Dodany: 17.06.2014 11:13|Autor: cordelia

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Cicha przystań
Mizuro Marta

Wilki nad jeziorem i kobieta na dnie


Rzadko czytam kryminały, acz gdyby sir Arthur Conan Doyle napisał więcej "Psów Baskerville’ów", na pewno byłoby inaczej. Daleka jestem od snobistycznej pogardy dla gatunku, a Umberto Eco swoim "Imieniem róży" chyba raz na zawsze uciął dyskusję o tym, czy takie rzeczy przystoją intelektualiście. Kryminał daje możliwość zaoferowania czytelnikowi czegoś poważnego w wersji rozrywkowej, w sposób wciągający i z przymrużeniem oka. W "Cichej przystani" Marta Mizuro korzysta z tej możliwości, o czym warto uprzedzić, bo z początku nic na to nie wskazuje, ba, nawet na kryminał rzecz zrazu nie wygląda, i tylko nota na okładce obiecuje coś więcej niż jeszcze jedną historię z życia albo z głowy wziętą. "Wchodząc do jeziora, już trzy metry od brzegu tracę grunt pod nogami, a wtedy myślę o tych, co na zawsze tam zostali"[1], pisze autorka, dobrze znająca to głębokie jezioro będące w powieści miejscem domniemanej zbrodni: rok wcześniej utonęła w nim samotna kobieta i przypuszczalnie ktoś jej w tym dopomógł.

Jezioro leży w Łagowie Lubuskim, równie dobrze jednak mogłoby znajdować się w świecie mitów i nawet nie miałabym nic przeciwko temu, żeby to tam Mizuro osadziła akcję powieści i zredukowała w niej do minimum obecność elementów nie zawsze pięknej rzeczywistości. Lecz nie ma litości dla francuskich piesków. Właśnie na niepiękne rzeczy zwraca uwagę ta książka, której główna bohaterka, pani prokurator o imieniu Zuzanna, zapytana o profesję, jak Émile Zola w sprawie Dreyfusa oświadcza: "J’accuse..."[2].

Dużo tu z lekka groteskowego realizmu polskiej prowincji, scen rodzajowych, dialogów, aluzji do "Miasteczka Twin Peaks", szyderczych przytyków i dowcipnych uwag, ku radości jednych, a frustracji drugich, do których zaliczam siebie, bo przez realizm brnę z większym trudem niż przez eseje Lema. W "Cichej przystani" zadania nie ułatwiała mi do bólu realistyczna nieoficjalna polszczyzna. Piękna nasza Polska cała, lecz przekleństwem rozbrzmiewa jak długa i szeroka, i także pani prokurator od pierwszej strony klnie jak szewc. Może nie jak szewc ogarnięty szewską pasją, ale też nie krępuje się szczególnie, a że jest zarazem narratorem pierwszoosobowym, siłą rzeczy mówi dużo, robiąc przerwy, tylko gdy zasypia lub upija się na umór, a wtedy narracja urywa się wraz z filmem.

Jako francuski piesek o wrażliwych uszach, w zwykłym trybie zakończyłabym lekturę po przeczytaniu pierwszych trzech niecenzuralnych słów; ze względu na interesujący mnie temat wyłączyłam jednak tryb zwykły i przeszłam na wyjątkowy, licząc, że język powieści nie okaże się gwoździem programu, lecz, jak trzeba, narzędziem, a cel uświęca środki, czyli w tym przypadku treść - formę. Jest tragedią proroków, że ich słowa przypominają mowę szaleńców, lecz taki sam los spotkałby proroka o niewyparzonym języku. Niekiedy warto posłuchać mowy niewykwintnej. Tak też zrobiłam, i nie żałuję, że zdobyłam się na wyrozumiałość wobec nieprzebierającej w słowach Zuzy, która, spędzając w Łagowie przymusowy urlop, bada sprawę utonięcia przyjaciółki i drąży tak długo, aż wydobędzie na światło dzienne tajną warstwę pozornie sielskiej rzeczywistości.

Wbrew przekonaniu, że w okolicznych lasach nie ma drapieżników, które mogłyby zagrażać ludziom, okazuje się, iż w ukryciu żyją istoty przywodzące na myśl wilki we wrocławskim zoo: "serce się kroiło, kiedy się na nie patrzyło wcześniej, przez cały czas kręciły się w kółko jak oszalałe. Ale kiedy dostały ten nowy, wypasiony teren, gdzie naprawdę mogły pobiegać, natychmiast się głuptaki ukryły w zaroślach. (…) Zimą, kiedy krzewy usychały, a gołe pnie drzew nie dawały żadnego schronienia, zwierzęta nie ruszały się z sypialni aż do nocy. Dopiero jak się robiło ciemno, wychodziły na żer"[3].

To jeden z poetyckich akcentów w tej powieści, której akcja ma dość długi rozbieg, lecz mniej więcej od połowy przyspiesza jak samolot rozpędzający się na pasie startowym, by unieść ku spektakularnemu zakończeniu czytelnika, śledztwo i uczestników pobocznych wątków erotycznych. Nie efektowność jednak stanowi o wartości "Cichej przystani", lecz to, że śledztwo prowadzi do ważnego i uniwersalnego problemu, a dociekliwość i nieprzejednanie pani prokurator - do ożywczego wstrząsu, dzięki któremu udaje się zniszczyć nader niezdrową małą stabilizację opierającą się na lokalnej zmowie milczenia. Po owocach, nie po słownictwie, poznacie zarówno wilka w owczej skórze, jak owcę w skórze wilka; co mając na uwadze, rozgrzeszam Zuzannę ze wszystkich jej, drugorzędnych bądź co bądź, słabostek.


---
[1] Marta Mizuro, "Cicha przystań", wyd. W.A.B., 2014; tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 95.
[3] Tamże, s. 341-342.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4887
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: misiak297 17.06.2014 16:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzadko czytam kryminały, ... | cordelia
Recenzja lepsza niż sama powieść, której nota tak wiele obiecywała...

Lekturę "Cichej przystani" zakończyłem tydzień temu. I muszę stwierdzić, że to jedna z najgorszych książek, jakie czytałem w tym roku. Dałem 2 z pełnym przekonaniem. I wcale nie chodzi mi o to, że wątek kryminalny rozwija się dopiero w drugiej części tej 400-stronicowej cegły, ani o toporne nawiązania do "Twin Peaks", jeszcze wskazane nachalnie paluszkiem, ale o zwyczajne kiepskie wykonanie. Największym mankamentem jest tu beznadziejna narracja, która przypomina jako żywo tę znaną z "Domu nad rozlewiskiem". Zuzanna-narratorka nie umie opowiadać, mówi nawet wtedy, gdy nie ma nic do powiedzenia. Mnożą się nieistotne opisy, które nie posuwają akcji do przodu, nie mówią wiele o bohaterce i nie budują zupełnie klimatu. A autorka chyba nie używa klawisza back space, niestety. Kilka fragmentów z tej błyskotliwej narracji:

„Zasnęłam momentalnie. Do przytomności wróciłam po dobrych czterech godzinach. Kolejną przeleżałam, a potem poszłam popływać, bo zorientowałam się, że późnym popołudniem woda zupełnie się wygładza i jest ciepła jak z rana. Wyszłam z jeziora dopiero wtedy, gdy na palcach zmarszczyła mi się skóra. (…) Poczułam swędzenie na stopie i przypomniałam sobie, że nie kupiłam raida. Nagle coś zabrzęczało w górze. (…) Samolot? Nie. Zmrużyłam oczy i wpatrzyłam się w niebo. Wow, motolotnia! (…) Też bym sobie polatała. A póki co muszę na nóżkach do sklepu”

„Aż mi się chciało zaśpiewać „Ach jak przyjemnie”, jak w tym przedpotopowym filmie. Z Andrzejewską. Jadzią. Na drugim planie, bo według ichnich standardów to ona nie miała urody na pierwszą amantkę. (…) O co w tym klasycznym dziele chodziło, za diabła nie pamiętam”.

A tu przykłady zbędnych dialogów:

"Wybrałam numer
- Co tam? Możesz teraz rozmawiać.
- Zaczekaj, jestem przy kasie, zaraz do ciebie oddzwonię.
Telefon milczał przez dobry kwadrans. Widocznie nie mogła mówić przy ludziach.
- Przepraszam, kochana, ale musiałam przeładować dwie zgrzewki wody do bagażnika".

"Woda po burzy tak cudna była, że hej. A za całe towarzystwo miałam tylko dwie starsze kobitki. Te akurat nie wbijały mnie w kompleksy motylami a la Otylia. Paniusie ograniczały się do macania rączkami w stylu ni pies, ni wydra i brodzenia po pas w wodzie. Nie wycierałam się, tylko klapnęłam brzuchem na ręcznik rozłożony tak, żeby nogi złapały jak najwięcej słońca.
- Zobacz, Jadzia, płynie coś. Zaskroniec chyba - powiedziała jedna, okrąglejsza ze zrobionymi na blond loczkami.
- O, mamusiu! A może żmija? Ja się boję, ja uciekam. - Druga, siwa z kokiem zapiszczała jak pięciolatka i za chwilę była już na brzegu. (...)
- Coś ty! Jaka żmija? Tu nic nie ma.
- Na piśmie dostałaś, że nie ma?
- No niby dokładnie nie widzę, złe okulary wzięłam - uspokajała ją odważniejsza. - Ale to niemożliwe.
- Ja tam wolę nie wchodzić. I tak zgłodniałam. Chcesz może kanapkę?
- Nie, nie, zaczekam na obiad. Obiecałam sobie, że zrzucę parę kilo.
- Coś ty, Zosiu, w naszym wieku... Dla kogo chcesz się odchudzać?
- A dla siebie nie mogę?
- No możesz. - Jadzia nie wydawała się specjalnie przekonana.
- Tu nie chodzi o urodę, tylko żeby się lepiej czuć, nie męczyć tak przy chodzeniu. Wzięłam sobie specjalnie sukienkę, wiesz, tę w maczki, żeby się zmotywować".

Zosia i Jadzia w tym momencie znikają z powieściowej sceny, aby już nie wrócić.

Niestety to - w mojej opinii - miałka literatura. Nie tylko jako kryminał.
Użytkownik: cordelia 17.06.2014 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzja lepsza niż sama ... | misiak297
Miły Misiaku, masz prawo do własnych odczuć w stosunku do tej książki; przyznaję Ci je tym chętniej, że sama nie lubię realistycznej, nazwijmy to, nadbudówki, która jest według mnie najsłabszym, ale też niestety najbardziej widocznym aspektem tej powieści. Nie tylko nieistotne dialogi, ale i wszystko inne, co buduje tylko klimat rzeczywistości, jest dla mnie zbytkiem, który staram się ograniczać do minimum, i sama dziwię się, że w "Cichej przystani" przebrnęłam przez grubą warstwę realizmu skrywającą "drugie dno" tak, jak według jednego z bohaterów (i pewnego filozofa) świat zjawisk skrywa prawdziwą, nieznaną nam rzeczywistość. Bo tam jest drugie dno, i właśnie ono jest interesujące, na tyle, że stanowi dla mnie rekompensatę za trud brnięcia przez niewątpliwie celowo tandetny obraz rodzimej prowincji. Między wierszami, przekleństwami i dialogami pozbawionymi głębszego sensu ta książka mówi coś ważnego; i właśnie na to chciałam zwrócić uwagę w recenzji.

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: