Czytelniczko, bądź zbolałym kurczątkiem
[w recenzji odwołuję się do fabuły i zakończenia "Pulpecji"]
Jeżycjada Małgorzaty Musierowicz to jeden z najpopularniejszych współczesnych polskich cykli powieściowych. Obecnie liczy sobie dziewiętnaście tomów i wcale nie traci na popularności. Coraz to nowi czytelnicy zaglądają na Jeżyce, a ci, którzy już znają Borejków, często powracają do przeczytanych tomów. I tylko z zachwytami bywa różnie. Zdarza się tak, że ponowna wizyta na Roosevelta 5, w pełnym ciepła mieszkanku życzliwych Borejków, odbija się paskudną czytelniczą czkawką. Tak było i w moim przypadku - "Pulpecją", ósmym tomem, jako nastolatek byłem zachwycony. Dziś uważam, że to powieść zaledwie ponadprzeciętna - dlaczego?
Jak to w Jeżycjadzie bywa, i ta część, z Patrycją jako główną bohaterką, jest po okładki zanurzona w ciekawym kulturowym sosie. Na przykład "Ida sierpniowa" nawiązywała do "Dziwnych losów Jane Eyre" Charlotte Brontë, "Brulion Bebe Be" do "Dziadów" Mickiewicza, a wszystkie niemal tomy trawestowały baśń o Kopciuszku. W "Pulpecji" - to uwspółcześniony mit o bezkompromisowej biegaczce Atlancie; przebijała ona włócznią zalotników nieumiejących jej doścignąć. Aż trafił się niejaki Hippomenes, który ją przechytrzył, rzucając w biegu na ziemię złote jabłka. Ciekawość przeważyła: Atlanta podnosiła jabłka, a przez to przegrała wyścig i musiała oddać rękę zwycięzcy.
Podobnie jest w przypadku pogodnej, pewnej siebie Patrycji, która na brak adoratorów nie może narzekać. Jednak odtrąca jednego po drugim - dystyngowanego Marcelka, nachalnego Wojtka, zarozumiałego Jacunia. Jej serce zdobywa Baltona; dawny uroczy łobuz z "Szóstej klepki" i pociągający zawadiaka z "Noelki" nareszcie awansował do pierwszoplanowej roli. Florian Górski - bo tak naprawdę nazywa się Baltona - jest jedną z najciekawszych męskich postaci w Jeżycjadzie. A jednocześnie bohaterem, któremu Musierowicz zrobiła największą literacką krzywdę. Ale o tym później.
Patrycja w pewnym sensie odstaje od Borejków - kocha swoich bliskich, a jednocześnie marzy o odcięciu pępowiny. Z dystansem patrzy na starsze siostry, które już powychodziły za mąż (przypomnę: "Pulpecja" zaczyna się ślubem Idy, a przed Gabrysią, po cichu wciąż opłakującą wiarołomnego Pyziaka, otwiera się szansa na udany związek z Grzegorzem), ma bowiem inne aspiracje. Chce być kobietą biznesu, nosić żakiety w pepitkę, bluzki koszulowe i szpilki od Diora. Patrycja poszukuje samej siebie - jej cicha wojna z rodzicami, jak wyzna jednej z sióstr, jest właściwie walką o własną tożsamość.
Baltona to człowiek właściwie dla niej stworzony - co przyzna chyba każdy czytelnik. Nonkonformistyczny, niezależny, przebojowy, odrobinkę wulgarny, szybko zdobywa serce dziewczyny (choć ona długo nie chce sobie tego uświadomić). Jedyne, co nie pasuje w tej postaci, to umiłowanie łaciny (ale przecież Bobcio na wstępie musi zjednać sobie Borejków, być rozpoznanym jako "swojak"). Oczywiście czytelnik kibicuje tej parze tym bardziej, że inni adoratorzy Patrycji wzbudzają antypatię. Jest to wielki mankament powieści. Musierowicz oczywiście musi wskazać, kogo można lubić, a kogo nie - tyle że jest w tym nieprzekonująca, a wręcz śmieszna. Nagle okazuje się, że zmanierowany Marcelek jest wariatem nieudolnie uprowadzającym oporną ukochaną. Oczywiście, jakżeby inaczej, oblubienica zostaje odbita w boju przez Prawdziwego Mężczyznę (proszę wybaczyć to określenie pochodzące z jeżycjadowej retoryki) i przegnany w diabły.
Na marginesie dodam, że podobnie sprawa ma się z Pyziakiem, złym duchem poznańskiej sagi, który z tomu na tom okazuje się coraz gorszy i zupełnie niewart świętej Gabrysi (w "Pulpecji" dowiadujemy się, że nie chciał ślubu kościelnego, żeby sobie nie nakładać nieznośnych dodatkowych więzów). Zresztą podobnie jest w przypadku bohaterów, których według Musierowicz lubić należy - Gaba z fajnej dziewczyny w "Pulpecji" przepoczwarza się w niestrawną Matkę Polkę, co to boleje nad tym, że ośmieliła się poświęcić parę myśli samej sobie, zamiast - jak zwykle - zajmować się rodziną.
Patrycja i Florian są bohaterami ciekawymi, z ikrą, niejednoznacznymi pod względem psychologicznym - być może dlatego ich love story przeważnie się broni. Piszę "przeważnie", bo uduchowiona scena nad wodą (właściwie kluczowa dla powieści) jest mdła i nijaka. Nie, nie mówię, że oboje powinni w szale zedrzeć z siebie ubrania i zacząć oddawać się niezwykłym igraszkom godnym Christiana Greya i jego lubej. Jednak buzujące między nimi napięcie erotyczne wygasa nagle wtedy, gdy właśnie miałoby prawo się rozpalić. No, ale jak wiadomo, Borejkówny mają swoje zasady, siebie oddają po ślubie i nawet jeśli to do nich zupełnie nie pasuje (vide: Patrycja czy Laura), zdejmują pas cnoty razem z welonem.
Gdyby ta nieoczekiwana "grzeczność" pełnych temperamentu bohaterów była jedynym mankamentem "Pulpecji", można by stwierdzić, że to w sumie dobra powieść. Niestety, tak nie jest. Wszystko psuje, oczywiście, wiecznie żywy konflikt - co innego pisze Musierowicz, co innego widzi czytelnik. Borejkowie - otwarci, ciepli, w których towarzystwie każdy czuje się dobrze - nie dostrzegają dramatu Patrycji. Więcej: są po prostu na ten dramat ślepi (poza empatyczną Natalią). Nawet Gaba, czuła na problemy każdej istoty żywej, będąca uniwersalnym jeżycjadowym pogotowiem ratunkowym, poda siostrze pomocną dłoń dość późno (gdy Patrycja zdąży już oblać maturę). Słuchając reakcji Borejków na wieść o tym, że Pulpa zawaliła egzaminy, ma się ochotę potrząsnąć nimi i wrzasnąć: "coście robili, kiedy miała problemy? Gdzieście mieli oczy? Rzucaliście te swoje łacińskie sentencje, skandowaliście zgodnym rodzinnym chórem monotonne »Owidiusz«, a ta biedna dziewczyna siedziała obok i się zadręczała!".
Wydaje mi się, że właśnie nachalnie wpychany wszystkim światopogląd Musierowicz często pogrąża Jeżycjadę. To światopogląd, który czytelniczki i bohaterowie muszą dzielić z autorką - jeśli jest inaczej, bohater od razu jest tym złym. I Pulpecja, która chciała zachować niezależność (a z niezależnym Baltoną na pewno by się jej to udało), w końcu wraca na "jedyną właściwą" drogę. Zdaje maturę, bierze przykładny ślub, sprawdza się jako oddana żona i matka. Tak, Musierowicz odbiera Patrycji wszelkie barwy, literacko kastruje też Floriana, stawiając go obok bezbarwnego Grzegorza Stryby czy Marka Pałysa. Może oddam tu głos Tomaszowi Piątkowi:
"Najsmutniejszą rzeczą jest chyba ewolucja Florka Baltony i jego żony Patrycji. Na początku lat 90. [czyli w »Pulpecji«] licealista Florek, miłośnik filmów Jarmuscha, założył własną »kwiaciarnię rockową« i było to sympatyczne: jego prywatny biznes wnosił ożywienie do postkomunistycznej szarzyzny. Teraz Florek jest właścicielem sporej, zupełnie nie-rockowej firmy, szacownym badylarzo-kwiaciarzem – i w związku z tym zgłupiał zupełnie. Zapuścił wąsy (czemu?!) i zachwyca się wojami Mieszka I czy też Bolesława Chrobrego (czemu?!). (...) Jeszcze gorzej powiodło się jego żonie, Patrycji. Z niezależnej i odważnej dziewczyny stała się tępą, tłustą i kompletnie nijaką krową"[1].
Jeszcze gorzej niż propagowanie konkretnego modelu życia wypadają jednoznaczne odautorskie komentarze - może się od nich włos na głowie zjeżyć. Poniżej morał wieńczący ślub Idy, którą podczas uroczystości nie raz (a nawet powiedziałbym: zbyt wiele razy) ratował z rozmaitych opresji Marek Pałys, przykład Prawdziwego Mężczyzny:
"W trudnej sytuacji życiowej nie masz lepszego sposobu na znalezienie ratunku, niż zwrócić się do Prawdziwego Mężczyzny w tonacji zbolałego kurczątka. Szczebiotliwe i żałosne dźwięki pobudzają natychmiast odruch opiekuńczy będący, jak wiadomo, najpiękniejszą z cech charakteru Prawdziwego Mężczyzny. Odruch ten, w połączeniu z naturalnym pragnieniem dominacji, oraz instynktem łowieckim (tym motorem, bądź co bądź, postępu) może zdziałać cuda"[2].
Aż strach, że coś takiego mogą czytać współczesne nastolatki, prawda? Bo co w istocie mówi Musierowicz? "Czytelniczko, bądź żałosnym kurczaczkiem, rób z siebie słodką, niezaradną idiotkę, a na pewno złapiesz na lep swego czaru Prawdziwego Mężczyznę, czyli silnego, dominującego i władczego, ale opiekuńczego - bo tylko taki jest przecież Prawdziwy, pamiętaj, reszta to jedynie marne podróby". Może mi ktoś zarzucić, że przesadzam, ale czy tak jest rzeczywiście? Dobrze pamiętam komentarz jednej z biblionetkowiczek pod czytatką dotyczącą "McDusi", z którego wynikało, że Ignacy Grzegorz to taki nie za bardzo chłopak, bo ośmiela się pisać wiersze, a brutalny Józinek jest prawdziwie męski.
Nie, "Pulpecja" nie jest dobrą powieścią, choć nie brakuje w niej świetnie napisanych scen, wyrazistych bohaterów czy bogatego kontekstu kulturowego. Nie wiem, czy polecić tę książkę - wszak po jej lekturze zarezerwowany dla Jeżycjady entuzjazm może zamienić się w złość.
Zdecydujcie sami.
---
[1] Tomasz Piątek, "McDuszno", internetowe wydanie "Krytyki Politycznej" 18.01.2013, dostęp 24.02.2014.
[2] Małgorzata Musierowicz, "Pulpecja", wyd. Akapit Press, 2001, s. 29.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.