Sy(zy)fowa praca
Pamiętacie zabawy z klepsydrą? Ja pamiętam je bardzo dobrze. Brało się taką klepsydrę i z fascynacją oraz rozdziawionymi ustami patrzyło się, jak piasek niespiesznie przesypuje się z jednego lejka do drugiego. Kiedy cały piasek znalazł się na dole, wystarczyło obrócić klepsydrę i można było przypatrywać się od początku. Wciągające, prawda? I na dobrą sprawę tak samo ogłupiające jak wpatrywanie się w śniegową kulę ze świętym Mikołajem w środku. No, ale potem zawsze odstawiało się klepsydrę albo kulę i wracało się do książki czy ziemniaków gotujących się na gazie. A teraz wyobraźcie sobie, że klepsydry nie można odstawić. Jesteście skazani na jej wieczne i właściwie bezcelowe obracanie. Jednak kiedy przestaniecie - czeka Was okrutna śmierć. Koszmar, prawda?
Właśnie taki koszmar przytrafił się młodemu nauczycielowi na kartach powieści Abe Kobo. Chce na chwilę odpocząć od codzienności, wyrwać się. Jako miłośnik owadów rusza do pobliskiej wioski, by zebrać kilka żyjątek do swojej kolekcji. Szczególnie zależy mu na cicindelli - insekcie z rodziny chrząszczy. Jednak zamiast niego znajduje tytułową kobietę z wydm (nazwijmy ją japońską femme fatale). Początkowo wydaje się, że to przelotna znajomość - jednak szybko się okazuje, że Niki Shino stał się więźniem, zresztą nie tyle kobiety, co... piasku.
Piasek nie daje żyć. W granicach piasku znajduje się cały świat kobiety, a potem także nauczyciela. Piasek zgrzyta w zębach, wysusza język, wiruje w nosie, wchodzi do oczu, zapycha usta, zagnieżdża się za paznokciami, wciska się w ubranie, doprawia sobą posiłki, wzbogaca wodę, obciąża strych... Ma w sobie siłę, która zdolna by była zmiażdżyć dom, co dopiero mówić o człowieku. Żeby przeżyć, trzeba ciągle pozbywać się piasku - a praca w tym syfie jest naprawdę syzyfową pracą.
Cała sytuacja nieodparcie nasuwa na myśl "Proces" Franza Kafki - mamy tu do czynienia z podobnym absurdem, z podobnym koszmarem przebranym w fatałaszki normalności. Podobna siła oddziaływania, przykra anonimowość (imię bohatera pada dopiero na ostatniej kartce) sprawia, że razem z nauczycielem gubimy się w tym koszmarze, rozpaczliwie chcemy wyjść, a utrudnia nam to nie tylko piasek, lecz również nieżyczliwi mieszkańcy. Wspólnie dajemy się ponieść tej samej psychozie. Naprawdę przy lekturze "Kobiety z wydm" można się nabawić klaustrofobii!
Ja w tej powieści widzę coś jeszcze - choć możliwe, że to moja nadinterpretacja. Widzę Jeana Jacquesa Rousseau przewracającego się w grobie - cóż to zrobiono z jego ideą powrotu do natury? Pierwotność nie jest tutaj wcale wyzwoleniem - to przekleństwo i niewola, a człowiek wcale nie współgra z naturą. Przyroda staje się wrogiem, wyższą instancją, z którą trzeba walczyć. I może właśnie o tym jest ta książka - o zagubieniu jednostki w postępującym absurdzie rzeczywistości?
Cóż, oceńcie sami. Zachęcam Was do wybrania się na wydmy.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.