Kornwalijska pani w Podmore's Thatch
Penelopa Stern miała bajkowe dzieciństwo. Wychowywana przez kochających się rodziców, letnie miesiące spędzała z nimi w pięknej posiadłości w skalistej Kornwalii, zimę – w ukochanym, pełnym kawiarenek, teatrów, muzeów Londynie. Ojciec – artysta, później słynny malarz – nauczył ją rozumienia i umiłowania sztuki; matka – dobroci, otwartości, szczerości. W tak wymarzonej, wydawałoby się, scenerii Penelopa jednak nie nauczyła się, jak rozpoznawać prawdziwą miłość. Przyzwyczajona, że ta po prostu istnieje, prostoduszna i naiwna dziewczyna szybko dała się uwieść Ambrose'owi Keelingowi, a kiedy okazało się, że za kilka miesięcy na świecie pojawi się owoc tego romansu, zdecydowała się wyjść zań za mąż. Nie przewidziała, niestety, jak bardzo zaważy to na jej życiu.
Teraz ma ponad sześćdziesiąt lat. Echa młodości dawno przebrzmiały, na świecie nie ma Laurence’a i Sophie – jej tak namiętnie kochających się rodziców – ani Ambrose'a, a pani Keeling nie mieszka ani w Londynie, ani w Kornwalii, choć często wraca myślami do tych miejsc. Zapobiegliwe dzieci uznały, że stara matka powinna być na tyle blisko, żeby mogły mieć ją „na oku”, i w ten sposób u schyłku życia Penelopa znalazła się w krytym strzechą domku Podmore’s Thatch. Przyzwyczajona od młodości do pełnego gości i lokatorów domu, została sama jak palec w całkiem obcym miejscu. I gdy usiłuje odnaleźć spokój duszy, dzieła jej ojca osiągają na rynku sztuki niebywale wysoką cenę… A ona będzie musiała stoczyć ze swoimi pazernymi potomkami męczący bój o pamiątki młodości – jest właścicielką ogromnego obrazu „Poszukiwacze muszelek”, dwóch panneau oraz teczki pełnej niedokończonych szkiców Laurence’a. Chęć zatrzymania ich dla siebie rozumie tylko Oliwia, najrozsądniejsza z trójki dzieci.
„Poszukiwacze muszelek” to powieść niezwykle ciepła. Nie jest dziełem sztuki, ale, mimo porównywania Rosamunde Pilcher do Nory Roberts, zwykłym czytadłem też nie. Wprost kipi od skrywanych emocji, od żalu za tym, co stracone, wspomnień szczęśliwych momentów w życiu bohaterów i jeszcze czegoś… Czegoś, o czym nie powinnam mówić, bo przecież każdy może tu znaleźć coś dla siebie, a żeby móc w pełni się tym rozkoszować, trzeba smakować tę książkę powoli, bez zbędnej wiedzy, co jeszcze da się w niej odkryć. Mogę tylko powiedzieć, że o Penelopie nawet własne dzieci nie wiedzą wszystkiego.
Sięgnijcie po tę powieść; nie spodziewajcie się fajerwerków, bo takich tu brak. Po prostu zacznijcie czytać i dajcie się ponieść kolorom Kornwalii, słowom, obrazom, dźwiękom. Odkryjcie je dla siebie – a to, co znajdziecie na kartach książki, starajcie się pielęgnować. Jestem przekonana, że – tak jak ja – wyjdziecie z tej przygody o wiele, wiele bogatsi.
[Recenzja została wcześniej opublikowana na stronie Miasta Słów]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.