Dodany: 17.02.2009 10:11|Autor: carly

(Wielkie)? ekranizacje


Niech nikogo nie dziwi znak zapytania w tytule! Jest to jak najbardziej uzasadniona wątpliwość;)
Mieliście kiedyś takie chwilę, kiedy oglądaliście jakiś film i w myślach wyzywaliście scenarzystę wszystkimi znanymi wam, a także kilkoma wymyślonymi na poczekaniu, słowami pod słońcem? Ja przeżywam je często, gdy siadam przed ekranem by obejrzeć kolejną ekranizację książki, którą przeczytałam. Zaznaczam, często, nie zawsze, nie jestem aż tak bezwzględnym krytykiem, nie wszystkie ekranizacje literatury są złe. Wystarczy spojrzeć na serie filmów o Herkulesie Poirot z Dawidem Suchetem, trylogię „ Władca pierścieni” w reżyserii Petera Jacksona, „ Misery” czy świetną „ Rzekę tajemnic”. Nie chodzi bynajmniej o to, że scenarzyści w tych przypadkach ściśle trzymali się książki, raczej o to, że wprowadzając swoje zmiany w dobrze znanej czytelnikowi historii nie zgubili ducha opowieści, a raczej ubarwili ją na potrzeby filmu. Nie zawsze jednak to „ubarwienie” kochanym Panom scenarzystom wychodzi. Wystarczy przypomnieć sobie ekranizacje „ Draculi” Brama Stokera w reżyserii F.F. Coppoli. Przyznaję, w połowie filmu musiałam wyjść i sprawdzić, czy aby na pewno to nie moja pamięć płata figle. Wyglądało bowiem na to, że ja i scenarzysta czytaliśmy zupełnie inne książki! Ja, niezbyt straszny, ale całkiem ciekawy horror, on jakąś łzawą historię miłosną. Wyobraźcie sobie moje zdumienie, kiedy okazało się, że skleroza mi jeszcze nie dolega. Książka była dokładnie taka sama jak ją zapamiętałam! W swojej naiwności, ach te piękne lata, sądziłam, że to tylko jeden, jedyny, odosobniony przypadek i że bez obaw mogę sięgać po kolejne ekranizację moich ulubionych powieści. Niestety brutalna rzeczywistość szybko zweryfikowała te płonne nadzieję. Nastąpiło to gdzieś pomiędzy „ Działami Nawarony” ( David Niven to naprawdę świetny aktor, ale z Millerem miał tyle wspólnego co ja;), nie wspomnę już o dziwacznym pomyśle wprowadzenia dwóch kobiet w rolach członków ruchu oporu i innych innowacjach), po drodze było jeszcze Solaris ( zastanawiałam się czy scenarzysta i reżyser czytali książkę?) „Troja” ( czy Amerykanie wiedzą kim był Homer?), a wszelką nadzieję odebrał mi „ Kod da Vinci” ( jedyne co mogę powiedzieć dobrego o tym dziele to Alfred Molina i Jean Reno). Pozostałe przypadki, które tkwią cierniem w mojej pamięci, pozwólcie, że pominę;)
O Polskich ekranizacjach literatury, proszę wybaczcie, ale również mówić nie będę, to temat zbyt bolesny. Jest, co prawda wśród nich kilka perełek ( „ Popiół i diament”), kilka pozycji, które nie zmuszają do wyjścia z kina, choć może zostaje po nich lekki niedosyt „ Trylogia” Hoffmana, „ Pan Tadeusz” Wajdy, ale większość niestety zmusza widza do szybkiej ewakuacji z zajmowanego siedziska i wycieczki do najbliższej biblioteki.
Takie postępowanie twórców X Muzy ma sens jedynie wtedy gdy przyjmiemy założenie, że mamy do czynienia z działaniem celowym. Pomyślmy, może jakiś międzynarodowy spiskiem scenarzystów mającym na celu przekonanie widzów, że czytanie jest dużo lepszym rozwiązaniem:)

A wy? Mieliście kiedyś chwile?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5098
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 9
Użytkownik: Bibliomisiek 17.02.2009 11:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Niech nikogo nie dziwi zn... | carly
Absolutnie nie zgadzam się z krytyką "Draculi" - Coppola nakręcił właśnie swoją interpretację Stokera, i właśnie bardzo dobrze, bo powstała jedna z najpiękniejszych historii miłosnych na ekranie, zamiast kolejnego horroru niczym nie wyróżniającego się z długiego szeregu poprzedników. To było właśnie oryginalne twórcze podejście. Po co komu kolejny standardowy film o Drakuli?

Poza tym nie całkiem rozumiem Twoje wywody, tzn. nie widzę w nich jakichś sensownych wniosków (końcowe pytanie retoryczne też jest niejasne - tak, miałem kiedyś chwilę, ale co z tego?). Akurat film i literatura to po pierwsze zupełnie inne media, dlatego znakomite literackie dzieła wcale nie muszą przekładać się na doskonałe filmy. Osobiście uważam wręcz, że niewolnicza wierność książce zabija kreatywność i przeważnie owocuje filmikiem w najlepszym razie poprawnym, akuratnym i niepotrzebnym - ot, ruchoma ilustracja do książki.

Po drugie film jest zawsze jakąś interpretacją, pokazuje czyjeś (scenarzysty, reżysera, operatora, aktorów) ) wyobrażenia o dziele literackim. Jest tylko jednym z wielu możliwych odczytań i nie ma co się burzyć, że jest inna od Twojej. Wiele książek było ekranizowanych wielokrotnie i z zupełnie innym podejściem - nie wiem które znasz "Solaris", ale porównaj wersje Tarkowskiego (1972) i Soderbergha (2002). Obie są właśnie autorskimi interpretacjami. To tylko przykład na to, że wcale nie wierność literaturze przesądza o wartości adaptacji. Skądinąd w przypadku takiego shitu jak Dan Brown trudno mówić o jakich "interpretacjach" i "odczytaniach".

Na koniec pod rozwagę podsuwam fakt, że za najlepszą ekranizację Josepha Conrada powszechnie uznawany jest "Czas Apokalipsy".

Pozdrawiam.
Użytkownik: carly 18.02.2009 08:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Absolutnie nie zgadzam si... | Bibliomisiek
Nie krytykuje "Draculi" jako filmu samego w sobie. Jeśli ktoś lubi tego rodzaju opowieści, to ma do tego pełne prawo. Faktycznie jest to film bardzo sprawnie zrealizowany. Podstawą mojej krytkyki jest to, że jakoby opiera się na książce Stokera, z którą tak naprawdę niewiele ma wspólnego ( Dracula Stokera to wcale nie romantyczny kochanek, ale po prostu bezwzględy zabojca itd.)! Gdyby F.F. Coppola nakrecił po prostu film o Draculi nie umieszczając napisu " na podstawie książki", niepowiedziałabym słowa, ale twierdzenie, że oparł go na książce, z ktorej tak naprawdę zaczerpnął imona głównych bohaterów i linie czasu, to gruba przesada.
Cały moj tekst właściwie tego własnie dotyczy. Masz rację, reżyser ma prawo do interpretacji, ale jest ona do pewnego stopnia ograniczona. Jezeli realizujemy film na podstawie książki to niejako ipso iure musimy pozostać jej do pewnego stopnia wierni, a przynajmniej zachować jej klimat, a jeśli tego nie potrafią, to niech nie piszą potem, że scenariusz powstał na podstawie książki. Zgadza się, ta granica pomiędzy interpretacją wierną duchowi książki, a interpretacją powstającą w głowie reżysera będącą właściwie alternatywną wersją książki jest bardzo płynna i dlatego filmowcy powinni po prostu być ostrożniejsi sięgając po dzieła literackie.

A moje końcowe pytanie retoryczne to po prostu zaproszenie do dyskusji:)
Użytkownik: Mauretta 17.02.2009 20:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Niech nikogo nie dziwi zn... | carly
I to nie jedną taką chwilę :) Lubię oglądać ekranizacje znanych książek a raczej je porównywać z samymi książkami. Zazwyczaj te pierwsze wychodzą na tym marnie, jednak to tylko moje zdanie. Może chodzi tu o różnicę odbioru treści? Inaczej książkę widzę ja a inaczej scenarzysta? Tak to sobie przynajmniej tłumaczę.
Użytkownik: jolietjakeblues 17.02.2009 20:10 napisał(a):
Odpowiedź na: I to nie jedną taką chwil... | Mauretta
Oj, różnie bywa. Uwielbiam "Lot nad kukułczym gniazdem", "Paragraf 22" i "Godziny". Ekranizacje niezwykle dobre. I wielka literatura. Sam nie wiem, co lepsze. Albo "Nieznośna lekkość bytu"? Czyż nie wspaniała? Co może wpływać na wartość ekranizacji? Jak oceniać? Jak porównywać? Nie mam pojęcia. Dużo do powiedzenia, słusznie przecież zauważasz, ma wizja scenarzysty. Ale i wizja reżysera. Czyżby nie większe znaczenie? A aktorstwo? Z wyżej wymienionych chociażby kreacje Jacka Nicholsona, Meryl Streep, Juliet Binoche...
Użytkownik: Mauretta 27.02.2009 18:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, różnie bywa. Uwielbia... | jolietjakeblues
Masz rację każda osoba biorąca udział w produkcji ma swój wpływ na to jak widz odbierze film, oraz na to jak wiernie ekranizacja odda to co zawarte jest w książce.
Użytkownik: jolietjakeblues 27.02.2009 20:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Niech nikogo nie dziwi zn... | carly
Pytanie tylko, jak wierność literackiemu pierwozworowi wpływa na wartość filmu? Przykładów pewnie mnóstwo. I są książki, o których mówi się, że są nieprzekładalne na film.
Użytkownik: carly 10.03.2009 14:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Pytanie tylko, jak wierno... | jolietjakeblues
Dlaczego więc twórcy, gdy książka jest "nieprzekładalna na film", bądź też jej przekład możliwy będzie dopiero po zastosowaniu całej serii uproszczeń, spłyceń i zabiegów w stylu politycznej poprawności, mimo wszystko nie wachają się i zanurzają w niej swoje szpony????
Chciwość czy zwykła arogancja?
Użytkownik: jolietjakeblues 11.03.2009 05:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Dlaczego więc twórcy, gdy... | carly
Zmusza ich do tego podstępna wielkość literatury... Na przykład "Bracia Karamazow"...?
Użytkownik: exilvia 11.03.2009 09:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Dlaczego więc twórcy, gdy... | carly
A może odwaga?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: