czym pisze Murakami, wystarczy umieć czytać, bo żaden z niego wirtuoz słowa. Pomyślałem, że muszę zapomnieć o niefortunnym "1Q84" i poszerzyć znajomość z autorem, po czym stanąłem przed dylematem: "Kroniki ptaka nakręcacza" czy "Norwegian Wood"? Ta druga powieść może się pochwalić wściekle różową okładką, która akurat pasowała do mojego T-shirta, więc wybór nie mógł być inny, choć mało męski. Pełen ostrożności, ale również nadziei podjąłem lekturę i minęło pierwsze kilkadziesiąt, może nawet sto stron, a ja czułem, że Murakami stąpa po cienkim lodzie. Zaczynało bowiem brakować mi już cierpliwości dla autorskiego niedowładu, a emocje, które Japończyk próbował przekazać w treści, jakoś nie chciały do mnie docierać. Ewidentnie pchasz się w gips, Murakami - pomyślałem wtedy. No, ale już wypruty z nadziei czytałem nadal.

Co my tu mamy: Tokio, przełom lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Nastoletni Toru Watanabe idzie na studia, zamieszkuje w akademiku (z mającym fioła na punkcie porządku oraz porannej gimnastyki współlokatorem), a nieliczne wolne chwile poświęca pielęgnowaniu swojej miłości do Naoko. Mam na myśli dosyć niecodzienne spacery z nią po mieście i onanizowanie się z przywoływaniem w pamięci jej obrazu (czyli klasyczna "pamięciówka"). Romantyzm pełną gębą. Problem w tym, że uczucie, którym Watanabe darzy Naoko, jest naznaczone piętnem żalu oraz smutku po stracie ich wspólnego przyjaciela. Ona nie może się psychicznie podnieść po samobójstwie Kizukiego, z którym łączyło ją najwyraźniej coś więcej niż przyjaźń. On nie potrafi zrównoważyć jej tej straty, przez co Naoko pogrąża się w coraz głębszej depresji, a czujący wobec niej odpowiedzialność Watanabe jest bezsilny. Nawet mnie byłoby przykro, gdyby partnerka popłakała się po stosunku, bynajmniej nie ze szczęścia.

W tym momencie z pełnym impetem w życie Watanabego wkracza druga dziewczyna - Midori, która twierdzi, że nie ma na świecie nic smutniejszego, niż noszenie wilgotnego stanika. A nie jakieś tam samobójstwa. Nowa koleżanka wprowadza w codzienność bohatera energię swoją bezpośredniością, specyficznym poczuciem humoru i spostrzegawczością. W ramach psoty na randkę zakłada najkrótszą spódniczkę i z dziecięcym zainteresowaniem obserwuje reakcje innych mężczyzn, a potem z Watanabem idzie na maraton filmów porno. Śledzi każdy kadr z pełnym poświęceniem, żywo komentuje i chwali udźwiękowienie, pełne odgłosów siorbania oraz mlaskania, a na pożegnanie prosi Toru jak przyjaciela, by ten następnym razem, gdy będzie się onanizował, pomyślał o niej. Nie sposób odmówić tak rozczulającemu apelowi. Świetna, pełna niepohamowanej wyobraźni, a przede wszystkim naturalna postać, rozjaśniająca swoim ciepłym blaskiem mrok ulatniający się z powieści.

"- Słuchaj, Watanabe, wiesz, na co mam teraz ochotę?
- Hm... nie mam pojęcia.
- Przede wszystkim chciałabym się położyć w wielkim miękkim łóżku. Jestem bardzo przyjemnie wstawiona, wokół wcale nie ma oślego łajna. Obok leżysz ty. I powoli mnie rozbierasz. Strasznie delikatnie, jak matka rozbierająca małe dziecko.
- Aha.
- Ja do pewnego momentu jestem zadowolona i odurzona, lecz nagle przychodzę do siebie i krzyczę: »Przestań, Watanabe! Lubię cię, ale chodzę z kim innym i nie mogę robić takich rzeczy. Jestem w tych sprawach dość zasadnicza. Dlatego przestań. Proszę«. Lecz ty nie przestajesz.
- Przestałbym.
- Wiem. Ale to jest na niby, więc może tak być - powiedziała Midori. - I wtedy mi go pokazujesz. Stoi ci z podniecenia. Ja szybko odwracam wzrok, lecz i tak widzę kątem oka. I mówię: »Przestań, naprawdę przestań. Coś tak wielkiego i twardego za nic się nie zmieści«.
- Nie jest taki duży. Zwyczajny.
- Nie szkodzi. Przecież to wszystko jest na niby. I wtedy ty robisz strasznie smutną minę. A mnie jest ciebie żal i cię pocieszam. No, już dobrze, dobrze, biedaku.
- I na to masz teraz ochotę?
- Tak.
- O rany"*.

Sam Watanabe wydaje się w takim otoczeniu trochę miałki, pozbawiony charakteru. Może i jest rozdarty uczuciowo między nieco niezrównoważoną Naoko i ekscentryczną Midori, ale to nie usprawiedliwia braku jakiegokolwiek temperamentu. Zupełnie jakby był lekko upośledzony psychicznie, a fakt, że dziwnie wymawia słowa i żartuje zachowując przy tym poważną twarz wydaje się jedynie potwierdzać tezę. Coś nie teges z wyrażaniem emocji chyba, co ta miłość robi z ludźmi! No, ale pewnie sam Murakami nigdy nie uchodził za giganta w kreowaniu bohaterów, więc machnijmy dłonią.

Niemniej trójkąt miłosny jest niczego sobie i mniej więcej w połowie książki nabiera odpowiednich rumieńców, choć raczej w sferze emocjonalnej niż fizycznej. Murakami pisze prosto, gładko, czasem wręcz surowo i obok takich sensacyjnych wieści, że Watanabemu zużyły się stare buty, więc kupił nowe, zamszowe, pojawia się swobodnie i w dużych ilościach erotyka. Czuję się jednak zobligowany do poinformowania, że nie powoduje ona wzwodu, bo w tej powieści nawet seks spowity jest aurą smutku, żalu i melancholii. Większość zbliżeń skupia się na wrażliwości, burzy myśli w głowach i poszukiwaniu mistycznej harmonii dusz. Po wszystkim Watanabe jednak kolejny raz rozbija nastrój romantycznym komplementem w rodzaju: "świetnie to robisz ustami". To się ceni. W sensie, że komplement też.

Należy ostrzec: to nie jest powieść dla czytelników chwiejnych emocjonalnie, bo można wpaść w dół psychiczny. W treści, w cieniu, ale stale obecna jest świadomość śmierci, przemijalności pięknych chwil i niekoniecznie ciepłych uczuć. Emocje to jedyna siła Murakamiego, bo formą przekazu on nie błyszczy, bądźmy wobec siebie szczerzy. Przyznam więc, że w pewnym momencie dałem się pochłonąć. Dałem się trafić, zrobiło mi się smutno, wpadłem nawet w lekkie przygnębienie. Co uratowało w moich oczach "Norwegian Wood" i samego Murakamiego, bo przez chwilę prawdopodobnie dostrzegłem to, za co jego twórczość kochają miliony czytelników. A kiedy coś potrafi w jakiś sposób zmienić nasz nastrój, sprawić, że zaczynamy czuć gorycz w ustach, to już nie może być takie beznadziejne. Co więcej: myślami do lektury wracałem nawet w dwa tygodnie po jej zakończeniu. Chyba nieźle.

Kącik filmowy: ekranizacja nie dźwiga ciężaru powieści. O ile pierwsza godzina jest do przełknięcia, to później coraz więcej wątków zostaje bezlitośnie skróconych, a nawet całkowicie wykastrowanych. Midori jest jedynie cieniem swojego literackiego pierwowzoru, brakuje najbardziej udanych, psotnych dialogów z nią. Na domiar złego końcówka filmu jest tak przedramatyzowana, że aż zęby zgrzytają.


---
* Haruki Murakami, "Norwegian Wood", tłum. Dorota Marczewska i Anna Zielińska-Elliott, wyd. Muza, 2013, str. 27.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1168
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: