Dodany: 02.03.2009 00:02|Autor: bogna

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

KONKURS nr 78 pt. KOLEKCJE w LITERATURZE


Przedstawiam KONKURS nr 78 pt. KOLEKCJE w LITERATURZE, który przygotował Paweł Wolniewicz:

Zbierać można wszystko, znaczki, starocie, owady, guziki czy co tam się komu wymyśli. Zbieractwo może być lekkie i przyjemne, ale czasem niebezpieczne, albo wręcz nielegalne.
Zapraszam do zbierania odgadniętych fragmentów, co jest i bezpieczne, i legalne, i mam nadzieję przyjemne. Ale ostrożnie, bo jak widać z fragmentu nr 1 skompletowanie całej kolekcji nie zawsze daje pełnię szczęścia. :)
Zbieramy własnymi siłami, bez wspierania się wyszukiwarkami. Można się posiłkować rodziną i znajomymi.
Umiarkowane podpowiedzi są dopuszczalne, ale tak, żeby nikomu nie zepsuć przyjemności odgadywania. Podpowiedzi muszą dotyczyć fragmentu i nie powinno być możliwe odgadnięcie fragmentu po samej podpowiedzi, bez fragmentu. Nie podpowiadamy w sposób rebusowy, nie mataczymy samych tytułów, nie zdradzamy co kto czytał lub nie.
Fragmentów jest 30, do zdobycia 60 punktów. W przypadku równej punktacji decyduje czas zdobycia ostatniego punktu.

Odpowiedzi przysyłajcie na adres [...]
do 11 marca, do godziny 23:59.


UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!


FRAGMENTY KONKURSOWE


1.

- Poza tym czuję się dziś bardzo nieswojo - dodał.
- Dlaczego? - spytała X ze współczuciem. - W taki piękny dzień?
[P.] potrząsnął głową.
- I tak nie zrozumielibyście mnie - powiedział.
- Postaramy się - powiedział Y. - Czy znowu zgubiłeś jakiś rzadki znaczek?
- Przeciwnie - odpowiedział [P.] ponuro.
- Mam wszystkie. Wszystkie, co do jednego. Mój zbiór znaczków jest skompletowany. Niczego w nim nie brak.
- No, więc? Czemu się smucisz? - powiedziała X chcąc dodać mu otuchy.
- Powiedziałem przecież, że nigdy mnie nie zrozumiecie - mruknął [P.].
Y i X spojrzeli na siebie zatroskani. (...) Szedł wciąż przed siebie, a oni czekali, aż powie, co mu leży na sercu.
- Ha! Beznadziejne to wszystko! - zawołał w końcu [P.]. A po chwili dodał: - Co to wszystko warte? Możecie wziąć mój zbiór znaczków na makulaturę!
- Ach! - zawołała X przerażona.
- Nie mów takich rzeczy! Twój zbiór znaczków jest najpiękniejszy na świecie!
- Otóż to właśnie - powiedział [P.] z rozpaczą. - Jest skompletowany! Nie ma takiego znaczka na świecie z błędem czy bez, którego nie posiadałbym w swoim zbiorze. Ani jednego! Co teraz pocznę!
- Zdaje mi się, że zaczynam rozumieć - stwierdził Y po głębokim namyśle. - Nie jesteś już zbieraczem. Jesteś tylko posiadali, a to wcale nie jest równie przyjemne.
- Tak - rzekł [P.] z ciężkim westchnieniem.
Stanął odwracając się do nich pofałdowaną w smutku twarzą. - To wcale niewesołe!


2.

Zamierzałam spocząć w fotelu, ale spojrzałam na biurko i zatrzymałam się w połowie siadania.
Na czarnym blacie leżały w przezroczystych, specjalnych osłonkach dwa małe, kwadratowe znaczki. Jeden czerwony, a drugi niebieski. Na każdym z nich widniała dobrze mi znana głowa królowej Wiktorii...
- Na litość boską, co to jest?! - spytałam w osłupieniu, nie wierząc własnym oczom, przekonana, że muszę się mylić.
Starszy pan podtoczył do biurka stoliczek na kółkach, na którym stały jakieś przedmioty, być może produkty jadalne. Nie zwróciłam na nie najmniejszej uwagi, hipnotycznie wpatrzona w jeden punkt, w te dwa małe kwadraciki. Starszy pan, sapiąc nieco, sadowił się w fotelu za biurkiem.
- Znaczki, proszę łaskawej pani - odparł dobrotliwie. -Znaczki z wyspy Mauritius.
(...)
- Łaskawa pani zastała mnie właśnie w trakcie przeglądania mojego zbioru, którego dawno nie widziałem i już się za nim stęskniłem - powiadomił mnie konfidencjonalnie starszy pan, któremu łatwiej było oderwać się od cudu. - Będzie mi bardzo przyjemnie oglądać go w towarzystwie osoby, która, jak widzę, docenia urok filatelistyki. Jeżeli, oczywiście, nie ma pani nic przeciwko poświęceniu temu odrobiny czasu?
Odrobiny...! Bez chwili wahania poświęciłabym tydzień! Starszy anioł w ludzkiej postaci wysunął szufladę biurka i zaczął z niej wyjmować sztywne koperty. Zrezygnowałam z papierosów, dostałam wypieków, co chwila groziło mi uduszenie, bo z wrażenia wstrzymywałam oddech. Znaczki były cudownie piękne, w idealnym stanie, bez podlepek i z pieczęciami ekspertów. Świat zginął mi z oczu.


3.

Ale to nie wszystko. Gdy Elka usunęła makietę, [W.] wyciągnął ze skrzyni na amunicję klaser. Tak, najprawdziwszy klaser, w sztywnych okładkach, z tekturowymi stronami, po których niczym smugi światła biegły paski celofanowych ochraniaczy. Każdy, kto jak Piotr był w tamtych latach zbieraczem znaczków, na widok takiego skarbu szerzej otwierał oczy. Wewnątrz, na wszystkich niemal stronach leżały poukładane w równe rzędy znaczki Generalgouvernement dwojakiego rodzaju: jedne przedstawiały Hitlera, drugie - dziedziniec wawelskiego zamku, gdzie w latach okupacji rezydował Hans Frank. Znaczki były bez stempli i [W.] ułożył je według kolorów - najpierw szły czerwonobrunatne, dalej zgniłozielone, następnie zielone i na końcu kolekcji stalowoniebieskie. Tych z Hitlerem było zdecydowanie więcej, prawie ze wszystkich stron, równymi szeregami jak na paradzie, patrzyła na nas ponura twarz z wąsem.
- Ale Adolfów! - wyszeptał Piotr. - W sklepie za sztukę dają dwa złote!
W istocie, znaczki te skupował sklep filatelistyczny na Starym Mieście, a w języku zbieraczy nazywało się je zwyczajnie Adolfami.
Tyle tylko że kolekcja [W.]a nie była zwyczajną kolekcją znaczków, bo kiedy już obejrzeliśmy cały zbiór, [W.] wydobył pięć czerwonobrunatnych podobizn kanclerza, zamknął klaser i podszedł ze znaczkami do przeciwległej ściany, gdzie przykleił je do cegieł, śliniąc uprzednio każdą sztukę.
- Dobra robota - powiedziała Elka, gdy [W.] zbliżał się z powrotem. - Klej trzyma jak nowy!
On tymczasem sprawdził magazynek i stanął w rozkroku, zupełnie jak na zawodach. Do każdego strzału nie składał się dłużej niż trzy sekundy, razem więc cała operacja trwała nie więcej niż dwadzieścia sekund, licząc po jednym strzale na podobiznę. Pamiętam, że kiedy podeszliśmy do ściany, trzeba było nie lada
wysiłku, by odnaleźć miejsca, w których przyklejony został kanclerz III Rzeszy. Kula trafiająca w znaczek rozszarpywała go w całości i tylko w niektórych punktach widać było pojedynczy ząbek albo kawałek kolorowego papieru, nie większy od zapałczanego łebka. Z pięciu Adolfów nie pozostał żaden.


4.

[H.] poczuł pismo nosem i poszedł się z nim rozmówić, ale sprawa zaszła już na tyle daleko, że nie było szans wydobycia gotówki. Uparłszy się, że nie odejdzie z pustymi rękami [H.] zabrał jedyną cenną rzecz - obraz Renoira wartości 100000 dolarów.
Zamierzał sprzedać obraz szybko, nimby się wykryło, że jest uprzywilejowanym wierzycielem, ale tak go zachwyciła subtelna technika malarska i delikatna, pastelowa kolorystyka, że marzył tylko, by mieć takich więcej. Gdy zorientował się, że obrazy to nie tylko dobra lokata kapitału, ale że ma do nich prawdziwe upodobanie, jego kolekcja i namiętność zaczęły rosnąć w jednakowym stopniu. Na początku lat siedemdziesiątych [H.] miał już płótno Maneta, dwa Moneta, jedno Renoira, dwa Picassa, po jednym Pisarra, Utrilla i Cézanne'a, jak również obrazy większości uznanych, aczkolwiek mniej liczących się malarzy, i stał się prawdziwym znawcą impresjonizmu. Marzył jeszcze tylko o obrazie pędzla Van Gogha i właśnie niedawno na aukcji w nowojorskiej Sutheby-Parke Bernet Gallery wymknął mu się z rąk "L'Hôpital de St Paul u St Remy", kiedy dr Armand Hammer z towarzystwa Occidental Petroleum przelicytował go - dla Harveya I 200000 dolarów- to było jednak trochę za dużo.
Poprzednio, w 1966 roku, nie udało mu się kupić "Mademoiselle Ravuux", wystawionej na sprzedaż jako pozycja nr 49 w londyńskim domu aukcyjnym handlującym dziełami sztuki - Christie, Manson i Woods. Chociaż Wielebny Theodore Pitcairn reprezentujący Nowy Kościół Pana przebił go, przegrana zaostrzyła tylko jego apetyt. Bóg dał, Bóg -- tym razem - Wziął. Co prawda w Bostonie nie zorientowano się jeszcze, ale w świecie sztuki już wiedziano, że kolekcja impresjonistów zgromadzona przez [H.] jest jedną z najwspanialszych na świecie, podziwianą niemal równie szeroko, jak zbiory Waltera Annenberga, za prezydenturv Nixona ambasadora w Londynie; był on jak [H.] jednym z nielicznych, którym udało się zgromadzić poważną kolekcję po II wojnie światowej.


5.

(...)udało mi się zrobić coś dobrego dla sprawy zabezpieczenia zabytków kulturalnych, właśnie ikon ze szkoły halickiej.
Ogromne i bezcenne zbiory tych ikon posiadają muzea w Łańcucie, Rzeszowie i Sanoku. Bogaty i ciekawy zbiór ikon miał również prywatny kolekcjoner, nazwiskiem Jan Sekundus, mieszkający w małej wiosce koło Zagórza, niedaleko Leska.
Podczas swych dwukrotnych wyjazdów na Rzeszowszczyznę odwiedziłem Sekundusa i przekonywałem go, aby przynajmniej najcenniejsze okazy ze swej kolekcji przekazał w depozyt któremuś z naszych państwowych muzeów. Staruszek jednak pozostawał pod tym względem bardzo uparty. Ten były nauczyciel z okolic Bieszczad przez całe swoje życie zbierał i kolekcjonował stare ikony i był do nich ogromnie przywiązany. Gdy wojna objęła Bieszczady, niekiedy z narażeniem zdrowia, a nawet głowy, ratował ikony z płonących bieszczadzkich cerkiewek, wykupywał je od tamtejszych mieszkańców. Kolekcję zebrał naprawdę wspaniałą, ale trzymał ją w swoim małym domku, na uboczu wsi. Domek nie był zabezpieczony przed kradzieżą, staruszek mieszkał w nim samotnie, co mogło zachęcić złodziei i spowodować nieodwracalne szkody. Przed rokiem takie włamanie zresztą nastąpiło. Na szczęście, łupem złodzieja padł tylko egzemplarz bardzo starej i cennej książki Dawida Katza, traktującej o czarodziejskich właściwościach szlachetnych kamieni. Ów Dawid Katz, słynny czarnoksiężnik i kabalista, pochodził z Leska, tu zmarł i został pochowany. Pan Sekundus szczycił się posiadaniem tego unikatowego egzemplarza, lecz jak zaznaczyłem, książka ta została mu skradziona.
Kto to zrobił? Dlaczego?
Byliśmy zgodni co do tego, że uczynił to jakiś zwariowany kolekcjoner białych kruków, bo przecież nie skradziono nic innego, a w domku Sekundusa były rzeczy o wiele cenniejsze, między innymi szesnastowieczne ikony. Włamanie i kradzież nastąpiły zresztą wkrótce po ukazaniu się w prasie reportażu z małego muzeum Sekundusa. Reporter opisywał szczegółowo ciekawą kolekcję, wymieniał też posiadane przez starego nauczyciela białe kruki. Zapewne złodziej dowiedział się z reportażu o tym, że Sekundus posiada dzieło Katza, i włamał się do małego domku.


6.

- Pan [Z.] prawie wszystko porozdawał. Najwięcej rzeczy podarował muzeum.
- Pewnie wszystkie zbiory?
- Tak. Przede wszystkim stare monety, medale, obrazy, porcelanę, broń zabytkową, to, co mu zostało z antykwariatu. W muzeum jest cały pokój zapełniony tymi rzeczami. A na drzwiach jest napis: „Zbiory Antoniego [Z.]".
- A meble?
- Meble też powędrowały do muzeum.
- Wszystko?
- No, nie.
- To co właściwie zostało w tym pokoju, jak dziadek umierał?
- No... kanapa, fotel, dwa krzesła, stół, szafa biblioteczna oszklona i stary zegar. To chyba wszystko.
- I gdzie teraz są te meble?
- W szkole, niektóre w pokojach nauczycielskich, a reszta w piwnicy.
- Pan [Z.] powiedział panu dyrektorowi, że przekaże je w spadku szkole, tak jak przedtem przekazał te wypchane zwierzęta. Słyszałem od mamy. Mama wie od pani [S.] z kancelarii.
- O jakich wypchanych zwierzętach mówisz?
- O tych, co są w pracowni biologicznej. Chyba ze sto wypchanych ptaków i ssaków, proszę pani. Żadna szkoła nie ma takiej kolekcji jak nasza!
- I oddał je szkole jeszcze przed śmiercią?
- O, na długo przed śmiercią. Jak zlikwidował antykwariat w tych ruderach, co teraz zostały zburzone... Nie miał gdzie trzymać swoich rzeczy, więc podarował szkole. To był bardzo szlachetny człowiek, proszę pani.


7.

- Pamiętasz Pomeroya, kamerdynera, który był u nas przed Seppingsem?
- Pewno, że pamiętam. Wspaniały chłop.
- Skarb prawdziwy.
- Perła nad perłami. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ciocia go zwolniła.
- Tomasz przehandlował go Bessingtonowi-Copesowi za kafetierę w kształcie jaja na trzech spiralnych nóżkach.
Starałem się zapanować nad coraz silniej ogarniającą mnie rozpaczą.
- Ależ ten nieprzytomny staruch, chciałem powiedzieć: wuj Tomasz, nie wypuści chyba z rąk Anatola?
- Wypuści z całą pewnością.
Ciotka wstała i szybkim krokiem podeszła do kominka. Zorientowałem się, że szuka czegoś, co mogła by stłuc, aby dać upust rozpierającym ją uczuciom – [J.] nazwałby to szukaniem paliatywu – wobec czego podsunąłem jej z kurtuazją figurynkę przedstawiającą modlące się dziecię. Ciotka podziękowała mi krótko i cisnęła figurynkę o przeciwległą ścianę.
- Nie wyobrażasz sobie, [B.], do jakich granic może się posunąć oszalały zbieracz, żeby zdobyć upragniony okaz do swojej kolekcji. Kiedy Tomasz dał mi do przeczytania list Baseta, powiedział dosłownie, że z prawdziwą rozkoszą obdarł by Basseta żywcem ze skóry i własnoręcznie wrzucił do kotła wrzącego oleju, nie widzie jednak innej rady, jak spełnić jego żądani. Chciał z miejsca zadepeszować do Basseta wyrażając zgodę i udało mi się go powstrzymać jedynie zapewnieniem, żeś pojechał do Totleigh Towers właśnie po to, aby wykraść krówkę, i że dostanie ją lada moment.


8.

Wrócił do living roomu. Tym razem jego wzrok zawędrował w miejsce, gdzie poprzednio stał zestaw polifonicznej aparaturyradiowej: regulator fal UKF, wysokiej jakości adapter wyposażony w nieważkie ramię, głośniki, tuby i wielościeżkowy wzmacniacz. Wszystkie te rzeczy zniknęły - na ich miejsce pojawił się wysoki przedmiot z ciemnego drzewa. Joe dostrzegł korbę do nakręcania i nie musiał już otwierać klapy, by przekonać się, z czego składa się teraz jego aparatura muzyczna. Paczka igieł z bambusowego drzewa leżała na półce obok gramofonu typu Yictrola. Była tam też dziesięciocalowa płyta firmy Yictor, 78 obrotów. Miała czarną etykietkę: orkiestra Raya Noble'a gra Turecki przysmak. Tyle pozostało z jego kolekcji taśm i płyt długogrających.
Jutro - pomyślał Joe - okaże się zapewne posiadaczem patefonu z kółkami zębatymi i grającym wałkiem, na którym nagrana będzie hałaśliwa recytacja Modlitwy Pańskiej.


9.

Ściemniło się. Świerszcze grały w ogrodzie jak oszalałe. Kiedy zapaliły się światła,
Teresa poleciła wyłączyć je, siedziała na schodach ganku, oparta plecami o filar, patrząc na gwiazdy nad gęstymi, czarnymi koronami wierzb. Na kolanach trzymała butelkę tequili z nietknięta banderola. Z niskiego stolika miedzy fotelami dobiegała z wieży stereo meksykańska muzyka. Z Sinaloa. Nagrania, które pożyczył jej Pote Galvez tego popołudnia - niech pani posłucha, szefowo, to najnowsze kawałki Broncos de Reynosa, które mi stamtąd przysłali, i powie mi pani, czy się podobają.

Kulała klacz, bo dźwigała Ładunek po jednej stronie. Zwoziła z gór tu w Chihuahua Trawy najlepszej worek.

Powoli dzięki swojemu ochroniarzowi wzbogacała kolekcje corridos. Najbardziej
podobały jej się te okrutne i brutalne; dlatego, mówiła poważnie, że koiły jej nostalgie. Każdy jest stąd, gdzie się rodzi, i nie ma wyjścia. Podobała się jej cała muzyka z północy Meksyku, od Chalino - to, proszę pani, najwięksi artyści - po Exterminadora, Invasores de Nuevo Leon, As de la Sierra, El Moreno, Broncos, Huracanes i pozostałe ostre grupy z Sinaloa i stanów północnych, ci, którzy przerabiali gazetowa kronikę kryminalną na muzykę, pisali piosenki o przemycie, zabitych, strzelaninach, ładunkach koki, samolotach Cessna i przekrętach, policji federalnej, płotkach, grubych rybach i pogrzebach. Piosenki narcos, podobnie jak corridos w okresie rewolucji meksykańskiej, były epiką swoich czasów,
współczesną legendą Meksyku, który wciąż był taki sam i nie miał wcale zamiaru się
zmieniać, choćby dlatego, że spora część ekonomii kraju zależała właśnie od narkobiznesu.
Twardy świat marginesu, bron, korupcja i narkotyki, gdzie jedynym prawem, którego sią nie łamie, jest prawo popytu i podaży.

Tu zginał Juan el Grande Bo musiał bronić swych ludzi. Położył klacz pierwszym strzałem, Przy drugim zginął porucznik.

Ładunek po jednej stronie - tak nazywała się ta piosenka. To tak samo jak u mnie, pomyślała Teresa. Na okładce płyty Broncos de Reynosa chłopcy stali, trzymając się za ręce, a u jednego z nich pod marynarka można było zauważyć ogromną spluwę przy pasie.
Słuchając tych piosenek, Teresa obserwowała Pote Galveza. Nadal spotykali się czasami przy kieliszku. Cześć, Pinto, może byś wpadł na tequile. I siedzieli we dwoje, milcząc, słuchając muzyki, zbir zachowywał pełen szacunku dystans, a Teresa widziała, jak kiwa głowa i mlaska, po swojemu przeżywa i wspomina Don Quijote i La Ballene, i inne knajpy w Culiacan, których wspomnienie błąkało się gdzieś w zakamarkach jego pamięci, może też tęskni za swoim kumplem Kocurem Fierrosem, z którego zostały już tylko kości wtopione w beton daleko od swoich stron, i nikt nie przyniesie mu kwiatków na grób i nikt nie ułoży corrido na cześć tego cholernego sukinsyna. Pote Galvez i Teresa ani razu nie wspomnieli Kocura Fierrosa choćby słowem, nigdy.


10.

A wcześniej w szkole w pudełka zapałek. Nigdy nie grał pan? Nawet pan nie słyszał o takiej grze? Prosta gra. Kładzie się pudełko zapałek, musi być tylko pełne, na brzegu stołu, na płask i żeby nie całą połową poza brzeg wystawało, bo spadnie. I podbija się, o, tym wskazującym palcem. W zależności jak upadnie na stół, tyle punktów się otrzymuje. Na sztorc, czyli na najkrótszy bok, gdzie zapałki się wyjmuje, najwięcej. Myśmy się umawiali na dziesięć punktów. Ale można się inaczej umówić. Na draskę jedną czy drugą stroną, wie pan, co to draska? Gdzie się zapałki pociera, pięć. Na płask, zero.
O, to nie była taka niewinna gra, jak pan myśli. Nie ma gier niewinnych. Wszystko zależy nie w co się gra, lecz o co. Niewinnie graliśmy, kiedy przychodził wychowawca. Wtedy i punktów nie zapisywaliśmy. Zbierał pudełka od zapałek i prawie każdego wieczora przychodził, czyśmy wypalili już zapałki z wczorajszego pudełka. Potem panu powiem, po co zbierał. Siedział nieraz i siedział. Tak że bywało, musieliśmy udawać, że niby do spania się szykujemy, inaczej by nie wyszedł. Ten odpinał guziki u koszuli, ten rozsznurowywał buty, ten rozścielał łóżko. A gdy wreszcie wyszedł, przekonany pewnie, że zaraz będziemy w łóżkach leżeć, sprawdziło się jeszcze na korytarzu, czy i z baraku wyszedł, wtedy dopiero zaczynaliśmy naprawdę grać.
(...)
Ale miałem panu powiedzieć, po co zbierał te pudełka po zapałkach. Nie zgadłby pan. Otóż niech pan spojrzy na to pudełko, którym gramy. Co pan widzi? Tak, tu draski, tędy się zapałki wyjmuje, z jednej czy drugiej strony, a tu etykieta. Na tej jest akurat dokarmiajmy głodne dzieci. Jakiś fundusz. Wtedy były inne. I co trochę się zmieniały. Wypaliło się zapałki, poszedł któryś nowe kupić czy komuś z kieszeni wyciągnął, a na pudełku już nowa etykietka. Było na poprzedniej myj zęby, a tu już jest niech żyje pierwszy maja albo naprzód młodzieży świata czy cały naród odbuduje swoją stolicę. Gdyby pan nie wiedział, w jakich czasach pan żyje, to z tych etykietek mógł się pan dowiedzieć. Nie wiem, z jakich na jakie teraz się zmienia. Mówiłem panu, prawie nie używam zapałek, wszystko mam na elektryczność. Papierosów też nie palę. Ale, według mnie, każde czasy dałoby się z takich etykietek ułożyć. I układa się odkąd są zapałki.
I ten nasz wychowawca właśnie tak uważał. Kazał zrobić w stolarni z dykty tablicę. Jak dużą? No, żeby nie przesadzić, niedużo mniejszą niż szkolna tablica. I na niej przypinał w rządkach pudełka. Było jeszcze sporo wolnego miejsca, dlatego każdego wieczora przychodził do nas i przypominał nam o tych pudełkach, gdy wypalimy zapałki.


11.

- Kasza manna już wystygła - powiedział robot.
- A gdzie pasta do zębów? - spytała [A.] z łazienki. - Przecież położyłam ją tu wczoraj.
Przesunęła kubeczek ze szczoteczką do zębów. Tubki nigdzie nie było.
- Proszę cię - odezwał się cicho robot - weź pastę swojego ojca.
- A czemu zabrałeś moją?
- Przepraszam, przyniosę dzisiaj nową.
- Ale po co ci ona?
- Przecież zbieram medale - wyjaśnił robot. - Musiałem je wyczyścić.
- Ach, co ja mam z tymi kolekcjonerami! - westchnęła [A.].
W rodzinie [A.]wszyscy zajmowali się kolekcjonerstwem. Ojciec kolekcjonował motyle z różnych planet i stare książki, dziadek - fotografie słynnych primabalerin. [A.]- znaczki, mama - również znaczki, ale nie w sposób planowy, tylko po prostu ładne. Oczywiście robot nie wytrzymał i zaczął zbierać medale. Był nawet parę razy w towarzystwie numizmatycznym, zamieszczono o nim notatkę w czasopiśmie „Kolekcjoner”. Notatka miała tytuł „Pierwszy robot-numizmatyk”. Pola wyciął ją i powiesił w ramkach na ścianie obok swego nocnego wyłącznika.


12.

Przypuszczano również, że mężczyzna, zmęczony życiem, popełnił samobójstwo. Pogląd ten lansował jego kolega, zajmujący się po amatorsku psychoanalizą, który twier­dził, że już samo oddawanie się w wieku dojrzałym tak bezużytecznemu zajęciu jak zbieranie owadów jest dowo­dem psychicznej ułomności. Niezwykłe zamiłowanie do zbierania owadów, które przejawiają dzieci, wiąże się często z kompleksem Edypa. To w celu zaspokojenia swych niespełnionych pragnień dziecko. z upodobaniem wbija szpilki w martwy odwłok owada, choć nie potrzebuje się już obawiać, że zdobycz mu ucieknie. Gdy człowiek dojrzały czyni to samo, jest to niewątpliwie oznaka po­ważnej choroby. Wcale nieprzypadkowo zbieracze owa­dów są często albo ludźmi o niepohamowanej żądzy zysku, albo krańcowymi odludkami, kleptomanami czy homo­seksualistami. Stąd już tylko krok do samobójstwa z po­wodu znużenia życiem. Jest też wielu maniaków, których bardziej pociąga cyjanek potasu znajdujący się w butel­kach do zabijania i konserwowania owadów niż samo kolekcjonowanie; tacy nie są w stanie porzucić tego za­jęcia, choć próbują to uczynić. Rzeczywiście, zaginiony nigdy nie opowiadał nikomu o swych zainteresowaniach. Czyż fakt ten nie stanowi dowodu, że zdawał sobie spra­wę z ich podejrzanego charakteru?
Jednakże wszystkie te domysły okazały się bezpodstaw­ne, ponieważ nie znaleziono ciała.
I tak minęło siedem lat, w ciągu których prawda pozo­stała nieznana. W konsekwencji, zgodnie z art. 30 Kodeksu Cywilnego, człowiek ten został uznany za zaginionego.


13.

Obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem i przeszła obok mnie do pokoju naprzeciwko, który nazywałem jadalnią, chociaż ludzie ze sklepu meblowego mówili o nim „pokój wielofunkcyjny”.
Został częściowo przystosowany do mojej pracy. Znajdowały się w nim moje trzy gabloty, które natychmiast zauważyła.
- Czy pokażesz mi współofiary?
Oczywiście niczego bardziej nie pragnąłem. Wyciągnąłem jedną czy dwie najciekawsze szuflady zawierające okazy tego samego gatunku, po prostu żeby jej pokazać.
- Kupiłeś je?
- Ależ skąd - zaprotestowałem. - Wszystkie albo schwytane, albo wyhodowane przeze mnie i przeze mnie wyeksponowane. Od początku do końca.
- Bardzo ładnie ułożone.
Pokazałem jej szufladę z modraszkami, miałem piękny okaz var, ceroneus adonis i kilka var, tithonus, które jej wskazałem. Mój var, ceroneus jest lepszy od wszystkiego, co mają w Muzeum Historii Naturalnej. Byłem dumny, że mogę jej coś powiedzieć.
Nigdy nie słyszała o odmianach - aberracjach.
- Są bardzo piękne. Ale smutne.
- Wszystkiemu można przypisać smutek - powiedziałem.
- Ale to ty jesteś sprawcą tego smutku! - Patrzyła na mnie z drugiej strony szuflady. - Ile motyli zabiłeś?
- Widzisz przecież.
- Nie. Myślę o tych wszystkich motylach, które powstałyby z tych, gdybyś pozwolił im żyć. Myślę o tym żywym pięknie, które uśmierciłeś.
- Tak nie można mówić.
- Nawet nie dzielisz tego z nikim. Kto je ogląda? Jesteś prawdziwym skąpcem, przechowujesz całe to piękno w szufladach.
Byłem naprawdę bardzo rozczarowany; cała ta jej przemowa wydawała mi się wyjątkowo głupia. Jaką różnicę dla gatunku może zrobić tuzin okazów?
- Nienawidzę naukowców - powiedziała. - Nienawidzę ludzi, którzy kolekcjonują rzeczy, klasyfikują je, nadają im nazwy, a potem o nich zapominają. Tak właśnie postępują ze sztuką. Nazywają malarza impresjonistą, kubistą i tym podobnie, a potem odkładają go do szuflady i nie widzą w nim więcej żywego, indywidualnego twórcy. Doceniam jednak, że pięknie poukładałeś te motyle.


14.

W witrynie restauracji stale mam niewielkie kolekcje motyli, much, drobnych węży i wampirów. Jest więcej chętnych niż towaru na sprzedaż. Toteż i ceny są słone. Pewien Amerykanin pokazuje mi motyla, którego dolna para skrzydeł jest w kolorze stalowoniebieskim, górna zaś jasnonie­bieskim. Gotów jest dać pięćset dolarów za dostarczenie motyla tego rodza­ju, który by był hermafrodytą.
- Ten Jankes chce cię wykołować, [P.] - przestrzega mnie łowca motyli. - Myśli, że ma do czynienia z naiwniakiem, i chce na tobie zarobić, bo ten rzadki okaz jest o wiele więcej wart.
- Masz rację, bo to kawał drania. A może by tak jego zrobić w jajo? -Tylko jak?
- Można by na przykład przylepić na grzbiecie samicy skrzydła samca albo odwrotnie. Ale jak to zrobić w sposób niewidoczny?
Po wielu nieudanych próbach udaje nam się w końcu idealnie przylepić - nie widać dosłownie nic - skrzydła samca wspaniałemu okazowi samicy:
końce skrzydeł umieszczamy w minimalnych rozmiarów nacięciach, po czym przyklejamy je do grzbietu owada płynną balatą. Trzymają się dobrze, można nawet podnieść motyla do góry za te przylepione skrzydła. Umiesz­czam motyla pod szkłem wśród innych okazów kolekcji wartej nie więcej niż dwadzieścia dolarów. Amerykanin daje się nabrać. Ledwo spostrzega motyla, bezczelnie wciska mi do ręki dwudziestodolarowy banknot i chce nabyć całą kolekcję. Ja mu na to, że obiecałem ją już jakiemuś Szwedowi, który zamierza ode mnie kupić całe pudełko.
Przez dwa dni Amerykanin co najmniej ze dwadzieścia razy bierze do ręki kolekcję. W końcu nie wytrzymuje i woła mnie.
- No to ja ci dam dwadzieścia dolarów za tego motyla pośrodku, a całą resztę ci zostawię.
- A co w tym motylu takiego nadzwyczajnego? - pytam zaczynając się uważniej przyglądać owadowi. - O, cholera! Przecież to hermafrodyta! - udaję zaskoczonego.
- Co ty mówisz?! No tak, rzeczywiście. Przedtem nie byłem jeszcze cał­kiem pewien - przytakuje Jankes. - Przez szybę nie za dobrze widać. Pokaż no mi go jeszcze.
Ogląda motyla ze wszystkich stron.
- Ile za niego chcesz? - pyta w końcu.
- Jeśli sobie dobrze przypominam, to któregoś dnia powiedział mi pan, że taki rzadki okaz wart jest pięćset dolarów. Muszę więc uczciwie dać tyle temu, kto go złapał. A więc albo płaci pan pięć stów, albo go pan nie dostaje.
- Biorę, tylko mi go zatrzymaj do jutra. Oto sześćdziesiąt dolarów zalicz­ki, bo tyle tylko mam przy sobie. Dasz mi pokwitowanie, a ja ci jutro przy­noszę resztę. Tylko go od razu wyjmij z tego pudełka.
- Dobrze, schowam go gdzie indziej. Tu jest pańskie pokwitowanie.
Potomek Lincolna zjawia się w restauracji, gdy tylko otwieram lokal. Po­nownie ogląda uważnie owada, tym razem za pomocą małego szkła powię­kszającego. Denerwuję się strasznie, kiedy odwraca motyla do góry nogami. Zadowolony z wyniku oględzin, płaci, wkłada owada do pudełka, które sam przyniósł, prosi, żeby mu wystawić drugie pokwitowanie, i wychodzi.
Dwa miesiące później zwijają mnie gliny.


15.

[K.] wyprężył się i wolnym krokiem podszedł do pierwszej gabloty. Wciągnął szybko powietrze.
- Ćmy
- Tak, wszystkie, jakie tylko są na świecie.
- Kto... skąd się tu wzięły?
- Mój dziadek. Nie słyszałeś o nim? Zatknęło cię, co? Mój dziadek był najsławniejszym na świecie kolekcjonerem. Napisał wiele książek o ćmach.
[K.] nie mógł się zdecydować, które ćmy są gorsze, czy te żywe, z trzepocącymi skrzydłami, czy te martwe, rozpłaszczone i przekłute. Widać było ich wypukłe oczy i cienkie żyłki na skrzydłach. Ciarki go przeszły. O najwcześniejszego dzieciństwa lękał się tych owadów. Zwykle nocą wpadały mu do sypialni, kiedy mieszkali jeszcze we własnym domu, a ojciec zawsze kazał mu zostawiać okno otwarte, toteż leżał w ciemności i nasłuchiwał trzepotu ich skrzydeł uderzających o meble, a kiedy zapadała cisza, cały czas oczekiwał ze strachem, że zaraz nadlecą i usiądą mu na twarzy. Ćmy.
[H.] stanął za nim. – Otwórz którąś gablotę – odezwał się – pozwalam. – Wyciągnął mały kluczyk.
- Nie chcę.
- Dlaczego?
- Widzę... widzę je zupełnie dobrze.
- Widzisz, ale nie możesz dotknąć, a powinieneś.
- Nie mam ochoty.
- Dlaczego? Boisz się ty strachajło, boisz się ćmy!
[K.] milczał. [H.] zrobił kilka kroków do przodu, włożył kluczyk i podniósł ciężkie wieko gabloty.
- Weź do ręki. (...)
Wyobraził sobie kosmatą ćmę w opuszkach palców [H.]. Wstyd mu było, że się boi, ale nic na to nie mógł poradzić, chciał się koniecznie stąd wydostać i już nie patrzeć na te ohydne ćmy. [H.] go obserwował.
Przez chwilę obaj stali w milczeniu i oczekiwaniu. Wtem [H.] odwrócił się i bez żadnego ostrzeżenia przemknął koło [K.], wypadł z pokoju i błyskawicznie przekręcił klucz. Po chwili rozległy się w korytarzu kroki i trzaśnięcie jakichś drzwi.


16.

Nie rozpakowałem jeszcze i połowy walizek z przywiezionymi okazami, a już mi ręce opadały. Zamierzałem zrazu znieść cały bagaż do piwnicy i zająć się nim później, kiedy odsapnę, bo droga powrotna okropnie mi się dłużyła i niczego tak nie pragnąłem, jak usiąść na moim rzeźbionym fotelu w gabinecie przed kominkiem, wyciągnąć nogi, ręce wetknąć w kieszenie wyświechtanej bunżurki i powiedzieć sobie, że oprócz wybiegnięcia mleka, postawionego na ogniu, nic mi nie zagraża. Bo też po czterech latach takiej jazdy można mieć dość Kosmosu, przynajmniej na jakiś czas. Podejdę sobie, myślałem, do okna, a za nim nie czarna bezdnia, nie protuberancje skwierczące, lecz ulica, ogródki, krzaczki, piesek załatwia się pod drzewkiem z taką obojętnością wobec problemów Drogi Mlecznej, aż radość bierze.
Ale, jak to zwykle bywa z marzeniami, nic z tego nie wyszło. Zauważywszy, że już pierwsza paczka, wyciągnięta z rakiety, ma wgnieciony bok, pełen niepokoju o bezcenne okazy, których moc nagromadziłem, zaraz wziąłem się do rozpakowywania. Myrdangi zachowały się nieźle, ale kalusznice pod spodem pomięty się, po prostu nie mogłem tego tak zostawić, i w parę godzin odbiłem wieka największych skrzyń, pootwierałem kufry, grąsy pokładłem nad kaloryferem, żeby podeschły, bo przemoczyła je na wskroś herbata z termosu, a już zatrząsłem się na widok pchaków. Miały zostać ozdobą mojej kolekcji, po drodze jeszcze obmyślałem dla nich poczesne miejsca, boż to rzadkość nad rzadkościami - te produkty militaryzacji z Regulusa (jest to cywilizacja powołana w całości pod broń, i ani jednego cywila tam nie uświadczysz). Wypychanie to nie żadne “hobby” Regulańczyków jak pisze Tottenham, lecz coś pośredniego między praktyką religijną a sportem. Tottenham po prostu nie pojął, z jakich pozycji tam wypychają. Wypychanie stanowi na Regulusie czynność symboliczną; toteż pełne zdumienia uwagi, wraz z retorycznymi pytaniami, są u Tottenhama tylko wyrazem zupełnej ignorancji. Czymś innym jest wypychanie małżeńskie, czym innym - szkolne, wycieczkowe, miłosne itp. Ale nie mogę teraz wdawać się w tę sprawę. Dość na tym, że dźwigając regulańskie trofea z parteru na piętro, nadwerężyłem sobie dysk, więc chociaż zostało jeszcze huk roboty, powiedziałem sobie, że taką partyzantką wiele nie zdziałam. Pozawieszałem jeszcze tylko matulki na sznurze do bielizny w piwnicy i zeszedłem do kuchni, by przyrządzić kolację.


17.

Dookoła tego basenu, w eleganckich gablotach ze szkła oprawnego w mosiężne ramy, zebrane były i zaopatrzone naklejkami najcenniejsze i najrzadsze okazy, jakie kiedykolwiek morza udostępniły oczom przyrodnika. Łatwo zrozumieć mój profesorski zachwyt.
Dział zwierzokrzewów reprezentowany był przez bardzo ciekawe okazy należące do obu typów tego działu, to jest do polipów i szkarłupni. Podziwiałem tubipory (organki), wachlarzowate meduzy, miękkie gąbki z wybrzeży Syrii, izisy z Moluków, pennatule (pióra morskie), wspaniałą wirgularię z wód norweskich, najprzeróżniejsze ombellularia i alcyonnaria; całą serię madreporów, które Milne–Edwards, mój mistrz, tak mądrze podzielił na sekcje, a między którymi zauważyłem przepiękne flabelliny, okuliny (oczkowce) z Wysp Burbońskich, „wóz Neptuna” z Wysp Antylskich, wspaniałe odmiany korali; wreszcie wszystkie prawie gatunki owych ciekawych polipów, których zbiorowiska tworzą wyspy i archipelagi, a czasem całe kontynenty. Pośród szkarłupni, odznaczających się kolczastą powłoką, widziałem rozgwiazdy, gwiazdy morskie, pantakryny, komatule, asterofony, jeżówce, strzykwy i tym podobne, jednym słowem, całą kolekcję przedstawicieli tego świata.
Wrażliwy koncholog zasłabłby niewątpliwie przed dalszymi gablotkami, jeszcze liczniejszymi, gdzie zgrupowane były okazy typu mięczaków. Ujrzałem bezcenną kolekcję, na której opis zabrakłoby czasu. Przytoczę tylko z pamięci przepiękny „płaszcz królewski” z wód Oceanu Indyjskiego, na którym regularne białe plamy odcinały się żywo od czerwonego i brązowego tła; spondillusa cesarskiego, całego w żywych barwach, najeżonego kolcami, rzadki okaz w muzeach europejskich, którego wartość oceniłem na dwadzieścia tysięcy franków; „młot pospolity” z mórz Nowej Holandii bardzo trudny do schwytania; egzotyczne burkardy z Senegalu, delikatne, białe muszelki o podwójnych skorupkach, które pod wpływem dmuchnięcia pryskają jak bańka mydlana; szereg odmian bardzo poszukiwanych „koneweczek” z Jawy, w kształcie wapiennych rurek o wywiniętych, pofałdowanych brzegach; całą serię wartołków (Trosus), żółtozielonawych, wyłowionych z wód amerykańskich, rudawobrunatnych z mórz Nowej Holandii, o dachówkowatej muszli, pochodzących z Zatoki Meksykańskiej, innych z mórz południowych; wreszcie najrzadszy okaz wartołka ostrogowatego z Nowej Zelandii; dalej zachwycające telliny siarkowane, cenne odmiany Cytherea i Venus, tarczę siateczkową z wybrzeża Tranąuebaru; marmurkowego pantofelka, połyskującego masą perłową; zielone papużki z mórz chińskich; nie znany prawie stożek z rodzaju Coenodulli, wszystkie odmiany porcelanek, które w Indiach i w Afryce służą za monety; Gloria maris, najcenniejszą muszlę Indii Wschodnich; wreszcie littoryny, delfinule, wieżyczki, dzwoneczki, owula, łukowate, oliwki, mitry, hełmy, purpury, trąbki, harfy Trytona, wrzecionki, skrzydlacze, patelki, kleodory i wszystkie owe delikatne i prześliczne muszelki, które nauka ochrzciła najbardziej uroczymi nazwami.
Osobno, w specjalnych szafkach, wiły się sznury przepięknych pereł, z których światło elektryczne dobywało najwspanialsze ognie; różowe perły, wydarte mięczakom Morza Czerwonego, zielone perły haliotyd, perły żółte, niebieskie, czarne - produkty przeróżnych mięczaków ze wszystkich oceanów i niektórych małżów z północnych prądów; wreszcie inne, nieocenionej wartości okazy, dobyte z najrzadszych perłopławów. Niektóre z tych pereł były większe od gołębiego jaja: wartością przewyższały na pewno tę, którą słynny podróżnik Tavernier sprzedał szachowi perskiemu za trzy miliony, i tę, którą posiadał imam Maskatu, a która, moim zdaniem, nie miała dotychczas równej sobie na całym świecie.
Wyrażenie wartości tych zbiorów za pomocą liczb było właściwie niemożliwe. Kapitan [N.] musiał wydać miliony na kupno tych okazów. Z jakiego źródła czerpał środki na zaspokojenie tych najwyszukańszych zachcianek zbieracza? Z zamyślenia wyrwały mnie jego słowa:
- Przygląda się pan moim muszlom, panie profesorze? Rzeczywiście mogą one zainteresować przyrodnika; dla mnie jednak mają tym większy urok, że zebrałem je wszystkie własną ręką; nie ma ani jednego morza na kuli ziemskiej, które ominąłbym w swoich poszukiwaniach.


18.

- Obawiam się, że ktoś nas porywa - wyjąkał amator krzyżówek. - Ten facet, który siedział obok pana, wszedł nagle do kabiny i zaraz potem samolot zmienił kurs. Coś mi się to nie podoba.
- Mnie też - przyznał Killy. - Nie lubię być porywany bez pytania o zgodę. Zaraz to sprawdzę.
Sąsiad pobladł.
- Tylko ostrożnie! Taki porywacz zdolny jest do wszystkiego.
- Mnie to pan mówi? - odparł Killy i jednym susem znalazł się przy drzwiach kabiny. Otworzywszy je silnym kopniakiem, ujrzał grubaska, który stał tuż za pilotem i szturchał go w plecy lufą pistoletu. Niewiele myśląc Killy przyłożył swój pistolet do pleców porywacza.
- Wracać na miejsce! - krzyknął głosem nie dopuszczającym żadnego sprzeciwu.
- Ani mi się śni - odparł grubas. - To ty wracaj na miejsce, jeśli ci życie miłe. Lecimy do Meksyku i już.
- Lecimy do Warszawy - wycedził Killy. - Mam tylko dziesięć minut na przesiadkę do Krakowa i nic mnie twój Meksyk nie obchodzi. Po co chcesz tam lecieć?
- Po pewien kaktus, którego nie mam w swej kolekcji.
- Rzeczywiście to ważny powód - przyznał Killy. - Ale ja mam znacznie ważniejszą sprawę do załatwienia w Krakowie.
- Panowie - rzekł pilot. - Uzgodnijcie w końcu, dokąd mamy lecieć, bo mi się już całkiem pokałapućkało.
- Do Meksyku - ryknął grubas.
- Do Warszawy - rozkazał Killy. - Niech pan wraca na dawny kurs.
- Ani mi się waż - zagroził porywacz. - Naprzód Meksyk, potem Warszawa. Ja muszę mieć ten kaktus.


19.

Pokój Sary. Okropne, pstrokate zasłony w oknach, własnoręcznie ufarbowane przez Sarę. Dwa plakaty z Barbrą Streisand. I wszędzie tace pełne kamieni. Dużych, małych, średnich, a każdy w kształcie serca. Geologiczne walentynki.
- Co to?
- Sara mówi o nich „serdeczne kamienie”. Zbiera je od dzieciństwa. To Natalie ją tym zaraziła.
W Tufts Roberta uczyła się przez rok geologii. Rozpoznawała kwarcyt, marmur, piaskowiec, bazalt, skaleń, gnejs, łupek, czerwony granit, ale były tam też kryształy, których nazw nawet nie próbowała zgadywać.
- Ten przywiozłem z pola w czerpaku koparki - rzekł David, wskazując oparty w kącie granitowy głaz w kształcie serca, wysoki na ponad dwie stopy. - Leżał o sześć mil stąd, w lesie Franka Parsona. Trzeba było trzech mężczyzn, żeby wnieść go do domu.
- I Sara po prostu znajduje je na ziemi?
- Znajduje je wszędzie. Ma wyczucie. Mnie prawie nigdy się to nie udaje. Sara nie idzie na łatwiznę, nie bierze byle, czego. Muszą naprawdę mieć kształt serca.
- Może powinieneś uważniej patrzeć pod nogi. Są tu przecież setki tysięcy kamieni. Założę się, że uda mi się znaleźć przynajmniej kilka.
- Tak myślisz? Masz dwadzieścia pięć minut, zanim podam do stołu. O co chcesz się założyć?
- O pizzę z mnóstwem dodatków. Dwadzieścia pięć minut powinno mi wystarczyć.
- Jeżeli wygrasz, dostaniesz pizzę. Jeśli ja wygram, dostanę całusa.


20.

Potem zainteresował się haftami i gobelinami, które w zimnych pokojach narodów północnej Europy zastępowały freski. Kiedy studiował tę dziedzinę – a miał tę nadzwyczajną właściwość, iż to, czym się właśnie zajmował, pochłaniało go bez reszty – wpadł niemal w depresję, kiedy uświadomił sobie, jak niszczące jest działanie czasu wobec tylu pięknych i cudownych przedmiotów. Przynajmniej on sam zdołał tego uniknąć! Lato następowało po lecie, żółte żonkile po wielokroć rozkwitały i więdły, a straszne noce powtarzały dzieje swej hańby, ale on pozostawał niezmieniony. (...)
Przez cały rok gromadził najwspanialsze okazy tkanin i haftów, na jakie udało mu się natrafić: delikatne muśliny z Delhi, z wyszytymi złotą nicią palczastymi liśćmi i wyhaftowanymi skrzydełkami chrabąszczy mieniącymi się wszystkimi kolorami tęczy; gazy z Dhaki, które ze względu na swą przezroczystość zwane są na Wschodzie „utkanym powietrzem”, „płynący wodą” lub „wieczorną rosą”; pokryte dziwnymi wzorami tkaniny z Jawy; kunsztowne chińskie żółte gobeliny; książki oprawne w płowy atłas lub jasnoniebieskie jedwabie, z haftami przedstawiającymi fleur-de-lis, ptaki i obrazy; węgierskie welony z lacis, sycylijskie brokaty i sztywne aksamity; wyroby gruzińskie z pozłacanymi monetami i japońskie foukousas z cudownie upierzonymi ptakami haftowane złotem o zielonym odcieniu.
Jego szczególną pasją były szaty liturgiczne, podobnie jak wszystko, co wiązało się z kościelnym ceremoniałem. W długich cedrowych skrzyniach, które wypełniały zachodnią galerię domu, przechowywał wiele rzadkich i pięknych przykładów tego, co jest prawdziwą szatą oblubienicy Pańskiej, która musi nosić purpurę, klejnoty i najdelikatniejsze materie, by ukryć blade, zmacerowane ciało, którego szuka, i poranione cierpieniem, które sama sobie zadaje. Posiadał wspaniałą kapę z karmazynowego jedwabiu i przetykanego złotem adamaszku, pokrytą powtarzającym się ornamentem przedstawiającym złote owoce granatu umieszczone pośród sześciu płatków kwiatu, ponad którym, po obu stronach znajdowały się godła: haftowane drobniutkimi perłami ananasy. Brzegi podzielone były na osobne pola przedstawiające sceny z życia Marii Dziewicy, której koronacja była wyszyta na kapturze zielonym jedwabie. Był to piętnastowieczny wyrób włoski. Na innej kapie, uszytej z zielonego aksamitu, wyhaftowane były serca ułożone z liści akantu, spośród nich wyrastały białe kwiaty na długich łodygach, których szczegóły były uwydatnione srebrną nitką i różnobarwnymi kryształami. Na klamrze widniała głowa serafina wyhaftowana wypukłym złotym haftem. Na brzegach, które były utkane ze złotego i czerwonego jedwabiu, widniały medaliony przedstawiające wielu świętych i męczenników, wśród których był św. Sebastian. Miał także w swej kolekcji ornaty z bursztynowego i błękitnego jedwabiu, złotego brokatu, żółtego jedwabnego adamaszku i złotogłowiu, przedstawiające mękę i ukrzyżowanie Chrystusa, z wyhaftowanymi lwami, pawiami i innymi emblematami; dalmatyki z białego atłasu i różowego jedwabnego adamaszku, z wyhaftowanymi tulipanami, delfinami i liliami; antepedia z karmazynowego aksamitu i błękitnego płótna; wiele korporałów, welonów na kielichy mszalne i sudariów. W mistycznych obrzędach, do których były przeznaczone, było coś, co ożywiało jego wyobraźnię.


21.

- A cóż to tak lśni na twojej piersi?
- Ach - odparł [B.] niedbale, lecz z utajoną dumą. - To tylko kolekcja guzików. Przyznam ci się, dziewczyno z nogami, że mam na temat guzików nieszkodliwą manię. Odkryłem ich istnienie zupełnie przypadkowo. Ot, któregoś dnia stwierdziłem, że mój kitelek w sposób bardzo rozległy otwiera się na brzuchu. Krótko mówiąc, kitel był prawie do wyrzucenia. W rozpaczy udałem się po radę do mojej gospodyni. A ona, wyobraź sobie, powiada, że trzeba po prostu przyszyć guzik, bo się odpruł. Udostępniła mi swoje pudełko z przyborami do szycia i otóż z największym zachwytem ujrzałem w nim całe mnóstwo prześlicznych guzików, wśród których były nawet sztuki dziewiętnastowieczne, z czego jeden - z armii carskiej. Widząc mój zachwyt, ta dobra kobieta sprzedała mi wszystkie guziki za głupie trzysta franków. A że tyle akurat miałem – dobiliśmy targu natychmiast. I tak zapoczątkowałem moją kolekcję, która w tej chwili liczy już dwa tysiące osiemset dziewiętnaście sztuk. Tu - wskazał na swą pierś – przykleiłem dublety.


22.

- Nianiu - odezwała się wolno, kiedy tylko wróciła do kuchni. - Przed drzwiami stoją jakieś krasnoludy i chcą dostać twoje buty.
Niania znalazła w kredensie bochenek czerstwego chleba i te­raz przeżuwała pracowicie. Zadziwiające, co potrafi zjeść człowiek, jeśli alternatywą jest chleb krasnoludów.
- A po co są im potrzebne? - spytała.
- Nie powiedziały. Twierdzą tylko, że mają uczucie, jakby ko­niecznie potrzebowały twoich butów.
- Uważam, że to bardzo podejrzane - wtrąciła babcia.
- Stary Shaker Wistley spod Więcierskich Źródeł szalał za buta­mi - powiedziała niania i odłożyła nóż do chleba. - Zwłaszcza za czar­nymi, zapinanymi na guziczki. Kolekcjonował je. Kiedy zobaczył, że przechodzisz obok w nowej parze, musiał poleżeć, żeby się uspokoić.
- To chyba trochę zanadto wyrafinowane jak na krasnoludy -mruknęła babcia.
- Może chcą z nich pić? - zgadywała niania.
- Jak to pić? - zdziwiła się Magrat.
- No wiesz, w obcych stronach robią takie rzeczy - wyjaśniła niania. - Piją wino z bąbelkami z butów dam.
Wszystkie trzy spojrzały na buty niani.
Nawet ona sama nie mogła sobie wyobrazić, dlaczego ktoś chciałby pić z nich cokolwiek i co by się z nim działo później.


23.

- O raju! Jak...? Skąd go masz? - posapując z przejęcia, podeszła, żeby
przyjrzeć się z bliska. - Skąd wytrzasnąłeś tego... no... tego?
- Z Austrii. Fantastyczny, co? - Rudy - Wieśniak był świetlistobrązowy i wyrzeźbiony z podziwu godną nonszalancją, która podkreślała prostactwo jego pijackiej gęby. Do tego cały się świecił, bo rano eksperymentowałem na nim z nowym olejem lnianym, który jeszcze nie wysechł.
- Ależ on jest... jak żywy. Błyszczy się!
W tym momencie moje nadzieje gwałtownie zwyżkowały. Boi się? Jeżeli tak, to jej wybaczę. Niewiele osób odczuwało lęk w obliczu masek. Ci, którzy go odczuwali, mieli u mnie spory kredyt.
Nie przeszkadzało mi, że idąc wzdłuż ściany dotyka ręką niektórych masek. Nawet byłem zadowolony że dotyka właśnie tych, a nie innych - Bawół Wodny, Pierrot, Krampus.
- Zacząłem je kupować jeszcze będąc studentem. Ojciec zostawił mi w spadku trochę pieniędzy, więc odbyłem wycieczkę do Europy. – Podszedłem do Markizy i czule dotknąłem jej różowo - brzoskwiniowego podbródka. - Ją, Markizę, zobaczyłem w sklepiku na bocznej uliczce w Madrycie. Ona była pierwsza.
Moja Markiza, z szylkretowymi grzebieniami, z nazbyt białymi i nazbyt dużymi zębami, które pokazywała mi w uśmiechu od blisko ośmiu lat...
Markiza.
- A tamta?
- To maska pośmiertna Johna Keatsa.
- Pośmiertna?
- Tak. Czasami, kiedy umiera sławny człowiek, robi mu się przed pogrzebem odcisk twarzy. Potem się to kopiuje...
Przerwałem wykład, bo patrzyła na mnie, jakbym był Charlesem Mansonem.
- One są niesamowite. Jak ty możesz z nimi spać? Nie boisz się?
- Nie bardziej niż ciebie, moja miła.
I to był koniec. W pięć minut później jej już nie było, a ja namaszczałem kolejną maskę olejem lnianym.


24.

Kolekcjonował najdziwniejsze instrumenty ze wszystkich zakątków świata, które można było znaleźć jedynie w grobowcach wymarłych ludów lub pośród tych kilku dzikich plemion, które przetrwały spotkanie z zachodnią cywilizacją. Uwielbiał ich dotykać i wydobywać z nich dźwięki. Miał w swojej kolekcji tajemnicze jarupais indian Rio Negro, na które nie mogą patrzeć kobiety ani młodzież, dopóki nie zostanie poddana postom i chłoście, gliniane naczynia Peruwiańczyków, pozwalające naśladować przenikliwe głosy ptaków, flety z ludzkich kości, takie same, jakich w Chile słuchał Alfonso de Ocalle, a także dźwięczne jaspisy, które można znaleźć w okolicach Cuzco i które wydają niepowtarzalny, słodki dźwięk. Miał wypełnione kamykami, malowane tykwy, grzechoczące przy potrząsaniu, długi meksykański klarnet, w który się nie dmucha, lecz przez który powietrze wciąga się do płuc, prymitywne ture plemion amazońskich, z których dźwięki wydobywają wartownicy przesiadujący całymi dniami na wysokich drzewach i podobni można ich usłyszeć z odległości około szesnastu kilometrów; teponaztli, mające dwa wibrujące drewniane języki, w które uderza się pałkami pokrytymi gumą wytwarzaną z mlecznobiałego soku pewnych roślin; azteckie dzwony yotl, wieszane w kiściach na podobieństwo winogron; ogromny cylindryczny bęben pokryty skórą wielkich węży, podobny do tego który ujrzał Bernal Díaz, kiedy razem z Cortezem wszedł do meksykańskiej świątyni i którego posępny dźwięk tak plastycznie opisał. Urzekał go fantastyczny charakter tych instrumentów i dziwną przyjemność sprawiała mu myśl, że i sztuka, podobnie jak natura, ma swoje monstra o okropnych kształtach i tak odrażającym głosie. Jednak po pewnym czasie go znudziły i znów siadywał w swej loży w operze, sam albo z lordem [H.], w urzeczeniu słuchając Tannhäusera i dostrzegając w preludium do opery obraz tragedii własnej duszy.


25.

[S.] w tym czasie miał już czterdzieści osiem skrzypiec, z tego czterdzieści sześć sztuk miało kartkę z napisem „Stradivari”. - Człowieku - powiedział - przez te wszystkie kampanie i zwycięstwa we wszystkich krajach zwolni się tam masę skrzypiec! Powiedziałem już wszystkim, żeby wszystkie skrzypki, które tam znajdą, przywieźli ze sobą. Za dobry instrument zapłacę każdą cenę. Wystarczy dwa razy przejechać smyczkiem, a od razu poznasz, jaki mają dźwięk. (...)
[B.], kuzyn [S.], otrzymał powołanie do wojska, więc [S.]ostatniego wieczora usiadł sobie z nim i zaczął mu klarować: - Dej pozór, [B.], na to, co ci powiem! Jak dostaniesz się do tych wszystkich zamków we Francji i gdzie indziej, rozglądaj się za skrzypkami. Pokażę ci, jak się to robi. Zaświecisz latarką kieszonkową do skrzypek i jeśli zobaczysz szyld, mam na myśli taką kartkę, i będzie tam coś napisane - zabieraj natychmiast! Najlepsze są stradivari, [B.]! Im więcej kurzu, tym lepszy mają dźwięk. Brat naszego ojca grał na trąbie w orkiestrze kopalnianej, ale jak, bracie! Nie widziałeś naokoło suchego oka! Ściany się trzęsły, [B.], wypij jeszcze jednego za wasze zwycięstwo!
[Sz.] powiedział [S.], że istnieją jeszcze inne rodzaje skrzypiec, które też są wartościowe. Za pieniądze i tak się niewiele kupi. - Płać, ile tylko możesz za skrzypce, [S.]!
- Kiedy będzie już po wojnie - powiedział [S.]- dam sobie zbudować pokój muzyczny. Powieszę wszystkie skrzypki na ścianach i każę wstawić organy. I dam te wszystkie skrzypki do oceny. A jeśli przyjdzie ktoś w odwiedziny, synek będzie mógł zdjąć któreś skrzypki i dać koncert. Będzie też mógł czasem po wieczerzy sobie coś zagrać. To też jest przyjemne, bracie!


26.

Główną rozrywką chłopaków ze Ścieżki było zbieranie łusek i różnych fragmentów uzbrojenia, których po ósmym września nie brakowało - stare hełmy, ładownice, chlebaki, a nawet całe naboje. Z nabojami postę­powało się następująco; trzymając łuskę w dłoni, wsuwało się pocisk w dziurkę od klucza, naciskało łuskę, pocisk wychodził i dołączał do kolek­cji. Z prochu wydobytego z łuski (czasem były to wąziutkie wstążki balistytu), układało się, by je następnie podpalić, kręte ścieżki prochowe. Łu­ska, najcenniejsza, jeśli była nowa, wzbogacała Armię. Dobry kolekcjoner miał ich mnóstwo i bawił się ustawiając oddziałami według faktury, koloru, kształtu i wysokości. Były więc pułki piechoty, czyli łuski od pistoletów maszynowych albo stenów, następnie chorążowie i kawaleria - karabin, dziewięćdziesiątka jedynka (garandy widzieliśmy tylko u Amerykanów) - i przedmiot największych westchnień, sztab główny, czyli łuski od karabi­nu maszynowego.
Byliśmy pochłonięci tymi pokojowymi zabawami, ale Martinetti obwieś­cił pewnego dnia, że nadszedł moment. Do bandy znad Kanałka posłano list z wyzwaniem, które tamci przyjęli. Bitwa miała być stoczona na tere­nie neutralnym, za stacją kolejową. Jeszcze tego samego wieczoru o dziewiątej.
Nadeszło późne letnie popołudnie, gnuśne, a jednocześnie zapowia­dające wielkie wydarzenia. Każdy wyposażył się w najstraszliwszą broń, dobierając pałkę, którą najwygodniej byłoby władać, napychając ładowni­ce i chlebaki mniejszymi i większymi kamieniami. Ktoś z rzemienia kara­binu sporządził sobie bicz, broń straszliwą, jeśli ma się pewną rękę. W tych wieczornych godzinach wszyscy czuliśmy się jak bohaterowie, a ja najbardziej. Było to podniecenie przed atakiem, cierpkie, bolesne, wspa­niałe - żegnaj, ukochana, żegnaj, to twardy i słodki trud być wojowni­kiem, szliśmy złożyć naszą młodość w ofierze, jak uczono nas w szkole przed ósmym września.


27.

Wszystko to było [B.] obojętne. Martwiły ją tylko mumie. Była oswojona z umarłymi, ponieważ zawsze żyła w ścisłym kontakcie z nimi za pośrednictwem trójnożnego stolika, przy którym wywoływała ich matka. Była przyzwyczajona do widoku przezroczystych sylwetek spacerujących po korytarzach w domu rodziców, hałasujących w szafach i pojawiających się we snach, by przepowiedzieć nieszczęścia lub wygrane na loterii. Lecz mumie były czymś innym. Serce ściskało się jej na widok tych skulonych istot zawiniętych w szmaty, które rozpadały się w zakurzone strzępy, z obdartymi z ciała, pożółkłymi głowami, małymi pomarszczonymi dłońmi, zaszytymi powiekami, rzadkimi włosami na karku, wiecznym i strasznym, bezustnym uśmiechem, zapachem stęchlizny i smętnym, nędznym wyglądem prastarych trupów. Było ich niewiele. Indianie bardzo rzadko je przynosili. Powolni i niewzruszeni, pojawiali się w domu niosąc wielkie zapieczętowane naczynie z palonej gliny. [J.] otwierał je ostrożnie w pokoju, w którym wszystkie drzwi i okna były zamknięte, by pierwszy powiew wiatru nie obrócił ich w popiół. Wewnątrz naczynia, jak pestka nie znanego owocu, tkwiła mumia skulona jak płód, w łachmanach, z nędznymi naszyjnikami z zębów i szmacianymi lalkami. Ceniono je bardziej niż wszelkie inne przedmioty wyjmowane z grobów, ponieważ prywatni kolekcjonerzy i niektóre muzea zagraniczne bardzo dobrze za nie płaciły. [B.] zastanawiała się, jacy ludzie mogą kolekcjonować umarłych i gdzie ich trzymają. Nie mogła sobie wyobrazić mumii jako elementu dekoracyjnego w salonie, lecz [J. de S.] mówił, że umieszczona w kryształowej urnie może mieć dla europejskiego milionera większą wartość niż jakiekolwiek dzieło sztuki. Mumie było trudno przewozić, odprawiać w urzędzie celnym i upłynniać na rynku, toteż nim ruszyły w daleką zagraniczną podróż, czasami przez kilka tygodni magazynowano je w domu. Śniły się [B.], miała halucynacje, zdawało się jej, że skradają się na palcach po korytarzach. Zamykała drzwi, chowała głowę pod kołdrę i dygotała przez wiele godzin, modląc się i w myślach przywołując matkę. Opowiedziała o tym w listach [C.], a ta odpisała, że powinna bać się nie umarłych, lecz żywych, bo choć mumie cieszą się złą sławą, nigdy nie słyszano, żeby kogoś zaatakowały; przeciwnie, są z natury raczej nieśmiałe. Podniesiona przez matkę na duchu, postanowiła je szpiegować.


28.

A jeśli idzie o związki nielegalne, jak sobie wszystkie przypomnieć! Czy kogut prowadzi rachunki? - pomyśl tylko. Kiedy byłem młody, zbierałem pasma włosów ko­biet, z którymi spałem. Nosiłem zawsze przy sobie nożycz­ki, brałem je nawet, idąc do kościoła. Mężczyzna nigdy nie wie, co może mu się zdarzyć.
Tak więc miałem całą kolekcję loków - czarne, jasne, kasztanowe, a nawet siwe. Zebrałem je i wypchałem nimi poduszkę. Spałem na niej tylko zimą, latem za bardzo przygrzewało. Ale po pewnym czasie obrzydła mi, zaczęła, widzisz, cuchnąć, więc spaliłem.
[Z.] zaśmiał się.
- To była właśnie moja księga rachunkowa. Spaliłem ją. Miałem tego dosyć. Myślałem z początku, że nie będzie tego dużo, ale potem zorientowałem się, że nie widać koń­ca - wyrzuciłem nożyczki.


29.

- Jestem biologiem - rzekł. - Choć moja specjalizacja znacznie poza ten zakres wybiega. Trudno to ująć w paru słowach. Zajmuję się różnymi sprawami - począwszy od fizjologii mózgu poprzez akustykę i językoznawstwo, a kończąc na religioznawstwie. Nie wypada mi mówić o tym samemu, ale prowadzę dość oryginalne i ważne badania. Obecnie zajmuję się palatologią ssaków.
- Palatologią?
- Ustami. Budową ust. Tym, jak się poruszają i w jaki sposób wytwarzają glos. Pan spojrzy tutaj.
Mówiąc to, zaświecił światło. Ścianę w głębi pokoju zajmowały półki szczelnie wypełnione czaszkami zwierząt wszelkiego gatunku. Począwszy od żyrafy, przez czaszkę konia, pandy, a kończąc na myszy. Znalazłem tam każde zwierzę, jakie tylko przyszło mi do głowy. Było ich może trzysta, może czterysta sztuk. Zauważyłem również czaszki ludzkie. Ułożone były parami: męska i kobieca, rasy białej, czarnej i żółtej.
- Czaszki słonia i wieloryba trzymam w piwnicy. Pan rozumie, zajęłyby zbyt dużo miejsca - powiedział.
- Rzeczywiście - przyznałem mu rację.
Wszystkie zwierzęta, jak na rozkaz, miały otwarte pyski i wpatrywały się w przeciwległą ścianę dwoma pustymi oczodołami. Przebywanie w towarzystwie tylu kości - choćby to były tylko eksponaty - nie należało do przyjemności. Półki na sąsiednich ścianach wypełnione były, obok niewielkiej ilości czaszek, zakonserwowanymi w formalinie językami, uszami, wargami i gardłami różnych zwierząt.
- No, jak się panu podoba? Niezła kolekcja, prawda? - zagadnął wesoło starzec. - Niektórzy zbierają znaczki, inni płyty. Są tacy, którzy zapełniają piwnice butelkami wina, i tacy, którzy w ogródkach ustawiają czołgi. Świat jest różnorodny i dzięki temu ciekawy. Nieprawdaż?


30.

- Za wcześnie, żeby na to odpowiedzieć. Możemy się tylko domyślać, że starannie wszystko planuje i jest wyjątkowo bezwzględny.
- Skalpuje- przypomniał [W.].- Zbiera trofea. Co to znaczy?
- Ma władzę. Trofea świadczą o jego czynach. Podchodzi do tego tak samo, jak myśliwy, który wiesza na ścianie poroża.
- Ale skalpy? Dlaczego akurat skalpy?
- Nie ma w tym nic szczególnie dziwnego - powiedział [M.E]. - Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało cynicznie, ale która część ludzkiego ciała najlepiej się nadaje na trofeum? Ciało gnije. Kawałek skóry z włosami łatwiej przechować.
- Mimo to nie mogę się opędzić od myśli o Indianach.


================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 17064
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 55
Użytkownik: bogna 02.03.2009 00:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Paweł chce nas zarazić zamiłowaniem do kolekcjonowania?
Zbieramy już książki! Co jeszcze moglibyśmy kolekcjonować?
Zapraszamy do zabawy :-))
Użytkownik: krasnal 02.03.2009 03:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Już jest konkurs:) Niestety, dzisiaj już nie dam rady nic przeczytać. Ale nie ucieknie, mam nadzieję:)
Użytkownik: Czajka 02.03.2009 04:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
A ja jedno wiem!! :)
Użytkownik: JoannazKociewia 02.03.2009 11:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Wspaniała kolekcja! Ale mam tylko 3, 6, 7, 21 i pomysł na strzelanie w 22. Wieczorem poprzyglądam się dokładniej eksponatom i wyślę odpowiedź. Tylko dlaczego nagle przypomina mi się tylu kolekcjonerów, którzy - o ile mi się dobrze wydaje - nie wystepują w konkursie?
Użytkownik: Szreq 02.03.2009 13:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Po pierwszym czytaniu rozpoznaję 1,22 i 25:)) chyba polubię ten konkurs:)))
Użytkownik: nitka91 02.03.2009 15:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Kurczę, a ja nic nie poznałam... zazwyczaj przynajmniej jedno albo dwa się udało. Ech, chyba nie mój poziom ;)
Użytkownik: pawelw 02.03.2009 23:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Kurczę, a ja nic nie pozn... | nitka91
Ech, to są znane książki. :)
A co najmniej dwa fragmenty powinnaś rozpoznać.
Użytkownik: zwierciadło 02.03.2009 15:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Ja niestety też nic nie rozpoznałam przynajmniej po pierwszym, pobieżnym czytaniu...
I zastanawiam się po przeglądzie fragmentów ostatnich konkursów, dlaczego nic nie rozpoznaję?! Widać, czytałam czy też znam nie te książki...:((
Użytkownik: Annvina 02.03.2009 16:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Poznaję 10 - jeśli to się czytało, to nie można tego z niczym pomylić i 22 - tej niani też nie można z nikim pomylić :) Ale to mało, mało - reszta kolekcji zupełnie nieznana:(
Użytkownik: McAgnes 02.03.2009 20:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Świetne! Rozpoznałam z pięć tytułów!
Użytkownik: inaise 02.03.2009 22:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Zobaczyłam jedynkę i poczułam, że chyba wrócę do konkursów :)))
Użytkownik: pawelw 02.03.2009 23:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Podsumowanie pierwszego dnia konkursu.

Zarejestrowałem ośmioro kolekcjonerów, którzy zebrali 21 fragmentów.
Co ciekawe. Z sześciu fragmentów o najmniejszej liczbie ocen, pięć jest rozpoznanych, a z sześciu fragmentów o największej liczbie ocen - tylko trzy. :)

Użytkownik: Izuś 03.03.2009 10:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Podsumowanie pierwszego d... | pawelw
Ja również niestety nic nie rozpoznaje :(
Użytkownik: kasiunia2 03.03.2009 12:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja również niestety nic n... | Izuś
A ja aż jeden rozpoznaje-22.
Użytkownik: inaise 05.03.2009 16:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Podsumowanie pierwszego d... | pawelw
Pawle, czy dotarł do Ciebie mój mail? Czy też mam po prostu cichutko czekać na potwierdzenie? :)
Użytkownik: pawelw 05.03.2009 16:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Pawle, czy dotarł do Cieb... | inaise
Dotarł, odesłałem. Wieczorem spróbuję jeszcze raz.
Użytkownik: Szeba 03.03.2009 20:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Chyba się pierwszy raz odważę wziąć udział w konkursie:) Jestem niesamowicie zaskoczona, że w ogóle coś kojarzę, bo czasem te konkursowe fragmenty podczytuję i do tej pory jedynie w przedostatniej chyba zabawie coś kojarzyłam - w dodatku dwa fragmenty zaledwie. Teraz też bardzo skromnie, ale dla mnie i tak dobrze - jestem pewna dwóch autorek i trzech książek prawie pewna, ale to prawie jest raczej niewielkie - 1, 9, 13, 15 i 21. Krążę nieśmiało wokół 17 i 20, a postrzelałabym do 2 i 12, ale raczej nie wierzę, że skutecznie.
Użytkownik: hburdon 03.03.2009 20:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba się pierwszy raz od... | Szeba
17, 24, 28 i 30 zgadłam po inicjałach. :)
Użytkownik: McAgnes 03.03.2009 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: 17, 24, 28 i 30 zgadłam p... | hburdon
To nie jest głupie, muszę się baczniej przyjrzeć, bo teraz to się skupiam na treści.
Użytkownik: Szeba 03.03.2009 21:37 napisał(a):
Odpowiedź na: 17, 24, 28 i 30 zgadłam p... | hburdon
Och, ja 17 też po inicjałach trochę, tj. mam nadzieję, że zgadłam, bo dziwnie by było, gdybym się inicjałami upewniła, a jednak byłoby źle;) Ale najpierw opis mi się skojarzył - bardzo sugestywny. Niestety, to będzie już raczej wszystko...
Użytkownik: beatrixCenci 03.03.2009 23:28 napisał(a):
Odpowiedź na: 17, 24, 28 i 30 zgadłam p... | hburdon
A szepniesz coś jeszcze o 24, bardzo proszę? :)
Użytkownik: hburdon 04.03.2009 00:32 napisał(a):
Odpowiedź na: A szepniesz coś jeszcze o... | beatrixCenci
Ach, Beatrix, niektóre rzeczy się zmieniają, a niektórzy ludzie wcale.
Użytkownik: beatrixCenci 04.03.2009 01:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, Beatrix, niektóre rz... | hburdon
Aaaaach... no tak... Ogromne dzięki! :)
Użytkownik: Vemona 03.03.2009 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Wiem 2, na absolutnie milion procent. :-) Oczywista oczywistość. :-) Jedynka mi co nieco mówi, i szóstka, ale nie wiem, czy będę miała czas na konkursowanie.
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 03.03.2009 21:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
28. to jest tak charakterystyczne, że aż nie wiem. Choć wiem, że znam.
Użytkownik: mika_p 03.03.2009 22:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
A ja mam 2, 11, 21, 22 i 26. Potwierdzone, więc mogę im poprzecierać trochę te zaciemnione gablotki :)
Użytkownik: kasiunia2 04.03.2009 00:06 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja mam 2, 11, 21, 22 i ... | mika_p
A szepniesz słówko o 21. Paweł się zdziwił ze nie czytalam.
Użytkownik: janmamut 04.03.2009 02:03 napisał(a):
Odpowiedź na: A szepniesz słówko o 21. ... | kasiunia2
"I potakuje mu Kaleka,
Niezłomny demokracji stróż:
Stalin, to ktoś na miarę wieku,
Oto mąż stanu, oto wódz!"
Użytkownik: Czajka 04.03.2009 04:07 napisał(a):
Odpowiedź na: "I potakuje mu Kalek... | janmamut
Nomatko, Kolekcjo Kieszonkowa Mamutów, kratki i linie owszem, ale przecież nie partyjne ani łagrowe.


Ps. A skąd Ty wiesz 21? :))
Użytkownik: janmamut 05.03.2009 02:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Nomatko, Kolekcjo Kieszon... | Czajka
Kraty w oknach i linie wartowników? Ładne, choć nie to miałem na myśli.

Ja co prawda kiedyś 21 streszczałem leniwe istocie wyjątkowo nieskutecznie, ale z tego nie wynika, że nie rozpoznam. W końcu kiedyś byliśmy ćwiczeni zbiorowo. :-)
Użytkownik: janmamut 05.03.2009 02:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Kraty w oknach i linie wa... | janmamut
Tzn. LENIWEJ istocie.
Użytkownik: Czajka 05.03.2009 02:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Kraty w oknach i linie wa... | janmamut
Mamucie kieszonkowy, czy my na pewno mówimy o tej samej kolekcji? tej na piersi z dubletami? Bo jakoś mi się w głowie nie mieści, że może istnieć istota tak leniwa, żeby nie miała chęci 21 przeczytać osobiście, nie ujmując niczego oczywiście Twoim pysznym streszczeniom.
Miałam na myśli kraty w łagrach i linię partii. które, tylko nie te, ale inne, są bardzo kluczowe i pełne poezji wbrew swojemu wierzchowi. :))
Użytkownik: janmamut 05.03.2009 03:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Mamucie kieszonkowy, czy ... | Czajka
A pamiętasz, jak ktoś narzekał, jakie wyczerpujące jest czytanie (dziesięciostronicowego) "Latarnika'? :-)

Mamy tutaj 70 tysięcy wariatów (eee, połowa to pewnie ci, którzy zjawiają się z wypowiedziami typu: "Siemka Koffani.^^^^ MaTór3 PiZ3IvI (...)"), a 90% społeczeństwa jest normalne i nie lubi czytać >:-7.
Użytkownik: Czajka 05.03.2009 04:11 napisał(a):
Odpowiedź na: A pamiętasz, jak ktoś nar... | janmamut
Pamiętam. I pamiętam jakąś byłą ^matóżystke^^ co nie przeczytała Krzyżaków i nocą jej opowiedziałeś.
Ale 21 nawet najgorszy leń przeczyta z ukontentowaniem. :))
Użytkownik: mika_p 04.03.2009 18:43 napisał(a):
Odpowiedź na: A szepniesz słówko o 21. ... | kasiunia2
Pierwsze wydanie 21 miało żółtą okładkę. A wcześniej było drukowane fragmentami w czasopiśmie. Niestety, nie pamiętam częstotliwości tegoż czasopisma. W zeszłym roku przypadało 20-lecie czasu akcji ;)
Użytkownik: terra 04.03.2009 22:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierwsze wydanie 21 miało... | mika_p
Oj, jak mnie tu dawno nie było! A jaki konkurs piękny! Zbierałam papierki po czekoladkach kiedy byłam mała, ale mi przeszło. Zostały tylko ksiażki i płyty, może się skuszę na zbieranie tych fragmentów, bo kilka brzmi bardzo znajomo.
Użytkownik: Czajka 05.03.2009 01:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, jak mnie tu dawno nie... | terra
Ja też! W zgrzebnej rzeczywistości szarych torebek i bolesnego wzornictwa (pamiętam, że długopisy były w kolorze bordo i brudna zieleń) były, o dziwo, w sklepach czekoladki szwajcarskie. Och, te opakowania pamiętam do dzisiaj - truskawki na nich były jak żywe. Chyba nawet powinnam je mieć.
I zbierałam jeszcze nalepki z pudełek do zapałek (dziwna mnogość, jak na taki skromny artykuł) i historyjki z donaldów. Ach, ten humor i kolor. :)
Użytkownik: Szreq 05.03.2009 10:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Mam potwierdzoną autentyczność : 1,12,17 i 25.
Do kolekcji brakuje i męczy mnie bardzo 2,5,10, trochę mniej 23,29.
Po zawoalowanej podpowiedzi mamuta zgłupiałam nad 21.
Użytkownik: hburdon 05.03.2009 10:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam potwierdzoną autentyc... | Szreq
W niektórych dusiołkach kolekcje występują przypadkowo, ale w 2 cały wątek kręci się wokół tych właśnie znaczków; zacytowana scena jest kluczowa w książce, zaraz nastąpi rozwiązanie pewnej zagadki.
Użytkownik: Czajka 07.03.2009 04:14 napisał(a):
Odpowiedź na: W niektórych dusiołkach k... | hburdon
Tutaj przyleciałam, bo królów nie chcę wyciągać z chronologicznego porządku. :)
"A wiesz, mnie zdziwił Cesarz w 12 [Hrabia Monte Christo] - jakoś nie kojarzyłam tej książki z tą epoką. Muszę to koniecznie jeszcze raz przeczytać. "
Omatko, właśnie to czytam i jestem w szoku, że nie kojarzyłyśmy epoki (ja co prawda jeszcze nie czytałam, ale oglądałam chyba film, na szczęście nic nie pamiętam i mam ogromne emocje, bo ktoś skrobie za ścianą teraz), bo cała intryga była natury politycznej - Edmunt został oskarżony o bonapartyzm. To jakby zapomnieć kardynała z Trzech muszkieterów. :)
A w ogóle to bardzo mi się podoba - świetna książka w swojej kategorii, nie wiem czy nie inspirowała Chmielewskiej (w szydełku).
Użytkownik: hburdon 07.03.2009 12:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Tutaj przyleciałam, bo kr... | Czajka
No to omatko rzeczywiście, kompletnie nie zapamiętałam bonapartyzmu, tylko że został wrobiony przez najlepszego przyjaciela. Muszę to koniecznie, koniecznie przeczytać jeszcze raz, koniecznie. A ucieczka z więzienia niewątpliwie literacko inspirująca, w "Shawshank" też była, w filmie znaczy, bo opowiadania nie czytałam.
Użytkownik: Czajka 07.03.2009 13:04 napisał(a):
Odpowiedź na: No to omatko rzeczywiście... | hburdon
W ogóle stwierdzam, że wszystko tam jest co najlepsze - statek, kapitan, miłość, zawiść, intryga, skarb, tajemnica, wiedza, zemsta (na pewno będzie) i tylko raz wina brakło; szukam teraz ofiary, której mogłabym to wszystko zrelacjonować, niestety, dzieci się bronią jak mogą. :)
Użytkownik: KrzysiekJoy 05.03.2009 11:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam potwierdzoną autentyc... | Szreq
5. "Podczas swych dwukrotnych wyjazdów na Rzeszowszczyznę".. ależ fragmencik na czasie.:)) Co prawda ja po raz pierwszy wybieram się do Rzeszowa co już nie jest żadnym sekretem. Będę zwiedzał, może i jakieś cenne ikony zobaczę.:)
10. A on gada i gada, pięknie gada o swoim życiu, tak normalnie, zrozumiale choć wydawać by się mogło, że to jakieś dzieło filozoficzne.:)
Użytkownik: Czajka 05.03.2009 18:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam potwierdzoną autentyc... | Szreq
Patrz na moje niepartyjne i niełagrowe. Bardzo są podpowiadające. Mamucika się weźmie na tortury po kolacji. To znaczy kolekcji. :))
Użytkownik: janmamut 09.03.2009 23:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Kolekcje są na k, a konkursowe nawet podwójnie. Tymczasem mi właśnie przedmiotów na k brakuje: kaktusa z 18, kamieni z 19 i kartek w (s)krzypcach z 25. Mam na wymianę przedmioty na inne litery.
Użytkownik: Czajka 10.03.2009 03:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Kolekcje są na k, a konku... | janmamut
Mamucik, a nie chciałbyś w ramach kolekcjonowania dubletów, wymienić się ze mną na coś co Ty już trochę masz, a ja nie mam wcale? :)
Użytkownik: janmamut 10.03.2009 03:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Mamucik, a nie chciałbyś ... | Czajka
A czego sobie życzysz?
Użytkownik: Czajka 10.03.2009 19:50 napisał(a):
Odpowiedź na: A czego sobie życzysz? | janmamut
Na początek chyba małej reanimacji, bo Główny Kolekcjoner mnie poinformował, że wszystko czytałam. Chyba go za mało przekupiłam. ;)
Może jeden mi powiesz za 18? Bo 18 mnie olśniło w czasie pisania maila. :))
Użytkownik: janmamut 10.03.2009 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Na początek chyba małej r... | Czajka
18 już mam, 25 mnie męczy.

1. Te paskudy rzeczywiście trudno poznać, bo jakieś do siebie podobne. Niektórzy je jednak chyba lubią, na przykład czasem nasza Sowa biblionetkowa.
Użytkownik: Czajka 10.03.2009 20:32 napisał(a):
Odpowiedź na: 18 już mam, 25 mnie męczy... | janmamut
No wiem, bo to w ramach dubletu. 25 nie wiem, niestety, a za 1 dzięki, czyżby to było to co myślę? To nie powinnam, ale w nie strzeliłam. Tylko, że Sowa to je zawsze uwielbia, więc nie wiem czy to te. Chyba może herbatki sobie zrobię na pocieszenie kolekcjonerskie. :)
Użytkownik: beatrixCenci 10.03.2009 13:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Kolekcje są na k, a konku... | janmamut
18 - piszą: "Warszawa", myśl: "Kraków". I nie tylko samoloty tu latają. :)
19 - może łatwiej by było, gdyby ta kolekcja składała się z kamieni nerkowych...
25 - nu, kopalnie. I na Francje ido...
Użytkownik: janmamut 10.03.2009 14:25 napisał(a):
Odpowiedź na: 18 - piszą: "Warszaw... | beatrixCenci
Dziękuję! To znaczy nad 25 nadal myślę, ale za olśnienie przy 18 nie zapłaci się nawet kartą Mastercard. :-)
Użytkownik: pawelw 10.03.2009 22:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | bogna
Przypominam, że jutro jest ostatni dzień kompletowania kolekcji. Jeszcze jest czas na znalezienie brakujących okazów. :)
Użytkownik: Czajka 11.03.2009 06:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przypominam, że jutro jes... | pawelw
Pawełek, czy Ty dostałeś mój drugi list? Czy gdzieś się przylepił do kabla bitą śmietaną i torcikiem i się objada? Bo ja nie dostałam od Ciebie drugiego (pierwszy dostałam).
:)
Użytkownik: pawelw 11.03.2009 10:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Pawełek, czy Ty dostałeś ... | Czajka
Doszedł.
I już właśnie wszystkie (chyba) zaległości nadrobiłem.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: