Odrzucić własną hipokryzję
Razu pewnego zawitałem do Krakowa w towarzystwie żony i bagażu na kółkach. Pogoda była barowa, więc miasto poznałem raczej od środka – nawdychałem się zapachu historii, który czuć w zabytkowych kościołach, najadłem się dobrych rzeczy w kilku świetnych restauracjach i… kupiłem kilka książek. To żona znalazła „My z Jedwabnego”, cena: 20 zł z groszami – bierzemy bez zastanowienia. Do lektury jednakowoż zabrałem się dopiero po kilku miesiącach. I tutaj należy cofnąć się w czasie do okresu dzieciństwa.
Wychowany na wsi, w której nie było ani jednego Żyda, nie miałem styczności z narodowością inną niż polska i wyznaniem innym niż katolickie. A jednak o Żydach się słyszało – do uszu wpadały skrawki rozmów dorosłych, którzy wymawiając słowo „Żyd” ściszali głos. Jako nieświadome niczego pacholę rosłem jak na drożdżach, ciągle bez jakiejkolwiek wiedzy na temat judaizmu, jednak mając świadomość niechęci dorosłych do tego słowa (i człowieka, który za tym słowem stoi).
Potem przyszła szkoła i oczywiście nikt z nauczycieli nie mówił o sprawach trudnych, jednak same dzieci oddawały na zewnątrz to, czym nasiąkły przez kilka lat swego życia. I choć nikt nie wiedział, o co chodzi, słowo „Żyd” było jedną z najbardziej wydajnych metod obrażenia drugiej osoby. Pojawiały się napisy „Jude” na murach, którym dzielnie towarzyszyła szubienica. Co bardziej cwane z dzieciaków opowiadały czasem o tym, że kiedyś ich babcia/dziadek opowiadał o Żydzie, który miał skarb pod podłogą. W ościennych miejscowościach można było znaleźć rozlatujące się domy (pojedyncze sztuki), których nikt nie zajmował („Tutaj Żyd z rodziną kiedyś mieszkał”).
Im dalej w szkołę, tym bardziej człowiek był ogłupiany. Szkoła średnia, czas dojrzewania, o wiele więcej materiału do nauki, a mimo wszystko młody człowiek nadal nie rozumiał wielu rzeczy:
- O co chodzi z Żydami?
- Co to jest żydokomuna?
- Co to za bajzel z tym NSZ/AK/SB/UB?
Oczywiście na żadne z tych pytań nikt z nauczycieli nie potrafił odpowiedzieć, bo niby kto miał to zrobić? Stary jak świat nauczyciel historii, który żył w innej rzeczywistości? A może ksiądz, który nie wykazywał żadnej woli dyskusji, oceny wystawiając za to, kto miał ładniejsze szlaczki w zeszycie? Powyrastały z nas pustaki, które wiedziały co nieco o Napoleonie i wojnach światowych, ale święcie wierzyły, że Pearl Harbor zaskoczyło USA i temu podobne s.f. Wyszliśmy w świat bez jakiejkolwiek wiedzy na temat odmienności innych ludzi, bez jakiejkolwiek świadomości tego, co w historii Polski najświeższe. I jak myślicie? Ilu z nas zadało sobie trud dowiedzenia się tego na własną rękę?
„My z Jedwabnego” pokazuje, jak parszywe czasy były zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Jak człowiek człowiekowi był lupus i to lupus nie byle jaki, bo gotów do ataku. Przeraża świadomość, że mój krajan może zamordować drugą osobę za to, że jest inna, następnie zabrać pozostały po niej dobytek. Gwałty, poderżnięte gardła, utopione kobiety, dzieci z roztrzaskanymi głowami. Ciągle jesteśmy ludźmi?
Do tego Kościół krzyczący o antypolskim nastawieniu, o żydo-biznesie. Jak szary człowiek ma rozpoznać prawdę? Nijak, jeśli ci, którzy przeżyli boją się o tym mówić; nijak, jeśli autorytety i osoby publiczne nawołują do bojkotu publikacji pokazujących prawdę.
Polskę jako Chrystusa narodów Jedwabne zdjęło z krzyża. I bardzo dobrze, bo Chrystus na krzyżu cierpiał w pokorze, a Polacy robią kabaret.
Nie będę się rozpisywał o tym, co w książce znajdziecie. Bo jak to ocenić?
Wszystko jest rzetelnie napisane, a całą resztę poznajcie sami i przepuśćcie to przez sito własnych doświadczeń i własnej wrażliwości.
Ja przeczytałem i zapłakałem (w sobie).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.