Dodany: 03.03.2014 23:54|Autor: olina

Erzace szczęścia


Czerpanie przyjemności z życia. Trener fitness, nauczyciel jogi i (a co tam) masażysta śródstopia potrzebny od zaraz! „Ludzie nie mówią nic ciekawego” - gdy absorbują nas własne sprawy, słuchanie kogoś to nuda. „Jeśli ja tego nie zrobię, zrobi ktoś inny” - wykonujemy tylko polecenia; czy ktoś dziś płaci za przyzwoitość? Jesteśmy tacy wrażliwi! (co z tego, że wyłącznie na swoim punkcie?). Wojciech Eichelberger obnaża mity, w jakich się taplamy. Tym razem rozmawia z Beatą Pawłowicz, pisarką, poetką i dziennikarką. „Życie w micie”, mimo natchnionego podtytułu: „czyli jak nie trafić do raju na niby i odnaleźć harmonię ze światem”, to próba urealnienia naszych przekonań.

Książka została podzielona na czternaście rozdziałów-mitów, składających się z: wprowadzenia, rozmowy autorów i opowieści człowieka o micie, w którym żył/żyje. Odmitologizowanie nastręcza trudności. Funkcjonujemy w świecie konsumpcjonizmu, wszyscy namawiają nas do kupowania: rzeczy, usług, emocji. Ludzie dbający o gadżety, pieniądze i - dajmy na to - jędrność ud myślą, że pozory uszczęśliwiają. Ci, co wierzą, że szczęście dają ludzie, szukają kogoś, kto zamiast w portfel, woli patrzeć w oczy. Czy trzeba mieć najnowszy model samochodu, drogie kosmetyki, markowe ubrania? Ano trzeba! Entropia wymusza wypełnianie pustki, a przecież prościej kupić wypełniacze i żyć w przeświadczeniu, że oto mamy wszystko, niż świadomie budować szczęście.

Ilu ludzi spędza czas w centrach handlowych? Ilu „smerfuje” w sieci? „Zamiast pobyć i porozmawiać z tymi, którzy nas realnie otaczają, wchodzimy na Facebooka, żeby sprawdzić, ile dostaliśmy lajków za ostatni wpis, ilu się odezwało (…). Wirtualne relacje nie wymagają uwagi, słuchania, szybkiego formułowania myśli, (…) zdolności do empatii i kompromisu. (…) są oparte na rywalizacji: kto ma więcej znajomych, ile razy jestem cytowany (…)”[1]. Odczuwamy tęsknotę za bliskimi relacjami, a z rozmysłem się odgradzamy. Nie umiemy rozmawiać, a obwiniamy innych o nasze poczucie osamotnienia. Pleciemy, że wszyscy mężczyźni są do niczego, a oni, że kobiety są jakieś dziwne.

Autorzy przywołują przypowieść o szukaniu człowieka „mądrego, silnego, zaradnego, szlachetnego, ciepłego, kochającego, wrażliwego, odważnego, pogodnego i… pięknego”[2]. Mędrzec doradza, żeby samemu takim być. Bo co niby miałoby przyciągać ludzi do kogoś pustego i zapatrzonego w siebie? Jeśli chcemy oddanych przyjaciół, troskliwych partnerów, to sami tacy bądźmy. Proste? Nie bardzo. Nagle musimy się zastanowić, czy mamy cnoty, jakich wymagamy od innych. Jak to? Mamy zmieniać siebie, a nie kolekcjonować pretensje do świata? A nie lepiej przerzucić odpowiedzialność na „onych”, żeby nie burzyć misternie budowanego przez lata narcyzmu? Być miłym dla wszystkich? Wybrani to potrafią; nie sztuka być miłym dla kogoś życzliwego, ale prawdziwe wyzwanie to być uprzejmym dla ludzi „trudnych” lub sprawiających innym przykrość. Zagryźć zęby i znosić wszystko cierpliwie? Eee… szkliwo popęka. Eichelberger radzi odnaleźć w sobie spokój i wyrozumiałość. Zawsze też można odejść.

W jednym z rozdziałów pojawia się amerykański dowcip rysunkowy: duża sala widowiskowa, na niej dwie poczciwie wyglądające osoby, a nad nimi baner: „Doroczny zjazd dzieci normalnych rodziców”. Może w kimś przetrwało dziecko w niewinnym i nieznerwicowanym stanie? Zewsząd słyszy się, że mamy stawiać na Wewnętrzne Dziecko. Psycholog uświadamia, jak zwodniczy to mit. Owszem, należy uporać się z demonami z dzieciństwa, nauczyć się na nowo radości, ale po to, by „wyhodować” w sobie Dorosłego, który mądrze i odpowiedzialnie pokieruje swoim życiem i będzie potrafił zaopiekować się innymi. „Kiedy wyprowadzę się od rodziców? Może kiedy znajdę lepszą pracę. Na razie jest dobrze, tak jak jest. (…). Mama gotuje, pierze, prasuje – otwieram szafę, a tam wszystko poukładane w kostkę! Tata płaci rachunki. (…) Czasami mama ma pretensje, że nie pozmywam po sobie, a tato, że nie wzięłam psa na spacer (…). Po co mi ta niezależność, o której mówisz, skoro oznaczałoby to obniżenie standardu życia. (…) Rodzicom nie przeszkadza, że mój nowy chłopak czasem u mnie nocuje. A ja niczego poza seksem i wyjściem na piwo od niego nie oczekuję”[3]. Rzadko dostaje się więcej niż samemu się daje, prawda?

Współczesne kobiety zarzucają mężczyznom niedojrzałość. Sympatyczni kolesie pożartują, gdzieś zaproszą, lecz kiedy przychodzi do spraw życiowych, nie potrafią podołać: wychowanie dzieci, praca, rachunki? To za dużo dla ich Wewnętrznego Dziecka. Z drugiej strony kobietom w ich emancypacji nie jest łatwo. Autorzy rozpatrują fenomen tabletek antykoncepcyjnych oraz leków na potencję. Kobiety wyzwoliły się z przymusu prokreacji i oczekują od seksu przyjemności, a tu mężczyźni nie potrafią im jej zapewnić. Pojawiają się „pornosy dla mamusiek”. Pawłowicz prowokuje dyskusję o „Pięćdziesięciu twarzach Greya”. „Brakuje nam kulturowych i religijnych drogowskazów. Zamiast Świątyni Afrodyty, Tantry i Kamasutry mamy sado-maso, swingersów, dark-roomy, hard porno, pedofilię i prostytucję. Na drodze do dojrzałości seksualnej większość ludzi naszej kultury zatrzymała się na poziomie nastolatków i przeżywa szalone, chaotyczne odreagowanie”[4]. Rozmówcy zastanawiają się, czy seksualność może się znaleźć po jasnej stronie mocy.

Żyjemy stereotypami, choć czasem w przypływie wielkoduszności potrafimy być „tolerancyjni”. Tolerancja podszyta pogardą jest tyle warta, co uśmiech skrywający fałsz. Murzyn, Rom, gej, nie-katolik? Niech sobie będą - pozwalamy łaskawie. Czasem nawet religia staje się pretekstem do wyzbycia się odpowiedzialności za konsekwencje naszej ignorancji i arogancji. „Powierzchownie definiowaną i aplikowaną polityczną poprawność łatwo jest skrytykować, wyśmiać i wykorzystywać w sprzeczności z jej zasadą i misją. (…) Polityczna poprawność przerodziła się w hipokryzję. Przerodziła się w rodzaj rytualnego savoir-vivre’u, narzuconego prostakom i ksenofobom, którzy na dodatek chcą nimi pozostać. Dlatego polska debata publiczna i polityczna jest obecnie na poziomie, który obraża zarówno jej uczestników, jak i obserwatorów. Zdarza się, że politycy obrażają ludzi innej orientacji seksualnej czy tych, którzy pomagają ludziom mieć dzieci metodą zapłodnienia in vitro”[5].

Osądzamy innych, nie wiedząc, co czują, jakie mają doświadczenia. By z czystym sumieniem oceniać, trzeba założyć, że na starcie mamy równe szanse. A mamy? Nie każdy rodzi się zdrowy, ma bezpieczny dom, wrodzone zdolności. Psychoterapeuta podkreśla, że sukces i udane życie nie mają obiektywnej skali upoważniającej do porównań. Zatem po co oceniać? Żeby wbijać się w pychę? Albo przeciwnie, by komuś zazdrościć? Dzieci są najlepszymi nauczycielami – w życiu wystarczy kochać. Pozornie zapominając o sobie, odkrywamy, że bycie potrzebnym to największe szczęście.

Rozmowa z kobietą godzącą się na seks w zamian za utrzymanie i status, opowieść młodego mężczyzny niemogącego rozpoznać, czy chce mieć piersi, czy woli być homoseksualistą, relacje zakupoholiczki, alkoholika, filmowca, zaznajamiającego nas m.in. z permakulturą – wszystko to daje obraz świata, o jakim nie miałam pojęcia. Podczas lektury poznałam nowe słowa, takie jak crossdresser czy bodymodyfikator (zajmuje się on rozcinaniem języka, piercingiem czy skaryfikacją symboli, czyli wycinaniem pasków skóry, tak by blizny tworzyły określony wzór). Poza porcją takiej makabry „Życie w micie” dostarcza także przemyśleń o sprawach powszechnie dyskutowanych. Rozprawiamy o głodzie i ubóstwie, podczas gdy prawo zabrania rozdawania chleba piekarzowi, który go nie sprzedał (przecież podatku nie odprowadza!). Europejczycy martwią się, jak schudnąć, a w Afryce ludzie umierają z głodu. Co powodowało Breivikiem? Dla kogo jest zen? Potrzeba nam zmiany myślenia.

Dróg do szczęścia mamy tyle, ile pomysłów na życie. Wybierzmy jakiś cel i dążmy do niego, tylko nie zapędźmy się w sytuację, gdy zbyt trudno przyznać się, że drabina, po której się przez lata wspinaliśmy, stoi przystawiona nie do tej ściany. Poznanie współczesnych mitów zawczasu może nas ustrzec przed dokonaniem niewłaściwych wyborów. Książka Eichelbergera i Pawłowicz demaskuje mit szczęścia na wyciągnięcie ręki i mit zaklinania rzeczywistości. Nie, jeśli nie weźmiemy się do roboty, jeśli nie zajmiemy się tym, co ważne, samo powtarzanie, że wszystko będzie dobrze, da dokładnie tyle, co chuchanie na znalezioną monetę.


---
[1] Wojciech Eichelberger, Beata Pawłowicz, „Życie w micie. czyli jak nie trafić do raju na niby i odnaleźć harmonię ze światem”, wyd. Zwierciadło, 2013, s. 137.
[2] Tamże, s. 113.
[3] Tamże, s. 168.
[4] Tamże, s. 188.
[5] Tamże, s. 233.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 347869
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: