Dodany: 02.03.2009 12:27|Autor: Agnimic

KSIĄŻKI PRZECZYTANE, CZ. 3 (2009 ROK)


1*Giuseppe Pontiggia, Urodzeni dwa razy (Pontiggia Giuseppe), (+3)
Książka mnie nie zachwyciła, może dlatego, że bardziej spodziewałam się opisu świata z perspektywy niepełnosprawnego niż pokazanego przez pryzmat rodzica, wychowującego chorego syna. Sposób opowiadaniania nie pozwalił mi wczuć się w historię. Plus za zakończenie, pokazujące, że można (i należy, choć zajmuje to mnóstwo czasu, niekiedy większość życia) znaleźć w sobie siłę - tak jak to zrobił ojciec Paola - żeby umożliwić niepełnosprawneumu dziecku ponowne narodziny, jako integralnej, czującej i myślącej jednostki, żyjącej w swoim indywidualnym rytmie.

2*Herta Muller, Niziny (Müller Herta), (-4)
Trudno mi było wystawić ocenę - wahała się pomiędzy +3/-4. Ostatecznie wystawiłąm taką j/w.
Rzeczywistość wioski poznajemy oczami kilkuletniej dziewczynki. Spostrzega świat obrazami, obrazami opowiada, rzeczywistoś jest jak zdjęcia wyciągane kolejno z albumu, niekiedy jak klisze - przebłyski pamięci. A wszystko tak sugesytwne, tak bardzo przefiltrowane przez nieograniczoną wyobraźnię dziecka, że moja chwilami się poddawała i ziała czarną pustką. Po raz kolejny mam poczucie jak odmiennie i intensywnie - co wcale nie oznacza, że nieprawdziwie - dziecko potrafi odbierać świat, szczególnie ten, w którym wojna odbija się jak niekończąca się czkawka. Bardzo makabryczna, porażająca, daleka od arkadyjskich wizja dzieciństwa. Całość mnie wymęczyła, jednak nie zniechęciła do Herty Muller.
"Szwabska rodzina" (chyba tak brzmiał tytuł, ale nie jestem pewna, a książki nie mam pod ręką) - to opowiadanie, w swej, że się tak wyrażę, obleśności, najbardziej zapadło mi w pamięć.

3*Majgull Axelsson, Daleko od Niflheimu (Axelsson Majgull), (+5)
To już trzecie - boleśnie udane - spotkanie z Axelsson. Pokazuje ona niewygodną prawdę, szczególnie dla nażartych, wszystkomających społeczeństw zachodnich - tak naprawdę wszystkim nam zwisa problem biedy w krajach azjatyckich czy afrykańskich. Artykuły w gazetach, wiadomości w TV codziennie bombardują nas obrazami przeżatrych głodem oczu, wychudzonych ciał, którym bliżej do świata zmarłych niż żywych. My się wzruszamy, niekiedy łezka pocieknie, niektórzy przenaczą 1% na głodujące dzieci w Afryce, ale po chwili wyłączamy tv, zamykamy gazetę i nasze życie powraca na właściwy(?) tor. Axelsson nie mówi, że to złe, nie ocenia tego, pokazuje, że tak jest. Łzami i pieniędzmi kupujemy spokój naszego sumienia i poczucie przyzwoitości wobec tych, którym wiedzie się gorzej. Stajemy sie inni - lepsi - w naszych własnych oczach, bo współczujemy, bo czasami przeciwdziałami biedzie ale (pomimo tego) świat pozostaje wciąż taki sam. W tym aspekcie, to książka o mnie (trzeba się do tego przyznać), o Tobie, o tej pani, co idzie ulicą z zakupami, o tym panu, który pali papierosa za przystankiem itd. ...
Druga kwestia, którą po raz kolejny porusza pisarka to problem traum z dzieciństwa. Autorka odziera bohaterki z pewności jakoby zdobyty prestiż, dobre wykształcenie, otaczanie się pięknymi, luksusowymi i markowymi rzeczami dawało pewność siebie i odwagę.
Bez względu na to, czy kobietom z poszczególnych powieści Axelsson powiodło się w życiu i udało wyrwać ze świata, w którym dorastały, czy też taka próba spełzła na niczym, każda z nich jest równie przerażona i bezradna wobec powracajacych wspomnien z dziecinnych lat.
Pewnosć siebie, która wyrosła na pieniądzach i dostatku jest równie niepewna i złudna jak to, że od piekła, które nosi się w sobie można uciec. Nie można! Takie piekło jest jak wulkan Pinatubo - przez wiele lat nieaktywny, aż pewnego dnia z mocą wybucha zakrywając popiołem kolory świata.
I tak na koniec, coś co mnie zachwyca w książkach Axelsson - niesamowita umiejętność stworzenia tak prawdziwych portretów psychologicznych bohaterek, że możnaby je było wyjąć z książki, postawić na ulicy, a w jednej chwili wmieszałyby się w tłum.

4*Fiodor Dostojewski, Idiota (Dostojewski Fiodor (Dostojewski Teodor)), (5)
Pierwsze, całościowe spotkanie z Dostojewskim. I nie ostatnie:). W momencie, w którym udało mi się przebrnąć przez lasy nazwisk i oswoić sie z nimi, w chwili kiedy przestawiłam myślenie z panoramicznego na szczegółowe, to zostałam przez książkę wessana. Początkowo bardzo mnie irytował fakt, że praktycznie wszystkie postaci są mniej lub bardziej napuszone, egzaltowane, jeśli już nie przemawiają z wielką ekspresją, to co najmniej mówią w sposób afektowany. Tylko jeden - tytułowy idiota zdawał się mówić i zachowywać naturalnie. Myślę: albo taka maniera albo Dostojewski jest najzwyczajniej przereklamowany. Nie wiem, czy taka maniera, ale Dostojewski przereklamowany nie jest. Jest mistrzem prześwietlania ludzkiej duszy. Wnika precyzyjnie, jednym cięciem jak nóż. Rozpruwa i już widzimy - pomimo ciągłych niedomówień - co tam komu w duszy gra. Taki jest też Myszkin, niby-idiota, a tak naprawdę świetny obserwator, psycholog i nadwrażliwiec w jednym. Ostatecznie to on - ze swoją niespotykaną dobrocią, skromnością, dziecięca naiwnością - wydaje się być równie nieprawdopodobny w istneiniu jak zielony kosmita, zaś cała ta fiodorowa elita to ludzie, których spotykało się w Petersburgu dwa wieki wstecz, spotyka się dzisiaj w każdym mieście i miasteczk i będzie sie spotykało po wsze czasy.
Nadinterpretacją z mojej strony będzie pewnie myśl, że Myszkin to alter ego Dostojewskiego; ale nie Fiodora-człowieka lecz Fiodora-pisarza, przenikliwego diagnosty i penetratora nawet tych najciemniejszych zakamarków. Ale co tam nadinterpretacje, takie są właśnie moje odczucia.
Zastanawiło mnie przy okazji, jak był postrzegany Dostojewski przez ludzi, z którymi się stykał? Ciągle mam wrażenie, że musiał być nie mniejszą "osobliwością" niż książę Myszkin :D Dziwoląg jakiś! Bankowo! Nikt, o kim można powiedzieć, że jest normalny, nie napisałby takiej powieści i w taki sposób.
Dodatkowo na plus 2 rzeczy - sposób, w jaki Dostojewski zaprezentował społeczeństwo zamieszkujące XIX-wieczny Petersburg. Nie kazał patrzeć z lotu ptaka, lecz zapraszając do galerii, w której witają mnie Jepanczynowie, Lebiediew, Nastazja Filipowna, Rogożyn czy Hipolit roztacza wachlarz z przywarami, zaletami, przyzwyczajeniami, sposobami myślenia ówczesnych ludzi.
Druga sprawa to zakończenie - jak dla mnie niespodziewane, ale...udane.
Jak złapię trochę oddechu to spróbuję się zabrać za "Braci Karamazow":)

5*Ismail Kadaré, Pałac snów (Kadare Ismail (Kadaré Ismail)), (3)
Temu panu już podziękuję - jak na razie nie mam ochoty na więcej i, z dużym prawdopodobieństwem, mieć nie będę. Znajdzie się wiele książek i autorów bardziej pasjonujących niż Kadaré i jego tworczość.

6*Ōe Kenzaburo, Futbol ery Manen (Ōe Kenzaburō), (2,5)
Jak dla mnie książka powinna składać się z pierwszego i ostatniego rozdziału. Cała reszta, czyli babranie się bohatera w przeszłości sięgające jeszcze XIX wieku, była na zmianę nudna i niezrozumiała. Wielkie rozczarowanie po „Sprawie osobistej”.

7*Ian McEwan, Betonowy ogród (McEwan Ian), (3)
Opis zapowiadał interesującą powieść, dodatkowo wysoka ocena tej książki spowodowała, że postanowiłam ją przeczytać. Zirytowała mnie. Wprawdzie autor ciekawie przedstawia reakcję rodzeństwa na śmierć matki – szokowała mnie ich absurdalność zachowania i nieczułość skrywająca prawdopodobnie głębokie emocje. Problem w tym, że te moje przypuszczenia nie wynikają z tego, co wyczytałam chociażby między wierszami, bo tego tak naprawdę nie wyczytałam. Nie czułam, żeby autor choć w najmniejszy sposób zasugerował, że reakcje rodzeństwa ukrywają ból po stracie, łzy i przerażenie.
Ponadto wyniosłam też uczucie pewnego niesmaku, a nawet obrzydzenia związanego z Jackiem. On nic, tylko przeleciałby własną siostrę.
Książce mówię NIET!

8*Manuel Puig, Pocałunek kobiety-pająka (Puig Manuel), (4,5)
[uwaga: spoiler]
Ha! Takiego czegoś nie czytałam jeszcze. Powieść- nie-powieść. Bardzo oryginalna, głównie w formie. Składa się z samych dialogów więc musiałam z lekka natężyć wiecznie rozproszoną uwagę, żeby nie zgubić się gdzieś po drodze. Można się uprzeć, że spodoba się tym, którzy leniwie ziewają przy długich opisach, ale chyba do końca tak nie jest. Rzeczywistą akcję, która „dzieje” się w dialogach urozmaicają przypisy i śnienie jednego z bohaterów. Ale, ale, są i opowieści o filmach, które oglądał Molina. Właśnie próba odgadnięcia o jakich filmach mówi Valentinowi Molina sprawiła mi największa frajdę. Najmniejszą zaś fakt, że odgadłam tylko jeden (i tu spoiler-uję -> „pierwszym film to ‘Ludzie-koty” - oglądałam kilka miesięcy wcześniej i tylko dlatego udało mi Si już od pierwszych zdań domyślić się o czym mowa. Nakręcona tym faktem czytałam dalej i próbowałam - mizernym skutkiem – wpaść na trop pozostałych filmów).
Sposób ukazywania relacji jakie nawiązują się między współwięźniami był wyważony – bez zbytniej bufonady ale i nie zalała mnie cukierkowość. To spowodował, że uwierzyłam w szczere uczucia przyjaźni i/lub miłości Moliny i Valentina, a dodatkowo mocno im kibicowałam.
Ogólnie odniosłam bardzo pozytywne wrażenie co do tej książki i z chęcią pooglądałabym również film.


9*Jeffrey Eugenides, Middlesex (Eugenides Jeffrey), (5)
Taką książkę przyjemnie bierze się do ręki – te żółtawe kartki, czcionka koloru bordowo-brązowego…Rewelacja! A treść? Podróż przez kontynenty, historię rodziny, przez życie Cali. Za mało mi było tego ostatniego, ale może tak musiało być. Może nie dałoby się znieść tego poczucia zagubienia, osamotnienia i niezrozumienia, tej walizy z napisem: Dziwoląg, którą musiał/-a taszczyć Cali przez całe swoje życie.

10*Alberto Manguel, Moja historia czytania (Manguel Alberto), (5)
Książka o książkach i o czytaniu. O pasji, nienawiści, rozkoszach. Dla każdego lubiącego takiego klimaty. Najbardziej utkwiła mi historia autora, który jako młody chłopak pracował u Borgesa, anegdotka o Racinie, opowieści o przebiegłych złodziejaszkach i złodziejach książek. Rozdział ostatni po prostu ge-nial-ny!!


11*Joyce Carol Oates, Zabiorę cię tam (Oates Joyce Carol (pseud. Smith Rosamond)), (4,5)
Bohaterka, młoda, niespełna 20-letnia dziewczyna, studentka filozofii, to osoba, którą otoczenie nazwałoby (i nazywa) co najmniej dziwną. Bardzo inteligentna, mająca świetne wyniki w nauce wywołuje swoją osobą sprzeczne uczucia.
Nie pada jej rzeczywiste imię na kartach powieści. Nauczycielka Agnes Thayer raz zwraca się do niej Mary Alice innym razem Janice, Elise, Alicia. Vernor mówi Annellia, a ona przyjmuje te imiona jak nowe ubrania i staje się tym, kim chcą by była. Niech pozostanie więc Anellią, bo to imię najczęściej pada w powieści.
Anellia od dziecka nosi piętno. Wszyscy w rodzinie - a w końcu i ona sama - myślą o niej jako o tej, która zabiła swoją matkę. Bo Ida – matka Anelli zmarła przy jej porodzie, a każdy gest, każde spojrzenie to wyrzut. Wyrok brzmi: winna! Babka, pijący ojciec, dużo starsi bracia, swoją nieczułością, brakiem akceptacji, miłości, zainteresowania, swoją ignorancją i obojętnością dzień po dniu zabijają Anelli, wysysają radość, poczucie godności i wartości. Nawet to, co jest jej największym skarbem – inteligencja, dzięki której zdobywa stypendium – jest czymś, na co, w oczach brata, zasługuje właśnie on, a nie ta drobna, nijaka dziewczyna.
Co więc może zrobić ktoś taki jak ona? Wyrwać się z domu na studia, odciąć od przeszłości, głęboko zaczerpnąć powietrza i żyć. W końcu! Wolność, studenckie imprezy (szalone lata 60.), nowe znajomości, przyjaźnie, miłości, nauka – żyć, nie umierać i prosić o więcej. Do wyboru, do koloru. Ale kolorowo raczej nie jest, a przeszłość to złodziej, który nie oddaje raz skradzionych łupów – poczucia, że każdy zasługuje na szczęście i na to, by wziąć ze świata dobre rzeczy, które nam może zaoferować.
Anellia pragnie więc dostać się do studenckiej korporacji Kappa Gamma Pi. Pragnienie przynależności, chęć posiadania sióstr jest ogromna. Tak bardzo, że Anellie przymyka oko na fakt, że przynależność do tego typu grupy nie przyniesie jej ani szczęścia, ani satysfakcji intelektualnej ani sympatii. Ale brnie w to, co momentami było denerwujące. Gdyby jeszcze nie błyszczała inteligencją jak jej korporacyjne siostrzyczki. Ale człowiek – zwierzę stadne, a niezaspokojonego w dzieciństwie głodu nie da się zapchać Danonkiem.
Anellia przegrywa wiele bitew o siebie ale ostatecznie wychodzi silniejsza niż można byłoby przypuszczać na początku. Silniejsza niż mogłam się spodziewać tego ja, towarzysząc jej przez kawałek życia. Nie do końca mnie przekonała, ale niech będzie! Raz pomyślę pozytywnie.
I jeszcze jedno - z chęcią przeczytam jeszcze jakieś inne powieści pani Oates.

12*Fiodor Dostojewski, Łagodna: Opowiadanie fantastyczne (Dostojewski Fiodor (Dostojewski Teodor)), (4,5)

13*Olga Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny (Tokarczuk Olga), (4)
„Biegunów” dzienno-nocne domy i domiszcza nie pobiły, ale książka ma swoisty urok. Urok przypadkowości, niedokończenia, splatania i rozplatania wątków.

14*Jorge Louis Borges, Fikcje (Borges Jorge Luis), (4)
Czy tylko ja odniosłam wrażenie, że czym bardziej Borges próbuje wprowadzić ład w otaczającą rzeczywistość, uporządkować, zharmonizować tym większy chaos z tego wynika. Z jednej strony to zabawne i fascynujące, że rozdzielanie włosa na czworo mające przybliżyć istotę, poznać sedno tak naprawdę mnoży problemy, rozgałęzia się na wiele dróg, które każą się poznawać, poznawać, poznawać i tak w nieskończoność. Przeraża nie to – i to jest da druga ciemna strona mocy tkwiąca w potencjale świata i umysłu.
Największe wrażenie zdobiło na mnie opowiadanie „Pamiętliwy Funes”. No cóż, nie od dziś wiadomo, że wspomnienia ocalają od zapomnienia, ale historia Funesa pokazuje, ze zapomnienie/zapominanie ocala od szaleńczego rozmieniania się na drobne, które wcale nie prowadzi do lepszego zrozumienia.
Poza tym „Biblioteka Babel” (oczywiście?!), „Tlön, Uqbar, Orbis Tertius” i „Koliste ruiny” spodobały mi się najbardziej.

15*Henri Murger, Sceny z życia cyganerii (Murger Henri (Murger Henry)), (3,5)
Zaczęło się ciekawie – zabawnie z lekką nutką dekadenckiej melancholii. Spontaniczna żywiołowość i młodzieńczość bohaterów pod hasłem moulinrouge’owskiego „Love Freedom Beauty” jest mi bliska – jeśli nie bezpośrednio w życiowych wydarzeniach, to przynajmniej w ideałach. Ale czym głębiej w papierowy las, tym nudniej, nudniej, coraz bardziej irytująco. Niby bohaterowie Murgera szukają głębi w swoim życiu, lecz ja ciągle odnosiłam wrażenie, że płyną po powierzchni, a odchodzące dni niczego wartościowego im nie zostawiają. Niby gonią za wolnością – wyzwoleniem od schematów burżujskiego życia, od pogoni za pieniądzem. No, niby…
Czytam teraz „Paryskie pasaże” Rutkowskiego i jest tam epizod dotyczący życia Murgera, jego „Scen…” i stosunku do bohemy. Wkroczył on w świat paryskiej bohemy w wieku 20 lat. „Życie uczuciowe i artystyczne po kawiarniach i zamarznięty nocnik z powodu porannych przymrozków mogą symbolizować wolność i niezależność od burżuazyjnej mamony, ale gdy nędza zalezie za skórę, nawet największy cygan przeklnie los artysty. Więc Murger zaczął kląć, bo marzł, płakał, purpurowiał i puchły mu pachwiny” (Krzysztof Rutkowski, Paryskie pasaże. Opowieść o tajemnych przejściach, Gdańsk 1995, s. 42)
Imał się zatem rożnych zajęć – pisał do gazet, próbował wydawać (ale nie kasę, której na ogół nie miał, lecz rękopisy), często zarabiał kiepsko, jadł marnie, czyli żył tak jak jego bohaterowie. Robił nawet za kabla, pisząc raporty dla hrabiego Tołstoja, ale że ten okazał się skąpiradłem więc i pieniędzy żałował na młodzika.
Henry chciał być rasowym burżujem, a jednocześnie i „nade wszystko cierpiał na niemożność pisania o czymś innym niż paryska bohema” (tamże, s. 43)
„Niepowodzenia życiowe przyśpieszyły w nim proces odkrywania prawdy. Wreszcie pojął, że bohaterowie jego cygańskich opowieści, prawie <<bez wiedzy i zgody autora>> wyśpiewując hymn ku chwale sztuki, wina i miłości na pohybel burżujom, nieustannie myśleli o pieniądzach.
Odkrył, przez łzy w chwili genialnego olśnienia, że manifestacyjne okazywanie pogardy dla dóbr tego świata uczyniło zeń niewolnika mamony. Odkrył przy okazji, że bogactwo było dla paryskiej bohemy źródłem niewyczerpanych marzeń. Pieniądz – libidem artysty. Pieniądze należało wydać szumnie, manifestacyjnie, publicznie, w sposób najskrajniej idiotyczny.
Henry Murger ujawnił z niemałym przerażeniem, […], że w mieście takim jak Paryż można wieść żywot wyłącznie teatralny, to znaczy polegający na udawaniu, że granice pomiędzy życiem i sztuką ulegają zatarciu i że żywot można sobie wymodelować jak obraz lub poemat. (tamże, s. 44) […]
Życie Henry Murgera, umierającego w biedzie pokazuje, „że w Nowej Sodomie nie można się wzbogacić, kokietując nędzą. Że nędza zabija wolność.” (tamże, s.45)
Wolność nie wiążę się z nieskrępowanym działaniem, a często też z nicnierobieniem, z bezmyślnym szastaniem pieniądzem, nie martwiąc się o jutro. Wolność prawdziwa nie wyklucza świadomych, przemyślanych wyborów – a mało tego – na nich właśnie się zasadza.
I tyle!

16*Margaret Atwood, Oryks i Derkacz (Atwood Margaret), (5)
Książka z gatunku s-f, ale bliżej jej moim zdaniem do science niż do fiction. Niestety, bo to, co opisuje Atwood jest po prostu przerażające. Świat w którym człowiek uzurpuje sobie prawo do boskiego stwarzania zmierza po równi pochyłej ku zagładzie. Ingerencja w naturę, manipulacja w dziedzinie genetyki prowadzi do wytworzenia zielonookich Dzieci Derkacza – ludzi (?) będących wytworem ludzkiej ręki, łagodnych i nieprzejawiających żadnych pragnień, żądz i namiętności.
No cóż, kto nie pragnąłby żyć w świecie, w którym wszyscy są dla siebie życzliwi, przyjaźni, nigdy nikogo nie skrzywdzą, w świecie gdzie nie ma wojen, pędu po władzę i sławę. Chyba każdemu się marzy się takie rajskie poczucie bezpieczeństwa. Ale Atwood pokazuje że tak wcale nie będzie. i tutaj jest podział na tych lepszych i na tych gorszych zamieszkujących plebsopolie. Dzieci Derkacza niczego nie potrzebując, niczego nie pragnąc automatycznie nie mają wewnętrznej chęci tworzenia. Nie są w stanie zatem tworzyć cywilizacji, kultury, sztuki. U podstaw tego wszystkiego leżą bowiem niezaspokojone namiętności, skrzywdzone serca, marzenia, pragnienia nierzadko podszyte egoizmem.

17*Barbara Łopieńska, Książki i ludzie: Rozmowy Barbary N. Łopieńskiej (antologia; Łopieńska Barbara, Janion Maria, Turowicz Jerzy i inni), (5)
Bardzo interesujące rozmowy z ludźmi kultury na tematy książkowe i okołoksiążkowe. Z jednej strony wyłania się fascynujący obraz ludzi, dla których książka to podstawowy przedmiot w domu, a z drugiej strony gromadzenie setek, a niekiedy i tysięcy książek ma w sobie coś przytłaczającego. I to piszę ja – ta, która marzy o własnej, domowej biblioteczce z prawdziwego zdarzenia. No ale miałaby to być biblioteka uporządkowana, przejrzysta (dla mnie całkowicie, a dla gości chociaż w miarę), maksymalnie z miesięcznym kurzem :D, gdzie dostęp do każdej książki będzie możliwy. A u rozmówców Łopieńskiej bywa różnie. Chyba najbardziej przytłoczył mnie dom państwa Turowiczów, gdzie pudła z gazetowymi wycinkami bywają przeszkodą nie do pokonania.
Poza tym jedna rzecz wydała mi się trochę smutna. Większość rozmówców czyta bo musi. Szczególnie historycy. Chyba dopiero po lekturze tej książki zdałam sobie tak naprawdę sprawę jaki ogrom pracy musi wykonać człowiek zajmujący się jakimś zagadnieniem – ile wiedzy musi sobie przyswoić taki pan Paweł Hertz, Janusz Tazbir czy Jerzy Jedlicki (pomimo, że posiada przecież odpowiednie wykształcenie), ile książek, opracowań musi przeczytać, do ilu źródeł musi sięgnąć, zanim stworzy książkę na dany temat. Fascynujące jest to zgłębianie jakiejś kwestii, to zamiłowanie i chęć podzielenia się z maluczkimi, ale tu jednocześnie leży źródło mojego smutku. Bo oni nie mają czasu albo mają go tyle co nic żeby czytać co innego. Zauważyłam pewną zależność. To, co z beletrystyki przeczytali w młodości to ich, teraz po latach większość rozmówców Łopieńskiej poza książkami związanymi z ich charakterem pracy czyta poezję, kryminały dla relaksu (to chyba jakiś fenomen) i powraca do klasyki literatury polskiej i powszechnej.
Książka inspirująca do poszerzania lekturowych horyzontów obok znanych nazwisk i tytułów padają takie, o których nie powiedziałabym, że mogą mnie zaciekawić i takie, o których nie słyszałam, a nabrałam ochoty na sięgnięcie.
I jeszcze cytat:) Na pytanie, ile książek z własnej biblioteczki wciąż nie przeczytał profesor Jerzy Jedlicki odpowiada:
"Ależ przeczytałem znikomy procent! Może mnie pani tu zamknąć i ja do końca życia będę miał co czytać. Bo to jest dobra biblioteka – budowana wszerz, a nie w głąb – odzwierciedlająca moje zainteresowania bardziej idealne ni z realne. To byłaby dla mnie wielka przyjemność, móc przeczytać wreszcie to wszystko, co tu mam. Ale nie liczę na to, tak dobrze to nie będzie." ([w:] Książki i ludzie, rozmowy Barbary N. Łopieńskiej, Warszawa 1998, s. 39)

18*Alessandro Baricco, Bez krwi (Baricco Alessandro), (-5)
Nie potrafię napisać o Baricco nic, poza tym, że to proza pierwsza klasa:)
Alessandro Baricco, Bez krwi - garść cytatów

19*Amy Bloom, Daleko stąd (Bloom Amy), (5)
Dlaczego tylko jedna książka Amy Bloom została dotychczas wydana w Polsce??? W takich chwilach ubolewam nad swoim antytalentem do nauki języków obcych i nad swoją naturą leniwca, którą gdyby pokonać, to może i udałoby mi się nauczyć dobrze angielskiego.
Bardzo soczysty język tej prozy powodował, ze momentami przechodziły mnie ciarki, narracja raz powolna raz wybiegająca o całe życie bohatera naprzód miała dla mnie swój ogromny urok.
Smutna to historia i bolesna, a jednocześnie pokazująca ile siły – tej psychicznej i tej fizycznej – może tkwić w kruchym człowieku. A już matka w pewnym sensie i okolicznościach okazuje się często swego rodzaju nadczłowiekiem.
Strach i osamotnienie przeplata się tutaj z determinacją, naturalna skromność łączy się z odrzuceniem wstydu i dumy.
W historię Lilian – tak jak każdego z nas - wpisane są życia ludzi, których ona spotyka: Meyera Bursteina i jego ojca Rubena, Jaakowa, Toffi Brown, Artura Gilpina, Chinki Czang, Masona i jego trójki osieroconych dzieci, czy wreszcie Johna Bishopa. Autorka zastosowała ciekawy zabieg narracyjny – kiedy losy poszczególnych bohaterów krzyżują się z losami Lilian, opowieść skupia się na głównej postaci, a o innych wiemy tyle (lub niewiele więcej) ile spostrzeże lub domyśli się Lilian. W momencie kiedy ich drogi się rozstają, wszechwiedzący narrator na chwilę porzuca Lilian, by w filmowym skrócie pokazać, jak potoczyło się życie każdej z osób, która odegrała ważną rolę w życiu młodej Żydówki.
Ta opowieść może zakończyć się na dwa sposoby, są dwie bardzo prawdopodobne możliwości– albo Lilian odnajdzie Sonię, albo nie, jednak do ostatnich chwili nie udało mi się przewidzieć, którą drogą los poprowadzi bohaterkę.
Piękna historia opowiedziana pięknym językiem. Czekam z niecierpliwością na kolejne tłumaczenia prozy A. Bloom.
Ostatnia rzecz - w książce tej znalazłam jedno z najsmutniejszych zdań, jakie kiedykolwiek przeczytałam:
„…i za każdym razem uda im się dotrzeć dalej, ale nigdy dość daleko” (A. Bloom, Daleko stąd, Warszawa 2009, s. 249).
Są rzeczy, które zawsze będą zbyt daleko, by je dosięgnąć...

20*Margaret Atwood, Wynurzenie (Atwood Margaret), (-4)
To nurzanie się w przeszłości przypomina mi w pewnym stopniu prozę Ishiguro. Z tym, że u niego jest to dużo bardziej bolesne, obsesyjne i gorączkowe, a u Atwood nie wyczuwa się aż tak dręczącego napięcia.
Poza tym, bardzo zgrabna proza.

21*Krzysztof Rutkowski, Paryskie pasaże: Opowieść o tajemnych przejściach (Rutkowski Krzysztof (ur. 1953)), (-5)
Już spis treści stanowi ciekawą lekturę i zapowiada pasjonującą podróż w czasie i przestrzeni. Podróż po Paryżu razem z Rutkowskim to bowiem wojaże nie tylko wszerz i wzdłuż Paryża ale i w głąb, począwszy od miasta ściekami spływającego, po miasto-błysk, wypicowane jak but milionera. Okazuje się, że Paryż nie zawsze pachniał(?) perfumami „szanel namber fajf”, ale za czasów Ludwika XVI był gnojowiskiem, cuchnąca kloaką, a w powietrzu można było zawiesić przysłowiową siekierę - takie były natężenie odoru. Jeśli ktoś chce poznać Paryż od tej turpistycznej strony, to szerzej, bo w 12 tomach, opisał to Ludwik Sebastian Mercier w swoich „Obrazach Paryża”. Dzisiejsze ogrody, pałace i parki, wyrosły na bagnach (Le Marais), które już od XIII w. zaczęto powoli osuszać. Tutaj też „Henryk IV wymyślił plac Królewski, później nazwany placem Wogezów, Place des Voges, najpiękniejszy w Europie kwadratowy podwórzec z francuskim ogrodem w środku, ani nie za dużym, ani nie za małym, z oknami weneckimi pawilonów, z podcieniami, ze stromizną dachów i przytulnym swojskim ściśnięciem, jakbyś nagle trafił, przechodniu na wiejskie obejście, w którym chata tuli się do chlewu, a chlew do stodoły i łacno spostrzeżesz, że to wiejskie obejście albo też rynek w Drohobyczu widziany w dobrym śnie, że domki tu z bajki, a ściany z marcepanu” (s. 16 – 17).
Ale Paris, Paris to nie tylko miasto – zaczarowane, miasto - przeklęte, to również ludzie, których to miasto świateł i artystów wydało na świat.
Henry Murger, który elegancko, po burżujsku uzależniony był od bohemy, Charles Baudelaire z impresjonistyczną twarzą jak kalejdoskop, różną o każdej porze dnia, zafascynowany tajemnicą wielokrotnej przemiany, i tak jak Murger w niemocy w stosunku do cyganerii. Działanie bohemy miało w sobie coś z istoty paryskiego bagna – człowiek w nie wdeptuje bardziej lub mnie świadomie zafascynowany tajemnicą błota, które pochłania i choć zatapia się coraz głębiej, to wciąż myśli, że potrafi się wydostać. A jak już wpadnie, to jak w kaftan bezpieczeństwa – im bardzie się szarpie, chce wyleźć z tej bohemy, tym bardzie się w niej zanurza.
Furiat – włóczęga Verlaine to kolejna osobnik, wiecznie kłócący się ze swoim chłopakiem Rimbaudem, pijący na umór, kiedy był zakochany. Następny w galerii - Jacque Vaché świadomie uczynił „życie poezją zamiast pisania poezji (s. 65). Otóż „wymyślił sobie, że zastąpi sztukę czymś, co nazwał „umorem”, czyli sposobem życia polegającym na ciągłym i głębokim raczeniu się życiem, używaniem go przez ekscentryzmy różnego rodzaju, przebieranki, zmiany masek i mistyfikacje. I żył używając żywota, aż żywot go zużył zupełnie”. (s. 66). No dobrze, życie na umór jest świetnym pomysłem – czerpać z niego garściami, przeżywać wszystkimi zmysłami, ale czy to jedyny sposób (jeśli to w ogóle jakiś sposób) na sięgnięcie do jego materialnej istoty. Nie sądzę!
Jacque Vache wyznawał zasadę, „że sztuka to taki sposób życia, który pozwala przekraczać doczesne bariery i wprowadza życie w nowy wymiar. Celem sztuki stawało się życie intensywniejsze, a nie – jak w niektórych koncepcjach romantycznych – intensywniejsze życie miało pobudzać geniusz i otwierać nowe horyzonty w sztuce. Zatem dla Jacquesa Vachego bycie artystą oznaczało żywot ponad sztukę. Sztuka życia wykluczała sztukę inną niż przekraczanie samego siebie”. (s. 67)
Było mu trochę po drodze z dadaistami twierdzącymi, że „logika i spójność w sztuce miała ustąpić miejsca sile witalnej, formom prymitywnym. Energię wydatkowaną dotychczas – zdaniem dadaistów bezużytecznie – na wypracowanie nowych dzieł i wymyślanie nowych prądów, należało natychmiast zużytkować na niszczenie sztuki jako dziedziny specyficznej i odrębnej.
W gruncie rzeczy dadaiści i surrealiści opisywali w swoich manifestach to, co własnym życiem praktykował Jacque Vache […].
Jacque Vache zacierał granice miedzy sztuką i życiem po knajpach portowych, kawiarniach, nad brzegiem Sekwany. Dadaiści i surrealiści urządzali przedstawienia, publiczne prowokacje, roboli teatr, wciągali publiczność do zabawy”. (s. 68)
Sztuka powinna zatem znaleźć złoty środek między tworzeniem nowych dzieł, wymyślaniem prądów, a uczynieniem z życia sztuki. Życie sztuką czy życie na umór zamienia się bowiem w przeciwnym wypadku w wyścig (mało spontaniczny) z innymi lub z samym sobą.
Chyba gdzieś pomiędzy tym wszystkim stał muzyk Erik Satie, który uznawał, że mylenie tropów ma służyć temu, by nie zostać zaszufladkowanym w sztuce, by nie stać się ojcem szkoły, gatunku, prądu, konceptu. Może właśnie w taki sposób można było uzyskać wolność w sztuce i w życiu. Delikatnie, trochę z boku, acz konsekwentnie i po swojemu.

22*Marek Weiss, Boskie życie (Weiss Marek), (4)
„Boskie życie” wcale nie takie boskie. Proza bardzo nierówna, momentami dobra, a nawet bardzo dobra, a chwilami zbyt egzaltowana, jakby pisał ją hiperpoprawny polonista, przez co staje się nieco sztuczna. Okrągłość słowa jest pożądana w tych czasach lubujących się brzydotą, ale musi być tez wyważona. Co do treści – główni bohaterowie przeżywają podobne dylematy do mnie więc na swój sposób są mi bliscy, choć sposoby poszukiwania i życia w ogóle już nie tak bardzo. Ale każdy robi to tak jak potrafi.
Przyznaje się, że spodziewałam się jakiegoś masochistycznego literackiego kopa, a że takiego nie poczułam to sadystycznie czwóreczkę postawiłam.

23*Iwona Banach, Chwast (Banach Iwona), (4)
Emocjonalność tej książki jest przytłaczająca. Z każdą stroną byłam coraz bardziej przekonana, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Poprawka - takie historie i tym podobne wydarzają się naprawdę, codziennie, za rogiem, za ścianą, tuż obok. Ale ta chyba przytrafiła się autorce...
Przypomina mi filmy z serii środowych "Okruchów życia" - opowieści o tym, jak w pewnym momencie życia na człowieka spada tyle nieszczęścia, aż myśli on sobie że te chodzące parami byłyby błogosławieństwem. A widz tylko łapie się za głowę i myśli, że oto niemożliwe staje się prawdziwe. To nie jedyna wspólna płaszczyzna książki i środowych filmów. Forma przekazu też jest podobna (czytaj: ze średniej półki). Nie powiem, żeby strona językowa książki Iwony Banach była powalająca, bo nie jest. Rozumiem, że tak czuje się człowiek w podobnej sytuacji - mętlik, pytania o przyczynę i takie, których nie można dokończyć, bo dławi gdzieś w środku. Rozumiem też, że w takim przypadku najważniejsze jest to, co się chce opowiedzieć, a nie w jaki sposób to zrobić. Trochę szkoda. Pomimo tego faktu „Pocałunek fauna” nadal jest przeze mnie poszukiwany.

24*Gertruda Stein, Autobiografia Alicji B. Toklas (Stein Gertruda), (+2)
Autobiografia Alicji Toklas, która w rzeczywistości jest biografią G. Stein. Irytująca interpunkcja, multum ludzi i nazwisk przewijajacych się przez strony, czego nie sposób zapamiętać. Język - jakby opowiadało mało rozgarnięta dziewczę. Dootrwałam do połowy, po czym stwierdziłam, że moje życie w każdej chwili może się skończyć więc wolę się porządnie wyspać albo wziąć uspokająjącą kąpiel.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3137
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Faustyn 02.03.2009 18:48 napisał(a):
Odpowiedź na: 1*Giuseppe Pontiggia, Uro... | Agnimic
Oj, aż mnie korci, by wreszcie sięgnąć po "Idiotę"... który, tak jak "Bracia Karamazow", czeka na mojej liście pt. "przeczytaj mnie!" ;)
Użytkownik: Agnimic 03.03.2009 11:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, aż mnie korci, by wre... | Faustyn
Bogactwo szczegółów, w których niekiedy można się zagubić, powoduje, że książka wymaga wyciszenia i skupienia, ale warto, warto :) już chociażby po to, by się ustosunkować do Dostojewskiego i jego twórczości.
Użytkownik: Faustyn 03.03.2009 16:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Bogactwo szczegółów, w kt... | Agnimic
czytałem jak na razie tylko "Zbrodnię i karę", jako lekturę w szkole... i tak jakoś kurczę, aż mi się chce przeczytać inne jego dzieła, a wydaje mi się, że "Idiota" i "Bracia Karamazow" są dobrymi pozycjami...
Użytkownik: Agnimic 05.03.2009 08:43 napisał(a):
Odpowiedź na: czytałem jak na razie tyl... | Faustyn
"Zbrodnia i kara" wciąż przede mną (pomimo, że już dawno powinna być za mną), ale jest już moją wlasnością więc w niedalekim czasie postaram się ją przeczytać. A do "Braci Karamazow" miałam już podejście jakieś 3 lata temu, ale, niestety, siły wyższe odciągnęły mnie od tej lektury :/
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: