O zestawach obiadowych i nożach do sushi
Japończycy to naród tak samo pokręcony, jak sympatyczny. Pracowici, ale obdarzeni niezwykłym dystansem do samych siebie, co potwierdzi każdy, kto oglądał jakikolwiek telewizyjny szoł czy teleturniej ich produkcji. Bieganie na golasa, tarzanie się w błocie i przebieranie się za gigantyczne dildo to jakby codzienność (aż przypomina się nieodżałowany klasyczny "Takeshi's Castle"). A teraz zagadka: do jakiej płci należy imię Natsuo? Co do odpowiedzi można mieć uzasadnione wątpliwości, dopiero spojrzenie na notkę biograficzną je rozwiewa. I kiedy zostało już ustalone, że Kirino jest kobietą, możemy wreszcie zabrać się do czytania tego intrygującego thrillera, pełnego azjatyckiego szyku. Czuję się zobowiązany z góry zaznaczyć, że "Ostateczne wyjście" z pewnością warte jest przeczytania, bo atmosferą przypomina prześwietne koreańskie filmy o seryjnych zabójcach, a dla mnie byłby to wystarczający argument. Ambicja Kirino popchnęła ją do próby stworzenia nieprzewidywalnego dramatu z kłopotliwymi zwłokami oraz wewnętrznymi rozterkami niekoniecznie stabilnych mentalnie bohaterów i kurczę, chyba się udało. Co prawda nasycenie portretów psychologicznych to nie poziom "Zbrodni i kary", ale nie piszę o tym w kategoriach wady, tylko punktu odniesienia. Więc thriller psychologiczny, z tym, że jednak bardziej thriller niż psychologiczny, jeśli wiecie, o co mi chodzi. Jeśli nie, to chyba mam dzisiaj problem z wyrażaniem się jasno. W takim przypadku przepraszam i przechodzę do kolejnego akapitu.
Cztery bohaterki, w różnym wieku i o różnym (mimo to raczej jednakowo niskim) statusie społecznym. Kobiety łączy taśma produkcyjna, przy której pracują podczas nocnych zmian w fabryce gotowych zestawów obiadowych. Upraszczając, można by je nazwać przyjaciółkami, choć wraz z rozwojem wydarzeń nie wszystko okaże się tak klarowne i łatwe do określenia. Przełomowy dla rozwoju fabuły moment jest jeden, za to jaki! W domu jednej z przyjaciółek dochodzi do mało honorowej zbrodni, której ofiarą pada mąż o trudnym do zniesienia charakterze, a jedynym świadkiem zajścia jest kot Mleczko. Ponieważ to tylko kot i policja nie uzna jego zeznań, urażony Mleczko w geście męskiej solidarności strzela focha, ucieka z mieszkania oraz demonstracyjnie odmawia powrotu. Tymczasem świeżo upieczona morderczyni (przy okazji kobieta o imieniu złożonym jedynie z samogłosek) wtajemnicza w sytuację swoje przyjaciółki, a te, długo się nie zastanawiając (choć niekoniecznie za darmo), wymyślają bezceremonialny sposób na pozbycie się niechcianych zwłok. Tempo akcji rośnie, bo plan choć spektakularny, to jednak nie jest bez wad, w czego efekcie kilka swoich minut dostaną obdarzeni ponadprzeciętnym instynktem policyjni detektywi, węszący tu i tam. Pętla śledztwa coraz bardziej zaciska się wokół kobiet, a w razie gdyby było im mało wrażeń, dodatkowo pojawia się na horyzoncie bezwzględny, o nie do końca normalnych intencjach mściciel. I nie jest nim Mleczko.
Jestem przeświadczony, że "Ostateczne wyjście" trochę obraża mężczyzn. Niejeden szowinista poczułby się dotknięty i już nerwowo rozglądałby się za jakąś kobietą do uderzenia. Jacy są faceci u Kirino? O, różni są, ale żaden nie zasługuje na tytuł Dżentelmena Roku, nawet gdyby zastraszyć jury. Brutale, ale ponoć skoro bije, to mu zależy - czyli kocha. Zboczeńcy różnego autoramentu: od niegroźnych, skrytych fetyszystów po bestialskich gwałcicieli. Wymuskani gogusie farbowani na blond, piękni jedynie powierzchownie, najzwyczajniej źli i o odrażającym charakterze oraz sposobie bycia. Nieudacznicy życiowi, gotowi porzucić żonę i dzieci w pierwszym sprzyjającym momencie. Uganiający się za ledwo pełnoletnimi lolitkami właściciele szemranych interesów. Księcia na mlecznobiałym rumaku nie zauważono. Chcąc jednak oddać autorce sprawiedliwość, trzeba odnotować, że kobietom również daleko do udziału w gali "Viva! Najpiękniejsi". To zwykłe kury domowe, zmuszone do nocnej pracy przy taśmie produkcyjnej, przygniecione kredytami do spłacenia, porażająco samotne i pozbawione oparcia najbliższych. Obserwując ich relacje z wiecznie obrażonymi, egoistycznymi dziećmi można w jakimś stopniu przyznać rację zwolennikom aborcji. Czyli najwyraźniej od Kirino wszystkim obrywa się tak samo, niezależnie od wieku, zamożności i płci.
Żaden to melodramat. "Ostateczne wyjście" tłamsi czytelnika duszną atmosferą, nerwowością i niepewnością rasowego thrillera. Beznamiętność, z jaką kobiety pozbywają się zwłok, trochę jednocześnie imponuje i przeraża. Tempo akcji przez większą część powieści jest wręcz ślamazarne. Kirino sumiennie dzieli treść na niezależne wątki, które z czasem zaczynają się rzecz jasna zgrabnie przeplatać, ale mimo to rozwój wydarzeń trudno przewidzieć, bo w międzyczasie dostajemy kilka mylnych tropów i autorskich zwodów. Ot, forsuje się jakiś detal, sugeruje się jego istotność, a na koniec okazuje się on pozbawiony znaczenia. Drobne błędy i nieostrożności bohaterek uchodzą im płazem, choć czytelnicze doświadczenie podpowiada, że powinny być decydujące dla złego obrotu spraw. I teraz dylemat: czy uznać to za zaletę, czy wręcz przeciwnie? Anton Czechow był zdania, że nie powinno się umieszczać w fabule elementów zbędnych i pozbawionych znaczenia. Zasada ogólnie znana: jeśli w pierwszym akcie nad kominkiem wisi strzelba, to w drugim lub trzecim akcie ktoś powinien z niej wystrzelić. Kirino najwyraźniej trochę sobie kpi z tej reguły, z jednej strony może niepotrzebnie zaśmiecając treść zbędnymi szczegółami, ale z drugiej podnosząc dzięki temu nieprzewidywalność intrygi, bo co prawda pojawia się strzelba, jednak okazuje się, że tym razem nikt z niej nie wystrzeli. Zniesmaczony Czechow pokręciłby z rezygnacją głową, ale przecież nie każdy musi być tak samo mocno przywiązany do sztywnych zasad.
Kończąc: to kobiecy świat w zderzeniu z beznadziejnym światem mężczyzn, gdzie nie ma miejsca na zrozumienie i odwzajemnienie emocji. W gęstej atmosferze dominuje apatia, sporadycznie pojawiają się wybuchy gniewu i inne równie nagłe oraz niezrozumiałe zmiany nastrojów (to takie kobiece). Co ciekawe, choć namiętność pojawia się tutaj na chwilę, a można mówić nawet o miłości (!), to jednak okoliczności i fundamenty uczucia są na tyle niecodzienne, że łatwo tę subtelność przegapić. W tym aspekcie jest co najmniej dziwnie, ale w końcu to Azjaci.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.