Dodany: 09.03.2009 21:07|Autor: Agis
Sprężyna wydarzeń
O „Sprężynie” mogę pisać tylko z pozycji wiernej i wielkiej miłośniczki całej serii „Jeżycjada”. Nie tyle bezkrytycznej, co akceptującej. Ta perspektywa ma tę głównie wadę, że nie jestem w stanie orzec, czy książkę można czytać jaką samodzielną całość i czy zainteresuje czytelnika, który do tej pory z Borejkami nie miał do czynienia. Ja, jako stały bywalec ich ciepłej i rodzinnej kuchni, otrzymałam od tej książki wszystko, czego oczekiwać można od jeżyckiego cyklu. Beczkę śmiechu i plasterek na rany, rozbawiony uśmiech i łzy wzruszenia.
„Sprężyna” to osiemnasta już część sagi. Tak długo zapowiadana i oczekiwana, że Łusia Pałys, zdobiąca jej okładkę, zdążyła solidnie podrosnąć i trzeba było namalować ją po raz drugi. Chociaż, jeśli o mnie chodzi, to jestem zwolenniczką tej pierwszej twarzy, figlarnej, przyjemnie dziecięcej i pogodnej (teraz zobaczyć ją można chyba już tylko na blogach fanów Małgorzaty Musierowicz). Chociaż z reguły postać zdobiąca okładkę była główną bohaterką powieściowych wydarzeń, tym razem nie do końca tak się dzieje. Łusia marzy o tym, by zostać „sprężyną wydarzeń”, a taki pomysł fabularny sprawia, że mamy możliwość pobycia z wieloma starymi bohaterami cyklu. Rodziny Górskich, Strybów, Pałysów i profesor Dmuchawiec to stałe elementy sprężynowego krajobrazu. A główny wątek miłosny dotyczy Laury Pyziak, która już nie chce być nazywana Tygryskiem.
Musierowicz nie pisze tak, jak jest. Pisze trochę tak, jak mogłoby być. I zdaje się, że to rodzi nieporozumienia i głosy czytelników zastanawiających się, czy jakieś wydarzenie jest możliwe czy niemożliwe, prawdopodobne czy nieprawdopodobne. Ja prawdopodobieństwa od tych książek nie wymagam. W pełni akceptuję ich baśniowy realizm, za niego najbardziej je cenię. Niepotrzebna mi nawet konsekwencja w budowaniu literackiego świata i jego bohaterów. Rozumiem, że autorka czasem musi od niej odstąpić, aby uwypuklić ich baśniowy charakter. To dlatego w „Czarnej polewce” cała rodzina Borejków swoje oszczędności (których teoretycznie nie powinna aż tyle mieć, chyba że zaocznie zdobyła wygraną w totalizatorze sportowym) gotowa jest przeznaczyć na mieszkanie dla Pyzy, Fryderyka i małej Mili. Ta scena była potrzebna dla zobrazowania idei zjednoczenia rodziny i udzielania sobie wzajemnie wsparcia. Ja takie rzeczy rozumiem bardziej symbolicznie niż praktycznie. W „Sprężynie” też są sceny bardziej ze świata marzeń i pobożnych życzeń niż z naszej rzeczywistości. Pewnie trochę taka jest jedna z moich ulubionych scen, rozmowa dziadka i wnuczki:
„Ale rzeczywiście ostatnio mówili, że dziwaczysz i zrzędzisz, bo się po prostu starzejesz…
— Tak mówili? — rzekł dziadek z przykrością.
— Tak. I że dlatego trzeba cię jeszcze mocniej kochać.
— Tak mówili…?!
— Tak. I że to teraz właśnie najbardziej potrzebujesz kochania, a nie jak byłeś młody i piękny”*.
O takiej rozmowie pewnie marzą rzesze staruszków spędzających dnie przy telefonie lub w oknie, tych z wiersza Juliana Tuwima o umarłej nadziei, i tych z wiersza Anny Świrszczyńskiej, co to zapomnieli, jak byli źli, ale wiedzą, że im zimno. A może dzięki tej książce chociaż jedna osoba więcej je usłyszy?
Nieocenione są zasługi autorki dla kultury wyższej! Rzesze czytelniczek już rzuciło się słuchać Mozarta, czytać sonety (a kto wie, może również je pisać?), wypożyczać „Proroka”, „Kłopot z istnieniem” i powieści Zambrzyckiego. W powieści widoczna jest również nobilitacja zawodu polonisty.
Ujmuje mnie zaprezentowana w książce koncepcja sztuki nie dla samej sztuki. Warto żyć z nią w bliskiej zażyłości, bo sztuka oswaja lęki i wycisza wewnętrznie (Ignaś na biwaku), pomaga odkryć najprawdziwszą, choć głęboko skrywaną część własnej osoby (Laura) i odnajdować tych, z którymi łączy nas duchowa bliźniaczość (znowu Laura, tym razem w parze z Adamem).
A scenki humorystyczne? Jestem przekonana, że Łusia usprawiedliwiająca przed dziadkiem i „Naszpanem Polonistą” Laurę, której się nie chce wyjść z pokoju z powodu całkowitego rozebrania, oraz scenka z kółka polonistycznego, z sonetem Łusi w roli głównej, to godne następczynie Bobcia i jego myszy oraz Bernarda z bluzeczką podtrzymywaną w piersiach gumką!
Przyznam, że odkąd wyrosłam z wieku nastoletniego, nie pociągają mnie sceny miłosne. Zazwyczaj ziewam w kinie podczas miłosnych zabiegów kochanków, ironicznym okiem obserwuję te wszystkie: „tylko ty” i „na zawsze” oraz „na tę chwilę czekałem całe życie”. A jednak gdy czytam o rodzącej się miłości u Musierowicz, zazwyczaj ogarnia mnie wzruszenie i odrobina żalu za tym, że pierwsze miłosne uniesienia już za mną. Może dlatego, że jej bohaterowie nie są przedstawicielami i wyrazicielami kultury masowej, wiadomo, że ich uczucie to nie jest chwilowa fascynacja zewnętrzną powłoką partnera/partnerki, lecz porozumienie na głębszym poziomie dwojga zazwyczaj uczciwych i mądrych ludzi.
Jednym słowem, naprawdę warto zajrzeć do „Sprężyny”, bo to bardzo udana część cyklu. Niestety, jak zwykle lektura była zbyt krótka, a czas oczekiwania na kolejną część zbyt długi.
---
* Małgorzata Musierowicz, „Sprężyna”, wyd. Akapit Press, Łódź 2008, s. 14.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.