Dodany: 26.03.2014 22:41|Autor: sapere
Namiętne wargi, książki i kabała w barcelońskim sosie
Podobno Julián Sánchez czekał 14 lat, zanim zdecydował się na wydanie tej powieści. Mógł poczekać jeszcze trochę. Miałby czas na porządne zredagowanie tej ciekawej skądinąd historii. A tak czytelnik dostał do rąk przegadaną i przereklamowaną książkę, którą czyta się tylko po to, aby dowiedzieć się, kto zabił.
„Antykwariusz” jest chyba z założenia kryminałem, choć nie mam co do tego pewności. Mieszają się w nim bowiem różne konwencje: po trosze powieści sensacyjnej, romansu, pamiętnika, dużo wiadomości z przewodnika turystycznego po Barcelonie, a wszystko podane jest w papce mętnych przemyśleń kulturalno-filozoficzno-religijnych głównego bohatera. Trudno to przetrawić, nawet wykazując maksimum dobrej woli.
Zaczyna się nieźle: pojawia się starszy, elegancki i inteligentny antykwariusz Artur Aiguader, przedstawione zostaje grono jego przyjaciół i jeden – wprowadzony na siłę – wróg. Aiguader, pracując nad zakupionym niedawno manuskryptem Pere Casadevalla, jednego z budowniczych katedry w Barcelonie, trafia na ślad tajemnicy i skarbu – hmm… – narodów. W związku ze swoimi dociekaniami ginie zamordowany we własnym sklepie. Morderstwo dokonane w zabytkowym anturażu kończy tę lepszą część powieści. Potem czyta się ją właściwie z obowiązku, zwłaszcza że szybko można się domyślić, kto jest zabójcą. Wątpliwości mają chyba tylko bohaterowie, na czele z główną postacią – Enrikiem, przybranym synem zabitego, prowadzącym własne śledztwo i wzbraniającym się przed współpracą z policją w osobie przyjaciela ofiary, inspektora Fornellsa. Dlaczego Enrique nie opowiada o wszystkim najwyraźniej mu sprzyjającym przedstawicielom organów ścigania? No właśnie, nie wiadomo aż do końca, kiedy to w swoistym epilogu pisarz w poczuciu obowiązku objaśnia motywy postępowania protagonisty.
Takich niekonsekwencji, niezrozumiałych działań i niedomówień lub też przemówień jest więcej. Wszystko jednak przebijają opisy postaci… Na przykład o Francuzie przeczytamy, że „miał wydatne, choć nie zmysłowe usta”[1], w przeciwieństwie do Bety, której „wypukłe” usta były jednakowoż „namiętne”[2], oraz Marioli cieszącej się podobnym atrybutem, czyli wargami „wydatnymi i namiętnymi”[3]. Drobne wargi – takie jak u Guillema – również mogą wskazywać „na wyrafinowaną zmysłowość”[4], ale już delikatne, przy dodatkowo różowych policzkach[5], raczej nie. Te wskazówki tak utkwiły mi w pamięci, że obserwowałam przez kilka dni twarze mijanych na ulicy ludzi, ale nijak nie mogłam odróżnić warg zmysłowych od mniej namiętnych i wciąż nie rozumiem tej hierarchii. O ponowną lekturę rewelacji pana Sáncheza jednak się nie pokuszę.
Irytujące są także wynurzenia narratora na temat kabały, bądź co bądź starej tradycji żydowskiej, spłyconej w „Antykwariuszu” niemożebnie w celach nie do końca zrozumiałych, nawet chyba dla samego pisarza. Świadczy o tym nagle urywające się śledztwo, przejście do porządku dziennego nad tajemnicą, której rozwikłanie kosztowało życie co najmniej trzech osób. I tak dobrze, że pisarz zlitował się nad biedną czytelniczką i objaśnił to i owo. Jedynie takie rozwiązanie wydało mi się prawdopodobne i to jedna z niewielu zalet tej książki. Po co jednak dorabiać do tego dziwną ideologię i jakieś zupełnie nieciekawe rozważania?
Jeśli kiedykolwiek pojadę do Barcelony – a mam na to coraz większą ochotę – na pewno nie zabiorę ze sobą „Antykwariusza”, natomiast bardzo sugestywny „Cień wiatru” jak najbardziej.
---
[1] Julián Sánchez, „Antykwariusz”, przeł. Teresa Tomczyńska, wyd. "Świat Książki", 2011, s .13.
[2] Tamże, s. 54.
[3] Tamże, s. 123.
[4] Tamże, s. 18.
[5] Tamże – opis Enrica.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.