Dodany: 19.03.2014 15:13|Autor: Bloom

Recenzja nagrodzona!

Książka: Śpiewaj ogrody
Huelle Paweł

6 osób poleca ten tekst.

Ostatnie dźwięki partytury


Ze "Śpiewaj ogrody", nową powieścią Pawła Huellego, jest jak z rockiem progresywnym. Jeżeli ktoś uważa, że grupy pokroju Marillion, IQ, Porcupine Tree, King Crimson (z konieczności ograniczam wyliczankę do zaledwie czterech wartościowych zespołów) nadprodukują dłużyzny, serwują kiepskie banały i są, najogólniej stwierdzając, miałkie, powtarzalne i mało odkrywcze, to niech "dosłucha", poczuje, popłynie ze świetnymi pomysłami fabularnymi (vide albumy koncepcyjne wymienionych zespołów). Oczywiście, stwierdzą niektórzy, kopię sobie grób niewyszukanym przykładem, bo muzyka powinna być raczej egalitarna niż elitarna, nawet do tej najbardziej klasycznej, Mozarta, Chopina, kogokolwiek innego, należy "zachęcać" w możliwie najprzystępniejszy sposób. Artysta natomiast musi "gadać, żeby gadać, ćwierkać o sobie na Twitterze i w ogóle chwalić się, ile wlezie, oraz tych, których stać na płacenie komuś za produkowanie setek pięciogwiazdkowych recenzji"[1]. Mówiąc inaczej – artystą wyjątkowym, rozumiejącym przeciętnych ludzi i ich problemy, nie będzie ktoś, kto, jak Salman Rushdie, ma kilkaset tysięcy "followersów" na Twitterze. Tutaj dochodzę do sedna sprawy, obalając wreszcie możliwy kontrargument i kończąc nieco przydługi wstęp. Sztuka nie jest dla wszystkich, w muzykę progresywną trzeba się wciągnąć, zapomnieć o wszystkim innym i zwyczajnie oddać fabule, instrumentarium, wokalom. A egalitarność to najczęściej przeciętność lub, jak to zgrabnie ujmuje Jonathan Franzen, "wpasowywanie się w gusta przeciętnego człowieka"[2].

Podobnie jest ze "Śpiewaj ogrody", powieścią zdecydowanie nie dla każdego. Daruję sobie jakiekolwiek streszczanie, książka to tak nasycona różnorodnością tematyczną, że próba opowiadania zawsze pominie nie ten, to inny, może równie ciekawy wątek. Najbezpieczniejsze stwierdzenie – "Śpiewaj ogrody" to rzecz o koegzystencji wielu narodowości i grup etnicznych. Są tu Polacy (narrator i jego rodzice, wuj, ich przyjaciele), Kaszubi ("pan Bieszk, choć może nazywał się Bieszke, na pewno jednak nie Bieszczański"[3] i jego rodzice oraz kilku bohaterów pobocznych), Żydzi (altowiolista Foks), Niemcy (Greta, Ernest Teodor, Hermann Merz), Szwedzi (wymienieni jako zbiorowość, pojawiający się właściwie na chwilę), Francuzi (Venancourt i jego rodzice). Losy ich zbiegają się w wielokulturowym tyglu, w Gdańsku i najbliższych okolicach. Z połączenia losów postaci, miasta i przedmiotów (wszystko szerzej omówię) powstaje wielokulturowy mikroświat, bezpowrotnie miniony. Chociażby z tego powodu – nieodwracalnej straty, żalu za utraconym na zawsze – świat ten zasługuje na jeszcze jedno utrwalenie.

Historie narratora, jego rodziny, pana Bieszka, Grety, Ernesta Teodora… Nie sposób omawiać ich oddzielnie, skupiać uwagi na tylko jednej. Huelle w nieprawdopodobny (in plus i in minus) sposób łączy wszystkie (!) postacie, splatając je w nierozerwalny, ale jednocześnie nieco amorficzny twór. Niektórych związków, przyznaję, po prostu nie zrozumiałem. Konia z rzędem temu, kto sensownie połączy wątek Francuza Venancourt, jego tajemniczego i wypełnionego okrucieństwem dziennika, z narratorem. W tym tkwi chyba największa wada powieści – niektóre relacje są tak wymyślne i tak pomysłowe, że aż dziwaczne i fantazyjne. Nie sposób przy tej okazji nie wymienić kolejnej słabej strony. Chyba cała historia XX wieku została zamknięta w zaledwie 318 stronach… Wszystkie wydarzenia są, rzecz jasna, prawdopodobne – tylko nieco zbyt skondensowane w zaledwie kilkunastu bohaterach. Ale może w takim zabiegu tkwił głębszy zamysł autora, stawiającego być może tezę, iż otaczająca nas wszystkich rzeczywistość zastana – teraźniejszość – nie jest wcale tak oczywista i naturalna, a wynika z konsekwencji działań poprzednich pokoleń, ich losów, dziejów, przypadków[4]. Blisko tu Huellemu do Ortegi y Gasseta, który również przeciwstawiał "oczywistość rzeczywistości" (istnienie "teraz" bez "kiedyś") jawiącą się człowiekowi masowemu – zupełnie innej, dokładnie odwrotnej. Autor "Weisera Dawidka" znakomicie wpisał swoją powieść we wzrastające ostatnio zainteresowanie historią, o czym świadczy chociażby coraz większa liczba wkładek, samodzielnych magazynów, całych książek, produkcji telewizyjnych i kinowych – o tematyce historycznej.

Wszystkich bohaterów przyjmuje miasto pozornie monolityczne i niezmienne, nieczułe na zmianę. Pozwolę sobie jednak stwierdzić, używając określenia zasłyszanego od Jerzego Jarzębskiego, że Gdańsk ze swoimi okolicami, podobnie jak wszystkie większe miasta w Polsce i Europie, uzyskał cechy rzeczywistości palimpsestowej. Historie z XVII, XVIII, XIX, w końcu również XX wieku nachodzą na teraźniejszość. Przeszłe wchodzi na obecne, rzutuje nawet na przyszłe. I to nie tylko w widzialnym, w zabytkowych domach, dworkach i kamienicach, ale również podskórnie. Najkrócej – stąpając chodnikach Gdańska, Warszawy czy Krakowa, stąpamy po kościach kupców, żołnierzy, ministrów, zwykłych ludzi z zamierzchłych czasów. Stwierdzenie takie to dzisiaj banał, rzecz jasna, jakże jednak łatwo zapomnieć o silnym i w zasadzie nierozerwalnym związku z "tamtym". Przesadzam, piszę zbyt pompatycznie? Biorąc pod uwagę, że żyjemy w epoce powszechnej amnezji (nie oszukujmy się, choćby powstało i milion czasopism historycznych, szansa na zmianę myślenia jest raczej przeciętna) – chyba nie.

Historia wnika w obecną rzeczywistość również dzięki na ogół lekceważonym przedmiotom, nabierającym w powieści Huellego niezwykłego znaczenia. Oto narrator wraz z panem Bieszkiem znajduje przerdzewiały szwedzki rapier. W ręce Ernesta Teodora wpada niedokończona opera Wagnera, "Szczurołap". Ten sam Ernest Teodor znajduje również niewielki złoty krzyżyk, wysadzany drogocennymi kamieniami. Własność ofiary Francuza Venancourt. Przykłady można zapewne mnożyć, ale istotniejsze wydaje się znaczenie znikania i powrotu rzeczy, ich swoistego "wypływania". Już nie tylko dotknięcie przedmiotu wywołuje metafizyczne doświadczenie historyczne (jak u Huizingi czy późniejszego Ankersmita), sama jego obecność wystarczy. Prowadzi to do wkorzenienia się w historię, przywraca światu poczucie sensowności – mimo że minął, wciąż przecież istnieje, zamknięty w czymś osobistym, nasyconym zamierzchłą już rzeczywistością. Gdański mikroświat również dzięki rękopisom, rozpadającym się rapierom, rysunkom może powrócić na właściwe tory, ponownie skonstruować swój sens, naruszany zbyt często przez kataklizmy dziejowe.

W zespoleniu trzech podzespołów – ludzi, miejsc i przedmiotów (kolejność dowolna) – można dostrzec najgłębszy sens powieści. Trzy składniki zanikają i powracają, nieustannie modyfikując rzeczywistość, w której przyjdzie im egzystować. Nie wprawia to świata w odwieczny ruch kołowy, przeciwnie, pozwala go raczej wciąż na nowo konstytuować, jednostkom – wciąż się wkorzeniać. Już sama struktura powieści, powracające motywy i zdania (każdy kolejny rozdział rozpoczyna się od ostatniej myśli poprzedniego), postacie pełniące funkcje Charonów, rzeka szczurów, wypływająca z miasta dokładnie tak, jak szczury w niedokończonym dziele Wagnera. Pozostaje jeszcze pytanie związane z Wagnerem. Czy sztuka ocala? Czy powinna kształtować społeczeństwa, służyć doczesnym celom władzy? To pytanie pozostawiam otwarte. I kończę. "I to je ju wszetczich kuńców kuńc, jakby powiedział mój przewoźnik w czasie"[5].


---
[1] Jonathan Franzen, "Ludzie, dziecinniejemy!" - rozm. przepr. K. Surmiak-Domańska, "Książki. Magazyn do Czytania" 2013, nr 4 (11), s. 10.
[2] Jonathan Franzen, "Nowi jeźdźcy apokalipsy", "Książki. Magazyn do Czytania" 2013, nr 4 (11), s. 14.
[3] Paweł Huelle, "Śpiewaj ogrody", wyd. Znak, 2014, s. 318.
[4] Monika Brzóstowicz-Klajn, "Historia-literatura-fantastyka", w: "Ruchome granice literatury", wyd. PWN, 2009, s. 203.
[5] Paweł Huelle, dz. cyt., s. 318.


[Tekst publikowałem wcześniej na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5901
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: KrS1 10.04.2014 23:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Ze "Śpiewaj ogrody", nową... | Bloom
Gratuluję bardzo ciekawej recenzji. Mam wrażenie, że autor chciał się zająć zbyt dużą liczbą wątków i to mu rozsadziło powieść. Ta wielość brnących coraz dalej w przeszłość historii kojarzyła mi się z "Wyznaję" Cabre. O ile jednak Katalończyk dał sobie ze 4 razy więcej miejsca na snucie wątków, to Huelle postanowił zamknąć to w stosunkowo niewielkim "metrażu". A wielka szkoda, bo chwilami powieść - która swoją drogą podobała mi się - sprawia wrażenie szkicu. Tak jak np. podróż Grety z małżonkiem po świecie. Dlaczego autor obie Ameryki zamyka w tylu stronach, co wyprawę nad kaszubskie jezioro - nie mam bladego pojęcia. W końcówce wątki zaczynają się piętrzyć, pojawia się jakaś dziwna kompresja, jakby Huelle stwierdził, że czas książkę kończyć i nie ma co się za bardzo rozpisywać. A wątek Francuza, to jest dla mnie całkowita enigma i nie sądzę, by on miał jakiś głębszy sens. Zresztą takich urwanych tropów jest więcej. Chociażby, kim był ojciec Ernesta Teodora? Lubię takie powieści, więc "Śpiewaj ogrody" sprawiła mi wielką frajdę, ale jednak dopracowana książka, to to nie jest. Natomiast, co do wstępu recenzji - King Crimson jest jednak artystycznie zdecydowanie przed pozostałą trójką (dwójką właściwie, bo IQ nie znam). Sądzę tak mimo mojej sympatii do Wilsona i chłopaków z Marillion.
Użytkownik: adas 08.01.2015 13:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Ze "Śpiewaj ogrody", nową... | Bloom
Dobry tekst, ale książka #samniewiem.

Huelle to ten pisarz polski, którego lubię czytać. Lubię, w tym rzecz. Lubię czytać. Wiem, że napisze coś na poziomie, zmuszającego do myślenia, ale w czytaniu przyjemnego. I dlatego jestem w stanie przymknąć oczy na wypominane mu od chwili debiutu zapożyczenia (zresztą nieukrywane przez autora), gorsze momenty (w "Śpiewaj ogrody" momenty są, no straszne są momenty erotyczne), ciągłe powtarzanie wątków z życia narratora/jego rodziny - Tata przypływał kajakiem już w opowiadaniach, jeśli nie w liście do Pana Hrabala. Z kolei niemiecki wątek trochę mi się zlewa z "Hannemanem" Chwina, ale to ta sama tematyka, to samo miasto...

W tej powieści mam wrażenie, że próbował upchnąć zbyt dużo. Szanuję erudycję, historyczną pasję, prawdopodobnie - nie znam się na muzyce poważnej - ciekawy jest pomysł konstrukcyjny, piękne są opisy tytułowego, w zasadzie tytułowego, ogrodu. Ogólnie to ładna książka jest. Ale tyle tu wątków, tyle skróconych, potraktowanych po macoszemu ważnych spraw i problemów, tyle zanadto błyskotliwych opisów ludzkich interakcji ze sobą i Historią, że czuję się jak po Świętach Bożego Narodzenia. Przejedzony nie na żarty.

Aż mógłbym zrobić tabelkę
Przyjemność czytania - 5
Powtórzenia, wtórność - 4
Sposób prowadzenia historii, liczba wątków - 3

4?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: