Dodany: 25.03.2014 20:34|Autor: Literadar

Czytatnik: Literadar - Origins

3 osoby polecają ten tekst.

MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SPRAWY - Bridget Jones: Szalejąc za facetem


MĘSKA RZECZ,
DAMSKIE SPRAWY

czyli płciowe dyskusje o książkach toczą Dorota Tukaj i Michał P. Urbaniak

Pod lupą: Bridget Jones: Szalejąc za facetem


Bridget Jones
Dorota Tukaj: Kiedy jakieś dziesięć lat temu okazało się, że druga część przygód sławetnej Bridget Jones, „W pogoni za rozumem”, i jej ekranizacja wzbudziły nieco mniejszy oddźwięk niż „Dziennik Bridget Jones”, pomyślałam sobie: no, wreszcie koniec tej absurdalnej „bridgetomanii”! Koniec z szerzeniem wzorca kobiety, która nie interesuje się swoją pracą i specjalnie nie zna się na tym, co robi, nie rozwija się intelektualnie, za to przywiązuje obsesyjną wagę do liczby spożytych kalorii i obwodu ud!

Michał Urbaniak: No, ale nie można ignorować faktu, że to właśnie „Dziennik Bridget Jones” zapoczątkował tzw. chick-lit, który do dziś nie traci na popularności (niestety, bo trudno o dobrą książkę w tym nurcie). Najsłynniejszą „polską Bridget Jones” jest zdecydowanie Judyta z „Nigdy w życiu” Katarzyny Grocholi. Jednak tym literackim tropem poszły również inne pisarki – i do dziś chętnie z niego korzystają. Te wszystkie „Domy nad rozlewiskiem” czy „Alibi na szczęście” to pokłosie twórczości Fielding.

D.T. Taaak… i wszystkie tak do siebie podobne, że gdyby wyiksować imiona postaci i nazwy geograficzne, trudno byłoby zgadnąć, co się czyta… Wracając do ich prekursorki, wydawało się, że już się z nią pożegnaliśmy – ułożyła sobie życie z Markiem Darcym, kurtyna opadła. A tu niespodzianka! Po blisko piętnastu latach Bridget znów powraca na scenę… jako pięćdziesięciolatka z dwojgiem małych dzieci.

M.U. I wdowa! Ta wiadomość zszokowała czytelników na całym świecie na długo przed premierą książki – Mark Darcy nie żyje! Jak to? Bridget bez Marka? Czy fanki Marka Darcy’ego (i Colina Firtha!) będą mogły wybaczyć Fielding? Jak sądzisz?

D.T. No, to rzeczywiście trudne pytanie. Chociaż biorąc pod uwagę egzaltację, z jaką po premierze pierwszej części cyklu czytelniczki wypisywały listy do damskiej prasy, oznajmiając „Bridget to ja!”, podejrzewam, że przywiązały się raczej do Bridget goniącej za facetem, niż Bridget spełnionej i szczęśliwej… No i mają, czego chciały. Bo, jak się okazuje, ani małżeństwo, ani macierzyństwo jej nie zmieniło. Nadal zapisuje swoją wagę, spożyte kalorie i jednostki alkoholu… a ponieważ technika poszła naprzód, notuje jeszcze liczbę wysłanych sms-ów i „twittów”.

M.U. Ale to świetny pomysł – Bridget Jones wrzucona w XXI wiek z Facebookiem, Twitterem, SMS-ami i cybernetycznymi randkami (od których uzależnia się jej przyjaciółka Jude). To może być źródłem komizmu – i Fielding to wykorzystuje.

D.T. Ojej… Tobie naprawdę się to wydaje komiczne? Bo mnie – tak bezsensowne, że aż przerażające! To desperackie zabieganie o zwiększenie liczby „śledzących”, to wypisywanie potwornych, przepraszam za wyrażenie, bzdetów, byle zwrócić na siebie uwagę…

M.U. A to akurat samo życie. Bridget robi dokładnie to, co miliony użytkowników. Fielding jest bystrą obserwatorką współczesności. Na przykład stwierdza: „Problem ze współczesnym światem polega na tym, że zewsząd bombardowani jesteśmy seksem i seksualnie naładowanymi obrazami – billboardy i te wszystkie dłonie spoczywające na pośladkach wbitych w dżinsy, pary miziające się na plaży w reklamach sandałów, pary w prawdziwym życiu wtulone w siebie na parkowych ławkach, prezerwatywy przy kasie w aptece – cały magicznie cudny świat seksu”. Trudno się z tym nie zgodzić.

D.T. Ale wcale nie trzeba się dać ogłupiać reklamom i uważać, że seks ma być na pierwszym miejscu! Na litość boską, człowieka trzeba choć trochę POZNAĆ, zanim się pójdzie z nim do łóżka, a nie rozpoczynać znajomość od „szybkiego numerku”, a potem się zastanawiać, dlaczego nie esemesuje! W końcu czymś się powinniśmy różnić od królików i szympansów… A to, że miliony coś robią, nie znaczy, że jest dobre czy mądre – weźmy takie palenie papierosów…

M.U. … i nadużywanie alkoholu…

D.T. … i obsesyjne przywiązanie do smartfonu …

Bridget Jones

M.U. O, jak już o tym mówimy, z ust Bridget pada jeszcze takie ciekawe spostrzeżenie: „W SMS-ach fantastyczne jest to, że pomagają nawiązać natychmiastową, intymną i emocjonalną więź, w ramach której można komentować na bieżąco życie każdego z nas – bez tracenia czasu, bez konieczności umawiania się na spotkania, ustalania czegoś i w ogóle wykonywania wszelkich skomplikowanych czynności, które wykonuje się w nudnym, archaicznym, niecybernetycznym świecie. Gdyby nie seks, zapewne dałoby się żyć w pełnoprawnych związkach, o wiele zdrowszych i bliższych niż niejedno tradycyjne małżeństwo, i w ogóle, ani razu nie spotkać się twarzą w twarz!”.

D.T. A, powiem Ci, że w tej myśli akurat nie widzę nic szczególnie frapującego. Dla mnie SMS to po prostu sposób na szybkie skontaktowanie się z kimś, kiedy się nie da inaczej, a nie na zapełnienie pustki emocjonalnej. A świat niecybernetyczny wcale nie był nudny. Może rzeczywiście bardziej skomplikowany, ale więcej się wówczas było z ludźmi – chyba że dla kogoś bycie z ludźmi i tak polega głównie na ubzdryngoleniu się na perłowo dowolnym alkoholem i wymienianiu prymitywnych żarcików o tematyce analno-genitalnej. No to faktycznie, można pić do lustra i wysyłać głupkowate SMS-y…

M.U. I to wszystko ma śmieszyć, a jest po prostu żenujące… Tak samo jak wyświechtane gagi – np. te z udziałem małych dzieci, znamy je przecież z wielu innych książek. Tak samo pisanie o wszach, pierdzeniu czy torsjach – a Fielding najwyraźniej się w tym lubuje – nie jest komiczne, tylko niesmaczne. Nie wiem, dlaczego ona uważa, że czytelnik powinien się przy tym zwijać ze śmiechu…

D.T. Cóż, może autorka chciała w ten sposób jeszcze bardziej podkreślić, że jej bohaterka nie jest w żadnym wypadku ideałem? Gdyby obdarzyła ją kombinacją subtelności i wyrafinowanego intelektu, czytelniczki wpadałyby w kompleksy, a w ten sposób mogą poczuć się lepsze, mogą pomyśleć, że skoro ona z tymi swoimi prostackimi manierami ma szanse na znalezienie bratniej duszy, to cóż dopiero one…

M.U. Za to zrobienie z Bridget pięćdziesięciolatki jest dobrym pomysłem – rówieśnice Bridget na nowo mogą się z nią zidentyfikować. Fielding pokazuje również, że wdowieństwo – wbrew pozorom – nie musi oznaczać końca świata (fragmenty, w których Bridget cierpi, wspominając ukochanego Marka, są przejmujące). W „Szalejąc za facetem” Bridget wiąże się z trzydziestoletnim Roxsterem…

D.T.…który mógłby być jej synem. Przy takiej różnicy wieku związek też może się udać, ale musi go scementować coś więcej niż seks i świntuszenie bez zobowiązań. A co Bridget sobą reprezentuje prócz odchudzonego i elegancko przyodzianego ciała?

M.U. No, chyba nie za wiele… Miała być bohaterka „swojska”, a chyba niechcący wyszła idiotka. Nie chodzi oczywiście o wieczne wpadanie w tarapaty, ale o infantylne zachowanie. Bridget odnosi sukces – jej scenariusz zostanie przeniesiony na ekran. Co robi podczas spotkania biznesowego w tej sprawie? Nie słucha, dyskretnie wysyła SMS-y do Roxstera i przyjaciół. Inna sprawa, że pisząc scenariusz nie widzi specjalnej różnicy między Ibsenem a Czechowem.

D.T. I robi błąd w nazwie adaptowanego utworu, i jeszcze się oburza, gdy ktoś jej zwróci na to uwagę! Nawiasem mówiąc, nieliczne naprawdę zabawne momenty w tej powieści to ociekające ironią scenki, obnażające kulisy działania przemysłu filmowego, a przynajmniej jego podrzędniejszych jednostek. Gdyby Fielding poszła bardziej w tę stronę, koncentrując się na satyrze obyczajowej, przegryzienie się przez prawie 600 stron perypetii Bridget byłoby może do zniesienia.

M.U. A niestety nie jest. Miała być lekka, niezobowiązująca literatura z pomysłem (jak w przypadku poprzednich części), a wyszło ciężkostrawne czytadło. Przede wszystkim wydaje się, że oprócz odchudzenia Bridget należałoby to zrobić również z samą książką. „Szalejąc za facetem” to pozycja okropnie przegadana, kiepska konstrukcyjnie, zwłaszcza z tymi niewydarzonymi retrospekcjami.

D.T. Oj, tak, to się autorce nie udało… Retrospekcja może się doskonale sprawdzić, gdy trzeba pogłębić analizę psychiki bohaterów czy naświetlić podłoże sytuacji, tylko że trzeba wiedzieć, jak jej sensownie użyć. A Fielding każe Bridget cytować w dzienniku pisanym na bieżąco cały dziennik sprzed roku –przecież to zupełnie odbiera postaci autentyczność, nikt, kto naprawdę pisze dziennik, czegoś takiego nie robi!

M.U. A akcja się wlecze, chwyty się powtarzają, ale i tak wiadomo, że całość musi się skończyć happy endem. W rezultacie dostajemy kolejną historyjkę o tym, jak to biedna, ale sympatyczna księżniczka dostaje swojego księcia (tym razem jest to – ha! – istny James Bond o dobrym sercu!). To wszystko już było. Jest banalnie, płasko, wtórnie. Nudy!

D.T. Tak się najczęściej kończy próba odcinania kuponów od niegdysiejszego sukcesu literackiego. Niewielu autorom udaje się reanimować zakończony i z lekka już zapomniany cykl powieściowy za pomocą wyprodukowanego po latach sequelu.

M.U. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Helen Fielding po prostu żal było stracić taką literacką kurę znoszącą złote jajka! Ale zabrakło jej pomysłu na trzecią odsłonę przygód Bridget i trochę się na tym przejechała. Sama uwielbiana przez rzesze kobiet bohaterka nie wystarczy, aby uratować tak słabą powieść.

D.T. Tylko czy to ma znaczenie? Fani Bridget Jones i tak wykupią cały nakład.

M.U. Ale może się rozczarują i wyperswadują autorce napisanie czwartej części cyklu? Oby, bo a nuż by wpadła na pomysł opisania przygód osiemdziesięcioletniej Bridget w domu spokojnej starości!

Bridget Jones




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3604
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: margines 26.03.2014 00:00 napisał(a):
Odpowiedź na: MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SP... | Literadar
„Nie”*stety (niepotrzebne skreślić) nie pamiętam już kiedy dokładnie, ale w jakichś zamierzchłych czasach, pewnie zaraz po polskiej premierze, przeczytałem pierwszą część przygód Bridget Jones, czyli Dziennik Bridget Jones (Fielding Helen).
Nie, nie jestem dziewczyną i wtedy nie miałem 30 lat, ale jakieś, a może dokładnie, 20.

Mnie też wydaje się, że „Dziennik...” był początkiem dla tego rodzaju literatury. Dopiero kilka lat po nim ukazało się wspomniane przez Michała „Nigdy w życiu!” i jego kolejne części, a w nich Judyta, której to przygody stanowiły polski odpowiednik przygód Bridget, już trochę „przez mgłę” kojarzony przeze mnie, ale chyba o wiele lepszy cykl „Halo, Wikta”; potem przyszła kolej na „Trylogię mazurską” Kalicińskiej.
Dla mnie dobre było tylko to, że mogłem pośmiać się z... głupoty Bridget Jones. Z tego wszystkiego najlepiej wypada „Halo, Wikta”.

Wyrazy uznania i... współczucia dla was, że sięgnęliście po te książki i przeczytaliście je.

Nawet nie wyobrażacie sobie, ile nerwów oszczędzacie wielu „nieczytelnikom” odradzanych przez was książek:)
Użytkownik: Zbojnica 26.03.2014 17:37 napisał(a):
Odpowiedź na: MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SP... | Literadar
Nigdy nie lubiłam Bridget i nie rozumiałam tego szaleństwa wokół niej..Mi się wydała po prostu nudna i nieśmieszna. Jedynym jasnym punktem był Mark Darcy, dość umiejętnie "przełożony" z książki Jane Austen. Skoro w najnowszej części go nie ma, to jeszcze bardziej jej nie przeczytam niż zamierzałam ;).
Użytkownik: Marylek 26.03.2014 18:21 napisał(a):
Odpowiedź na: MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SP... | Literadar
Lat temu ładnych parę zabrałam ze sobą na wakacje dwie książki: Bóg rzeczy małych (Roy Arundhati), którą miałam zaczętą i Dziennik Bridget Jones (Fielding Helen) polecany przez wszystkie koleżanki jako świetna rozrywka. Chyba rozryFka.

Kto czytał obydwie - zrozumie, jakim szokiem był przeskok z jednej do drugiej. Przeskok w dziedzinie tematyki, stylu, wagi problemu. Nie miałam nic więcej do czytania, przedzierałam się więc przez tę Brigdet jak przez druty kolczaste, cóż to za potwornie nudna książka o niczym!

Pod koniec pobytu pożyczyłam od moich gospodarzy poradnik dla opiekunów psów rzadkiej rasy (po angielsku) - był znacznie ciekawszy niż Bridget Jones. Nigdy więcej Bridget w żadnej formie!
Użytkownik: aleutka 27.03.2014 00:46 napisał(a):
Odpowiedź na: MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SP... | Literadar
Nie wydaje mi sie, zeby Bridget byla poczatkiem chick-litu, przynajmniej nie w Anglii, gdzie powstala. Udalo sie natomiast autorce moim zdaniem uchwycic pewien fenomen socjologiczny akurat we wlasciwym momencie. Wlasnie dlatego ta ksiazka stala sie tak oszolamiajaco popularna. Proba powtorzenia czegos takiego jest z zasady skazana na kleske.

W swoim czasie wyswietlano w Polsce serial pt. Murphy Brown. W Stanach byl poteznym hitem, a w Polsce klapa. Jak to ujal pewien socjolog do pewnego stopnia stalo sie tak dlatego, ze w Polsce - kiedy puszczano ten serial - nie bylo czegos co mozna by nazwac pokoleniem Murphy Brown (w Stanach natomiast owszem i serial uchwycil to wlasnie - we wlasciwym momencie). Dotyczyl kobiet, ktore byly przebojowyme i zaczynaly swoja kariere zawodowa we wczesnych latach siedemdziesiatych, kobiet ktore po raz pierwszy realnie mogly konkurowac w dziedzinach biznesu, informacji, mediow, dotychczas zdominowanych przez mezczyzn. Pod koniec lat osiemdziesiatych, kiedy puszczano ten serial kobiety te zdaly sobie sprawe ze osiagnely bardzo wiele - ale oczywiscie za jakas cene i robota wcale nie jest skonczona. Serial byl dobry, poniewaz nie ujednoznacznial, ze ta cena byla zbyt wysoka. To bylo kwestia indywidualna, wiele kobiet dochodzilo do wniosku, ze nic by nie zmienily w swoim zyciu zawodowym, ale koszty pozostawaly faktem i trzeba bylo jakos sie do tego odniesc. W Polsce te realia byly jeszcze zdecydowanie zbyt odlegle wtedy, rownie basniowe jak Dynastia.

Natomiast kiedy opublikowano Bridget mielismy do czynienia z czyms zblizonym, moze nawet w wiekszym natezeniu. Owczesne pokolenie trzydziestolatek moglo odczuwac pewne zagubienie wobec oczekiwan, bo z jednej strony nikt juz sie nie odwazyl publicznie twierdzic, ze miejsce kobiety jest w domu przy garach, ale niepisana presja byla. Z drugiej strony - byla tez presja aby robic kariere, bo oto otwieraja sie szalone mozliwosci, a z trzeciej - presja aby byc wyzwolona w kwestiach obyczajowych, choc wielu jeszcze w zaciszu ducha wcale tego wyzwolenia nie pochwalalo. Z czwartej znowu - kobieta powinna wlasnie byc przebojowa i wiedziec czego chce, zagubione to mogly byc nasze babcie a nie my. Na komediowym poziomie ksiazki o Bridget to uchwycily i kobiety ktore mimo wszystko czuly sie w tym zagubione moglo to bawic wlasnie ze wzgledu na farsowy charakter humoru tam prezentowanego. (Choc w pierwszym tomie nie przypominam sobie zbyt fizjologicznych dowcipasow). No i jest to dowod na niesmiertelny geniusz Jane Austen :) Zgadzam sie bodajze z Malgorzata Szumowska, ktora twierdzila, ze film byl lepszy od ksiazki, bo "wiemy, ze filmowa Bridget jest madrzejsza, niz sytuacje, ktore jej sie przytrafiaja".

PS Misiaku, sprobuj rozwazyc poczytanie porzadnego chick litu, bo te uogolnienia sa dosc niesprawiedliwe. Na poczatek Marian Keyes zalecam z uporem, Wakacje Rachel albo Jest tam kto :)
Użytkownik: Sylwia_ 29.03.2014 10:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wydaje mi sie, zeby B... | aleutka
Myślę, że masz rację z Murphy i Dynastią. Dobre porównanie. Na BJ w Polsce było wtedy zwyczajnie zapotrzebowanie. Tytuły o których piszesz zanotowałam, przydadzą się na poprawę humoru. Swoją drogą obejrzałabym sobie chętnie Murphy Brown jeszcze raz. Dynastę niekoniecznie ;)
Użytkownik: margines 29.03.2014 11:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wydaje mi sie, zeby B... | aleutka
Właśnie:)
Nie wiem, jak „statystycznie wypadamy” (to określenie z „Wojny domowej”), ale jeszcze kojarzę „Murphy Brown”, a przyznam - jak Sylwia, że... obejrzałbym ten serial jeszcze raz:)
„Dynastię” może o wiele mniej chętnie, ale kto wie;)...
Użytkownik: emmamollie 28.03.2014 14:31 napisał(a):
Odpowiedź na: MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SP... | Literadar
A mnie ta książka bardzo się spodobała. Udana kontynuacja, nawiązanie do dnia teraźniejszego obfitującego w know-how, z którym niejeden ma dziś problemy. Czego się po tej powieści spodziewaliście? Ze autorka zaserwuje nam nową, udoskonaloną i ułożoną Brigdet Jones, stateczną matkę i żonę? Czy tam jest jakiś nakaz, by brać z Bridget przykład? Chyba nie. To zabawna opowieść, ale niepozbawiona głębszych przemyśleń, opowieść o kobiecie, z którą nie muszę się identyfikować, ale łatwo mi ją polubić.
Użytkownik: Sylwia_ 29.03.2014 09:59 napisał(a):
Odpowiedź na: A mnie ta książka bardzo ... | emmamollie
Nareszcie jakiś przychylny głos :) Jeszcze książki nie czytałam, wszyscy ostrzegają, a ja mam duży sentyment do Bridget. Nic tylko samemu trzeba przeczytać. :)
Użytkownik: misiak297 28.03.2014 19:57 napisał(a):
Odpowiedź na: MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SP... | Literadar
Pozwólcie, że w tym miejscu polecę świetny tekst Krzysztofa Schechtela - omówienie Bridget Jones z "Literadaru". Swoją drogą widzę, że nie tylko Dorotę i mnie zniesmaczyła uprawiana przez Fielding "sztuka pierdzenia"...
Użytkownik: Sylwia_ 29.03.2014 10:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Pozwólcie, że w tym miejs... | misiak297
Podrzucam link do tekstu, o którym wspominasz. Można go znaleźć tutaj: http://www.literadar.pl/pl/newsy/324/BRIDGET_JONES​__SZALEJAC_ZA_FACETEM (nowa strona Literadaru) lub w magazynie http://en.calameo.com/read/0028714184ed09a36f808.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: