Dodany: 23.04.2014 23:19|Autor: Frider
Duma i uprzedzenie
Uprzedzenie do kogoś to uczucie przychodzące nagle, często bezwiednie, bez udziału rozumu. Uprzedzić się do kogoś można z powodu drobnego zdarzenia, pojedynczego gestu, uśmiechu, słowa wypowiedzianego w nieodpowiedniej chwili czy z nieodpowiednią intonacją. Wystarczy czyjś wygląd lub zapach, abyśmy przez długi czas nie mogli otrząsnąć się z uprzedzeń pierwszego wrażenia. Ważne są także wcześniejsze informacje, strzępki faktów (lub kłamstw) zapadające w pamięć. A jeżeli do tego dojdzie uprzedzenie środowiskowe? Wieloletnie czy też wielowiekowe, nawarstwione stereotypy, sposób postrzegania już nie pojedynczych osób, ale całych narodów czy wręcz ras? Co, jeżeli uprzedzenie do pojedynczej osoby nakłada się na wpojoną wiarę w różnice rasowe? Takie uprzedzenie może zmienić się w bezmyślną, nienaprawialną nienawiść. W instynkt, który każe traktować drugiego człowieka jak intruza, bez świadomości, dlaczego naprawdę go nienawidzimy.
Uprzedzenie to rodzeństwo pogardy. Często gardzimy kimś nie dlatego, że mamy mu coś konkretnego do zarzucenia, lecz dlatego, że go nie rozumiemy i podświadomie sądzimy, że może być od nas lepszy lub za takiego się uważa. A jeżeli jesteśmy już do kogoś uprzedzeni i w dodatku czujemy do niego pogardę? Stąd już tylko krok, by przestać traktować drugą osobę jak człowieka. Tak rodzi się rasizm.
Ofiarą uprzedzeń w „Intruzie” staje się chłopiec - „białe” dziecko z Południa Stanów Zjednoczonych. Wychowywany w środowisku, w którym „czarni” stanowią nieistotny element krajobrazu, bezwolną masę taniej siły roboczej dla białego społeczeństwa. W tym świecie każdy czarny zna swoje miejsce, wie, co mu wolno, a czego nigdy nie powinien mówić i robić, ma „wdrukowany” kodeks postępowania ustalany w ciągu wieków przez rasę białych. Kontakt z Murzynem lekceważącym te zasady, w sposób oczywisty uważającym się za równego białym, jest dla chłopca wstrząsem, który wprowadza zamęt do jego prostego rozumienia świata, burzy ustalony światopogląd. Postępując w zgodzie z przyjętymi zasadami, próbuje zapłacić Murzynowi (Lucasowi Beauchamp) za otrzymaną gościnę, ale spotyka się ze spokojną odmową. Chłopiec sądzi, że w stosunku do Lucasa zaciągnął dług, pieniądze, które - jak uważa - jest mu winny, kładą się cieniem na jego dalszym życiu. Cień ten jest tym głębszy, że dług stawia go w pozycji podległej wobec „podlejszej” rasy, zmusza do poczuwania się do wdzięczności za udzieloną pomoc. A długi trzeba spłacać, bez względu na osobę, której jest się dłużnikiem. Właśnie symboliczna, nad wyraz trudna spłata długu wraz z kształtowaniem się nowego światopoglądu chłopca stanowią kanwę powieści Williama Faulknera.
„(...) ten człowiek, Murzyn, ta izba, chwila i cały ten dzień, zakrzepło i stopiło się w okrągły, twardy symbol monety...”[1].
Okazja do spłaty długu, a w osądzie chłopca - do odzyskania psychicznej wolności, nadarza się dopiero po kilku latach. Lucas Beauchamp zostaje oskarżony o morderstwo białego człowieka, morderstwo o tyle dziwne, że domniemany morderca nie próbował oddalić się z miejsca zbrodni, przyłapany został na miejscu, z rewolwerem w kieszeni. Dla miejscowych jego wina jest jednak czymś, co leży w naturze Murzyna, nie podlega dyskusji i takowej nie wymaga:
„Tego tylko od nich wymaga, żeby się zachowywali jak czarni. I właśnie tak się zachował Lucas, kiedy coś mu się pomieszało w głowie i zamordował białego... a teraz biali wywloką go i spalą, wszystko w granicach przyjętych reguł i przyjętego porządku, właśnie tak, jak, według jego opinii, Lucas może sobie życzyć, żeby postąpili, jak przystało na białych, i nikt do nikogo właściwie nie będzie miał żalu”[2].
Lucas powierza chłopcu tajemnicę, prosi go o przysługę, która w pierwszym momencie wydaje się mało zrozumiała. Prosi o pomoc właśnie chłopca nie dlatego, że pamięta dług, który wciąż pozostaje niedopowiedziany między nimi, a może nie tylko dlatego:
„Jak masz coś nie tak zupełnie zwyczajnego do zrobienia, i to nie może czekać, to nie trać czasu na przekonywanie mężczyzn; oni postępują według tego, co twój wujek nazywa przepisami i prawami. Idź z tym do kobiet i dzieci; kobiety i dzieci postępują według okoliczności”[3].
Intryga kryminalna, dalszy rozwój wydarzeń w miasteczku, gdzie miała miejsce zbrodnia, stanowią zasadniczo tylko pretekst do ukazania zachowań białych i czarnych mieszkańców miasta przy okazji eksplozji rasowych uprzedzeń wywołanych morderstwem. Autor poświęca lwią część miejsca na rozważania o ludzkiej naturze, przyczynach rasizmu i jego możliwym (lub nie) wygaśnięciu. W jego słowach brak jednak tego określenia: rasizm. Wskazuje raczej na pewne mechanizmy, które nim (rasizmem) rządzą i ze zrozumieniem odnosi się do mentalności mieszkańców Południa. Może jest to zbyt jednoznaczne sformułowanie, ale odniosłem wrażenie, że jego stosunek do rasizmu jest co najmniej tolerancyjny. Ustalony „porządek” przyjmuje jako rzecz naturalną i chociaż przypuszcza, że z czasem będą musiały nastąpić zmiany, wie, że nie stanie się to prędko. I nie potępia tego, potępia raczej uporczywe dążenia Północy, narzucanie siłą rozwiązań obcych południowcom, nieprzystających do ich tradycji i charakteru.
Finalnie oceniając powieść trzeba się zastanowić, który moment oceniamy: czy ten, gdy lektura została już zakończona, czy też ten, kiedy jesteśmy w jej trakcie. Przyjemność płynąca z czytania „Intruza” jest raczej... wątpliwa (nie po, lecz podczas lektury). Frazy, akapity nie są płynne, czytanie przypomina łykanie tekstu kawałkami, co jest w dużej mierze winą rozwlekłości fraz - zdanie złożone z około 1500 słów[4] to nie zdanie, to słowotok. Nie pomogła olbrzymia liczba znaków interpunkcyjnych, wstawianie nawiasów w nawiasach itp. Zdanie nadal pozostaje potworkiem, czyta się je tak, jakby słuchało się czyjejś pośpiesznej wypowiedzi na jednym wydechu. Ktoś, kto by się podjął przeczytać tę frazę głośno, bez zaczerpnięcia tchu, prawdopodobnie przy ostatnich słowach byłby już siny, a potem straciłby przytomność (podobnie czuje się czytelnik, gdy widzi kropkę). Zdań takich jest tu bardzo dużo (chociaż wspomniane było chyba najdłuższe) i nie wiem, czy ten styl był celowym konstrukcyjnym zabiegiem, mającym oddać coś (co?) szczególnego w narracji, czy jest tylko manierą bądź brakiem dbałości o formę.
„Intruz” oceniany (może inaczej - wspominany) całościowo, jawi się jako dzieło co najmniej dobre. Ma swoisty nastrój dużych przestrzeni i małych miasteczek Południa, dobitnie pokazuje ludzkie charaktery, które w takich miejscach się kształtują: żylastych, opalonych farmerów (prostych i zwykle nieokrzesanych), drobnych cwaniaczków i oszustów, często będących już na krawędzi bandytyzmu, wreszcie surowych, twardych stróżów prawa, potrafiących z ludźmi Południa postępować bezwzględnie, stanowczo, ale i sprawiedliwie. I Murzynów. Sambo. Niekształtną masę, bezwolną, cierpliwą, cichą i czekającą na nieokreśloną przyszłość. Mimo wieków współistnienia, współżycia dwóch ras, wciąż trudno mówić o „dotarciu się” stosunków pomiędzy nimi. Sambo pozostają gdzieś na uboczu społeczności, mimo kolorowych ubrań są praktycznie niezauważani i sami starają się o unifikującą ich anonimowość. Biali i czarni ludzie mieszkają i żyją obok siebie, ale niewidzialna granica pomiędzy nimi jest bardzo silna. Czarni udają, że ich nie ma, a biali, że ich nie zauważają. Ostatecznie można jednak przypuszczać, że jedni bez drugich nie potrafiliby już istnieć, symbioza i współzależność są zbyt zaawansowane; można tylko zgadywać, dla której rasy rozdział byłby bardziej szkodliwy.
Ocena końcowa będzie więc uzależniona od osobistych preferencji czytającego, od tego, co jest dla niego istotniejsze - forma czy treść; w moim przypadku przeważyło bogactwo wrażeń, które pozostały we mnie po skończeniu lektury.
„Intruz” to dość dobry tytuł dla tej powieści. Lucas Beauchamp na pewno jest intruzem w tym świecie poukładanych stosunków i ustalonych reguł. Ze swoim lekceważeniem utartych norm i zwyczajów pozostaje dziwolągiem w kraju stworzonym przez i dla białych ludzi. Książka ta kojarzy mi się jednak także z innym tytułem: „Duma i uprzedzenie”. Duma Murzyna z poczucia równości z białymi i środowiskowe uprzedzenie chłopca do tegoż Murzyna, spotęgowane przez wymyślony (wobec niego) dług. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
„...jak moglibyśmy mieć nadzieję, że dorośniemy do przykazania, które mówi: »nie zabijaj w ogóle«, kiedy życiu Lucasa Beauchamp nic nie będzie groziło, i to nie mimo że on jest Lucasem Beauchamp, ale dlatego, że nim jest?”[5].
---
[1] William Faulkner, „Intruz”, przeł. Ewa Życieńska, wyd. Czytelnik, 1990, str. 28.
[2] Tamże, str. 64.
[3] Tamże, str. 150.
[4] Tamże, str. 46-53.
[5] Tamże, str. 269.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.