Dodany: 16.05.2009 14:56|Autor: misiak297

Wejdźcie do "Whistle Stop Cafe"


Oryginalny tytuł powieści Fanny Flagg brzmi: "Fried green tomatoes at the Whistle Stop Cafe". To właśnie w tej kawiarni w przeważającej części rozgrywa się akcja "Smażonych zielonych pomidorów". To naprawdę niezwykłe miejsce. Zresztą niech samo się zareklamuje. Posłużę się jednym z niezastąpionych biuletynów Dot Weems:

"Tych, którzy jeszcze nie byli [w Whistle Stop Cafe] Idgie informuje, że śniadanie podaje się od 5.30 do 7.00 i można na nie dostać jajka, kaszę, biszkopty, bekon, kiełbaski, szynkę z sosem i kawę - wszystko za 25 centów. Na lunch i kolację można zamówić: smażonego kurczaka z kluskami lub porcję pieczeni, trzy rodzaje warzyw do wyboru, biszkopty lub chlep z mąki kukurydzianej, coś do picia i deser - za 35 centów. Idgie mówi, że z warzyw mają: kukurydzę ze śmietanką, smażone zielone pomidory, smażony piżmian, kapustę lub rzepę, groszek, kandyzowane słodkie ziemniaki lub fasolkę szparagową"*.

Może dodam jeszcze od siebie, że w menu znajduje się nawet kotlet z trupa i... dużo dużo ciepła. Ktokolwiek wkroczy w progi kawiarni, dostanie je za darmo - czy będzie to maltretowana żona, miejscowy szeryf, dobroduszny włóczęga, inspektor policji, okaleczony chłopczyk, który pochował swoją rękę na cmentarzu z epitafium "żegnaj stara", czy wreszcie każdy czytelnik.

Ciepło odnajduje w niej również Evelyn Couch, która przenosi się do Alabamy lat trzydziestych i czterdziestych dzięki opowieściom swej przyjaciółki, przymusowej niejako pensjonariuszki domu starców - sympatycznej Ninny Threadgoode. Evelyn znajduje się na zakręcie swojego życia - pogrąża się w cieniach menopauzy. Nie umie sobie poradzić z trudnym przełomem, jej małżeństwo przeżywa kryzys stagnacji, Ed, jakkolwiek dobry człowiek, nie zauważa potrzeb swojej żony, która czuje się zupełnie niespełniona jako kobieta. Czy przypadkowe spotkanie z Ninny Treadgoode może okazać się znaczące? Czy poznanie historii Idgie Treadgoode, Ruth Jamson, Buddy'ego, Sipsey, Kikutka, Smokeya i innych barwnych bohaterów zmieni coś w jej jałowym życiu? O tym musicie się przekonać sami.

Powieść toczy się jakby dwutorowo - z jednej strony głos zabiera starsza pani, wspominająca czasy swej młodości, z drugiej opisywane wydarzenia mają miejsce w osobnych rozdziałach na kartkach książki. A dzieje się naprawdę mnóstwo! Zaklinanie pszczół, wyrzucanie paczek z pędzącego pociągu, walki z Ku-Klux-Klanem, morderstwo, sąd, narodziny, śmierć. Dodatkową atrakcję stanowią wycinki prasowe z tamtych lat, z przewagą na poły idiotycznego, na poły sympatycznego biuletynu Dot Weems. No bo co byście pomyśleli, gdybyście w swojej lokalnej gazecie znaleźli tego rodzaju notki:

"Vesta Adcock wydała popołudniowe przyjęcie dla pań ze Wschodniej Gwiazdy, na którym podała ptifurki. A przy okazji, Opal prosi, żeby sąsiedzi nie karmili jej kotki, Boots, chociaż zawsze udaje głodną i żebrze. Ma mnóstwo jedzenia w domu, a poza tym jest na diecie, bo lekarz stwierdził, że jest za gruba"**.

"Moja druga połowa mówi, że ktoś nas zaprosił na kolację, ale nie może sobie przypomnieć kto. Bylibyśmy więc bardzo szczęśliwi, gdyby ta osoba zadzwoniła do mnie i dała mi znać"***.

To oczywiście dodaje "Smażonym zielonym pomidorom" sporo humoru. Zresztą i bez biuletynu go nie brakuje. Nieraz popłaczecie się ze śmiechu, a nieraz... ze wzruszenia. Jak w życiu. Właściwie, gdyby powieść Fanny Flagg chcieć określić jednym słowem, najlepsze okazałoby się chyba "życiowa". Przy całym swoim cieple, jest to również bardzo mądra książka, poruszająca istotne sprawy: starzenie się, przyjaźń, menopauza, miłość, rasizm, segregacja, homoseksualizm i wiele innych.

Pamiętacie, jak w "Opium w rosole" Genowefa Bombke (vel Trombke, Zombke, Pompke itp.) wpadała na obiady do poznańskich rodzin? Oprócz tytułowego rosołu dostawała mnóstwo ciepła i zrozumienia. Wybierając się do kawiarni Idgie i Ruth, i Wy oprócz smażonych zielonych pomidorów dostaniecie mnóstwo serdeczności oraz dobrej zabawy. Nie ma się co dziwić, że powieść jest dla wielu skutecznym antidotum na wszelkie smutki!

Swoją drogą szkoda, że w naszej literaturze nie ma takiego miejsca, spokojnej przystani. Być może na Roosevelta 5 w Poznaniu? Wydaje mi się zresztą, że Krystyna Siesicka w "Trzynastym miesiącu poziomkowym" realizuje podobny pomysł (kto wie, może i Ona sięga po "Smażone zielone pomidory" w czasie chandry?), niestety z marnym skutkiem. Do miana takiego gościnnego stołu pretenduje ten z "Domu nad rozlewiskiem" Kalicińskiej. Niestety, ja nie mam ochoty siedzieć tam razem z mężem głównej bohaterki, jej aktualnym kochankiem i facetem starającym się o jej rękę. I bez tych panów ów dom jest dla mnie wystarczająco odstręczający.

Cóż, jak dobrze, że mamy "Whistle Stop Cafe"!


---
* Fannie Flagg "Smażone zielone pomidory", tłum. Aldona Biała, "Świat Książki", Warszawa 1999, s. 7.
** Tamże, s. 141.
*** Tamże s. 174-175.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5201
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 7
Użytkownik: norge 23.08.2010 11:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Oryginalny tytuł powieści... | misiak297
Kapitalna recenzja, po której nie można się oprzeć, aby czym predzej rzucić się na książkę. Już wiem na 100 %, że mi się spodoba!
A wstawka o innym domu i innym stole (tym nad Rozlewiskiem) rozśmieszyła mnie przeogromnie :-), bo jak może pamiętasz moja opinia o twórczości pani Kalicińskiej jest równie "zjadliwie krytyczna" jak twoja :-)
Użytkownik: agatatera 23.08.2010 11:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Oryginalny tytuł powieści... | misiak297
Świetna recenzja fantastycznej książki. Właśnie to ciepło i cudne poczucie humoru podbiło mnie zupełnie! I mądrość, która w tej książce nie jest podawana jako złote myśli "coelhowskie", tylko przemycona jest w całej fabule książki.
Użytkownik: Marylek 12.11.2011 20:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Oryginalny tytuł powieści... | misiak297
Przykro mi, Misiaku, ale właśnie zrezygnowałam po stu stronach. W międzyczasie umarłam z nudów siedem razy. Ale jak teraz przeczytałam, że porównujesz Trompke, Pompke etc. do tej powieści, pożałowałam, że nie trafiłam wcześniej na Twoją recenzję. Zaoszczędziłabym sobie czasu i rozczarowania. :(

A tak na marginesie: wszystkie kotlety są z trupów; szczęśliwie jeszcze nie doszliśmy w naszej kulturze kulinarnej do przyrządzania kotletów z żywych ofiar. Najpierw się je zabija.

Książkę pozostawiam bez oceny.
Użytkownik: janmamut 12.11.2011 21:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przykro mi, Misiaku, ale ... | Marylek
To tylko złudzenie, że kotlety są z trupów. ALFa nie oglądałaś, czy jak? ;-)
Użytkownik: embar 12.11.2011 21:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przykro mi, Misiaku, ale ... | Marylek
Kotlety z trupów, ech, czemu zaraz tak dosłownie???
I czemu nie dokończyć aby przynajmniej móc porządnie skrytykować, co?
Jest wyrazem bezbrzeżnej głupoty, potępianie czegoś, czego się nie czytało. Rzekł pewnego razu Henryk VIII, bynajmniej nie grzeszący przesadną mądrością :)
Użytkownik: Marylek 13.11.2011 00:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Kotlety z trupów, ech, cz... | embar
"I czemu nie dokończyć aby przynajmniej móc porządnie skrytykować, co?
Jest wyrazem bezbrzeżnej głupoty, potępianie czegoś, czego się nie czytało."

Jako żywo, Wiedźmo PLe Ple, nie sposób się z tym nie zgodzić. Otóż najpierw przeczytaj recenzję Misiaka, do którego adresowałam swój post, a pod któą i Ty byłaś nieuprzejma dodać swój, a potem krytykuj. Trzeci akapit tejże recenzji zaczyna się od zdania:

"Może dodam jeszcze od siebie, że w menu znajduje się nawet kotlet z trupa i... dużo dużo ciepła." Do tego otóż zdania nawiązuję "tak dosłownie".


Książki nie skrytykowałam, napisałam, że porzuciłam ją po stu stronach, bo mnie znudziła. Szkoda mi życia na czytanie nudnych książek. To jest moje odczucie, a nie krytyka, musiałby być bardziej merytoryczna. Nikomu natomiast, kto nie zgadza się z moim odbiorem czegokolwiek, głupoty nie ośmieliłabm się zarzucić. Ani bezbrzeżnej, ani jakiejkolwiek innej.
Użytkownik: Czajka 13.11.2011 17:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przykro mi, Misiaku, ale ... | Marylek
Tylko niekiedy wszystkie, jak podaje słownik polskiego, przynajmniej mój. No i ostrygi się je żywcem. Chyba że z rusztu są.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: