Dodany: 16.04.2014 23:46|Autor: miłośniczka

Książka: Korzenie
Haley Alex

3 osoby polecają ten tekst.

Kunta Kinte, protoplasta


Kunta Kinte, syn Omoro i Binty Kinte mieszkających w wiosce Juffure w odległej Gambii, był człowiekiem dumnym i odważnym, lecz niezbyt czujnym. Potrafiło mu to przysporzyć kłopotów; na przykład pewnego razu pantera porwała jedną z pasanych przez niego kóz. To jednak nic w porównaniu z tym, co się wydarzyło, gdy Kunta oddał się rozmyślaniom w lesie podczas ścinania drzewa na bęben. Cichy trzask łamanej gałązki zbyt późno poinformował go o niebezpieczeństwie. Chłopak został osaczony i złapany przez tubaba oraz jego dwóch złych czarnych pomocników.

Po Gambii krążyły słuchy, że śmierdzący tubabowie jedzą czarnych, przyrządzając ich na swój sposób. Dlaczego? Powód był prozaiczny – nikt, kto dał się takiemu uprowadzić, nie wrócił już do swoich bliskich. Słuch po nim ginął, a w rodzinnych wioskach koguty z poderżniętymi gardłami upadały na grzbiety, brudząc wszystko dokoła własną krwią. To był znak dla rodziny, żeby zaginionego nie oczekiwać – jego już nie ma, od tej pory żyć może jedynie w przekazach ustnych, pielęgnowanych z pokolenia na pokolenie i strzeżonych przez griotów.

Brzmi jak jakaś mroczna bajka, prawda? Czy to symbol, alegoria? Ależ, kochani! To właśnie działo się w Afryce nie dawniej niż wiek temu, a trwało całe dziesiątki lat! A tubab to po prostu biały człowiek – handlarz niewolników, mający często do pomocy przekupionych Afrykańczyków.

Łapanki urządzane na całym kontynencie, napadanie na wioski, których mieszkańcy co do jednego trafiali do ładowni ogromnych statków wiozących ich do Ameryki, na plantacje bawełny. Zostawianie na pewną śmierć na lądzie czy wyrzucanie za burtę ze statku tych, którzy śmieli po drodze tracić siły. Niewyobrażalna ilość razów batem tnącym skórę niejednokrotnie nie tyle do krwi, co do gołych mięśni; gwałty na kobietach; tak ciasne skuwanie łańcuchami, że przyszli niewolnicy całymi dniami leżeli we własnych odchodach, nie mogąc się ruszyć.

To jasne, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, co się działo na Czarnym Lądzie i skąd wzięli się Afroamerykanie. Sądzę jednak, że lektury pokroju „Korzeni” są konieczne dla uświadomienia sobie, jak rzeczywiście mogło to wyglądać – przekuwają „mgliste pojęcie” w przyprawiające o gęsią skórkę współodczuwanie.

Haley napisał książkę nie tylko o uprowadzaniu czarnych z Afryki na wielkie statki – to opowieść o człowieku, który dał początek wielu pokoleniom marzących o wolności Afroamerykanów (już wnuk Kunty był Mulatem). To wzruszające świadectwo siły ludzkiej pamięci – dzięki przekazywanym z pokolenia na pokolenie opowieściom (a w miarę upływu czasu już tylko strzępkom opowieści) o protoplaście rodu, prapraprapraprawnuk uprowadzonego był w stanie dokopać się do niezbędnych dokumentów i odtworzyć historię swej rodziny. Pojechał do Gambii; trafił do Juffure, a radości mieszkańców nie było końca…

„Korzenie” nie są lekką rozrywką nie tylko z powodu tematyki. Napisane zostały dość topornym, miejscami wręcz kronikarskim stylem, poza tym – w Polsce wydała je bodaj jedynie Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, jako wielkie tomiszcze z maleńką czcionką, która nawet mnie, wcale nie staruszce, sprawiała problem podczas czytania. Ostatecznie męczyłam je… cały miesiąc. I choć wystawiłam dość wysoką – bo dobrą – ocenę, wiem, że nie wrócę do nich już nigdy. To było cenne doświadczenie, przywiązałam się do bohaterów (a kto się nie przywiąże do człowieka, przebywając z nim ponad trzydzieści dni?), ale nie porwała mnie fabuła ani splot wydarzeń.

Co jest dużym plusem powieści, to całkiem wysoki stopień prawdopodobieństwa zawartych w niej zdarzeń. Rzecz jasna, dysponując tylko strzępkami opowieści z czasów, gdy nie prowadziło się żadnych zapisków (niewolników nie uczono pisać ani czytać), Haley mógł napisać tylko bardzo beletryzowaną kronikę – i taką właśnie otrzymaliśmy. Stroni jednak od zbytniego dramatyzmu, nie kieruje się też w stronę pokrzepiających happy endów. Jest tak, jak być mogło, nie lepiej, nie gorzej. Rozłąka z rodziną (wystawianie na sprzedaż niewolników czy to za najlżejsze przewinienie, czy też w celu spłaty różnych zobowiązań) jest drastyczna, ale cóż – trzeba żyć dalej, a bliskich zachować w pamięci. Nie znajdziemy tu wyczekiwanych, wyciskających łzy z oczu powrotów ani desperackich czynów – zabójstw, samobójstw. Ot, po prostu życie kilku pokoleń przeciętnej afroamerykańskiej rodziny wiele, wiele lat temu, gdy biali mieszkańcy Stanów Zjednoczonych mieli pełne prawo rozporządzać każdym jej członkiem wedle własnych upodobań, a miary dobra i zła nie miały odniesienia do tych dziwnych ludzi o czarnym kolorze skóry.

A teraz bomba! Bomby najlepsze są na koniec. Moja będzie pozbawiona pozytywnych konotacji. Co z ludźmi jest nie tak? Ostatnio równie wielkiego zawodu doznałam, gdy dowiedziałam się, że Sławomir Rawicz opisał w „Długim marszu” cudzą historię, którą w dodatku niecnie skradł z brytyjskich archiwów wojskowych. Teraz jestem podobnie rozczarowana. „Korzenie” to plagiat powieści „The African” Harolda Courlandera. I choć Haley nie chciał się do tego przyznać, faktem jest, że był zmuszony wypłacić poszkodowanemu – jako że sprawa trafiła do sądu – 650 $ odszkodowania.

No niestety. Taki fuck up.


[Recenzja została wcześniej opublikowana na stronie Miasta Słów]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5236
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: Pok 30.09.2015 21:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Kunta Kinte, syn Omoro i ... | miłośniczka
Książka jest świetna i to jest fakt bezsporny, ale też wyczytałem w paru miejscach o tym, że Haley wiele elementów powieści wręcz skopiował z książki "The African", a jego niektóre doniesienia na temat poszukiwań informacji o własnym rodowodzie zostały najprawdopodobniej wyssane z palca. Co więcej niektórzy dokopali się do faktów, które zdają się przeczyć tym wyliczanym przez autora. Przykre to :(

Dlatego daję "tylko" 5, zamiast 5,5. Książka sama w sobie jest znakomita, tylko szkoda, że Haley posunął się do takich nieczystych chwytów.


Ps. Odszkodowanie wynosiło nie 650 $, ale 650 000 $...
Tu można poczytać sobie więcej:
http://www.breitbart.com/big-journalism/2013/01/21/alex-haley-lance-armstrong-of-literature/
Użytkownik: miłośniczka 01.10.2015 01:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka jest świetna i to... | Pok
:-) Nie pamiętam już gdzie, ale zdaje się, że zapłacić musiał właśnie 650, tylko w przeliczeniu na dzisiejsze czasy to byłoby 650 000... Ale kłócić się nie będę, bo teraz nie jestem w stanie nawet wskazać źródła. ;-) O tak, książka jest naprawdę dobra. Ale rozczarowałam się ogromnie, gdy dowiedziałam się, że to plagiat. :-(
Użytkownik: Pok 01.10.2015 09:23 napisał(a):
Odpowiedź na: :-) Nie pamiętam już gdzi... | miłośniczka
Powieść napisał na początku lat 70-tych, a oskarżony o plagiat został na początku 80-tych. Dolar aż tak nie stracił na wartości przez ostatnie 30 lat ;)

Plagiatem jest chyba głównie pierwsza część, ta dziejąca się w Afryce, czym dalej, tym autor wykazał większą samodzielność (no i może dlatego kolejni krewni są opisywani coraz to mniej starannie).

Mnie nawet chyba bardziej niż plagiat zniesmaczyło to, że Haley kłamał czytelnikowi w żywe oczy i fakty opisywane pod koniec książki okazały się po prostu dalszą częścią fikcji literackiej. Bardzo nie lubię takich zagrywek.
Użytkownik: miłośniczka 01.10.2015 09:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Powieść napisał na począt... | Pok
Ja naprawdę jeszcze większego rozczarowania doznałam po lekturze "Długiego marszu". Książka ogromnie, ogromnie mi się spodobała, a tymczasem okazuje się, że Rawicz nie dość, że opisywanych w książce zdarzeń nie przeżył, to jeszcze ich nawet nie wymyślił, powieść jest efektem najzwyczajniejszej w świecie kradzieży, kradzieży cudzej historii... A autor do końca czerpał z niej zyski, do śmierci. Prawa autorskie, tantiemy za kolejne tłumaczenia, spotkania z czytelnikami. Ot, taki sposób na życie, jeśli ma się do sprzedania naprawdę chwytliwą historię. ;-) Niesmak...
Użytkownik: Pok 01.10.2015 11:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja naprawdę jeszcze więks... | miłośniczka
Zastanawiam się, co w tych niewątpliwie utalentowanych ludziach siedzi? Czyżby tylko chęć zysku i sławy?
Bardzo przykry jest taki brak poszanowania dla godności i prawdy. A wystarczyłoby się trochę bardziej wysilić. Nikt ludziom nie broni się inspirować cudzymi historiami, ale żeby kopiować całe fragmenty opowieści i przypisywać sobie czyjeś przeżycia? Dla mnie nie do pojęcia.

Plus jest chociaż taki, że dzięki swojej próżności tego typu autorzy przekazują wartościowe historie, które może poznać szersze grono czytelników.
Użytkownik: miłośniczka 01.10.2015 16:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się, co w tyc... | Pok
Otóż to. Obie książki oceniłam dość dobrze, pomimo rozczarowania. Ostatecznie przyjemnność z czytania miałam ogromną. :-)
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 13.05.2019 10:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Powieść napisał na począt... | Pok
"Plagiatem jest chyba głównie pierwsza część, ta dziejąca się w Afryce"

No to mógł wybrać coś ciekawszego do splagiatowania - przez pierwsze 100 stron wynudziłem się okrutnie. Teraz już porwany i zniewolony KK płynie statkiem do Ameryki. Czy dalej jest ciekawiej, czy wciąż taka dychawiczna narracja?
Użytkownik: miłośniczka 13.05.2019 18:41 napisał(a):
Odpowiedź na: "Plagiatem jest chyba głó... | LouriOpiekun BiblioNETki
Niestety, kanciasto tak już będzie do końca, ale ostatecznie nie jest tak źle - może Ci się jeszcze podobać. :-) Chociaż... teraz już słabo pamiętam, ale zdaje się że najbardziej podobała mi się część pierwsza, jeszcze przed złapaniem Kunty.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 14.05.2019 22:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety, kanciasto tak j... | miłośniczka
Teraz jest już dużo lepiej - jestem już po 200 stronach. Może dlatego, że na swój sposób wpasowuje się w interesujący dla mnie temat Książki o pionierach "zdobywających" Dziki Zachód.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 20.05.2019 08:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety, kanciasto tak j... | miłośniczka
No i w sumie było naprawdę dobrze, dużo bardziej interesujące perypetie rodzinne w Ameryce, przyjemnie osnute na tle wydarzeń historycznych. Troszeczkę za mało może o prześladowaniu niewolników - wyszło, jakby to były sporadyczne przypadki - ale z drugiej strony dobrze, że było też "normalnie", że nie było epatowania okrucieństwem i skupienia się li tylko na ciężkich przejściach. Mimo bycia w niewoli bohaterowie mieli swoje dążenia, pasje, perypetie miłosne i w miarę możności starali się to zrealizować, zaparłszy się per fas et nefas.

Oczywiście negatywnie dla oceny książki i całej opowieści zadziałała historia z plagiatem. No i wydawca/tłumacz nie pomógł - w jednym miejscu byłem bardzo zadowolony, że "strużka" (w znaczeniu małej strugi) napisana została przez "u" (to teraz nagminny błąd w tłumaczeniach, że używa się "ó", a "stróżka" znaczy coś zgoła innego), natomiast w paru innych już mnie dobiły błędy łączenia nie z czasownikami, albo "płóca", a pod koniec błąd frazeologiczny - jednemu z bohaterów "nie zbywało na odwadze" w znaczeniu "nie brakowało mu odwagi" - nie ma to jak użyć konstrukcji, której się nie rozumie...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: