Dodany: 13.02.2009 08:50|Autor: carly
Dozwolone do lat 18?
Do napisania tej czytatki skłoniła mnie zażarta dyskusja ( na szczęście obyło się bez rękoczynów) jaką prowadziłam niedawno z jednym z moich znajomych ( kto wie, może już byłym znajomym?). Wybaczcie, jeśli temat wyda wam się nudny, a mój styl pozostawi wiele do życzenia. Na swoje usprawiedliwienie dodać mogę jedynie to, że jestem tu nowa;).
Czytać kocham od dziecka. Czasem wystarczy mi, że daną pozycję przeczytam raz, czasem do danej książki wracam po kilka lub kilkanaście razy, a czasem ( znacie to uczucie?), jeżeli poczuję tęsknotę wyciągam z zakamarków półek książki, które ostatni raz czytałam kiedy miałam kilka lat. Te, od których moja fascynacja słowem pisanym się zaczęła, te, których okładki noszą ślady moich pierwszych, jakże nieudanych, prób posługiwania się długopisem, te, na których nauczyłam się czytać, gdy moja rodzina była już zbyt zmęczona by czytać mi na głos, co zresztą do dnia dzisiejszego jest tematem żartów domowników:).
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy spotkałam się z zarzutem, że czytam książki przeznaczone dla dzieci i że w moim wieki to już tego robić „ nie wypada”. Miałam wtedy jakieś 14 lat. Oczywiście to nie był pierwszy raz kiedy sięgnęłam do mojej biblioteczki po książki z dzieciństwa, ale był to pierwszy raz kiedy mnie na tym „ przyłapano” i próbowano poinstruować co w danym wieku czytać wolno, a czego już nie. Pamiętam, że poczułam się tak jakby ktoś przyłapał mnie na zabawie lalką barbi, lub klockami lego. Nie mogłam wtedy, i do dnia dzisiejszego zrozumieć nie potrafię co złego jest w tym, że dorosła osoba potrafi spędzić mile popołudnie odnawiając znajomość z Panami Andersenem, Gozzim czy Grimm. Czy baśnie mają limit wiekowy niczym filmy tylko dla dorosłych? Czy w pewnym wieku już ich czytać nie wypada? To był właśnie temat owej zażartej dyskusji, o ktorej wspomniałam na początku. Mój znajomy kategorycznie oznajmił mi, że przyznanie się do czytania pewnych tytułów w moim wieku to już obciach. Stwierdził on, podczas naszej rozmowy, że baśnie są przeznaczone tylko dla dzieci do, powiedzmy 8 roku życia, a dorosłym wolno po nie sięgać tylko wtedy, gdy czytają je swoim pociechom. Więc, żeby nie być posądzoną o infantylizm muszę, by móc sięgnąć po „ Dziewczynkę z zapałkami” najpierw postarać się o bobasa? W tym momencie dyskusji, przyznaję zamurowało mnie. Zarzut zdziecinniałej, bezdzietnej (mam cichą nadzieję, że jeszcze nie „ starej”) panny zawisł w powietrzu pomiędzy nami, choć nikt go głośno nie wypowiedział.
Pozostało jednak pytanie co z nie-baśniami, ale ciągle książkami klasyfikowanymi jako literatura młodzieżowa? Czy jako osoba, która przekroczyła dawno temu magiczny próg 18 lat i którą tylko kilka miesięcy dzieli od ćwierćwiecza życia na ziemskim padole nie mogę już ich czytać? Życie bez „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz????? Ja nie wyobrażam sobie takiego życia. Wiec chyba pogodzę się z tym, że mój znajomy przykleił mi etykietkę zdziecinniałej, jak długo będę mogła w spokoju wracać do pierwszych „ książkowych” przyjaciół i mojej ulubionej kamienicy przy ulicy Roosvelta 5:).
A wy?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.