Dodany: 22.04.2009 17:54|Autor: carmaniola

Czytatnik: dumki-zadumki

2 osoby polecają ten tekst.

Japonia: senne marzenie czy koszmar?


Czytam nową książkę Aleksa Kerra pt. "Psy i demony: ciemne strony Japonii”. Podtytuł odzwierciedla dokładnie zawartość tej pozycji. Kerr pisze wyłącznie o ponurych zjawiskach i pisze bardzo sugestywnie. Nie pozwala, co prawda, zapomnieć, że to ta sama kraina, w której podziwia się ulotność opadających kwiatów wiśni i w której nad wyraz ceni się piękno i uprzejmość. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie podaje jako przyczynę jakiegoś absurdu zakodowane głęboko w japońskiej mentalności stare wzorce kulturowe.

Stawia tezę, że głoszone przez Japończyków po roku 1868 hasło „wakon yōsai” (japoński duch, zachodnia technika) udało się w całej rozciągłości zrealizować i że to ten duch stał się przyczyną nie tylko sukcesów (o czym wszyscy wiedzą), lecz także poważnych problemów (o czym rzadko się mówi). I zamiast Kraju Kwitnącej Wiśni wyrasta mi przed oczyma Kraj Betonu i Asfaltu. Trochę szkoda...

A Kerr powiada:
=
Chociaż eksperci od spraw japońskich na co dzień świetnie potrafią rozróżnić »tatemae« (oficjalne stanowisko) od »honne« (rzeczywistych zamiarów), zazwyczaj uważają tę rozbieżność za rodzaj wybiegu często stosowanego w negocjacjach. Jakoś nie przychodzi im do głowy, że japoński stosunek do informacji różni się od tego, do czego przywykli na Zachodzie. A różni się, i to zdecydowanie. W japońskiej tradycji »prawda« nigdy nie była święta ani »fakty« rzeczywiste. Natykamy się tu na jedną z wielkich różnic kulturowych między Wschodem a Zachodem. […] Owe różnice kulturowe sięgają daleko wstecz - do przekonania, że formy idealne są bardziej »prawdziwe« niż rzeczywiste przedmioty czy wydarzenia, które ideałowi nie dorównują. (s. 108.)

= = =
Trzeba więc pokazywać ideały a na niedoskonałości przymykać oczy. I tak np. po kilku awariach elektrowni jądrowych (tych, które ujrzały światło dzienne) powstaje film dla dzieci. Kerr pisze:

= = =
Kropki nad tym surrealistycznym „i” dostarcza wyprodukowany przez agencję Donen* film animowany przekonujący dzieci, że pluton wcale nie jest taki niebezpieczny, jak mówią niektórzy aktywiści. "Mały ludzik Pu (»Pu« to chemiczny symbol pierwiastka plutonu), który wygląda, jakby urwał się z serialu Jetsonowie, daje koledze szklankę wody z plutonem i zapewnia, że można ją wypić zupełnie bezpiecznie. Kolega jest oczywiście pod wielkim wrażeniem i po wypiciu sześciu szklanek oznajmia: »Jakie to orzeźwiające!«." (s. 123.)

= = =
I jeszcze zacytuję obrazowe porównanie, które w świetle przedstawionych wcześniej faktów wydaje się być świetnie trafione:

=
Japonia jest jak statek z Odysei kosmicznej 2001. Mądry i troskliwy główny komputer Hal kontroluje wszystkie systemy podtrzymujące życie, przez głośniki przemawiając do załogi głosem pewnym, spokojnym i pogodnym. Potem, kiedy Hal popada w szaleństwo i zaczyna zabijać członków załogi, wciąż tym samym niewzruszenie ciepłym i przyjaznym tonem zapewnia pozostałych, że wszystko jest w porządku, i życzy im "miłego dnia". Artykuły w japońskich gazetach, opłacane przez urzędników zalewających betonem rzeki i jeziora, zapewniają opinię publiczną, że środowisko naturalne wciąż jest piękne. Pracownicy agencji Donen wpajają dzieciom, że pluton w napojach jest nieszkodliwy. W Japonii każdego dnia słyszymy kojący głos Hala, zapewniający nas, że nie należy się martwić. (s. 123-124.)
= = =

Jestem w połowie książki, zabetonowałam i wyasfaltowałam góry, morskie brzegi i pola ryżowe; na wszystkich rzekach poustawiałam zapory, wycięłam liściaste lasy i wiśnie sadząc zamiast nich cedrową monokulturę, która prowadzi do degradacji środowiska; chwiałam się wraz z tokijską giełdą i systemami bankowymi Japonii i napiłam się wody z plutonem. Bardzo się obawiam, co będzie dalej.

= = =
* Donen - japońska Korporacja Eksploatacji Reaktorów Energetycznych i Paliwa Jądrowego
=
Wszystkie cytaty: Psy i demony: Ciemne strony Japonii (Kerr Alex), przeł. Tadeusz Stanek, Universitas, 2008.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 17674
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 57
Użytkownik: cordelia 23.04.2009 12:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam nową książkę Aleks... | carmaniola
Rzeczywiście brzmi to wszystko dość przerażająco. Pewnie taki właśnie był zamysł autora – wystraszyć, żeby pobudzić do działania. Pozostaje tylko liczyć na szczęśliwe zakończenie, jeśli nie w książce, to w rzeczywistości. Oczywiście ten drugi wariant jest istotniejszy i wymaga odpowiedniego działania właśnie. Mam nadzieję, że nie jest nadmiarem optymizmu przypuszczenie, że Japończycy zdążyli już trochę opamiętać się w kwestii negatywnych skutków rozwoju technicznego. Chociaż domyślam się, że nie tak łatwo „odbetonować” brzeg morza czy przywrócić zniszczoną równowagę ekologiczną...

À propos ekologii, cedrowa monokultura przypomina mi monokulturę sosnową w Polsce. Z zasłyszanych przeze mnie wypowiedzi leśników wynika, że dopiero po inwazji brudnicy mniszki i spustoszeniach poczynionych przez nadmierną liczebność tego owada zorientowano się, że nie zawsze najprostsze rozwiązania są zarazem najlepsze. Wniosek ogólny nasuwa się taki, że „malowanie demonów” (żeby posłużyć się terminologią zasygnalizowaną w tytule), chociaż z początku może wydawać się nadzwyczaj efektywne i efektowne, na dłuższą metę miewa marne skutki.

Ciekawa jestem, czy Kerr wspomina o tytułowych psach i demonach explicite, a jeśli tak, to co o nich pisze... Tymczasem kontynuuję polowanie na „Psy i demony” w bibliotece. W tej chwili książka jest wypożyczona; mam nadzieję, że nie na zawsze! ;-)
Użytkownik: carmaniola 24.04.2009 17:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście brzmi to wsz... | cordelia
Kerr rzeczywiście straszy, często wraca, powtarza i bardzo mocno akcentuje te negatywne elementy charakterystyczne dla współczesnej Japonii. I niestety, jest pesymistą, bo uważa, że chociaż budzą się pojedyncze jednostki, to biurokratyczna maszyna, raz puszczona w ruch, nie ma hamulców i nie da się jej szybko zatrzymać. Tym bardziej, że wg niego, japońskie społeczeństwo jest nadal zamknięte na „nowe” – ma trudności z „przeskoczeniem” do ery postindustrialnej, w której kraje rozwinięte budzą się z euforii „uprzemysłowienia” i dostrzegają, że w ich otoczeniu zabrakło natury i niszczeje dziedzictwo kulturalne. Dla Japończyków jednak nadal „stare” oznacza ciemne i brudne. Stąd fascynacja konstrukcjami ze stali, betonu i szkła – są błyszczące i sterylne. I stąd straszenia Kerra.

Tytułowe „Psy i demony” stanowią wątek przewodni książki – Kerr postawił sobie za cel ukazanie czym są psy, a czym demony współczesnej Japonii. Ta przypowiastka, cytowana w całości i w skrócie – chyba nie dosłownie, bo w różniących się nieco wersjach powraca do czytelnika jak bumerang:

= = =
W starożytnym chińskim traktacie filozoficznym Han Feizi czytamy, jak to kiedyś cesarz zapytał pewnego malarza: "Co łatwo namalować, a co trudno?" Malarz odparł: "Psy i konie trudno, demony i gobliny namalować łatwo". Artysta chciał przez to powiedzieć, że zwykłe stworzenia, spotykane w codziennym życiu, jak psy czy konie, trudno przedstawić przekonywająco, podczas gdy każdy potrafi narysować imponujące straszydło. Japonia cierpi na ostry przypadek syndromu "psów i demonów".
W każdej dziedzinie życia biurokraci wolą snuć wizje okazałych, monumentalnych budowli, niż zająć się nabrzmiałymi problemami powodującymi obecny kryzys. (s. 150.)

I jeszcze poniższy fragment ilustrujący psy i demony (chyba nie tylko Japonii) wg Kerra:

"Psy trudno, demony łatwo". Psy to zwykły, niepozorny element naszego otoczenia - trudny temat dla malarza; demony to efektowna powierzchowność - każdy potrafi zobrazować demona. Psy to plan zagospodarowania przestrzennego, ograniczenie reklam, sadzenie drzew i opieka nad nimi, podziemne instalacje elektryczne, ochrona zabytków, wygodne i atrakcyjne budownictwo mieszkaniowe, przyjazne środowisku ośrodki wypoczynkowe. Demony to mosty Orochi i obiekty wielofunkcyjne - każdy im większy, im droższy, im bardziej szokujący, tym lepszy: "kulturalne" obiekty w kształcie owalu, rombu, statku, płomienia; muzea w formie ogromnych rur z przylepionymi do zakrzywionych ścian ogródkami skalnymi, muzea o wyglądzie statków międzygalaktycznych, muzea bez żadnych dzieł sztuki. Wioski posiadają sale zebrań i stadiony sportowe, gotowe na przyjęcie igrzysk olimpijskich. Miasta zasypują baseny portowe pod futurystyczne metropolie, jakby to miało podwoić i potroić ich wartość. (s. 222.)

Może to dobrze, że nie wszystkie państwa stać na tak rozbuchane demony?
Użytkownik: cordelia 28.04.2009 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Kerr rzeczywiście straszy... | carmaniola
Oj, brzmi coraz bardziej ponuro...

Ilustracja psów i demonów bardzo dobra. Ale wspominasz też o identyfikacji starego z ciemnym i brudnym. O, to woda na mój młyn! Bo rzecz pachnie mi kompleksem parweniusza odżegnującego się od wszystkiego, co kojarzy się z przeszłością, z „korzeniami”, których parweniusz wstydzi się i których najchętniej pozbyłby się, gdyby mógł. To skojarzenie z kolei nasuwa mi refleksję, że to, z czym ponad sto lat temu walczyli ludzie tacy jak Okakura - powszechne przekonanie Japończyków, że tradycyjna kultura ich kraju jest nic niewarta - trwa i ma się dobrze. A przecież i Tanizaki, i na pewno wielu innych Japończyków wychwalało rodzimą tradycję...

Co do Tanizakiego, ciekawi mnie jego przypadek. Z tego, co, bardzo pobieżnie, przeczytałam na jego temat, wynika, że za młodu był wielkim zwolennikiem „przerobienia” Japonii na modłę zachodnią, ale z biegiem lat opamiętał się i „nawrócił na japońskość”. To nawrócenie wydaje się pokrzepiające - jest szansa, że nawróci się cały naród - aczkolwiek grozi popadnięciem ze skrajności w skrajność. I tu przypomina mi się „Japonia utracona”, a konkretnie fragment, w którym Kerr pisze o dręczącym Japończyków poczuciu niepewności, będącym (zdaniem Kerra, ale jestem skłonna przyznać mu rację) przyczyną zjawiska krańcowo różnego od wyrzekania się własnej kultury, a mianowicie teorii wyższości Japończyków nad innymi nacjami:

„Chińczycy nie rozpowszechniają drukiem odpowiedników «teorii japońskości» [...]. Nie spotkałem się z próbą przekonywania o wyższości Chin nad innymi krajami. Niemniej, jak to wynika z samej nazwy Zhongguo (Państwo Środka), Chińczycy są przeświadczeni, że ich kraj leży w centrum świata. Aż do niedawna Chiny użyczały swej kultury krajom sąsiednim, jak Wietnam, Korea i Japonia, ale nie uzyskiwały niczego w zamian; w praktyce jedyną rzeczą, jaka kiedykolwiek przyszła z Japonii do Chin, był składany wachlarz. W rezultacie Chińczycy przyjmują swą wyższość jako rzecz samą przez się zrozumiałą. Jest jak powietrze, którym oddychają, nie więc potrzeby udowadniać jej ani sobie, ani innym.
Japonia natomiast zawsze karmiła się kulturalnym importem z obcych krajów i Japończyków głęboko w duszy prześladuje niepewność co do ich tożsamości kulturowej. Cóż można nazwać prawdziwie «japońskim», skoro prawie wszystko, co jest coś warte - od zen po system pisania - przyszło z Chin lub Korei? Ludziom nieustannie przypomina się o stosunkach wyższości i niższości [...]. Ten sposób myślenia przeszedł w nawyk i Japończycy nie zaznają spokoju, póki nie ustalą miejsca w hierarchii również dla krajów. Jest rzeczą oczywistą, że Japonia musi znajdować się na szczycie piramidy, i stąd zrodziły się agresywne «teorie japońskości»”.

I tak oto, podążając za Kerrem, dochodzimy do psychologicznego sedna sprawy: wszystkiemu winien kompleks niższości! Słowem, sprawa dla psychoanalityka. ;-)
Użytkownik: carmaniola 29.04.2009 10:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, brzmi coraz bardziej ... | cordelia
Oj, masz chyba rację - przydałby się psychoanalityk - z jednej strony kompleks niższości, z drugiej mania wielkości. Moją uwagę przykuła jeszcze inna rzecz - widzę cykliczność w rozwoju Japonii: haust z Chin i zamknięcie, haust z Zachodu i zamknięcie. Zamknięcie kolejne, bo, jak pisałam wyżej, Kerr pokazuje, że co prawda Japonia doprowadziła do perfekcji ściągnięte zachodnie wzorce ale jednocześnie uznała - przez jakiś czas prawdziwie - że dogoniła Zachód i znalazła się na szczycie. I tak jakby nie docierało do niej, że świat nie stoi w miejscu, i że by utrzymać się na scenie nie wystarczy teoria o specyfice i wyższości japońskiego mózgu, trzeba nadal czerpać i... dzielić się wiedzą. I jak się znowu ockną i dostrzegą, że pozostali z tyłu, to znów popadną w kompleksy i gwałtowny impuls pchnie karuzelę, która będzie kręcić się aż do wytracenia impetu. I tak dalej.

Skojarzenie z walką Okakury o zachowanie tradycji i kultury Japonii jest chyba nieuniknione. Odniosłam wrażenie, że od stu lat niewiele się zmieniło - kulturę japońską, poza wyjątkami, cenią bardziej ludzie Zachodu niż rdzenni mieszkańcy kraju. I na dodatek, część z tych, którzy niby ją cenią, ma niemały wkład w tworzeniu potworków-demonów imitujących jedynie tę kulturę a w rzeczywistości stanowiących jej całkowite zaprzeczenie: ceremonia herbaciana sprowadzona do ciągów precyzyjnych, mechanicznych gestów-symboli, sztuka ikebany tworzona za pomocą cyrkla i linijki z roślin z tworzyw sztucznych. Okropność!

PS. Co do Tanizakiego, to mogę dodać tylko tyle ile zanotowałam z lektury Literatura japońska: Proza XX wieku (Melanowicz Mikołaj), Melanowicza. (W każdym razie mam wrażenie, że o tę jego przemianę mi chodziło, kiedy to zapisywałam).

Na zmianę jego podejścia do rodzimej kultury miał wpływ pobyt w Kansai; oczarował go język okręgu, głos i wygląd kobiet; dostrzegał podobieństwo pomiędzy ich mową codzienną a recytacją w dramatach teatrów lalek z XVIII w. Nawrót Tanizakiego do zainteresowań kulturą japońską uwidacznia się po raz pierwszy w "Wirach namiętności", potem w "Niektórzy wolą pokrzywy".
Użytkownik: cordelia 02.05.2009 23:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, masz chyba rację - pr... | carmaniola
Ciekawe, skąd będzie następny haust! :-) Ale chyba tym razem zamknięcie nie jest aż tak radykalne jak to trwające 200 lat przed restauracją Meiji... Tak czy inaczej, skłonność do zamykania się w sobie jest w przypadku Japonii dość wyraźna i na pewno zwróciłaby uwagę wezwanego na pomoc psychologa. Ale czy introwersja to przypadłość, z której trzeba koniecznie introwertyka wyleczyć? Mnie tam wygląda raczej na cechę charakteru, którą lepiej zaakceptować niż zwalczać. Tak sobie myślę, ogólnie. A jakie z tego wnioski szczegółowe? Bo ja wiem... Chyba takie, że może Japonia ma w tych swoich cyklach, które zauważasz, jakiś własny, bezwiedny modus operandi.

Dzięki za notatkę o Tanizakim! Nawrócenie pod wpływem sposobu mówienia kobiet z Kansai - czy to nie urocze? Aczkolwiek żeby ulec czarowi recytacji w japońskim teatrze lalek, to chyba naprawdę trzeba być Japończykiem. ;-) Może się mylę, ale taką refleksję nasunęła mi próbka tego specyficznego, stylizowanego sposobu mówienia w filmie "Lalki" Takeshiego Kitano. Skądinąd film przepiękny, w moim odczuciu przynajmniej, więc jeśli nie widziałaś go, to polecam gorąco, a jeśli widziałaś, to mam nadzieję, że ujął i Ciebie, bo to jedna z tych rzeczy, wobec których staję się niczym przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy, gotów wyzwać na pojedynek każdego, kto śmie powątpiewać w absolutny prymat Dulcynei w dziedzinie piękności oraz cnót wszelakich. ;-) Nawet jeśli na piękno recytacji tytułowych lalek pozostaję, ku memu strapieniu, zupełnie nieczuła...
Użytkownik: carmaniola 03.05.2009 18:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawe, skąd będzie nast... | cordelia
Myślę sobie, że introwersji leczyć nie trzeba ale fobie różne już tak. Ale nie czuję się ani na siłach, ani w obowiązku stawiać diagnozy - ot, myśli takie kłębią mi się w głowie po prześledzeniu tropów wskazanych przez Kerra. Myślę też, że takie tropy - wskazujące na konieczność zmian (nie, leczenia) wnikliwy obserwator znajdzie w każdym kraju. Ale cudzymi można się tylko zadziwiać, a nie martwić.

Tanizaki i kobiety, to mieszanka wybuchowa. Szczególnie jeśli stanowią połączenie słodyczy i okrucieństwa. ;-)
Filmu Takeshiego nie oglądałam ale nie omieszkam tego nadrobić. Wiatrakiem, z którym jako Don Kichote musiałabyś walczyć pewnie nie zostanę, bo odpowiada mi klimat japońskich filmów i sądzę, że ten mi się spodoba. Co do właściwego odbioru piękna recytacji, podejrzewam, że okażę się również nieczuła - chyba moje serce bije w innym rytmie. ;-)
Użytkownik: cordelia 05.05.2009 22:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę sobie, że introwers... | carmaniola
Tak, z tą recytacją sprawa wydaje się beznadziejna, ale kto wie, kto wie? Może gdyby tak bardziej się osłuchać? Chińskie arie w filmie "Zawieście czerwone latarnie" po którymś przesłuchaniu zaczęły do mnie przemawiać, i kto wie, czy nie stałabym się w końcu miłośniczką opery chińskiej, gdyby nie krótki termin oddania filmu do biblioteki. :-)

Z Kitano natomiast rzecz ma się tak, że facet jest dość kontrowersyjny. Moi znajomi Japończycy krytykują go za zamiłowanie do tematyki mafijnej i przemocy na ekranie, a że do tego Kitano jest gwiazdą TV, przypuszczalnie można zarzucać mu i populizm. Słowem, to nie Kurosawa. Ale "Lalki" to moim zdaniem film wyjątkowy, niezwykle delikatny i ciepły mimo paru akcentów przemocy (pewnie Kitano nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził do filmu mafioza i mafijnych porachunków), akcentujący to, co w człowieku dobre, a jednocześnie wolny od ckliwości i przesłodzenia - zobaczyć coś takiego w kinie to ostatnimi czasy prawdziwy rarytas. I teraz uwaga. Z ciekawości poszperałam w Internecie w poszukiwaniu wiadomości o tym filmie - i co się dowiedziałam? Że "Lalki", przyjęte z umiarkowanym entuzjazmem, nie zmieniły (jeśli nie sprawiły) tego, że Kitano tymczasem stał się w mediach dyżurnym obiektem kpin; dopiero "Zatōichi", klasyczny film samurajski (owszem, zrobiony doskonale, ale pod względem treści - moim skromnym zdaniem sztampa i bida z nędzą), przywrócił reżyserowi estymę za pomocą swej biegłości w sztuce władania mieczem. Jeśli to prawda, to ja już nic nie rozumiem. Ale najważniejsze to nie dać się zwariować. Obejrzyj "Lalki", obejrzyj. Ja w najbliższym czasie mam w planach Kurosawę.
Użytkownik: carmaniola 06.05.2009 11:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, z tą recytacją spraw... | cordelia
Obejrzałam! Nie jestem znawcą ale mnie się podobało. Mało słów, gra obrazów. Wątek piosenkarki pop i jej wielbiciela żywcem wyjęty z "Shunskinsho czyli rozmyślania nad życiem Wiosennej Harfy" Tanizakiego. Brrr, aż dreszcz po plecach przechodzi. A motyle na śniegu - czy to nie nawiązanie do "Krainy Śniegu" Kawabaty? Nie pamiętam takich szczegółów ale zdaje się, że tam coś takiego było. Natomiast zakończenie, hmmm... powiedziałabym, że było, hmmm..., komiczne nieco i ten komizm zabił, w moim odczuciu, tragizm sytuacji i zepsuł wrażenie całości.

Za to prawdziwe tj. te zrobione przez ludzi lalki (yoruri?)? Cudne! Ale głos recytatora wbijał mi się mózg jak skrzypienie starego wozu. Dźwięki shamisenu dodatkowo to pogłębiały. Nie dla mnie, nie dla mnie. ;-)

Ostatni wiersz, ten o śniegu w Yamato - będę musiała jeszcze raz przesłuchać i zapisać - czy to nie Basho?

Przyznam, że przy okazji zwróciłam szczególną uwagę na plenery - widziałam wybetonowane wybrzeża, widziałam jak ścieżka w parku zamienia się betonową aleję, widziałam wszechobecne słupy wysokiego napięcia, puste betonowe autostrady ale też... widziałam fantastyczny las jesienny i chyba 15-tą wrześniową(?) pełnię księżyca nad jakimś mostkiem, i ośnieżone szczyty gór. Fantastyczne zdjęcia! I to połączenie z kolorami ubrań "związanych żebraków". Przyszło mi zaraz do głowy, że Takeshi Kitano musiał chyba, podobnie jak Kurosawa, długo wyszukiwać miejsca, w których możliwe było kręcenie zdjęć, na których nie pojawią się pomniki techniki.

PS. Zabijasz mnie tymi filmami! Ja jestem mało filmowa, ale opowiadanie "Zawieście czerwone latarnie" czytałam i teraz, po Twoim przypomnieniu, będę musiała pożyczyć. Apage satanas! ;-)
Użytkownik: cordelia 06.05.2009 22:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Obejrzałam! Nie jestem zn... | carmaniola
Oho! Nie tak łatwo odpędzić szatana! Mam ja i inne filmy w zanadrzu, cały sezon zimowy nadrabiałam kinematograficzne zaległości. ;-)

„Zawieście czerwone latarnie” znam tylko z ekranu. Nie wiem jak opowiadanie, ale film - ach, ach! :-)

Z „Lalkami”, jak widzę, była szybka akcja. :-) Tak myślałam, że Ci się spodobają. Się cieszę! ;-) Mnie zakończenie bardziej zastanawia niż razi. Wątku z Tanizakiego nie rozpoznałam, bo i „Shunskinsho” nie czytałam. Czy warto? A motyli na śniegu, wyobraź sobie, zupełnie nie pamiętam. Ani w filmie, ani w „Krainie śniegu”, którą wprawdzie dopiero co przeczytałam, i to dość uważnie, ale doświadczenie uczy, że jak uważnie by się nie czytało, zawsze coś człowiekowi umknie, więc może i są u Kawabaty motyle na śniegu, tylko umknęły mi właśnie? W każdym razie śnieg był na pewno. ;-)

Pod względem zdjęć wspomniany „Zatōichi” jest jeszcze lepszy (powiedziałabym nawet, że dużo lepszy) niż „Lalki”. Również muzyka niezwykła (może się mylę, ale wyobrażam sobie, że taka właśnie jest muzyka japońska). Słowem, w aspekcie audiowizualnym film bardzo wysmakowany estetycznie. Ale widać estetyzm to nie wszystko i nie wystarcza jako rekompensata, kiedy dusza cierpi z braku bardziej pożywnej strawy. ;-)
Użytkownik: carmaniola 07.05.2009 10:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Oho! Nie tak łatwo odpędz... | cordelia
OK, działaj więc Szatanie. :-D

"Czerwone latarnie" i pozostałe opowiadania ze zbiorku Su Tonga wydanego w Polsce - dobre i warto, bo pokazują pewien przekrój społeczeństwa w okresie tuż przed i zaraz po rewolucji.

„Shunskinsho” Tanizakiego umieszczono w wydanej w Polsce książce pt. Dwie opowieści o miłości okrutnej (Tanizaki Jun'ichirō). Tu chyba najbardziej uwidaczniają się hmmm... dziwne skłonności pisarza. Mocno mną wstrząsnęło i przyznam, że gdyby nie to, że staram się u niego wychwytywać ciekawostki kulturowe - znaleźć je można w każdej jego (wydanej w Polsce) książce - i gdyby to nie była ostatnia rzecz, którą z jego dorobku czytałam, to mogłabym przestać go czytać. Wstrząsnęła mną mocno - patrz wątek piosenkarki w "Lalkach". Ale dla tych skowronków i słowików -> www.biblionetka.pl/... bardzo warto. :-)

Wracając do "Lalek", śnieg końcowy na oczy mi się rzucił: motyle nie na śniegu - najpierw latał taki, potem leżał rozdeptany, bez jednego skrzydła w szpitalu, do którego trafiła bohaterka głównego wątku i jeszcze w którymś miejscu taki trójskrzydły martwy się pojawiał. I chyba nie w samym motylu, ale w jego kiczowatym, nienaturalnym różu tkwi sedno. Ten sam kolor zafascynował bohaterkę w dziecięcej zabawce, w światłach ciężarówki. (Jak teraz sobie myślę to ten kiczowaty róż kojarzy mi się z przebojem filmowej piosenkarki.)
No i strofy, które mi wpadły w ucho, nie o śniegu, ale o kurzu, i nie na końcu, ale na początku - po zakończeniu oglądałam raz jeszcze początek i zlało mi się.

Honor, chwała i szczęście
są jak ziarnka piasku.
Ślady stóp zasypie kurz
pokrywający drogi do Yamato
zadepczą je kolejni wędrowcy.

I chociaż to zapewne po prostu fragment jakiegoś przedstawienia, to i tak po głowie snuje mi się Basho. Tak, czy tak, ładne.

Zakończenie symboliczne, wiem: lalki, wiszące na sznurze kimona i pozbawione manipulującej nimi siły ciała bohaterów. Ale i tak, w przeciwieństwie do fragmentu przedstawienia lalkowego, filmowe wydaje mi się komiczne. No co ja na to mogę. Chyba wolałabym by tego ostatniego rzutu kamerą nie było. A podejrzewałam, patrząc na ten śnieg, że oni po prostu zamarzną.

A "Zatoichi" w planach. :-)
Użytkownik: cordelia 07.05.2009 10:36 napisał(a):
Odpowiedź na: OK, działaj więc Szatanie... | carmaniola
No faktycznie, te motyle! Już sobie przypominam. Jak mogłam zapomnieć? Ciąg dalszy odpowiedzi w przyszłym tygodniu (wyjeżdżam). :-)
Użytkownik: carmaniola 07.05.2009 20:55 napisał(a):
Odpowiedź na: No faktycznie, te motyle!... | cordelia
:-D
Użytkownik: cordelia 14.05.2009 23:54 napisał(a):
Odpowiedź na: :-D | carmaniola
Tak się obawiałam, że Tanizaki i jego miłość okrutna to może być trochę zbyt wiele jak na moje nerwy. Ostatnio nie mogę nawet oglądać stosunkowo łagodnych filmów z aktami przemocy, seksualnej zwłaszcza; jak tak dalej pójdzie, skończę jak ten nieszczęsny rzymski ksiądz z "Nocy na ziemi" Jarmusha, tknięty atakiem serca w taksówce pod wpływem zwierzeń erotycznych taksówkarza... (Widziałam ten film przed laty, ale księdza pamiętam bardzo dobrze; cała widownia pokładała się ze śmiechu, a mnie to właśnie wydało się najbardziej okropne).

Zanim więc sięgnę po "Dwie opowieści...", wezmę głęboki oddech. ;-)

Wracając do motyli. Skojarzeń mnóstwo, w tym i motyli sen Czuang-Tsy, i bardziej okcydentalna Psyche, ale najważniejsze i najbardziej oczywiste to kruchość: motyl jako uosobienie czegoś pięknego, co bardzo łatwo zniszczyć. Ten na jezdni przywodzi mi na myśl wypadek drogowy, któremu Kitano uległ i po którym musiała najść go refleksja o kruchości życia (może też wyciągnął wnioski na temat ukrytych minusów brawurowego stylu jazdy). Ale nie tylko życie jest kruche i delikatne: w "Lalkach" taka jest Sawako (niedoszła samobójczyni), no i miłość jest krucha, jak by na to nie spojrzeć; przynajmniej ta jej odmiana, o której mowa w tym filmie.

A zakończenie ma dla mnie taką moralistyczną wymowę: bohaterów ratuje to, co ich łączy (sznur = miłość).
Użytkownik: Bozena 25.05.2010 21:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak się obawiałam, że Tan... | cordelia
„A zakończenie ma dla mnie taką moralistyczną wymowę: bohaterów ratuje to, co ich łączy (sznur = miłość).”

Z pół roku mam te słowa w głowie (Twoje), w końcu musiałam dziś o tym powiedzieć. Chyba tak, Cordelio, racja. Film „Lalki” – podobał mi się.

Chcę pogratulować Wam obu wyśmienitej dyskusji, wzorcowej wręcz! O rubajjatach Omara Chajjama – też!

PS.
Dawno, dawno temu oglądałam „Zawieście czerwone latarnie” (do dziś pamiętam), natomiast dzięki Wam obejrzałam: „Lalki” (mnie kolory urzekły...), „Piętno śmierci” (monstrualna metafora prawdy, świetna główna rola), i „Rashomon” (brr, klimat, cudo!, przesłanie też...)
A film, który Carmaniola poleca ("Dōdes'ka-den") koniecznie muszę obejrzeć... :-)
Użytkownik: carmaniola 26.05.2010 19:28 napisał(a):
Odpowiedź na: „A zakończenie ma dla mn... | Bozena
Cieszę się, Olgo, że i Tobie "Lalki" się podobały; ciekawa jestem co powiesz na "Dōdes'ka-den". Mnie jeszcze nie udało się do "Piętna śmierci" dotrzeć. Gdzieś pod drodze uwiedli mnie Chińczycy i Koreańczycy, a ponieważ oglądam niewiele wciąż nie nadążam.
Użytkownik: Bozena 04.06.2010 21:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, Olgo, że i To... | carmaniola
Carmaniolo, jeśli uda mi się, jeśli obejrzę film "Dōdes’ka-den" – krótko napiszę o wrażeniach. Dzięki! Serdecznie pozdrawiam Was obie.

PS. Ostatnio obejrzałam „Annę i króla” (Syjam, 1862), sceneria rajska, film dobry. Więc może i Wy... ;-)
Użytkownik: carmaniola 07.06.2010 11:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Carmaniolo, jeśli uda mi ... | Bozena
Widziałam "Annę i króla". Dawno, dawno temu i tak naprawdę niewiele już pamiętam, ale wspominam bardzo sympatycznie. A skoro jesteś ostatnio w Indiach to może skusisz się na film pt. "Dolina kwiatów" Pan Nalina? Obejrzałam dwa razy w TV - leciał na Zone Europe i chyba także na TVP Kultura, i do tej pory tkwi mi w głowie obraz wędrującego przez wieki nieśmiertelnego ukazany poprzez zmieniające się na jego stopach obuwie. Może brzmi to śmiesznie, ale wrażenie wywarła na mnie ta scena duże. I w ogóle, to piękna baśń...
Użytkownik: Bozena 14.06.2010 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Widziałam "Annę i króla".... | carmaniola
I "Dolinę kwiatów" na uwadze mieć będę, dziękuję, Carmaniolo :-)
Użytkownik: Bozena 12.09.2010 20:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Widziałam "Annę i króla".... | carmaniola
Jejku, Carmaniolo, zapisałam w pamięci tylko tytuł: „Dolina kwiatów”, zaś motyw „wędrującego przez wieki nieśmiertelnego...” umknął mi, co teraz czytam - jest czymś właśnie, a nie śmiesznym czymś: otóż moje oczy powiększały się z chwili na chwilę, kiedy patrzyłam na tę scenę, wyborną, znaną co prawda, lecz nie w tym kontekście i natężeniu. I nie tylko obuwie ulegało zmianom, ale i pory roku, klimat, sceneria ścieżek. Ogólnie, by nadto nie rozpisywać się, i nie przekształcić zupełnie czytatki w filmową, trzeba przyznać, że są tutaj wybitne ujęcia: młodych i pięknych wiodących postaci, krajobrazów, Himalai – „siedziby śniegów” (już dawno zaintrygowała mnie nazwa ich wywodząca się z sanskrytu), zaś temat nieskomplikowany, faktycznie baśniowy jest, odwiecznie podejmowany, tyle że prawdopodobnie otoczony takim obrazem, maską swojej natury, oddziałuje mocniej niż w innych warunkach na widza: mnie nie sposób zapomnieć jest przekazu: największej kary... Co – pokrzepiające jest.

Wizualnie – zwłaszcza dla mężczyzn – to piękny film. ;-)
--------
Zaś z "Dōdes'ka-den", nie z mojej winy, obejrzałam na razie zamiast w całości zaledwie jego początkowy fragment, tylko do momentu, kiedy „tramwajarz czyści szyby, obchodzi tory...” (Ty wiesz dlaczego cudzysłów). Lecz i tak przeczuwam, że jest to majstersztyk, ale raczej dla koneserów. Czuję, że nie dam rady.

Masz oryginalne spojrzenie, Carmaniolo, a dla mnie niezmiennie ekspertem jesteś od egzotycznych kultur i krain. :-)
----------
Na koniec pozwolę sobie już zupełnie cichutko powrócić bliżej nas: podobał mi się i poruszył ostatnio obejrzany film (w którymś miejscu w B. – chyba Exilvia o nim pisała): „Hanulka Jozy”. Zachęcam.
Użytkownik: carmaniola 13.09.2010 14:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Jejku, Carmaniolo, zapisa... | Bozena
Prawda, jak ta scena z przemijającym czasem mocno wbija się w umysł? Podejrzewam, że nawet jeśli kiedyś nic już z filmu pamiętać nie będę, to te filmowe obrazy, może zamglone nieco, ale we mnie zostaną. Swoją drogą, z bajki tej wynika, że połowiczne zaspokojenie pragnień jest znacznie gorsze od ich niespełnienia. Okrutne! ;-)
- - -

"Dōdes'ka-denem" się nie przejmuj. Niektórzy okrzyknęli go kiczem - i ma w sobie rzeczywiście coś z kiczu - ale ja, dla tych kilku scen i małego bohatera gotowam go oglądać wielekroć. I znowu mała dygresja... zawsze mnie zastanawiało dlaczego japoński tramwaj wydaje taki dziwny dźwięk: "dedes'ka den". Nie wiem za pomocą jakiego dźwięku próbowałabym naśladować polski tramwaj ale pewna jestem, że takie złożenie do głowy by mi nie przyszło. ;-)
- - -

A ekspert ze mnie taki co tylko skrzydłem powierzchnię muska, wody nawet nie zamąci i leci dalej. Za dużo ciekawych krain, ciekawych ludzi, ciekawych zjawisk... Ale co tam... uciecha, której przy tym doznaję wynagradza mi brak pełnego zanurzenia. ;-)
- - -

Za polecankę filmową - kolejną - dziękuję. Postaram się do niej dotrzeć.





Użytkownik: Bozena 13.09.2010 22:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Prawda, jak ta scena z pr... | carmaniola
Prawda :-)

"...połowiczne zaspokojenie pragnień jest znacznie gorsze od ich niespełnienia. Okrutne! ;-)"

A życie wieczne najokrutniejsze. ;-)
-----

"Niektórzy okrzyknęli go kiczem..."

Podobno istnieją mędrcy (jak mawiał R. Przybylski), którzy potrafią wykpić WSZYSTKO. Nie patrzę na to.

Hm, z dźwiękiem... to u mnie jeszcze gorzej.
------

"Za dużo ciekawych krain, ciekawych ludzi, ciekawych zjawisk... Ale co tam... uciecha, której przy tym doznaję wynagradza mi brak pełnego zanurzenia. ;-)"

I dobrze! Życie radosne = serenitas vita; ale ja i tak
zdania nie zmieniam.:-)
Użytkownik: carmaniola 14.09.2010 10:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Prawda :-) "...p... | Bozena
Olgo, życie wieczne na pewno okrutne i męczące - czytam właśnie "Historię Żyda Wiecznego Tułacza" - ale wypełnienie go ciągłą pogonią za straconym marzeniem przepełnia kielich goryczy. Kara jednak chyba niewspółmierna do popełnionych zbrodni.

Użytkownik: Bozena 15.09.2010 00:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo, życie wieczne na pe... | carmaniola
Lecz jakże wielu z nas - w całym życiu - podobnie odczuwa, Haniu.
Ważne są proporcje, sztuka opanowania rozpaczy, konieczność rezygnacji...

A czytałaś może "Odpowiedź Hiobowi" Junga?

Troszkę zaciekawiłaś mnie, ponieważ nic mi nie zostało w głowie z lektury "Mężczyźni za nią szaleją" autorki "Historii Żyda Wiecznego Tułacza". Co prawda bardzo dawno temu o tych szalejących mężczyznach czytałam, ale jednak...

Jak się czyta?
Użytkownik: carmaniola 15.09.2010 09:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Lecz jakże wielu z nas - ... | Bozena
Masz rację, Olgo. I całe szczęście, że nasze życie nie trwa przez wieczność. ;-) Jak powiadał Żyd Wieczny Tułacz tam gdzie nie ma śmierci, nie ma też życia. A czyta się tę książkę świetnie i myślę, że i Tobie mogłaby się spodobać, bo sporo w niej rozważań na temat czasu, historii, tego czym jest życie i śmierć, a na dokładkę mnóstwo nawiązań do literatury. Naprawdę smakołyk.

Zainteresowałaś mnie tą, za którą mężczyźni szaleją - ponieważ mój pierwszy kontakt z D'Ormesson jest pozytywny pewnie sięgnę po kolejne pozycje.

Junga nie czytałam i nawet chyba nie próbowałam - nie dorosłam chyba do niego.
Użytkownik: Bozena 19.09.2010 00:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz rację, Olgo. I całe ... | carmaniola
„...tam gdzie nie ma śmierci, nie ma też życia.”

W aspekcie całej Natury.

Dlatego ostateczny przekaz „Doliny kwitów” - że życie wieczne byłoby najokrutniejszą karą - musi wybrzmiewać pokrzepiająco. Czyż zatem nie jest marnotrawstwem energii odwieczne poszukiwanie eliksiru długowieczności, eliksiru młodości, nienasycenie pragnień, nadmiar iluzji? Iluzje umiarkowane z pewnością rozwijają, ale nadmierne niewątpliwie szkodzą.

Skoro tu jestem - chcę powiedzieć w związku z namiarem (wybiórczo co prawda), że dzięki Tobie (który to raz...) obejrzałam „Listonosza Nerudy”, dawno; to bardzo sympatyczny film, barwny, z klimatem... i jest w nim moje ukochane morze. Lecz, w tym tak delikatnym filmie za bardzo widoczny jest przekaz, recepta wręcz (listonosz bierze za swoje wiersze Nerudy): jak łatwo jest zdobyć kobietę, jak wrażliwa jest ona na słowa i zrodzone iluzje... Charyzmatyczny wpływ Nerudy na przyjaciela, na jego rozsmakowanie w poezji życia, na odczucia bezsporny był, ale pośrednio i po trosze „mamiący” kochanków.

Jak to się stało, że „nie dorosłaś”, Carmaniolo? ;-) No, coś Ty?! Może zostawisz na potem „Odpowiedź Hiobowi” i może wtedy skonfrontujesz z Żydem Wiecznym Tułaczem (ja pomyślę o Żydzie... dzięki), Twoje literackie ścieżki niezmiennie ciekawe są, i wcale nie są łatwe.
Moje przeszłe lektury rozmaite, także i takie, które były bardziej lub mniej niezrozumiałe, ale już zupełnie „nie dorosłam” do książki Henri Bergsona (przed kilkoma dniami wprowadziłam do B. opis z okładki) „Materia i pamięć”. Przeszłam przez „Ewolucję twórczą” Bergsona w skupieniu, i nie bez sensu, ale „Materii...” po prostu nie przeczytam. Nic, prawie nic, z początkowych stronic tej książki nie rozumiem. Sam tłumacz przyznaje, że książka jest trudna, ale cieszy się, że wreszcie (wydana 2006) mamy ją w Polsce.

Użytkownik: carmaniola 19.09.2010 10:50 napisał(a):
Odpowiedź na: „...tam gdzie nie ma śmie... | Bozena
Szczerze mówiąc, wcale nie mam przekonania, czy w przypadku bohaterów "Doliny kwiatów", ten wieczny żywot, ale wspólny, nie miałby jednak optymistycznego wydźwięku. To ich rozdzielenie w końcu, wzajemne poszukiwanie bez końca, było męką. I w ostatecznym rozrachunku, gdy w końcu udało im się spotkać, nastąpiło ponowne rozdzielenie... Taka przynęta z haczykiem na końcu wyrywającym rybkę z jej środowiska. Wieczny Tułacz to jednak wędrująca samotność, skazany nie tylko na wieczne życie, ale i na brak miłości.

A głębie filozoficzne nieco mnie przerażają. Jakoś nie czuję się na siłach iść tym tropem - obawiam się, że czytałabym zupełnie mechanicznie, nie bardzo wiedząc co czytam. To, co prawda, zdarza się także w innych przypadkach, ale wiem, że choć może nie ogarniam całości to jednak ta odrobina we mnie zostaje. :-)
Użytkownik: Bozena 21.09.2010 03:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Szczerze mówiąc, wcale ni... | carmaniola
A ja jestem przekonana, i zrozumiałam poprzednio (a okazało się teraz, że co do bohaterów filmu masz inne zdanie) że i Ty byłaś przekonana do tezy o najokrutniejszej karze jaką jest życie wieczne, to wywiodłam między innymi z bardzo dobrego cytatu przytoczonego przez Ciebie: „...tam gdzie nie ma śmierci, nie ma też życia”, kwestię samotności na moment zostawmy. Już patrząc tylko na tę tezę („...nie ma... nie ma”) – jakżeż w tym ujęciu tych dwojga (z filmu) kochających się ludzi mogłoby wiecznie żyć... Konwencja baśni niczego tu dla mnie nie zmienia, tym bardziej, że znalazł się w „Dolinie kwiatów” taki właśnie przekaz, wyrażony także słowami.

Ani tam, ani ogólnie nie umiałabym (co nie znaczy ze Ktoś Inny też nie) myślowo wyjąć z rodzaju ludzkiego przeznaczonego śmierci dwojga kochających się ludzi, złączonych po rozstaniu (obfitującym w męki samotności), i wyobrazić sobie ich wspólne życie wieczne. Nie czuję powiewu optymizmu, nie mówiąc o przeczuciu, bo nie mam go, gwarancji na trwałą wieczną miłość; w wariancie nawet najbardziej optymistycznym prawdopodobne jest, uważam, że któreś z kochanków prędzej czy później stałoby się Żydem Wiecznym Tułaczem, a potem to drugie. I nie tylko co do problemu samotności i poszukiwania nowej (kolejnej) miłości.

Tułaczem - okrutnie umęczonym własnym życiem: „... tam gdzie nie ma śmierci, nie ma też życia”. Życia - tak w pojęciu pokoleniowego trwania/istnienia z jego doczesnymi pragnieniami, celami, działaniami i efektami ich, radościami, troskami, cierpieniem... jak i w pojęciu cyklicznego odradzania Natury, w niej nas: nowy kwiat nie rozwinie się, jeśli poprzedni nie zwiędnie...
-----------------

I czuję, że muszę wyjaśnić, Haniu (dla jasności) - znajdując słowa wprawdzie o Tobie, ale skierowane w nawiązaniu do mnie, do mego komentarza - iż nie mogłam mieć i nie miałam na myśli „filozoficznych głębin”. Głębin nie znam, nie poznam, zaś z tego co poznaję po wierzchu z rozmaitych dziedzin - trochę i u mnie w głowie pozostaje. Powinnam była spojrzeć wpierw na oceny Twoje, nim zadałam pytanie (kiedy się śpieszę, to mur, że coś sknocę). Jung, jak wiemy, nie był filozofem, a psychologiem i psychiatrą. Był zatem bardzo blisko psychicznemu/duchowemu życiu człowieka. Jego Hiob („Odpowiedź Hiobowi’) jest głosem niedoli - widzianej z perspektywy nie filozofa, nie duchownego, a z perspektywy znawcy psychiki ludzkiej! I tylko o to mi szło konkretnie, w przeczuciu i w narzucającej mi się pierwszej myśli, że podobne problemy są zawarte w „Historii Żyda Wiecznego Tułacza”, lekturze, którą przeczytałaś. A ja nie.

Zaś Bergson przywołany przeze mnie (jak się okazało z przyciężkawym humorem) dla zaznaczenia niejednoznaczności „dorastania”, czyli funkcji rozmaitych czynników, owszem, był filozofem-intuicjonistą. Wiedziałam o tym, lecz - że pamięć i materia, przyznajmy, to dla zwykłego człowieka bliskie pojęcia a nie „głębie filozoficzne” - sądziłam zatem że przeczytam coś, co nadaje się dla zwykłego czytelnika, zupełnie nie przewidziałam, że w tak skomplikowany sposób napisał on o nich. Ot, moja ciekawość. ;-)

Mam nadzieję, że niczym nie uraziłam, i wyjaśnienie moje przyjmiesz życzliwie. Dobrego. :-)
Użytkownik: carmaniola 21.09.2010 09:59 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja jestem przekonana, i... | Bozena
Olgo Kochana, rzecz jest trochę skomplikowana, bo ja, jako ja, zgadzam się z Wiecznym Tułaczem, natomiast zastanawiam się czy w tej baśni o dolinie kwiatów takie wieczne połączenie dwóch pokrewnych dusz, tak mocno związanych ze sobą, nie byłoby happy endem całkiem uzasadnionym. Życie życiem, ale w baśniach cuda się zdarzają. A my, obydwie, tak naprawdę się ze sobą zgadzamy. :-)

Co do tych "głębin", to przyznam Ci, że Junga, bez względu na to czy zajmował się psychologią, czy filozofią - dla mnie to, jeśli chodzi o różne "głębie" wszystko jedno, ważne, że nie dla mnie - postrzegam jako zbyt skomplikowanego, o wiele za bardzo skomplikowanego! Sięgam czasami po pozycje z tego zakresu, ale są to rzeczy bardzo, bardzo popularnonaukowe, czyli dla każdego przeciętniaka, jakim jestem. Uwielbiam Aronsona, Sacksa - oni pisują na moim poziomie. Do Junga nie dorosłam i pewnie już nie dorosnę. Dlatego też jestem pełna podziwu dla Ciebie, że sięgasz, że to w Tobie zostaje.

Pozdrawiam cieplutko, :-)
Użytkownik: Bozena 22.09.2010 01:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo Kochana, rzecz jest ... | carmaniola
Uff...

Dziękuję, i ja Cię ciepło pozdrawiam... Hanulko :-)


Użytkownik: carmaniola 23.09.2010 08:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Uff... Dziękuję, i ja... | Bozena
:-D
Użytkownik: cordelia 12.07.2010 23:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Carmaniolo, jeśli uda mi ... | Bozena
Nie widziałam "Anny i króla", ale jeśli nadarzy się okazja, na pewno jej nie zaprzepaszczę. :-)
Użytkownik: cordelia 03.06.2010 13:01 napisał(a):
Odpowiedź na: „A zakończenie ma dla mn... | Bozena
Olgo, "Dōdes’ka-den" koniecznie! Jak już Carmaniola coś poleci, to satysfakcja gwarantowana. :-) Przynajmniej w moim przypadku.

Ostatnio w braku czasu rzadko zaglądam do Biblionetki, a jak już, to na krótko i nie wdając się w dyskusje, więc nie oczekuję też żadnych odpowiedzi. A tu proszę, niespodzianka. Twoja pamięć jest dla mnie zaszczytem! Dla mnie i dla zapamiętanych przez Ciebie słów. ;-)
Użytkownik: Bozena 04.06.2010 21:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo, "Dōdes’ka-den" koni... | cordelia
„Jeżeli powiadasz, że raz szukam tego świata, a kiedy indziej innego świata, masz rację – szukam jednego i drugiego.” [Sarmad]

Cordelio, wzruszyłam się. Znowu nie tak wiele jest w życiu znaczących chwil, tych, które wiążą się z pewnymi osobami, toteż w pamięci trwają. Tak to już jest... :-)

Z ogromną przyjemnością Wasze (Twoje i Carmanioli) erudycyjne dyskusje czytałam, zawsze są one na wysokim poziomie, zawsze są drążące i ciekawe... Obejrzałam nie tylko filmy dzięki Wam, ale i Rubajjaty Omara Chajjama przeczytałam. Fakt: wino tam się leje strumieniami, czysty hedonizm ;-). A co do wartości ich, hm, nie umiem do końca powiedzieć, zdam się zatem na słowa Waldemara Hansena: „Przewyższający talentem poetyckim samego Omara Chajjama, Sarmad czeka dotychczas na swojego Edwarda Fitzgeralda” („samego Omara Chajjama”).

Sarmad był mistykiem, Omar filozofem.

A skąd u mnie sufit Sarmad?

Od Carmanioli :-)

Ale to nie początek jeszcze. Masz rację, Cordelio: gwarantowana przyjemność i nie tylko, bo i drążenie kwestii, jeśli rzecz od Niej polecana. Kiedy z końcem zeszłego roku (listopad, to najlepsza pora) syn stanął naprzeciw mnie mówiąc, że planuje lecieć do... Indii - zakręciło mi się w głowie, a w oczach zobaczyłam... Carmaniolę :-): Tagore - tutaj np. poezja natury, i hymn Indii tak ważny - i Maitreyi Devi – piękną książkę napisała, stąd mocno zapamiętany przeze mnie czerwony amarant we włosach, zwiastun wiosny, tu matka Devi często recytowała dwuwiersze – rubajjaty - i Mircea Eliade... uff. To wszystko i więcej jeszcze od Carmanioli. A potem emocji było sporo! Trochę opadły już, już, lecz rozbudzona ciekawość pozostała. I tak oto, mając mnóstwo zdjęć: Delhi - gdzie plątanina kabli ponad głowami wygląda może tak samo jak w Japonii, nowoczesny lotos, smog, i riksze, i krowy, muzyka, i bieda na ulicach, Agra - tu słynne mauzoleum Taż Mahal wzniesione dla żony Szahdżahana (z jego inicjatywy), ojca Dary, o którym za chwilę, bardzo ważna strategicznie w poprzednich wiekach rzeka Dżamna, małe dzieci odświętnie ubrane, dziewczynki z kolczykami w uszach, w koralach, w uśmiechach, z sercami na dłoniach, chłopcy też uśmiechnięci, wielu w kamizelkach z motywami kwiatu lotosu, Varanasi - święte miasto z Gangesem, pielgrzymi... Fatehpur Sikri - pałac Diwan-i chass, w nim tron, mając mnóstwo opowiedzianych wrażeń, przepisanych do pliku obustronnych (Polska-Indie) emocjonalnych smsów, upominków z wyraźnie na każdym z nich uwidocznioną symboliką dotyczącą historii Indii, a więc mając tego mnóstwo weszłam na stronę Carmanioli, a tam?: „Pawi Tron: Dramat Indii Wielkich Mogołów” Waldemara Hansena! W nim, między innymi, Sarmad, i te nazwy krain piękne, imion, rzek, meczetów, świątyń... miniatury szkoły mogolskiej, w końcu ostre klingi umocowane do kłów słoni, szable i kindżały... :-)

Ależ to się czytało!

Cordelio, Ty bardziej jesteś w stronę Japonii, lecz możliwe, że kiedyś skierujesz się też tutaj: bo lepszej książki historycznej niż „Pawi tron...” to chyba nie czytałam, śledziłam tu każde miejsce Hindustanu w kontekście z teraźniejszymi uwarunkowaniami (Pakistan, Afganistan, Indie...), i teraźniejszymi wrażeniami. Każdy drobiazg coś znaczył; choćby mogolskie lwy wtedy na sztandarach, teraz zobaczyłam na upominku przywiezionym: wieszaku na ubrania, a inny z wielu na przykład - akurat nie dla mnie upominek, z pozoru banalny - zaintrygował nas niesamowicie: na mandali z powlekanego żółtym materiałem metalu, najstarszym religijnym symbolu ludzkości – symbolu jednoczenia przeciwieństw - było osiem płatków lotosu („na jeziorze młodości, kołysze się lotos miłości”, chyba to słowa Sarmada ), symbolika lotosu nam znana; w płatkach otwierających się, jeśli odkręcić śrubkę - na wierzchołku której usadowił się paw – w każdym z osobna ukazywał się inny kolor proszku do makijażu (zdjęcia, między innymi, ze straganami proszków mam cudne), myślę że i do zaznaczania kropki na czole, niczym Capelli ten proszek też, zaś na obrzeżach koła (mandali) – były słonie. Darze na przykład, o którym pisała w swej recenzji Carmaniola, słonie miały przynieść szczęście... Pięknie przed walką z bratem żegnała go siostra Dżahanara. Lecz gdzie walka - tam zdrada, a żołnierze w trakcie zmagań nie widząc na słoniu Cesarza Dary (mocą fałszywego podszeptu - ze słonia przesiadł się na wierzchowca) wpadli w panikę, myśląc że poległ. Aj ;-)

I by tak można długo...

Bardzo się cieszę, że „niespodzianka” Cię ucieszyła, Cordelio, mnie też, bo „ściągnęłam” Ciebie milczącą. I choć wiem, że i ja mniej i rzadziej pisać na pewno już będę, to pamięć moja - trwa.

PS.
Dawno temu kupiłam – wiedziona Twymi pasjami – „Literaturę na świecie” (lipiec, 1988), w niej... Josif Brodski. Może przeczytam, może.

„Prawdziwa wielkość jest w pokorze.” [Sarmad] Mądre.






Użytkownik: cordelia 12.07.2010 23:25 napisał(a):
Odpowiedź na: „Jeżeli powiadasz, że raz... | Bozena
Aj, aj! Widzę, że moja odpowiedź będzie trochę za bardzo spóźniona, żeby można to było podciągnąć pod kwadrans akademicki. Wybacz, Olgo. Mam ostatnio na pieńku z czasem i mnóstwem rzeczy dużych i małych, które pochłaniają go w całości, dla przyjemności w rodzaju Biblionetki nie zostawiając ani skrawka. Poza tym, choć może to dzisiaj zabrzmieć nieprawdopodobnie, dużo czasu spędzam w miejscu, w którym nie ma dostępu do Internetu. Ale oto jestem i odpowiadam. Indie, marzenie! Od znajomej, która spenetrowała trochę region, jeszcze więcej dobrego słyszałam o Nepalu. I tu nasuwa się niewesoła refleksja: nawet gdyby można było pozwolić sobie na wszystko, życia by nie starczyło, żeby jechać wszędzie... To prawda, że skoncentrowałam się ostatnio na Japonii - i to na tej, która istnieje już chyba tylko w książkach - ale Wschód pociąga mnie ogólnie, więc nie omieszkam sięgnąć i po "Pawi tron", i po Sarmada. "Pawi tron" mam zresztą na oku już od dawna (oczywiście za sprawą Carmanioli) i chociaż nie mogę przeczytać go teraz, nic to: co się odwlecze, to nie uciecze, mówię sobie, pokrzepiając się gdzieś u Borgesa wyczytanymi słowami, że każdy człowiek zdąży poznać i przeżyć absolutnie wszystko. ;-) Co do Sarmada: mistyk, to brzmi ponętnie! A nie znam go, o wstydzie, kompletnie. Dziękuję za polecenie.
Nie wiem, co z Brodskiego znajdziesz w "Literaturze na świecie", ale mam nadzieję, że będą to skarby z jego twórczości, a nie śmieci, na które ja natykam się ostatnio. Najnowsze rozczarowanie: "Pochwała nudy", zbiór esejów, które równie dobrze mogłyby nie powstać, a skoro już powstały, nic by się nie stało, moim skromnym zdaniem, gdyby pozostały nieopublikowane.
Użytkownik: Bozena 22.07.2010 00:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Aj, aj! Widzę, że moja od... | cordelia
1/ Nic się nie stało, Cordelio, znając Twą rzetelność mogę tylko wyobrazić sobie, że czynisz w małych, i w dużych rzeczach – pożyteczne :-)
2/ Tak, tak – Borges rację ma. Dotąd będę się trzymać dzielnie, dokąd on będzie zadziwiał mnie ;-)
3/ Sarmad jest w „Pawim Tronie”, być może wcześniej nieprecyzyjnie wyraziłam się.
4/ Nie, we wspomnianej „Literaturze na świecie” nie było „Pochwały nudy”. Były skarby :-)
5/ Wybacz, że tak w punktach („urzędowo”): po prostu padam, przed chwilą wkleiłam komentarz – dłuuugi - pod Twą recenzją: „Znak wodny”.
6/ „Anna i król” warta obejrzenia jest z uwagi na scenerię, fabuła zwyczajna.
7/ O pozostałych mi do obejrzenia filmach - jeszcze się nie wypowiem.


Użytkownik: cordelia 14.05.2009 23:59 napisał(a):
Odpowiedź na: :-D | carmaniola
P.S. Właściwie to nie jestem pewna, czy ten motyl na jezdni rzeczywiście w filmie jest. Może to moja pamięć przerobiła na motyla rozjechaną zabawkę?
Użytkownik: cordelia 15.05.2009 11:17 napisał(a):
Odpowiedź na: :-D | carmaniola
P.P.S. Oczywiście Jarmusch przez "ch". Wczoraj chyba senność sprawiła, że "c" mi umknęło, ale później uzmysłowił mi to... sen. Przyśniła mi się popełniona przed snem literówka! I jak tu nie ufać snom. :-)
Użytkownik: carmaniola 15.05.2009 13:41 napisał(a):
Odpowiedź na: P.P.S. Oczywiście Jarmusc... | cordelia
Straszne! Koszmary nocne z powodu literówki. :-) A ja bym pewnie nawet nie zauważyła - mam paskudną przywarę i w filmach mam wszystko osobno: treść, aktorów, a reżyserów to już w ogóle nie pamiętam.

Co do motyla, to mnie też się wydaje, że symbolizował kruchość: uczucia, szczęścia i istoty ludzkiej. Ale rozjechana na drodze została piłeczka - też wściekle różowiasta. Zniszczona jak życie bohaterki i motyl.

I "Lalki" tak, tak, natomiast Takeshi idolem moim nie zostanie. Po "Zatoichi" mój zapał wyraźnie ostygł. Już sama okładka kazała mi przywołać w pamięci obraz Rutgera Hauera ze "Ślepej furii" - wypisz wymaluj. Początkowe sceny chyba też - siedzący ślepiec na kamieniu i walka z jakimiś rozrabiakami (tu głowy nie dam, bo za bardzo "Ślepej furii" nie pamiętam). Chciał się Takeshi odgryźć na Hollywood za "Siedmiu samurajów"? Ten biegający "idiota", który chciał zostać samurajem kojarzy mi się: primo z Toshiro Mifune, podobnie jak sceny nauki walki mieczem przez niewydarzonego mistrza, secundo z chłopcem-tramwajarzem z "Dodes'ka-den" Kurosawy. I nie wiem - pastisz to miał być? I jeszcze te sceny muzyczne - skądinąd podobające mi się nawet (motyki na polu, młotki i heble - tu akurat ruch niezgrany z muzyką, czy końcowa scena taneczna) ale zaburzające zupełnie klimat opowieści. Nienienie. Tym bardziej, że o ile Kurosawa to taniec ciała i miecza, to Takeshi, to krwawe rany tym mieczem zdane. To już nie to. :(

PS. Ale ten chłopiec-dziewczynka w tańcu gejszy był fantastyczny. Dorosły aktor do pięt mu nie dorastał.
Użytkownik: cordelia 08.06.2009 21:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Straszne! Koszmary nocne ... | carmaniola
Ile skojarzeń! A Kurosawa powraca jak wyrzut sumienia...

Również dla mnie chłopiec-dziewczynka jest jednym z blasków tego filmu. Podobnie jak Ty mówię "Zatoichiemu" nienienie, ale niektóre rzeczy, wyodrębnione z filmu i rozpatrywane osobno, podobały mi się, nawet bardzo. Zdaje się, że "Zatoichi" dostał jakąś nagrodę za zdjęcia; jeśli tak, to moim zdaniem nagroda była zasłużona. Sama przyznałabym mu nagrodę za kolorystykę. Ach, to stonowanie! W "Lalkach" kolory jak dla mnie trochę zbyt jaskrawe (zwłaszcza sławetny róż). Widać nic nie jest doskonałe...

Tak czy inaczej, w kontekście książki, której dotyczy Twoja czytatka (i którą już zapewne dawno skończyłaś), "Zatoichiego" zaliczam do demonów, a "Lalki" do psów. :-)
Użytkownik: cordelia 16.10.2009 17:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Kerr rzeczywiście straszy... | carmaniola
No i przeczytałam "Psy i demony" wreszcie. Straszne rzeczy. Wprawdzie niektóre argumenty Kerra w trakcie lektury wydały mi się dyskusyjne, ale wymienione przez niego przykłady degradacji środowiska naturalnego i dziedzictwa kultury są przerażające jak pętla Orochi (autostrada nawiązująca do legendarnego węża).
Pokrzepiająca natomiast wydaje się reakcja, z jaką ta książka spotkała się w Japonii. Na stronie internetowej Kerra wśród mnóstwa zamieszczonych tam artykułów prasowych na jego temat znalazłam jeden, w którym w kontekście „Psów i demonów” autor przyznaje, że już nie jest takim pesymistą, jeśli chodzi o oporność Japonii wobec zmian. Oczywiście książka wywołała spory, ale potraktowano ją poważnie, przed atakami bronił jej gubernator Tokio (jeśli dobrze pamiętam, ten sam, którego Kerr w książce krytykuje) i ogólnie japońskie społeczeństwo okazało się bardzo chętne do powrotu do „pięknej dawnej Japonii”. Mam nadzieję, że zadziałają skutecznie, chociaż nie wiem, co zrobią z całą tą masą betonu, którym już tak szczodrze zalano japońską ziemię.
Użytkownik: carmaniola 17.10.2009 09:24 napisał(a):
Odpowiedź na: No i przeczytałam "Psy i ... | cordelia
Kerr zapewne w dużym stopniu przesadza, nie w faktach, ale właśnie w argumentacji i interpretacji, bo jego celem przecież jest straszenie. Z tego, co piszesz, udało mu się to w jakimś stopniu, chociaż mnie, ten powrót Japonii do natury przedstawia się w czarnych barwach - nie da się postawić na powrót góry ani odzyskać zasypanych i zabudowanych mokradeł. :(

PS. Przez Kerra nabawiłam się lekkiej obsesji na punkcie słupów wysokiego napięcia i jadąc gdziekolwiek, zupełnie odruchowo, zaczynam ich szukać na polach i w lasach - też nam tego nie brak. :(
Użytkownik: cordelia 18.10.2009 16:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Kerr zapewne w dużym stop... | carmaniola
Co prawda, to prawda, łatwiej niszczyć niż naprawiać, ale to i owo chyba naprawić można. Może ja z kolei jestem nadmierną optymistką, ale mam nadzieję, że sprawy przybrały lepszy obrót (że użyję tego zawsze zastanawiającego mnie wyrażenia). Najważniejsze, żeby Japończycy opamiętali się i przestali beztrosko niszczyć środowisko i własną kulturę, zanim okaże się, że już nie ma czego chronić.
A jeśli chodzi o przewody elektryczne na słupach, to i mnie Kerr uczulił na ten problem. Rzeczywiście nie brak nam tego w Polsce, słupy straszą zwłaszcza na terenach wiejskich, ale z tego, co widzę na zdjęciach i filmach, polskie miasta w porównaniu z japońskimi to pod tym względem ideał. Nie wiem, czy linie wysokiego napięcia można prowadzić pod ziemią, ale tam (tzn. w Japonii) nawet przewody telefoniczne są prowadzone na słupach, co daje efekt istnej pajęczyny rozpiętej nad miastem. Niedawno widziałam „Piętno śmierci” Kurosawy (i na niego przyszła kolej, ha!) i utkwiła mi w pamięci scena zachodu słońca widzianego przez taką właśnie energetyczną pajęczynę. „Jak pięknie”, mówi zachwycony bohater, i albo się mylę, albo jest w tych słowach ironia reżysera. ;-)
Użytkownik: carmaniola 23.10.2009 09:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Co prawda, to prawda, łat... | cordelia
Czytałam, a i Kerr chyba o tym pisał, że te przewody, to ze względu na trzęsienia ziemi. Do mnie jednak nie bardzo to przemawia, bo takie napowietrzne linie są chyba bardziej niebezpieczne w takich przypadkach (choćby pożary, które czasem niszczą więcej niż samo trzęsienie),a przy dzisiejszym stanie techniki szybko można zlokalizować uszkodzenia sieci. I chyba lepiej naprawiać linie energetyczne, niż ratować ludzi a jakoś sieć podziemnych tuneli metra, wielkich parkingów i hal targowych Japończyków nie przeraża - przecież ta ziemia "pod" jest wydrążona jak skorupa dyni! Ale nie znam się na tym, więc tylko tak sobie dumam i nie rozumiem.

A u Kurosawy, to chyba rzeczywiście ironia reżysera spoglądającego spoza kamery - to o nim mówi się, że niemal obsesyjnie wyszukuje miejsca, w których mają być kręcone filmy, tak by uniknąć "piętna cywilizacji".

Zazdrość mnie bierze, bo "Piętna śmierci" jeszcze nie obejrzałam chociaż raz je sobie nawet przytargałam do domu. Ale nadrobię. Kiedyś... ;-)
Użytkownik: cordelia 25.10.2009 17:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam, a i Kerr chyba ... | carmaniola
Podobno podczas wielkiego trzęsienia ziemi w Kobe właśnie plączące się wszędzie na ziemi przewody energetyczne najbardziej utrudniały akcję ratowniczą, więc ja też nie rozumiem. Ale Kerr twierdzi, że teraz poprowadzenie linii energetycznych i telefonicznych pod ziemią byłoby dodatkowo utrudnione, bo tymczasem słupy (a może przewody? nie pamiętam) zaczęto wykorzystywać na potrzeby sieci telefonii komórkowej.

"Piętno śmierci" skądinąd nawiązuje do tematu, bo mowa w nim o japońskiej biurokracji. Ładny film, polecam. I nawet miejscami zabawny, czego po japońskiej kinematografii bym nie oczekiwała (zwłaszcza nie spodziewałabym się, że zabawna okaże się stypa). A zazdrość bierze i mnie, bo nie widziałam innych. :-) Tylko "Piętno śmierci" i, kiedyś dawno, "Sierpniową rapsodię". Ale namierzyłam całą serię Kurosawy. Co byś radziła obejrzeć w pierwszej kolejności?
Użytkownik: carmaniola 04.11.2009 08:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Podobno podczas wielkiego... | cordelia
Przepraszam, że po takim czasie, ale jestem ostatnio nieco nieobecna. Ja też nie wszystko Kurosawy jeszcze widziałam, chociaż niektóre filmy po kilka razy. Myślę, że jako Cordelia powinnaś najpierw obejrzeć "Run", czyli "Króla Lira" w wydaniu Kurosawy, a potem "Rashomona", po którym, ponoć, Japończycy domagali się od reżysera wskazania jednoznacznie kto zabił.:-) Ja zresztą, mam słabość do tych jego "samurajskich" filmów, których większość określa on jako "rozrywkowe". A potem, potem może dla odmiany coś zupełnie, ale to zupełnie innego, nieco futurystyczny(?)obraz, czyli "Dodes'ka-den" - wstrząsnął mną mocno.
Użytkownik: cordelia 05.11.2009 23:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, że po takim ... | carmaniola
Świetnie! I run to see "Run"! Może nie natychmiast, ale nie będę zwlekać. Dziękuję za spersonalizowane polecenie! ;-)
Użytkownik: cordelia 07.12.2009 11:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, że po takim ... | carmaniola
Carmaniolo! Jestem pod wrażeniem "Dōdes'ka-den". Obejrzałam wszystko, co mi poleciłaś, plus "Dersu Uzałę", i wszystkie te filmy podobały mi się w większym lub mniejszym stopniu (w większym "Ran", w nieco mniejszym "Dersu"), ale "Dōdes'ka-den" to objawienie! Jeszcze raz dzięki stokrotne. A i dwustukrotne nie będą nadmierne. :-)
Użytkownik: carmaniola 14.12.2009 10:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Carmaniolo! Jestem pod wr... | cordelia
Cieszę się, że się podobało. :-) A ja wypatrzyłam właśnie, że na Zone Europe, dzisiaj o 20.30 ma lecieć "Tabu" Nagisa Oshima - jeszcze nie widziałam i chciałam porównać z filmem "Samuraj - Zmierzch". A tak w ogóle to chyba Zone Europe ma "sezon z Kurosawą", bo leci i "Run" i np. "Doktor Akagi", którego jeszcze nie udało mi się zobaczyć. I mam nadzieję, że nie przegapię, bo już zdążyłam zapomnieć kiedy to mieli w programie. :-)

PS. A "Dōdes'ka-den" to naprawdę coś niesamowitego.

Użytkownik: cordelia 16.12.2009 23:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że się podoba... | carmaniola
Byłoby pięknie, gdybym jeszcze miała Zone Europe! Niestety moja kablówka w ogóle nie ma tego w repertuarze, więc muszę obejść się smakiem. Rekompensuję to sobie seansami DVD. A "Dōdes'ka-den" ktoś w te święta znajdzie pod choinką! Padło na brata; będzie musiał, biedaczysko, stanąć na wysokości zadania. ;-)
Podobno ten film był finansową klęską, która miała swój udział w doprowadzeniu Kurosawy do próby samobójczej. Niby da się to zrozumieć, ale jak, u licha, pogodzić się z takim porządkiem rzeczy???
Użytkownik: carmaniola 25.12.2009 11:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Byłoby pięknie, gdybym je... | cordelia
Jestem pewna, że brat stanie na wysokości zadania! Płytki mają tę dobrą stronę, że nie da się filmu przegapić. :-)

A "Dōdes'ka-den" - niech sobie będzie największą klęską wszechświata - w mojej pamięci pozostanie na zawsze. Może te baśniowo-obrazkowe wstawki były nieco kiczowate, ale to chyba kwestia mojego spojrzenia wstecz z filmowego świata opanowanego przez efekty specjalne. W każdym razie wątek bujającego w chmurach ojca i podtrzymującego go na duchu synka jest wielki!
Użytkownik: cordelia 13.03.2011 18:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam nową książkę Aleks... | carmaniola
Widzisz Ty, Carmaniolo, co się dzieje w naszym (przynajmniej moim, i przynajmniej w literaturze) ulubionym kraju?
Zdjęcia wybuchu w elektrowni atomowej i zapewnienia japońskiego rządu, że wyciek radioaktywny jest niegroźny, przypomniały mi ludzika Pu i jego orzeźwiający napój plutonowy.
Użytkownik: carmaniola 16.03.2011 10:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Widzisz Ty, Carmaniolo, c... | cordelia
Jak to Kerr potrafi sugestywnie opowiadać. ;-) Muszę Ci powiedzieć, że i mnie dreszcz po plecach przeszedł i od razu mi się Kerr przypomniał kiedy tylko usłyszałam o kłopotach w elektrowni Fukushima. A teraz... teraz to już całkowita katastrofa, a rząd Japonii wprowadzi chyba nowego ludzika. :(
Użytkownik: Bozena 21.03.2011 22:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam nową książkę Aleks... | carmaniola
Zadziwiasz mnie, Carmaniolo /Hanulko :)/, ta dzisiejsza czytatka w takim tempie! zaraz po przytaszczeniu do domu książek, i, jak zazwyczaj, czytatka wartościowa. Weszłam tu, aby dać wyraz jak bardzo się ucieszyłam naszym dzisiejszym przypadkowym spotkaniem w bibliotece, i tymi rozmowami o książkach, ale i, niestety, o Japonii, w kontekście tragedii. Tak wiele racji macie! Cordelia też, choćby tę o napoju.

Skoro już jestem tutaj - to muszę, po prostu muszę powtórzyć, że bardzo warto przeczytać „Koniec jest moim początkiem”. Tiziano Terzani w Japonii wręcz rozchorował się, miał depresję,
ludzie-maszyny, betony, itd., to nie jego świat. Bardzo odpowiadał mi przekład Iwony Banach -Imabry /uznanie/, tylko Folco był momentami taki jakiś: no, nie mój, ale na przykład świetliki czy „muzyka planet” – to moje :) Ogólnie, w moim odbiorze, wspaniała książka, bogata, osobliwy testament, a przemyślenia w niej to, chcę nieskromnie powiedzieć: „Tizano Terzani - to ja”:))

Wracając do Twej dzisiejszej czytatki, przyszedł mi na myśl film: „Miasto Boga”, na podstawie tej właśnie powieści. Zrobiony z ogromnym rozmachem. Można obejrzeć, choć niezwykle brutalny. Natomiast z tych Twoich rejonów – ogromnie, ogromnie podobał mi się film „Głosy niewinności” (Salwador, lata 80-te), także nieludzkie zachowania; ten film, to już na pewno w dużym stopniu oparty na faktach jest. Główny bohater (aktor 11-12-letni) – rewelacja! Do tego śliczny. A o prawdziwym bohaterze nie zapomniałam poszukać informacji...

Nastroiłaś mnie dziś tak pozytywnie, że aż poczułam energię w sobie, wprost wzięłam się za ocenianie zaległych lektur.

Carmaniolo Uśmiechnięta – dziękuję za dziś! I dziękuję, bo ja raczej na chwilkę...:)
Użytkownik: carmaniola 22.03.2011 17:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Zadziwiasz mnie, Carmanio... | Bozena
Ja również się cieszę z tej naszej wiosennej niespodzianki spotkaniowej. A jeszcze bardziej tym, że promyczek słońca i w duszy Ci zaświecił. :-)

Moja czytatka iberoamerykańska chodziła już za mną od jakiegoś czasu, więc tylko mobilizacji było mi trochę trzeba. Te przytachane do domu książki wciąż czekają na dodatkowe spojrzenie - niektóre dopiero na przeczytanie. Czytatka się będzie rozrastać i pewnie zmieniać, bo dopiero przy próbach uporządkowania okazało się jak wiele informacji mi brakuje.

Po Terzaniego na pewno sięgnę - jego opowieści o świecie Wschodu (poza "Powiedział mi wróżbita" - dla mnie nie do przebrnięcia chociaż żałuję i kiedyś się zatnę i zrobię drugie podejście) są nadzwyczaj trafne i interesująco napisane.

Mało filmowa jestem, ale "Głosom niewinności" pewnie się przyjrzę - dziękuję za trop. "Miasta Boga", przyznam, nie widziałam i nie wiem czy oglądać zamierzam - chyba się trochę obawiam, chociaż to nie produkcja amerykańska, która najpierw epatuje przemocą, a potem wymyśla nieprawdopodobne happy endy.
Użytkownik: Bozena 25.03.2011 10:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja również się cieszę z t... | carmaniola
O, mobilizacja nadeszła w obiecującym momencie, w pierwszy dzień wiosny:)

I ja odłożyłam/odniosłam z powrotem do biblioteki: „Powiedział mi wróżbita”. Może za szybko, zaledwie po trzydziestu kilku stronach; wątpię jednak że zatnę się kiedyś, aby przeczytać. Za to pomyślę, w trochę dalszej przyszłości, o „W Azji”. Wiem, że znasz, i tu się spodziewam zasygnalizowanej „nadzwyczajnej trafności”.

Chciałabym, aby film „Głosy niewinności” spodobał Ci się... A kiedy pokażą się już napisy końcowe, nie odchodź, podczas ich wyświetlania... Może i Ciebie zachwyci niespodzianka.

Satysfakcjonujących przeżyć przy rozbudowywaniu czytatki ibero!

Użytkownik: carmaniola 25.03.2011 12:22 napisał(a):
Odpowiedź na: O, mobilizacja nadeszła w... | Bozena
Dziękuję, Olgo, i za tropy, i za psychiczne wsparcie. ;-)
Użytkownik: Bozena 26.03.2011 13:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, Olgo, i za trop... | carmaniola
:))
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: