O tym, jak Erika na klawiszach plumkała
Wieść gminna niesie, że "Pianistka" jest jedyną książką Jelinek o cechach autobiograficznych. Informacja ta już po jej lekturze może sprawić, że zaintrygowany czytelnik uniesie brew, a następnie zapyta sam siebie, które fragmenty powieści były inspirowane rzeczywistymi wydarzeniami. I z nadzieją trzyma się teorii, że nie chodzi wyłącznie o muzyczne wykształcenie bohaterki/autorki, bo to byłoby rozczarowujące. Trapiony ciekawością, mógłby przeprowadzić prywatne śledztwo, drążyć temat na tyle długo, aż ukazałby się pełny obraz prawdy. Będę przez chwilę zdziadziały i zapytam: po co? Czy nie lepiej pohamować niezdrową ciekawość, skupić się na powieści, a prywatne życie autorki zostawić tam, gdzie leży? Czy nie lepiej zainteresować się tym, jak dzisiaj czują się najbliżsi: czy mają ochotę na coś słodkiego, czy nie zimno im w stopy, czy są śpiący, czy wręcz przeciwnie i mają ochotę na figle? Pewnie, że lepiej! I można śmiało założyć, że bliscy, w przeciwieństwie do pani Jelinek, okażą wdzięczność za to zainteresowanie. Trzeba jednocześnie przyznać, że "Pianistka" zawiera kilka mocno frapujących wątków i zdarzeń, które skutecznie potrafią skoncentrować na sobie uwagę czytelnika, a nawet pobudzić w nim niezdrową fascynację z gatunku "to niesmaczne i okrutne, ale nie mogę od tego oderwać oczu".
Najpierw rzućmy nieco światła na scenę i obnażmy bohaterów dramatu. Panie przodem.
Erika Kohut to dobijająca czterdziestki nauczycielka gry na pianinie. Średnio atrakcyjna, lubi kupować sukienki, których nigdy nie nakłada, bawić się ostrymi przedmiotami i buszować po krzakach, podpatrując z ukrycia anonimowe pary kopulujące na trawniku. W domu czeka na nią jej matka, druga postać powieści, którą koniecznie trzeba odnotować. Stara pani Kohut całe życie pilnie strzegła córki, a teraz - kiedy ta jest w zasadzie jedynym, co jej zostało - strzeże jej tym bardziej niezłomnie, niczym Cerber bram świata zmarłych (w którego kierunku stara Kohut niechybnie z pewnością zmierza). Wszak jej córka musi ćwiczyć i w niedługim czasie stać się sławną w całej Europie pianistką. Zagrożenie pojawia się w postaci Waltera Klemmera, młodego ucznia Eriki, który - jak to z uczniami bywa - podkochuje się w swojej nauczycielce: jej dojrzałości, chłodnym profesjonalizmie i pozornej, kuszącej niedostępności. I to wszyscy, więcej bohaterów nie ma, bo u Jelinek najwyraźniej ich nie potrzeba. Pod tym względem jest nader kameralnie, ale czytelnik w trakcie lektury niekoniecznie to dostrzeże (ja zauważyłem dopiero teraz), a już z pewnością nie powinien tego uznawać za wadę.
Mamy więc pewnego rodzaju trójkąt miłosny, którego dwa wierzchołki są w pełni zdecydowane co do swoich celów - zarówno matka, jak i Walter pragną Eriki wyłącznie dla siebie. A Erika? Cóż, ona jest spektakularnie rozdarta wewnętrznie i to jej niezwykle wyraziste relacje z dwoma pozostałymi wierzchołkami są główną siłą napędową powieści. Można odnieść wrażenie, że z matką łączy ją coś w rodzaju odtworzonej pępowiny, choć gdyby się głębiej zastanowić, to chyba niecelne porównanie. Charakter tej upośledzonej więzi przypomina układ między pasożytem i nosicielem czy uzależnionym i jego używką, jednocześnie trudno jednoznacznie rozdzielić te role między obie panie. Warto natomiast obserwować, w jaką furię wpada matka, gdy córka spóźnia się do domu: jak się szarpią w przedpokoju, wydrapują sobie wzajemnie oczy (jednak w miarę możliwości w ciszy, bo sąsiedzi już śpią), by następnie zgodnie ułożyć się we wspólnym łóżku. Przywiązanie, lęk przed dłuższym i niezaplanowanym rozstaniem, potrzeba kontroli, zazdrość, zaborczość, złość, nienawiść - to lista cech i uczuć, spośród których z pewnością nie wszystkie pasują do przeciętnego związku matki z córką i nie wszystkie są tam mile widziane. A jednak u Jelinek są one fundamentalne.
Sielankę rodzinną przerywa Walter Klemmer i jego mokre myśli na temat Eriki. Uczucia, którymi darzy nauczycielkę z grubsza można określić jako tradycyjne. Lubi patrzeć na plecy Eriki, gdy ta gra na pianinie, podnieca go ona, pożąda jej, może być nawet tu i teraz, na tym pianinie. Romantyczny nastrój burzy mimowolna nutka litości, bo choć Walter chwilami dochodzi do wniosku, że Erika jest już w sumie stara, a jego stać na młodszą, to jednak gotowy jest się poświęcić i dopuścić pannę Kohut do swojego młodego, wysportowanego ciała - taki z niego bohater, rycerz na białym koniu normalnie. Jej schlebia fakt, że Klemmer wodzi za nią lubieżnie spojrzeniem, jednak nie daje mu satysfakcji i nie pozwala mu się do siebie zbliżyć, a zimnem uczuć tuszuje wewnętrzny lęk przed własną seksualnością. Relacja potencjalnych kochanków, początkowo mdła i nieciekawa, oparta przede wszystkim na wzajemnym i noszącym znamiona romantyzmu śledzeniu się wzrokiem, znacznie nabiera rumieńców w trakcie jednej ze scen w publicznej toalecie, kiedy Erika traci na moment kontrolę nad sytuacją, sobą i Klemmerem. Dzięki metaforycznej krótkiej smyczy oraz pewnemu chwytowi sprowadza na ziemię gorliwego kochanka, przy czym hamuje jego zapędy z wprawą, która młodzieńca zaskakuje, a nawet nieco upokarza. Dalej jest jeszcze ciekawiej, może nawet zdumiewająco, niektórzy powiedzą też, że niesmacznie i okrutnie. Trudno odmówić im racji, bo choćby przebieg i finał igraszek w schowku na miotły dalece odbiegają od tego, jakie kochankowie sobie wymarzyli. Pomijając już, że sam wybór miejsca dobrze nie wróżył. To się nazywa trudna miłość.
Musicie zrozumieć: kusi mnie, by nakreślić kilka fragmentów, szerzej pokazać przebieg i zwroty tej znajomości czy też zanotować parę spostrzeżeń, ale to wszystko zdradzałoby zbyt wiele i z automatu obniżyłoby wartość powieści oraz jej potencjał w zaskakiwaniu czytelnika. A może ktoś jednak zamierza po nią sięgnąć.
"Erika nie ma takiej potrzeby ani okazji, żeby sama się pieścić. Matka śpi obok w łóżku i uważa na ręce Eriki. Te ręce mają ćwiczyć, nie mogą śmigać jak mrówki pod kołdrę i dobierać się tam do słoika z konfiturami"*.
Co rzuca się w oczy w prozie Jelinek, to istny festiwal metafor. Kwiecistych, poetycznych, ale też dosadnych, wulgarnych i zabawnych w ten gorzki sposób. Udanie komponują się one z ostrą i bezpośrednią treścią, bo autorka raczej nie sięga po półśrodki, niektórych czytelników język i pewne wątki tej powieści mogą więc zniechęcić. Ale to dobra stylistyka (z moimi ulubionymi, nieoznaczonymi i wtopionymi w tekst dialogami à la Cormac McCarthy), iście hipnotyczna, pozwalająca wejść w trans i chłonąć historię wręcz podświadomie, nawet te bezwstydne fragmenty. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć: to nie jest ciepła i przytulna powieść. Wiele w "Pianistce" negatywnych uczuć, które rozprzestrzeniają się w zastraszającym tempie i zachłannie pożerają treść książki. Spirala pogardy i zaborczości zatacza coraz szersze kręgi, a kolejne czyny i wybryki Eriki, stojące przecież w sprzeczności z jej uczuciami, skutecznie dezorientują czytelnika i doprowadzają do sytuacji, że drapie się on w głowę i zastanawia, czego bohaterka właściwie chce. To powieść o tym, jak w wyrachowany sposób krzywdzić i upokarzać bliskich, nawet tych, wobec których żywimy ciepłe uczucia. Powieść o braku empatii i zrozumienia, niezaspokojonych potrzebach i intymnych scenach w mało higienicznych miejscach. Tak oto - rzutem na taśmę i kilkoma ostatnimi, kluczowymi słowami - przekonałem niezdecydowanych do lektury.
---
* Elfriede Jelinek, "Pianistka", przeł. Ryszard Turczyn, wyd. W.A.B., 2012, str. 67.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.