Dodany: 21.02.2014 17:23|Autor: Lykos

Zagadka może nierozwiązana, ale książka ciekawa


UFO, Atlantyda, yeti… Słowa, które wywołują niechęć i lekceważenie u tzw. normalnego wykształconego człowieka. A gdy w dodatku autor w tytule twierdzi, że rozwiązał zagadkę Atlantydy, wyrobiony czytelnik ma prawo doznać co najmniej skoku ciśnienia. Aż czuję potrzebę usprawiedliwienia się, że w ogóle sięgnąłem po taką książkę.

A sięgnąłem po nią dlatego, że spodziewałem się znaleźć w niej sporo informacji na temat kultury egejskiej, którą się szczególnie interesuję. Intuicja mnie nie zawiodła. Tyle tylko, że tytuł spowodował wzmożoną czujność nastawioną na filtrowanie wiadomości przekazywanych przez Menziesa i ich sprawdzanie. Przy okazji uznałem, że „Atlantyda odnaleziona” jest jednak pozycją na tyle ważną, że warto ją omówić.

Teza autora (myślę, że mogę ją zdradzić na początku niniejszego opracowania – potencjalnych czytelników w tym wypadku na pewno to nie zniechęci) jest następująca: Atlantyda to nic innego, jak wielkie, prawie ogólnoświatowe imperium kierowane z Krety lub raczej z Thery, kontrolujące w III, a zwłaszcza w II tysiącleciu przed Chrystusem wydobycie rud, otrzymywanie z nich metali i ich światową dystrybucję. Przy okazji – także obrót innymi dobrami, np. bałtyckim bursztynem. Książka napisana jest bardzo sugestywnie, gawędziarskim stylem, z elementami reportażu z egzotycznych zakątków globu i jest dobrze udokumentowana wynikami badań archeologicznych, chemicznych, astronomicznych, genetycznych oraz z dziedziny historii sztuki.

Według Menziesa znakiem rozpoznawczym miejsc należących do imperium minojskiego jest obecność kręgów megalitycznych, z których najbardziej znany znajduje się w angielskim Stonehenge. Są one rozsiane od południowego Egiptu po Hebrydy Zewnętrzne i od indyjskiej Kerali, przez Europę, po centrum Ameryki Północnej. Pomocnicze kryteria to: obecność narzędzi brązowych lub miedzianych w stylu minojskim, różnych nietypowych artefaktów, które można wiązać z handlem kreteńskim, a także występowanie w genotypie ludzi mieszkających teraz w danych rejonach oraz w szczątkach wydobytych z grobów przez archeologów haplogrupy X2, dość rzadkiej dzisiaj w ludzkich populacjach. Haplogrupa ta wywodzi się z Bliskiego Wschodu lub Kaukazu, największą częstotliwość notuje się współcześnie wśród libańskich Druzów (15%) oraz niektórych ludów kaukaskich (4–5%)[1] (nawiasem mówiąc, w Polsce ok. 1,9% mieszkańców ma haplogrupę X2). Menzies twierdzi, że Minojczycy rozsiali tę haplogrupę w Hiszpanii, w tych rejonach Brytanii, gdzie można napotkać ich wpływy, zwłaszcza na stosunkowo izolowanych Hebrydach i Orkadach, oraz wśród niektórych ludów mieszkających nad Jeziorem Górnym (np. Odżibwejów).

Użytkownicy Biblionetki, którzy zapoznali się z moimi recenzjami „Egipcjanina Sinuhe” Miki Waltariego czy „Cztery tysiące lat temu” Geoffreya Bibby'ego, być może pamiętają, że jestem zwolennikiem poglądu, iż już w II tysiącleciu znaczna część świata stanowiła w miarę jednolitą megacywilizację. Tezy Menziesa powinny więc być mi bliskie. Ale moja wiedza została ukształtowana przez ponad sto książek na temat II tysiąclecia i trudno mi przyjąć nieortodoksyjne poglądy Menzisa bez wewnętrznych rozterek. Łatwo zgadzam się na tę część jego rozważań, która jest spójna z wiadomościami, jakie napotkałem u innych autorów, np. nie mam oporów, żeby zaakceptować zasięg handlu kreteńskiego na całym obszarze śródziemnomorskim, na zachodnim wybrzeżu Europy (nawet po Bałtyk), w Brytanii. Jednak minojski charakter fresków w egipskim Tell el-Dabaa (Awaris, Peru-nefer, Pi-Ramzes), nawet jeśli prawdziwy, niekoniecznie upoważnia Menziesa do twierdzenia, że Awaris było ważną bazą na drodze ekspansji kreteńskiej przez staroegipski „Kanał Sueski” ku Morzu Czerwonemu, Oceanowi Indyjskiemu i południowym Indiom. Zgodnie z moją dotychczasową wiedzą, Awaris było stolicą Egiptu za czasów Hyksosów (i później za Ramzesa II), co trudno mi pogodzić z daleko idącymi koncesjami dla obcych kupców i rezydentów, jakie sugeruje autor „Atlantydy odnalezionej”.

Kluczowe dla obrazu świata w II tysiącleciu według Menziesa jest zagadnienie ewentualnej regularnej żeglugi transatlantyckiej i stosunkowo masowego importu miedzi znad Wielkich Jezior północnoamerykańskich do świata śródziemnomorskiego. Punktem wyjścia dla rozważań autora jest analiza kilku spośród sztab miedzi znalezionych we wraku statku, który zatonął w końcu XIV wieku p.n.Chr. koło przylądka Uluburun w dzisiejszej południowo-zachodniej Turcji. Są one prawie pozbawione domieszek innych metali. Zdaniem Menziesa tak czysta miedź może pochodzić tylko z jednego miejsca na Ziemi: z rejonu Jeziora Górnego na dzisiejszym pograniczu USA i Kanady. Znaleziono tam ślady działalności górniczej z III i II tysiąclecia przed n. Chr., a ilość metalu wydobytego ze znanych nam kopalń szacuje się na 1,4 do 23 tys. ton. Wszystkie przedmioty miedziane znalezione dotychczas w Ameryce Północnej stanowią w najlepszym wypadku ok. 1% tej ilości. Reszta musiała się gdzieś podziać. Zdaniem autora „Atlantydy odnalezionej” – trafiła do świata śródziemnomorskiego.

Menzies zastanawia się, czy podróż transatlantycka była w ogóle możliwa w II tysiącleciu. Według niego zbadanie stosunkowo dobrze zachowanego wraku Uluburun unaoczniło nam, że Minojczycy (autor uważa wrak za minojski; wśród specjalistów toczą się spory – wielu sądzi, że statek mógł być syryjski lub cypryjski) dysponowali solidnie zbudowanymi statkami. Mamy obecnie także przedstawienie floty minojskiej znalezione w czasie wykopalisk w Akrotiri na Therze (Santorynie). Wśród ukazanych tam okrętów zdarzają się dość spore, których ładowność Menzies ocenia na około 50 ton. Uważa on, że takie statki mogły z łatwością pokonać Atlantyk (skoro pokonywały Zatokę Biskajską, która stanowi akwen o większej trudności nautycznej). Gavin Menzies jest emerytowanym oficerem Royal Navy i na jego wiedzy żeglarskiej można, moim zdaniem, polegać. Jeśli chodzi o nawigację, Minojczycy z pewnością potrafili określać szerokość geograficzną i oceniać strony świata za pomocą słońca i gwiazd. System kamiennych kręgów umożliwiał stosunkowo precyzyjne obserwacje astronomiczne. Menzies uważa nawet, że Kreteńczycy umieli wyznaczać długość geograficzną. W czasach nowożytnych, od końca XVIII wieku, służyły do tego precyzyjne chronometry, przedtem bywały z tym trudności. W starożytności można było je obejść, według autora, w ten sposób, że należało mieć tablice wschodów gwiazd w momencie zachodu słońca dla jakiegoś konkretnego miejsca na każdy dzień – czy raczej noc – w cyklu czteroletnim (wiemy, że takie tablice sporządzili Babilończycy; możemy sobie wyobrazić, że Minojczycy mieli kopię takich tablic lub sporządzili swoje własne, np. dla Knossos czy któregoś z portów kreteńskich lub dla Thery). Wiemy też, że Kreteńczycy posługiwali się systemem liczbowym, który umożliwiał zapis takich tablic. Stosunkowo łatwo można się było nimi posłużyć, gdy obserwator, np. nawigator statku, znajdował się na tej samej szerokości geograficznej co miejsce, dla którego opracowano tablice; wtedy wystarczało wiedzieć, jaka odległość kątowa na niebie dzieli gwiazdę wschodzącą np. w Babilonie i gwiazdę wschodzącą na południku, na którym znajdował się statek. Dane takie również można było zawrzeć w tablicach.

Jednak nawet gdyby Minojczycy nie umieli określać długości geograficznej, mogli w przybliżeniu zliczać przebytą drogę i dzięki znajomości obranego kursu z grubsza orientować się w swoim położeniu na oceanie. Postępowali tak wielcy odkrywcy na przełomie wieków XV i XVI po Chr. i nie przeszkadzało im to w dotarciu do celu i w powrocie do domu.

Podczas podróży Kreteńczycy zapewne korzystali z Prądu Kanaryjskiego, a następnie z Prądem Północnorównikowym dostawali się na Antyle. Stamtąd mogli badać rejon Morza Karaibskiego i Zatoki Meksykańskiej, a także dotrzeć do ujścia Missisipi i tam zetknąć się z handlem miedzią oraz dowiedzieć się, że wydobywa się ją daleko na północy, ale da się dopłynąć tam wielką rzeką łączącą się wówczas z systemem Wielkich Jezior, które miały poziom wyższy niż obecnie i odprowadzały część wód ku Missisipi. Po zaopatrzeniu się w metal drogą kupna lub – potem – zapewne w wyniku zorganizowania własnego wydobycia, mogli wrócić z prądem rzeki do Zatoki Meksykańskiej, a stamtąd wzdłuż wybrzeża atlantyckiego z Prądem Zatokowym w pobliże Nowej Fundlandii, potem zaś – przez ocean na Hebrydy i dalej wzdłuż Brytanii ku wybrzeżom europejskim do Cieśniny Gibraltarskiej i wzdłuż wybrzeży afrykańskich z powrotem na Kretę lub Therę. Podróż taka trwała kilka lat, ale musiała się opłacać – miedź była poszukiwanym towarem we wschodniej części Morza Śródziemnego.

Cały ten system uległ destrukcji w wyniku katastrofalnego wybuchu wulkanu na Therze około roku 1450[2]. Towarzyszące mu tsunami zniszczyło porty północnej Krety i większość floty, a opady popiołu wulkanicznego spowodowały upadek rolnictwa kreteńskiego i zatrucie wody pitnej. Według Menziesa zgadza się to z grubsza z opisem zagłady Atlantydy u Platona. Po pewnym czasie resztki imperium przejęli Mykeńczycy, ale gdy także ich władza się załamała, rozsypał się cały system handlu światowego.

Myślę, że w dyskusji nad książką należy rozpatrzyć dwa zagadnienia: czy Menzies rzeczywiście rozwiązał zagadkę Atlantydy oraz czy rzeczywiście istniał w II tysiącleciu p.n.Chr. handel ogólnoświatowy i jeżeli tak – czy był on zarządzany przez imperium kreteńskie.

Odpowiedź na pierwsze pytanie jest prosta: nie rozwiązał, bo zagadka jest, moim zdaniem, nierozwiązywalna. W każdym razie mnie nie przekonał. I wzbudził podejrzenie, że czasami manipuluje tekstem Platona tak, żeby lepiej pasował do jego tezy. Natomiast trzeba przyznać, że jego propozycja należy do rozsądniejszych w literaturze przedmiotu, a przy okazji zdołał w atrakcyjny sposób przekazać sporą porcję wiedzy o ciekawym i większości wykształconych ludzi mało znanym okresie w dziejach ludzkości. Zastanawiam się nawet, czy nie to było jego głównym celem, a odwoływanie się do legendy Atlantydy nie posłużyło tylko jako chwyt marketingowy przyciągający większe zastępy czytelników.

Jeśli chodzi o drugie zagadnienie, zgadzam się, że zasięg cywilizacji, wewnątrz której rozprzestrzeniały się towary, był w II tysiącleciu znacznie większy, niż można sobie to wyobrazić po zapoznaniu się z programem europejskiej czy amerykańskiej szkoły średniej. Na pewno handel kreteński obejmował wszystkie wybrzeża Morza Śródziemnego, zapewne także – większość Europy. Mam wątpliwości, czy statki kreteńskie pływały po Oceanie Indyjskim i docierały do Indii, aczkolwiek towary południowoazjatyckie z pewnością trafiały nad Morze Śródziemne – może drogą pośrednią, może wieloetapowo, może przy udziale statków egipskich, które żeglowały przecież do zagadkowego Puntu, mogły więc hipotetycznie przywozić towary także z Indii, chociaż gdyby tak było, władcy egipscy pewnie by się tym pochwalili.

Zupełnie inaczej wygląda kwestia żeglugi transatlantyckiej. Z istnienia techniczno-organizacyjnej możliwości podróży przez ocean bynajmniej nie wynika, że takie rejsy się odbywały. Obecne możliwości analizy chemicznej nie pozwalają jednoznacznie potwierdzić, że część miedzi transportowanej przez statek, który zatonął koło przylądka Uluburun, pochodzi znad Jeziora Górnego, co zresztą przyznał sam Menzies. Również porównanie przedmiotów metalowych znalezionych nad Wielkimi Jeziorami z ich odpowiednikami z rejonu śródziemnomorskiego nie przekonuje mnie o ich daleko idącym podobieństwie, np. figurka zinterpretowana przez Menziesa jako ciężarek ma widoczną dziurkę, jest więc raczej zawieszką. Rozpowszechnienie haplogrupy X2 u Odżibwejów wymaga pewnej dyskusji. Na kontynencie azjatyckim, poza jego zachodnimi krańcami, nie stwierdzono dotychczas istnienia populacji z tą haplogrupą, więc przypuszczenie, że dostała się ona do centralnych rejonów Ameryki Północnej wraz z żeglarzami kreteńskimi, jest bardzo nęcące. Ale widzę tu dwie trudności: po pierwsze – haplogrupa X2 odnosi się do DNA mitochondrialnego, a więc dziedziczy się ją wyłącznie w linii żeńskiej. Kreteńczycy musieliby płynąć nad Jezioro Górne wraz z kobietami – co można sobie wyobrazić, ale jest to mało prawdopodobne. Przedsięwzięcie takie było bardzo niebezpieczne i wyczerpujące. Mimo że ustrój kreteński miał wiele cech matriarchatu, gender jeszcze nie był znany i kilkuletni trudny rejs należał do zadań męskich. Po drugie – Odżibwejowie prawdopodobnie mieszkali pierwotnie nad Zatoką Hudsona[3], dopiero w czasach obecności Francuzów w Kanadzie przenieśli się nad Jezioro Górne. Domieszkę haplogrupy X2 w ich genotypie można ewentualnie wiązać z europejskimi kobietami z czasów nowożytnych. Można też sobie wyobrazić, że jakaś izolowana grupa przyniosła ze sobą taki genotyp przez obszar dzisiejszej Cieśniny Beringa w czasach głęboko prehistorycznych, chociaż takie przypuszczenie wydaje się mało prawdopodobne. Tablice nawigacyjne, o ile istniały, nie mogły być gliniane (jak oryginały babilońskie czy znane nam dokumenty minojskie), bo ważyłyby tyle, że nie starczyłoby miejsca na ładunek użyteczny. Wrak Uluburun zawierał dwustronicową „książeczkę” drewnianą, której strony prawdopodobnie były pokryte woskiem. Żeglarze zapewne posługiwali się więc pismem, ale taka „książeczka” nie pomieściłaby obszernych tablic obejmujących dane astronomiczne dla 1461 nocy czteroletniego cyklu. Można sobie wyobrazić je na kilku zwojach papirusowych – pismo linearne A pozwalało na pisanie nie tylko na glinie, na papirusie zapewne używać go było łatwiej. Kłopot w tym, że jak dotychczas nikt nie znalazł papirusów zapisanych pismem kreteńskim.

Mimo że nieufnie odnoszę się do dowodów Menziesa, zastanawia mnie jednak, co się stało z miedzią znad Wielkich Jezior. Może jednak autor „Atlantydy odnalezionej” ma rację? Może pierwsze podróże transatlantyckie odbyły się w III albo II tysiącleciu p.n.Chr.?

W roku 1966 prof. Andrzej Wierciński prowadził badania antropologiczne nad dawnymi ludami Meksyku. M.in. odkrył, że wśród Olmeków, ludu, który wytworzył najstarszą z wielkich kultur amerykańskich, można wyróżnić domieszkę rasy białej (w odmianie armenoidalnej) oraz domieszkę rasy czarnej (ekwatorialnej). Co ciekawe, wśród szczątków przedstawionych mu do badań znalazł dość dużą grupę mieszańców czarno-białych – było ich w każdym razie więcej, niż mieszańców czarno-żółtych czy biało-żółtych. Myślę, że większość wykształconych ludzi zetknęła się z rzeźbami olmeckimi przedstawiającymi olbrzymie głowy z wyraźnymi cechami negroidalnymi. Według Wiercińskiego domieszkę rasy ekwatorialnej i armenoidalnej można tłumaczyć migracjami przedstawicieli kultur megalitycznych z Europy południowej i zachodniej lub z Afryki północno-zachodniej, zwłaszcza może z terenów obecnej południowej Hiszpanii, gdzie dochodziło do mieszania się tych ras[4]. Wierciński uważa, że jeżeli doszło do kontaktów Starego Świata z Ameryką, najdogodniejszym do tego okresem były lata 1650-1300[5]. Być może badania genetyczne potwierdziłyby dzisiaj tezy polskiego antropologa. Menzies najwyraźniej nie zna jego prac.

Podsumowując – nie sądzę, żeby Menziesowi udało się rzeczywiście rozwiązać zagadkę Atlantydy, lecz mimo to warto jego książkę przeczytać i trochę się nad nią zadumać.


---
[1] Za: Eupedia: european_mtdna_haplogroups_frequency
[2] Data wybuchu wulkanu na Therze jest sporna. Większość archeologów umieszcza go około roku 1450 na podstawie przedmiotów egipskich znalezionych na Krecie i na Cykladach i egejskich w Egipcie. Przedstawiciele nauk przyrodniczych cofają to wydarzenie na XVII wiek. Menzies opowiada się za tradycyjną datą (a może nie zna późniejszych badań nad chronologią wybuchu?).
[3] Za: Wikipedia, hasło: Odżibwejowie.
[4] Patrz: Jacek Machowski, „Odkrywcy Ameryki”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1973, str. 23-24.
[5] Patrz: tamże, str. 28.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1483
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: