Dodany: 13.02.2009 08:50|Autor: carly

Czytatnik: Myśli czasem uporządkowane

1 osoba poleca ten tekst.

Dozwolone do lat 18?


Do napisania tej czytatki skłoniła mnie zażarta dyskusja ( na szczęście obyło się bez rękoczynów) jaką prowadziłam niedawno z jednym z moich znajomych ( kto wie, może już byłym znajomym?). Wybaczcie, jeśli temat wyda wam się nudny, a mój styl pozostawi wiele do życzenia. Na swoje usprawiedliwienie dodać mogę jedynie to, że jestem tu nowa;).
Czytać kocham od dziecka. Czasem wystarczy mi, że daną pozycję przeczytam raz, czasem do danej książki wracam po kilka lub kilkanaście razy, a czasem ( znacie to uczucie?), jeżeli poczuję tęsknotę wyciągam z zakamarków półek książki, które ostatni raz czytałam kiedy miałam kilka lat. Te, od których moja fascynacja słowem pisanym się zaczęła, te, których okładki noszą ślady moich pierwszych, jakże nieudanych, prób posługiwania się długopisem, te, na których nauczyłam się czytać, gdy moja rodzina była już zbyt zmęczona by czytać mi na głos, co zresztą do dnia dzisiejszego jest tematem żartów domowników:).
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy spotkałam się z zarzutem, że czytam książki przeznaczone dla dzieci i że w moim wieki to już tego robić „ nie wypada”. Miałam wtedy jakieś 14 lat. Oczywiście to nie był pierwszy raz kiedy sięgnęłam do mojej biblioteczki po książki z dzieciństwa, ale był to pierwszy raz kiedy mnie na tym „ przyłapano” i próbowano poinstruować co w danym wieku czytać wolno, a czego już nie. Pamiętam, że poczułam się tak jakby ktoś przyłapał mnie na zabawie lalką barbi, lub klockami lego. Nie mogłam wtedy, i do dnia dzisiejszego zrozumieć nie potrafię co złego jest w tym, że dorosła osoba potrafi spędzić mile popołudnie odnawiając znajomość z Panami Andersenem, Gozzim czy Grimm. Czy baśnie mają limit wiekowy niczym filmy tylko dla dorosłych? Czy w pewnym wieku już ich czytać nie wypada? To był właśnie temat owej zażartej dyskusji, o ktorej wspomniałam na początku. Mój znajomy kategorycznie oznajmił mi, że przyznanie się do czytania pewnych tytułów w moim wieku to już obciach. Stwierdził on, podczas naszej rozmowy, że baśnie są przeznaczone tylko dla dzieci do, powiedzmy 8 roku życia, a dorosłym wolno po nie sięgać tylko wtedy, gdy czytają je swoim pociechom. Więc, żeby nie być posądzoną o infantylizm muszę, by móc sięgnąć po „ Dziewczynkę z zapałkami” najpierw postarać się o bobasa? W tym momencie dyskusji, przyznaję zamurowało mnie. Zarzut zdziecinniałej, bezdzietnej (mam cichą nadzieję, że jeszcze nie „ starej”) panny zawisł w powietrzu pomiędzy nami, choć nikt go głośno nie wypowiedział.
Pozostało jednak pytanie co z nie-baśniami, ale ciągle książkami klasyfikowanymi jako literatura młodzieżowa? Czy jako osoba, która przekroczyła dawno temu magiczny próg 18 lat i którą tylko kilka miesięcy dzieli od ćwierćwiecza życia na ziemskim padole nie mogę już ich czytać? Życie bez „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz????? Ja nie wyobrażam sobie takiego życia. Wiec chyba pogodzę się z tym, że mój znajomy przykleił mi etykietkę zdziecinniałej, jak długo będę mogła w spokoju wracać do pierwszych „ książkowych” przyjaciół i mojej ulubionej kamienicy przy ulicy Roosvelta 5:).
A wy?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 22740
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 66
Użytkownik: Annvina 13.02.2009 09:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Droga Carly, absolutnie się z Tobą zgadzam. Ja też uwielbiam wracać do książek z dzieciństwa, a nawet więcej, niektóre pozycje przeczytałam dopiero jako osoba dorosła. Z racji tego, że w dzieciństwie mieszkałam za granicą, pewne pozycje jakoś mi umknęły, a inne znałam tylko z czytania przez rodziców, a nie z samodzielnej lektury. I tak w wieku 23 lat pierwszy raz sama przeczytałam Dzieci z Bullerbym, a w wieku 27 lat zachwyciłam się serią o Mikołajku i teraz przymierzam się do Narnii, której nie czytałam. Gdy moja mama czytała mojej młodszej siostrze bajki, uwielbiałam ich słuchać, choć niektóre znalam na pamięć. Nigdy, nigdy nie spotkałam się z zarzutem, że to dziecinne czy niepoważne. Więcej – niedawno gdy byłam z narzeczonym na zakupach i dwa razy wracaliśmy się po coś, czego zapomnieliśmy kupić, mruknęłam o kawalku kiełbasy lekko obsuszonej – nie wyobrażasz sobie mojego oburzenia, gdy mój przyszły mąż nie skojarzył i przyznał się, że nie czytał. Ma prawie 31 lat i trudno - będzie czytał – przecież nie wyjdę za mąż za człowieka, który nie czytał Dzieci z Bullerbyn ;)
Poza tym tak mi przyszło do głowy, że nikomu nie przyjdzie do głowy nazywać zdziecinniałymi czytelników fantasy - a przecie tak blisko tym wszystkim czarodziejom, elfom i krasnoludom do świata bajek. Może to właśnie tęsknota za tym magicznym baśniowym światem sprawia, ze literatura fantasy cieszy się takim zainteresowaniem?
A mity, podania, legendy – profesorowie literatury badają mitologie, a czym innym one są, jak nie pewną formą baśni.
Nie Carly, moja Babcia powtarzała, że człowiek nigdy nie jest za stary na bajki.
Swoim znajomym (mam nadzieję, że byłym znajomym) nie przejmuj się, w głebi serca tylko mu współczuję, człowiek, który odrzucił bajki jest tak samo biedny jak ten, który wyzbył się marzeń.
Użytkownik: carly 13.02.2009 10:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Droga Carly, absolutnie s... | Annvina
Dziękuje za słowa otuchy:)
Masz absolutną rację pisząc o fantastyce, szkoda że na to nie wpadłam podczas tamtej rozmowy, kto wie, może to by go przekonało?
P.S. Miłej przygody z Opowieściami z Narnii:) To dopiero wciągająca historia.
Użytkownik: gandalf 13.02.2009 10:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Droga Carly, absolutnie s... | Annvina
"Poza tym tak mi przyszło do głowy, że nikomu nie przyjdzie do głowy nazywać zdziecinniałymi czytelników fantasy - a przecie tak blisko tym wszystkim czarodziejom, elfom i krasnoludom do świata bajek"

No z tym stwierdzeniem to bym się raczej nie zgodził. Fakt, że w jakiejś książce pojawia się smok lub elf, nie oznacza, że od razu ma ona wiele wspólnego z bajkami. Powiem więcej - duża część literatury fantasy jaką czytam, absolutnie nie nadaje się dla dzieci :-))
Użytkownik: Natii 13.02.2009 11:07 napisał(a):
Odpowiedź na: "Poza tym tak mi prz... | gandalf
Wydaje mi się, że nie o to chodziło Annvinie - a przynajmniej ja inaczej odebrałam jej wypowiedź. Zauważ, że w baśniach* często występują postaci fantastyczne - między innymi czarodzieje, elfy, krasnoludki, etc. Baśnie często są osadzone w świecie nierealnym, nazywanym przez nas właśnie "bajkowym" czy też "baśniowym". Mnie do pewnego momentu takie postaci kojarzyły się wyłącznie z baśniami - i przypuszczam, że mojej mamie, która fantasy w ogóle nie zna i nie czyta, do tej pory kojarzą się właśnie z baśniami. Tak więc - nie chodzi o to, że książka ze smokami ma nie wiadomo ile wspólnego z baśnią, ale że wiele motywów, postaci wykorzystywanych w fantasy jest też wykorzystywanych właśnie w baśniach.

*Będąc tak do końca poprawną, bajka to taki krótki utwór z morałem, wydaje mi się, że autorka użyła słowa bajka w znaczeniu słowa "baśń". ;-)
Użytkownik: gandalf 13.02.2009 11:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że nie o t... | Natii
Ależ oczywiście, że wiele motywów jest wspólnych dla fantasy i baśni. Problem polega na tym, że literatura fantasy te motywy wykorzystuje często w zupełnie inny sposób, niż baśnie. Ot, weźmy chociażby motyw księżniczki uwięzionej w wieży przez złą czarownicę. W baśni wszystko jest proste - czarownica jest zła, księżniczka dobra i piękna, a dzielny rycerz, który śpieszy jej na ratunek jest w niej szczerze zakochany. Natomiast w powieści fantasy ten sam motyw może (co nie oznacza, że musi) wyglądać w ten sposób, że:
- księżniczka jest rozpustną nimfomanką, a do tego alkoholiczką
- rycerz to brutalny żołdak, wynajęty przez ojca księżniczki, zasadniczo nie cierpiącego swojej córki, któremu jest jednak potrzebna do tego, aby sfinalizować jej małżeństwo z władcą pobliskiego królestwa, które umocni sojusz tych dwóch państw
- czarownica okazuje się kochającą matka, która porwała księżniczkę tylko po to, by wymienić ją na swoją córkę, którą więzi w lochach ojciec księżniczki

Okazuje się więc, że baśnie i literatura fantasy, choć wyrastają z tych samych źródeł, mogą bardzo różnić się klimatem i tematyką. I czasami ciężko je z sobą porównywać.
Użytkownik: Natii 13.02.2009 17:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ oczywiście, że wiele... | gandalf
Dlatego ja nie porównuję, zwracałam uwagę tylko na te źródła. :-)
Użytkownik: Annvina 13.02.2009 13:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że nie o t... | Natii
Natii, czytasz mi w myślach :)
Użytkownik: Marylek 13.02.2009 10:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Biedny jest ten Twój znajomy i biedni są wszyscy jemu podobni, któzy uważają, że czytanie można jakoś limitować, wyznaczać granice. Skoro czytasz dla przyjemności, to czytaj to, co Ci tę przyjemność przynosi! Jeśli czytasz, żeby się czegoś konkretnego dowiedzieć, żeby napisać jakąś pracę czy esej, wtedy wybierasz konkretną tematykę. Ale dla siebie?

Jedną z funkcji literatury jest przynoszenie uspokojenia. To cudowne, że masz takie książki, które służą Ci jako środki terapeutyczne. ;) Ale nie tylko o to chodzi. Chodzi o to, że inne rzeczy dostrzega się w tej samej książce zależnie od tego, na jakim etapie życia jesteśmy. I baśni też to dotyczy, i książek dla dzieci, i dla młodzieży. A jakie wspomnienia się budzą, związane z poprzednim, jeszcze dziecięcym czytaniem, jakie emocje!

Ludzie są różni i w tej różnorodności piękni. Dlaczego mamy wszyscy postępować według jakiejś jednej narzuconej z góry sztampy? To jest właśnie niedojrzałe podejście!

A w ogóle, to witaj w Biblionetce i czuj się tutaj dobrze! :)))
Użytkownik: jakozak 13.02.2009 10:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Chroń wszystkich, dobry Boże, przed takimi znajomymi. :-)
Ja bym na Twoim miejscu czytała to, co mi sprawia przyjemność i omijała szerokim łukiem wszystkich, którzy mają takie "ukształtowane" poglądy. Biedni ludzie. To, że biedni to jeszcze pół biedy - ich sprawa. Najgorsze, że masa słabszych charakterem podporządkowuje się takim.. . nie powiem.

Sprawa jest poważna, bo rozciąga się na wszystkie dziedziny życia.
Użytkownik: joanna.syrenka 13.02.2009 12:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Chroń wszystkich, dobry B... | jakozak
Jak można od czasu do czasu nie przeczytać np. "Dzieci z Bullerbyn", prawda? :)
Użytkownik: jakozak 13.02.2009 12:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak można od czasu do cza... | joanna.syrenka
Albo Długi deszczowy tydzień? :-)))
Użytkownik: joanna.syrenka 13.02.2009 12:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Albo Długi deszczowy tydz... | jakozak
Kompletnie nie znam! Co to?
Użytkownik: modelinkam 13.02.2009 12:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Kompletnie nie znam! Co t... | joanna.syrenka
"Długi deszczowy tydzień" Jerzego Broszkiewicza- o fantastycznych przygodach gromadki dzieciaków podczas deszczowych wakacji. Polecam- a jeszcze bardziej "Wielka, większa, największa" tego samego autora. Tu Ika i Groszek, znani z "Deszczowego tygodnia" przeżywają kolejne przygody razem z niesamowitym, gadającym samochodem. Dzieciaki są skuteczniejsze niż MO!
Użytkownik: jakozak 13.02.2009 13:05 napisał(a):
Odpowiedź na: "Długi deszczowy tyd... | modelinkam
Wielka, większa i największa jest starsza. Tam Ika i Groszek są jeszcze dziećmi. W Długim deszczowym tygodniu są już nastolatkami, dochodzą ich przyjaciele i jest - oprócz inteligentnego dowcipu - całkiem niegłupi wątek kryminalny o kradzieży ikony w kapliczce w Bieszczadach. Tropią przestępcę oczywiście te dzieciaki.
Mam swoją, Syrenko. Jeżeli chcesz - chętnie Ci pożyczę. :-)
Użytkownik: joanna.syrenka 13.02.2009 13:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Wielka, większa i najwięk... | jakozak
Jak tylko będzie okazja to bardzo chętnie!!!
Użytkownik: jakozak 13.02.2009 13:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Wysłać? Adres mam dobry? ... | jakozak
A może jeszcze Przygody Hucka (Twain Mark (właśc. Clemens Samuel Langhorne)) i Dzika Mrówka i tam-tamy (Perepeczko Andrzej)?
To moje najulubieńsze. :-)
Użytkownik: modelinkam 13.02.2009 16:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Wielka, większa i najwięk... | jakozak
Masz rację oczywiście! Przepraszam za zmyłkę, czytałam te książki 100 lat temu. Ale jedno jest pewne- warto je polecić, prawda? A z innej beczki- jak Twoje półeczki, można je jeszcze zobaczyć na nk? Pozdrawiam!
Użytkownik: jakozak 15.02.2009 15:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz rację oczywiście! Pr... | modelinkam
Tak Magda. Są, tyle, że musisz szukać już dłużej, bo przybyło trochę nowych zdjęć.
Użytkownik: annmarie 13.02.2009 10:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Nadal bardzo lubię wracać do książek z dzieciństwa. I nie uważam, by było to coś dziwnego. Niektóre książki z literatury dziecięcej przeczytałam dopiero, gdy dorosłam (np. "Opowieści z Narnii") i tego również nie uważam za nienormalne. Przecież każdy czyta to, co lubi (no, czasem to, co musi).
Użytkownik: embar 13.02.2009 10:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Nadal bardzo lubię wracać... | annmarie
Jeśli 16 lat oznacza próg dorosłości to wtedy też przeczytałam Narnię :) i wątpię żebym wcześniej mogła ją zrozumieć :)
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 10:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Nie wiem, czy Twój rozmówca zdaje sobie sprawę z tego, że książki, które czytaliśmy w dzieciństwie nieco inaczej są odbierane gdy czytamy je będąc już dorosłymi. Weźmy taką "Alicję..." na przykład. Kiedy czytałam tę książkę będąc słodką dziewczynką, pewne aluzje mi umknęły. Traktowałam tę powieść jako ciekawą bajeczkę o dziewczynce, która trafiła do zaczarowanego świata. Przeczytawszy ją znowu po wielu latach widzi się zupełnie co innego. Tak samo jest z wieloma innymi książkami dla dzieci.
A czy Twój rozmówca oglądał "Shreka"? Przecież to jest dla dzieci...
Ja miałam też ciekawy przypadek. Mój rozmówca stwierdził, że on już teraz będzie czytał wyłącznie książki filozoficzne, bo inne są już zbyt proste dla niego.
Użytkownik: carly 13.02.2009 10:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, czy Twój rozmów... | Valaya
Gdzie byliście kiedy z nim rozmawiałam???? Wszystkie te argumenty powaliłby go na kolana:)
Ja też uwielbiam odkrywać nowe warstwy i ukryte nawiązania w książkach które przecież wydawałoby się dobrze już znam:)
Ciekawego miałaś rozmówcę. Ciekawe czy słyszał o Sokratesie i jego słowach " Wiem, że nic nie wiem".
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 11:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdzie byliście kiedy z ni... | carly
Pewnie słyszał. Filozofię studiował ;)
Użytkownik: carly 13.02.2009 11:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie słyszał. Filozofię... | Valaya
I niestety wygląda na to, że niewiele zrozumiał;)
Użytkownik: Annvina 13.02.2009 13:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie słyszał. Filozofię... | Valaya
Taki osobnik przynosi wstyd studentom i absolwentom filozofii!!!
Nie wszyscy filozofowie są tacy, spójrzcie chocby na mnie ;)))
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 13:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Taki osobnik przynosi wst... | Annvina
Myślę, że on wtedy zachłysnął się przedmiotem swoich studiów za bardzo. Niestety, nie wiem, czy mu przeszło. Na szczęście nie miał mi za złe, że czytałam fantastykę w tym okresie.
Użytkownik: gandalf 13.02.2009 12:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Ciekawych masz znajomych, nie powiem ;-)) Tyle, że trochę zbyt radykalnych jak na mój gust.

Chociaż fakt faktem, że z niektórych książek, uwielbianych przez nas we wczesnym dzieciństwie, po prostu się wyrasta. Z jakich i z jak wielu, to już kwestia indywidualna. Czasami jest to proces stopniowy, czasami jest jakaś granica po przekroczeniu której inaczej patrzymy na literaturę i książki które do tej pory uwielbialiśmy. Dla mnie taką cezurą była pierwsza lektura "Władcy pierścieni" w wieku 11 lat. To wydarzenie całkowicie zrewolucjonizowało moje spojrzenie na literaturę, pewne książki po prostu przestały do mnie przemawiać, mimo, że do tej pory namiętnie się w nich zaczytywałem. Obroniły się nieliczne - "Trzej muszkieterowie", seria o Panu Samochodziku, po części "Trylogia" i książki Bahdaja. Jednak do np. książek Szklarskiego o Tomku Wilimowskim, cyklu o Muminkach, czy właśnie "Dzieci z Bullerbyn" zupełnie straciłem serce. I ich dzisiejsza lektura nie sprawia mi już przyjemności. Ale jeśli ktoś dorosły nadal je lubi - mogę to zrozumieć.
Użytkownik: villena 13.02.2009 15:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawych masz znajomych,... | gandalf
"Wyrastanie" rzeczywiście jest kwestią indywidualną, bo o ile ze Szklarskiego wyrosłam bezpowrotnie, to już o Muminkach mam zupełnie inne zdanie. Może dlatego że po raz pierwszy czytałam je w zeszłym roku, czyli będąc kobietą po trzydziestce ;-) Spodobały mi się tak bardzo, że w tej chwili mam już skompletowane wszystkie tomiki i od czasu do czasu do nich zaglądam. Teraz z sentymentu uzupełniam sobie "Pana Samochodzika", czytam po raz pierwszy te części które jakoś ominęłam w dzieciństwie i nie zamierzam się tego wstydzić :)
Użytkownik: jakozak 13.02.2009 16:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawych masz znajomych,... | gandalf
Tak, z jednych się wyrasta, w inne się jeszcze bardziej wrasta.
Wyrosłam z Pinokia i Wielkiej, większej i największej. Tomka Sawyera też mniej lubię, odkąd pokochałam Hucka Finna. Nie bawi mnie zupełnie Kosmiczny sekret Lutego i aż boję się sięgnąć po moje dawne kochadło, czyli: Tumbo z przylądka Dobrej Nadziei.
Użytkownik: modelinkam 13.02.2009 12:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Witaj Carly! Mogłabym się spokojnie podpisać pod Twoją wypowiedzią. Jestem nobliwą (?) panią po 30-tce, a wciąż w spisie moich ulubionych lektur jest m.in "Jeżycjada" i książki Ewy Lach, tudzież inna literatura młodzieżowo-dziecięca. Sięgam po nie w chwilach przemęczenia, chandry, a także zupełnie bez powodu, by znowu poczuć ich smak, na nowo się nimi nacieszyć. Czytam też nowowydane lub po prostu nieznane mi wcześniej książki młodzieżowe ulubionych autorów i wcale nie czuję się infantylna. Jestem dumna z siebie, że tak dobrze orientuję się w literaturze dla dzieci i młodzieży- dzięki temu wiem, co podsunąć do czytania lub przeczytać moim dzieciom i moim uczniom, a poza tym czytając to, co oni łatwiej się mogę z nimi porozumieć. No i mam tyle uciechy czytając moim maluchom ulubione wiersze i powieści! Zwłaszcza jak widzę, że też są nimi zachwyceni!
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 13:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj Carly! Mogłabym się... | modelinkam
Magdo, zupełnie masz tak jak ja. Też uwielbiam Ewę Lach, "Imieniny babci Józefiny" czytałam tyle razy, że książka rozleciała się zupełnie. Teraz jestem na etapie przypominania sobie Niziurskiego i Musierowicz. Warto przypomnieć sobie taką literaturę dla oddechu od cięższych rzeczy, a i w konkursach biblionetkowych ta wiedza też się przydaje :)
Użytkownik: Marylek 13.02.2009 15:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Magdo, zupełnie masz tak ... | Valaya
Uwielbiam Niziurskiego i Bahdaja! Zupełnie niedawno czytałam np. "Podróż za jeden uśmiech" - jest tak samo śmieszna jak zawsze była! :)
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwielbiam Niziurskiego i ... | Marylek
Bahdaja co nieco czytałam, ale nie pamiętam, też chyba zacznę sobie przypominać. Moja Mama pracowała w szkolnej bibliotece jak byłam mała, więc książek dla dzieci i młodzieży czytałam dużo, ale nie kojarzę już ani autorów, ani treści (gdybym wiedziała, że w przyszłości będzie BiblioNetka, to bym sobie zapisywała ;-) Tylko nielicznych autorów jak Niziurski, Musierowicz, czy E. Lach właśnie pamiętam dość dobrze.
Użytkownik: Marylek 13.02.2009 20:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Bahdaja co nieco czytałam... | Valaya
No popatrz! Moja mama też pracowała w szkolnej bibliotece! A potem, po przejściu na emeryturę, jeszcze w miejskiej, na pół etatu. :)
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 21:05 napisał(a):
Odpowiedź na: No popatrz! Moja mama też... | Marylek
Moja była nauczycielką, ale miała jeszcze bibliotekę i SKO. Musiałam pomagać owijać książki w brzydki szary papier, bo innego nie było, chodzić włączać i wyłączać piecyk elektryczny, bo innego nie było :-), robić porządek w kartach czytelników, podliczać kto ile przeczytał książek w danym roku szkolnym. Uwielbiałam to miejsce, zwłaszcza po godzinach pracy, kiedy mogłam szperać po półkach do upadłego.
Użytkownik: Marylek 13.02.2009 21:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Moja była nauczycielką, a... | Valaya
Hi, hi! Moja też najpierw była nauczycielką, a dopiero potem przeszła do biblioteki, jak się etat zwolnił. Pamiętam, że jak miałam jakieś 11-12 lat, własnoręcznie obłożyłam szarym papierem prawie wszystkie swoje książki, ze dwie półki ich wtedy było, bo chciałam, żeby wyglądały jak w bibliotece, hi, hi, hi! I numery im powypisywałam na grzbietach. Chciałam też pracowicie obłożyć resztę, ale mi mama nie pozwoliła. Jak sobie to teraz przypomnę... uff!
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 22:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Hi, hi! Moja też najpierw... | Marylek
Ja aż tak to nie ;-) Papier mi się po prostu nie podobał. Ale najbardziej lubiłam, jak razem wieczorami pracowałyśmy w bibliotece. I też fajnie było, kiedy mama coś tam pisała, ja sobie siedziałam koło niej i czytałam, paliła się lampa na stole, a światła były zgaszone. Panował więc półmrok i siedziało się w ciepełku, w półmroku, wokół regały z książkami... Rozmarzyłam się nieco.
Użytkownik: Marylek 13.02.2009 22:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja aż tak to nie ;-) Papi... | Valaya
Piękne masz wspomnienia. :-)
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 22:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Piękne masz wspomnienia. ... | Marylek
Dziękuję :-) Chciałabym mieć kiedyś takie miejsce prywatnie, ale obawiam się, że pozostanie to w sferze marzeń.
Użytkownik: Czajka 14.02.2009 05:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Hi, hi! Moja też najpierw... | Marylek
Omatko kochana! Ja do dzisiaj pamiętam uczucie ulgi, zadowolenia i jakiejś radosnej wolności, kiedy weszłam do biblioteki a tam wszystkie książki w swoich prywatnych kolorowych sukienkach a nie burych mundurkach. Ale te numery, mmm. Nostalgiczne.
A moja mama też była nauczycielką i przynosiła mi z biblioteki najpiekniejsze bajki świata.
Ale najbardziej lubiłam poniedziałki, bo wtedy miała wywiadówki, przychodziła późnym wieczorem i cały dzień nie musiałam odrabiać lekcji tylko mogłam czytać upojnie.
:)
Użytkownik: Marylek 14.02.2009 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Omatko kochana! Ja do dzi... | Czajka
O! Ja do dziś odczuwam zachwyt jak patrzę na półki z książkami, obojętnie swoje czy cudze, i widzę jakie sa pięknie, indywidualnie kolorowe i różnorodne. Ale tak wtedy zrobiłam, nie da się ukryć. Mama nie pochwalała, pytała po co, ale to były moje książki. Interpretować tego nie będę. ;-p
Użytkownik: Czajka 14.02.2009 18:43 napisał(a):
Odpowiedź na: O! Ja do dziś odczuwam za... | Marylek
No wiesz, biblioteka, nawet w tych burych okładkach miała niewątpliwą zaletę - dużo książek, czyli mimo, że niekolorowy, ale jednak raj pełen obietnic.
Moja przyjaciółka zrobiła sobie ex-libris (chyba w trzeciej klasie podstawówki) - było to lekko koślawe K z kartofla i bardzo jej tego zazrościłam. :)
Użytkownik: Marylek 14.02.2009 18:48 napisał(a):
Odpowiedź na: No wiesz, biblioteka, naw... | Czajka
O, a ja miałam takie pieczątki ze zwierzątkami i pieczętowałam książki - a to pieskiem, a to kotkiem, a to misiem. Do dziś moja mama ma niektóre z tych książek, opieczętowane z przodu i z tyłu. :)
Użytkownik: Czajka 14.02.2009 18:55 napisał(a):
Odpowiedź na: O, a ja miałam takie piec... | Marylek
Ja też miałam! I z żagłowką. mam jeszcze tak ostemplowany swój list z kolonii. Ale w ksiązkach nic nie miałam napisane ani ostemplowane. Może pomazałam i lanie dostałam we wczesnym dzieciństwie, w każdym razie do dziś to dla mnie okropne świętokradztwo. :)
Użytkownik: modelinkam 13.02.2009 16:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Magdo, zupełnie masz tak ... | Valaya
O rany! moje "Imieniny..." też są w strzępach-( były klejone, a nie zszywane), ale mają honorowe miejsce na najładniejszym regale! Teraz szukam "Na latającym dywanie"- tego nie miałam swojego, a pamiętam, że tak mi się podobało!!! Wiesz, byłam ostatnio w naszej bibliotece miejskiej. Pytam o Ewę Lach, a pani mówi, że właśnie wyrzuciła ostatnią pozycję tej autorki- ponoć przez 20 lat nikt tego nie wypożyczał! Mało mi serce nie pękło, zwłaszcza, że wyrzuciła "Kryptonim Czarna Morwa", którego nie mam!
Użytkownik: Valaya 13.02.2009 18:53 napisał(a):
Odpowiedź na: O rany! moje "Imieni... | modelinkam
Pewnie wiele jest takich książek wyrzuconych, bo nikt ich przez 20 lat nie czyta :-( Ja przeczytałam wszystko Ewy Lach co było w bibliotece w mojej wiosce, ale "Imieniny..." to moja ulubiona książka tej autorki. Sawanowie to była taka gromadka, z którą chętnie chciałam się w dzieciństwie przyjaźnić. Narobiłaś mi apetytu na powtórkę :-) Muszę się zapisać do biblioteki dla dzieci.
Użytkownik: Akrim 13.02.2009 19:52 napisał(a):
Odpowiedź na: O rany! moje "Imieni... | modelinkam
"Kryptonim Czarna Morwa" to jedna z moich ulubionych książek dzieciństwa i miałam to szczęście, że mogłam uratować ją z pogromu. Leżała wśród innych przeznaczonych do wyrzucenia książek :(( Taka zaczytana, biedniutka że aż strach.
Serce mi się śmiało, gdy bibliotekarka pozwoliła mi ją wziąć :-)
Użytkownik: Czajka 14.02.2009 05:13 napisał(a):
Odpowiedź na: "Kryptonim Czarna Mo... | Akrim
To okropne, w mojej bibliotece wykładają takie książki za złotówkę. Tak zdobyłam "Zuzię", jakiegoś Frisha i Malpassa. :)
Użytkownik: modelinkam 14.02.2009 12:56 napisał(a):
Odpowiedź na: "Kryptonim Czarna Mo... | Akrim
A ja niestety nie zdążyłam uratować "Kryptonimu Czarna Morwa" Wiem, że ta pani bibliotekarka ma takie wytyczne do pracy, ale jakoś od tej pory nie mam do niej serca...U nas też jest akcja "książki za darmo lub za złotówkę" W ten sposób zdobyłam: "Annę Kareninę", "Blaszany bębenek", poezje Broniewskiego, "Stawiam na Tolka Banana", "Zapałka na zakręcie", "Czerwone i czarne", "Wspólny pokój" i kilka innych. Niesamowity skarbiec, zwłaszcza, ze ja lubię czytać stare, podniszczone, pożółkłe, pachnące biblioteką książki- takie jakieś zboczenie mam.
Użytkownik: carly 13.02.2009 14:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj Carly! Mogłabym się... | modelinkam
Witaj!
Dzięki za wsparcie:)
Co prawda bobasów (jeszcze:)) nie posiadam, ale z pewnością ( kiedy juz będę je posiadać) ucieszy ich mama, która będzie wiedziec co w młodzieżowym literackim świecie piszczy:)
Użytkownik: modelinkam 13.02.2009 16:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj! Dzięki za wsparci... | carly
No pewnie! I to jeszcze jak!
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 13.02.2009 17:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Ja się nad tym też zastanawiałam. Chyba kiedyś przy jednym z autorów założyłam taki temat. O tu:
[artykuł niedostępny]

W każdym razie doszłam do wniosku, że czytam to co mi się podoba, to co mnie zainteresowało, a nie to co wypada. A że jakieś książki są dla młodzieży? A co tam. Ja lubię. I mam zamiar jeszcze kilka przeczytać. :)
Użytkownik: WBrzoskwinia 13.02.2009 22:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Miła Carly, ja pewnie mam podobnie jak Ty, esprit d'escalier, czyli refleks szachisty: najlepsze argumenty przychodzą mi do głowy, kiedy rozmówca już dawno poszedł do domu. Post factum zaś do głowy przychodzi parę rzeczy.
Najwyraźniej we wspomnianych przez Ciebie sytuacjach miałaś do czynienia z facetami, zapewne z tzw. typowymi facetami. Wszyscy wiedzą (m.in. z literatury), że w pewnych momentach faceci myślą bądź postępują jak kompletni idioci. Taki mają tryb myślenia facetowski. Ujmując rzecz w uproszczeniu i statystycznie: z nich są dobrzy konstruktorzy, opierają się na schematach, na konstrukcjach, co z jednej strony decyduje, że statystyczna większość filozofów, naukowców, inżynierów, literatów itp. to właśnie mężczyźni, a z drugiej, że bywa, iż gdy coś nie mieści się w schemacie czy nie gra z konstrukcją, to tego nie widzą, choćby leżało na samym wierzchu (aby być sprawiedliwym: są chwile, kiedy i kobiety bywają kompletnymi idiotkami, bo na tej samej zasadzie, tylko na odwrót, nie zauważają czegoś, co wynika czy należy do schematu czy reguły, czy konstrukcji rzeczy - bo /dalej upraszczając/ w niejednym miejscu mężczyźni są różni od kobiet /i całe szczęście/; niby truizm, ale na tle równouprawnienia zaciera się powoli i świadomość różnic, i same różnice; ale to na boku). Dodać do tego trzeba, że w obu przypadkach sporo zależy od wiedzy i doświadczenia, ale dość ogólników.

Gdyby nie pomnę czyj, wyżej przywołany, znajomy filozof był zawodowcem, to musiałby przejść przez Sokratesa, a ten był prawdziwą świnią: kiedy przyszło do sporu, on zamiast przedstawiać pogląd i dowody - zadawał pytania. Trzeba było na nie odpowiadać, i tak w miarę kolejnych pytań i odpowiedzi interlokutor dochodził do sprecyzowania podstawowej sprawy: odróżnienia tego, co wie od tego, czego nie wie. Jak wiesz, metoda kształcenia za pomocą pytań jest jedną z typowych w każdej szkole (dopiero przed maturą i na studiach dominuje wykład), a i każda metodologia naukowego (i nie tylko) badania czegokolwiek opiera się na tym samym: na zadawaniu pytań, poczynając od podstawowych. Jest to dokładnie to samo, co i postępowanie dziecka: przecież wszyscy mieliśmy i znamy ten okres w życiu, kiedy dziecko zadaje niekończące się pytania: a cio to? a po cio? a djaciemu? itd. w nieskończoność. Jednak jakoś nikt nie stawia posiwiałym naukowcom zarzutu, że są infantylni. Nie trzeba zaś być filozofem, żeby w razie sporu upewnić się, że rozmawiamy o tym samym - czyli: jeśli kto uważa, że dorosłym nie wypada czytać literatury dziecięcej bądź młodzieżowej, to co to mianowicie jest według niego literatura dziecięca? Żeby odpowiedzieć, trzeba wyjść od: co to jest dziecko? co to jest literatura? W ten sposób, jak Sokrates albo maluch, można zamęczyć każdego rozmówcę, niemniej w ten sposób Twoi rozmówcy bardzo szybko doszliby do tego, co widać z ich wypowiedzi: że słabe mają pojęcie o literaturze, ale o tym potem, najpierw dziecko. Tu bardzo pomocny jest "Park jurajski", tam bowiem pada odpowiedź: dziecko to zmniejszona wersja dorosłego. Tym samym logiczne, że dorosły to dziecko, tylko trochę dalej; a konsekwentne, że najpierw jest się człowiekiem, a dopiero potem dzieckiem lub dorosłym, kobietą lub mężczyzną, Polakiem lub Żydem, lub Niemcem, lub Chińczykiem itd., katolikiem lub buddystą, geologiem albo manikurzystką itd. Skądinąd zaś wiadomo, że człowiekiem się nie jest - człowiekiem się bywa; a to znaczy, że i dzieckiem się bywa, i dorosłym się bywa (różnica w tym tylko, że im bardziej się bywa dorosłym, tym rzadziej i mniej się bywa dzieckiem). Najlepiej to widać w wieku tzw. młodzieżowym, kiedy sporymi kawałkami jeszcze się jest dzieckiem, a sporymi kawałkami już dorosłym, po czym coraz mniej w nas dziecięcości, coraz więcej dorosłości - ale jeśli, nie daj Bóg, dorośniemy kiedyś aż tak, że dziecięcość w nas całkiem zniknie, to właściwie przestaniemy żyć albo i przestaniemy być ludźmi (znasz takich dorosłych do końca, bywają, więc wiesz, że nie sposób się z nimi porozumieć; całkiem na innej zasadzie, ale jednak poniekąd podobnie, jak z kilkutygodniowym niemowlęciem, czyli całkiem dzieckiem). W których miejscach pozostaje się dzieckiem, to już inna sprawa - to dlatego jedni wyrastają z takich książek, inni z innych, jedni wracają do "Dzieci z Bullerbyn", a inni do "Panów Samochodzików", a inne do "Ań z Zielonego Wzgórza" itp. (toteż wydaje mi się, że nie pomnę kto wyżej przesolił, mając komuś za złe, że nie zna czy nie wraca akurat do "Dzieci z Bullerbyn"; ów ktoś swoje kawałki dziecięcości, jw. się rzekło: cenne, po prostu może mieć w innych miejscach). Skoro zatem zgoda, że człowiek dzieckiem bywa do śmierci, choćby i w wieku 120 lat, to oczywiste, co więcej: konieczne, jest wracanie do takiej literatury (i nie trzeba być filozofem po szkole Kanta, żeby tę konieczność po kantowsku zrozumieć: nie jako jakiś przymus, lecz jako element realizowania swej wolności. Na boku: to jest jedna z funkcji literatury w ogóle, niestety w wieku szkolnym jesteśmy za bardzo dziećmi, żeby docenić to, że nas przymuszają do lektur; nie mamy najzieleńszego pojęcia, że w ten sposób dają nam szansę na wyzwolenie. A druga rzecz z ogólników na boku: powyższe wcale nie znaczy, że z dziecięcości pozostają w nas tylko te kawałki, które są dobre, cenne, pozytywne, jak też nie znaczy, że doroślejąc nabywamy tylko tego, co w dorosłości dobre, cenne itd. Trzeci uboczny ogólnik: nie zrozum z tego, co wyżej, że skoro mówię o "kawałkach", to znaczy, że uważam, iż elementy dorosłości i dziecięcości są w nas porozrzucane, izolowane, sprzeczne: na ogół granice między nimi są płynne, a wiążą się one we w miarę spójną całość; z grubsza, bo stopień spójności to już indywidualna sprawa).

Następna istotna rzecz: przypuszczam, że cały powyższy wywód, typowo facetowska konstrukcja, jest dla Ciebie w pełni wiarygodny, prościej mówiąc: zgadzasz się, że to sama prawda i tylko prawda, dokładnie (albo prawie dokładnie) korespondująca z Twoim poglądem na sprawę; to potwierdzenie. Przypuszczam zarazem, że nigdy w ten sposób nie myślałaś o literaturze czy swym czytaniu, a już prawie na pewno nie było Ci potrzebne, żeby to tak werbalizować - więc skąd ta zgodność? To proste: sąd w sprawie wracania tzw. dorosłych do tzw. literatury dziecięcej mamy ten sam, czyli: oboje wiemy to samo, i wiemy jako pewnik, tylko że ja to mam rozumowe, a Ty to czujesz. I to wystarczy, nie trzeba być facetem, a tym bardziej mną (wyrozumowanym i zwerbalizowanym do upadu), ani Tobą, deklarującą uczuciowo "kocham książki", aby to była dobra wiedza - moja nie jest w niczym ani gorsza, ani lepsza od Twojej. Problem tylko w tym, że przełożyć czucie na słowa, żeby komuś swą rację wytłumaczyć, przedstawić, jest daleko trudniej. A drugi w tym, że jeśli po swojemu wyłożysz to typowemu facetowi, to dla niego to może być w jakiejś, może i dużej części po chińsku (nie wiem, jak to działa, ale zauważyłem, że statystycznie kobiety dużo łatwiej, bardziej, częściej rozumieją mężczyzn, niż mężczyźni rozumieją kobiety; jesteście dla nas dużo bardziej tajemnicą, niż my dla Was, co ma swoje dobre i niekoniecznie dobre strony, tak jak wszystko). Pamiętasz zresztą ze szkoły: przeciętnie dziewczęta względem chłopców w tym samym wieku są bystrzejsze, bardziej pojętne, bardziej dojrzałe, mają lepsze wyniki w nauce, więcej rzeczy łatwiej chwytają w lot (to nie jest kwestia "lepszości" czy wyższości, tylko u nas więcej czasu zabiera przejście przez rozum; zauważyłaś, że na matmie statystycznie to właśnie chłopcy są "lepsi" od dziewcząt).

Do czego zmierzam: otóż wiadomo, że za pomocą takiej jak wyżej logicznie wywiedzionej konstrukcji, tym bardziej gdy jest nieżle napisana, można wmówić największą bzdurę (mniejszą łatwiej) i przekonać do totalnego kłamstwa (do mniejszego łatwiej); a mówiąc to samo odnośnie literatury (takiej jak powieść, wiersz albo list, w tym i ten list), a abstrahując od prawdy i fałszu: można skonstruować każdą rzeczywistość za pomocą słów. To wynika z natury funkcjonowania słów, ale ja nie o tym. Ja o tym, że w związku z tym, nawet nie znając się na mechanice słów, facet bardziej niż dziewczyna potrzebuje dowodu, sam wywód częściej wystarczy dziewczynie (bo jw. łatwiej chwyta w lot), rzadziej facetowi. Dowody są tu proste, jest ich wagon, a pierwsze z brzegu na szybko przychodzą mi do głowy ze trzy; istotne, że one się mieszczą już nie w sprawie "dziecko", tylko w sprawie "literatura".

Jeden: gdyby rzeczywiście między literaturą dziecięcą a dorosłą naprawdę istniała przepaść, z której wynika owo "nie wypada czytać" itp., a tym samym gdyby tego rodzaju przepaść naprawdę istniała między dzieckiem a dorosłym - nie istniałaby, bo istnieć by nie mogła (nie miałaby jak funkcjonować) literatura uniwersalna, dla jednych i drugich. Nie istniałby ani "Mały książę", ani "Alicja w krainie...", ani "Kubuś Puchatek", ani "Król Maciuś Pierwszy" (troszkę się dziwię, że nikt z Was o nim nie wspomniał, i że go też nie było w niedawnym konkursie "królewskim", ale to na boku). Te książki byłyby tylko dla jednych, a nie nadawałyby się dla drugich, albo na odwrót. A skoro są dla jednych i drugich, to czytanie ich przez dorosłych najzwyczajniej żadnym wstydem ani kompromitacją nie jest, bo jw. być nie może.

Druga, choć w związku z pierwszą: to są książki, w których obie te strony medalu są wyważone w przybliżeniu pół na pół, toteż jasne, że są inne, w których wyważenie jest inne: albo bardziej dla dzieci (dla uproszczenia już nie wyróżniam młodzieży), albo bardziej dla dorosłych. Tak więc w owych "dla dzieci" jest mniej lub więcej tego, co wartościowe i dla dorosłych, zatem czytanie ich przez dorosłych to oczywistość (choć z tego punktu widzenia już nie konieczność), więc nie wstyd.

Trzecia: ileż to razy iluż dorosłych artystów słowa w swych dziełach pisze o tęsknocie za czasami dzieciństwa, czasem wręcz jako do "raju utraconego"? To niby są to dzieła dla dzieci, albo kompromitują artystę jako zdzieciniałego? Kto tak uważa, niech sobie poczyta np. Gajcego, albo i nie: niech udowodni, że nigdy nie tęskni, albo przynajmniej nie wspomina swoich szczęśliwych chwil z dzieciństwa. Wspominanie tego to coś wstydliwego? Czyli: robią coś, czego się wstydzą? Jeśli tak, sami sobie winni, a jeśli nie, to niechże zobaczą coś, co leży na wierzchu: literatura bywa, wśród n (a nawet n+1) swych funkcji także metodą na wspominanie.

Czwarta: w istocie w schemacie nastąpiło połączenie traktowania baśni z bajką w sensie: dla dzieci. No i cóż to za argument, żeby baśni nie czytać? Przecież ten schemat jest wadliwy. Baśń jest jednym z najstarszych gatunków literatury, jeszcze mówionej, o tyle samorodnej, że żadnych szkół ani pisma, ani zawodowych literatów wtedy nie było, a później już byli, ale akurat nie w środowisku, w którym powstawała. A nie powstawała dla dzieci, tylko dla takich samych ludzi, jak twórca, a więc dorosły, bo taka tej twórczości i ówczesnego człowieka natura, a kto nie wierzy, niech sobie przeczyta - nie, niech nic nie czyta. Niech sobie przypomni tę lekcję na polskim, w średniej szkole, na której zestawiało się "O zaśpionyk rycerzak w Tatrak" w wersji "wyjściowej" Sabały i "docelowej" Przerwy-Tetmajera. Na lekcji chodziło oczywiście o inne sprawy, inspirację artystyczną, przetworzenie ludowego materiału itd. Teraz: niechże sobie przypomni, i wtedy udowodni, że i jedno, i drugie jest dla dzieci, że przesunięcie znaczeniowe i zmetaforyzowanie w tekście tetmajerowym względem sabałowego zostało zrobione pod dzieci, albo że Tetmajer powinien się wstydzić, że nie dość, że dorosły słuchał sabałowego bajania, to jeszcze wziął baśń na warsztat i zrobił ją bardziej dla dorosłych, niż jest sabałowa.

Piąte: niech sobie weźmie "Znaczy kapitana" Borcharda. Niech sobie przeczyta, jak to ekipa przecież dorosłych i dorośle odpowiedzialnych zawodowców, oficerów "Daru Pomorza", zrealizowała potężny rejs na Karaiby wedle programu: śladami kapitana Blooda. Niechże mi wtedy powie, że oni byli kompromitująco infantylni, mając na oczach, że ta książka i takie książki ich właśnie kształtowały w dzieciństwie jako przyszłych ludzi morza. Gdzież zatem miejsce na wstyd w tym, że wracamy do tego, co nas współkształtowało?

Szóste - nie, może już będzie dość, bo się podkręciłem i w azardowem jestem stanie, jeszcze komu co niemiłego powiem albo bluznę, bo na mnie jak czerwona płachta na byka działa lekceważenie literatury, a niczym innym, jak wyrazem lekceważenia jest podejście typu "nie wypada czytać dziecięcej literatury" (wtedy logicznie i żadnej nie wypada, bo jedna i druga to jest literatura), a i nie trzeba czytać "Historii filozofii po góralsku", żeby wiedzieć, że podejście "czytam tylko filozofię, bo inne książki są takie czy owakie" jest wyrazem lekceważenia literatury i automatycznie lekceważenia filozofii, i niechże dotrze, co leży na wierzchu, że literaturę należy oceniać (w tym i w kategorii "wypada lub nie wypada albo wstyd to czytać" itp.) nie wg kryterium drugorzędnego rozróżnienia na dziecięcą i dorosłą, więc wychodząc od podziału ludzi na dzieci i dorosłych, ani jakiegokolwiek innego kryterium i żadnych innych drugorzędnych podziałów, tylko najpierw według jedynego pierwszorzędnego, wg tego, co ludzi łączy, więc co wspólne każdemu jako człowiekowi, i co łączy każdą książkę jako literaturę, a więc według kryterium: czy, gdzie i jaką książka ma wartość - a czy dla jednego wierszyk dla dzieci ma wartość czysto rozumową, więc czyta, żeby poznać, jak literatura w ogóle jest zrobiona, a dla drugiego (albo tego samego przy innym albo i tym samym wierszyku w innej chwili) ma wyłącznie wartość sentymentalną, to to są już sprawy drugorzędne, grunt, że ma taką albo/i taką wartość, albo nadto n+1 innych, toteż lekceważące to wstydy czy zarzuty są tyle warte, że można je sobie w buty wsadzić, i kropka (cały akapit w jednym zdaniu; to ci dopiero styl...).
Użytkownik: jolietjakeblues 14.02.2009 10:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Do napisania tej czytatki... | carly
Jak cudnie jest wrcać do książek Nizurskiego czy Szklarskiego po dwudziestu latach. Albo do "Winnetou" po latach trzydziestu. Albo szukać po antykwariatach "Spadkobiercy z Kalkuty", "Złoto z Porto Bello", "Kapitana Blooda"!
I nie oglądać się za siebie...
Użytkownik: Valaya 14.02.2009 16:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak cudnie jest wrcać do ... | jolietjakeblues
A ja "Winnetou" przeczytałam do połowy te dwadzieścia lat temu, bo zmęczyłam się dialogami, które wydawały mi się zbyt długie. Może czas przeczytać ponownie i sprawdzić, jak odbiorę Maya dziś. "Złoto z Porto Bello" stoi na półce u mnie, ale jakoś dziwnym trafem nie doczekało się przeczytania. Pewnie zdmuchnę kurz z tych czterech zeszytów i przeczytam jak mnie najdzie na przygodę.
Użytkownik: janmamut 14.02.2009 16:47 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja "Winnetou"... | Valaya
Obawiam się, że Natii praśnie mnie za to tomahawkiem (i tak zginął ostatni mamut na Litwie), ale polecałbym Ci Wernica zamiast Maya. Powiedzmy przed, ale później ten drugi może się wydać po prostu nudny.
Użytkownik: Valaya 14.02.2009 17:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Obawiam się, że Natii pra... | janmamut
Przeczytałam opis w Biblionetce kilku książek Wernica. Przeczytam pewnie kiedyś, zwłaszcza, że ciekawam jak się cykl ma do prawdy historycznej. Bo z tego co pamiętam, "Winnetou" ma się nijak. A że żywo się tematem Indian kiedyś interesowałam (ale nie powieściami), może cykl przypadnie mi do gustu. Dzięki za rekomendację. :-)
Użytkownik: niebieski ptak 14.02.2009 19:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam opis w Bibli... | Valaya
http://kiedybylammala.art.pl/index.html
Użytkownik: niebieski ptak 14.02.2009 19:21 napisał(a):
Odpowiedź na: http://kiedybylammala.art... | niebieski ptak
http://www.jmbarrie.co.uk/
Użytkownik: jolietjakeblues 15.02.2009 10:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam opis w Bibli... | Valaya
Och! Pamiętam Wiesława (chyba?) Wernica wszystko w szczęśliwej-nieszczęśliwej młodości. Jednak nie ma się to nijak do "Winnetou". Oczywiście nie chodzi o żadną prawdę historyczną, ale o przygody. Wernic pisał raczej westernowo, Karol May raczej z fascynacji do Indian i tęsknoty za odchodzącym Dzikim Zachodem. Rozumiem miłość do książek Wernica, ale sam przekładam nad niego Maya. Tutaj wyjątkowo cenię "Old Surehanda" i "Skarb w Srebrnym Jeziorze". Z wielu powodów. Bardzo wartka akcja. Tajemnica. Piękne morały. Prosto skonstruowane postacie, z podziałem na dobro i zło. Łatwość utożsamiania się z nimi.
Z Wernicem i Mayem to jest tak jak z pewną serią korsarską (nie pamiętam teraz tytułów ani autora, chyba to był Polak, ale przed oczami mam okładki) i rzeczami w rodzaju "Spadkobierca z Kalkuty" czy "Kapitan Blood". Chodzi o porównania.
Użytkownik: nutinka 15.02.2009 10:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Och! Pamiętam Wiesława (c... | jolietjakeblues
Z tą serią korsarską chodzi Ci może o "Opowieść o korsarzu Janie Martenie" Meissnera (Czarna bandera, Czerwone krzyże, Zielona brama)? Bardzo to lubiłam i nawet ostatnio dokompletowałam brakujący tom z nadzieją, że dziecię polubi. :)
A w młodości też zaczytywałam się Mayem i Wernicem. :) I sentyment do tematyki indiańskiej pozostał na długo.
Użytkownik: jolietjakeblues 15.02.2009 10:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Z tą serią korsarską chod... | nutinka
Dokładnie! To to! Dziękuję. Jednak nie tęsknię. Wolę to, o czym pisałem. Ale pamiętam okładki w kolorze jasnym, żeby nie powiedzieć białym, z okrętem.
Użytkownik: jolietjakeblues 15.02.2009 10:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam opis w Bibli... | Valaya
Też kiedyś interesowałem się tematyką indiańską. Wyszło to oczywiście od Maya, potem przez "Złoto Gór Czarnych" doszedłem do wszelkich pozycji wydawanych w zgrzebnych latach peerelowskich, które kupowałem w antykwariatach. Najpierw kupowałem i czytałem wszystko, nie rozróżniając w kupowaniu tematyki Północnoamerykańskiej od Południowej. W końcu, gdy książek o tej tematyce zaczęło pojawiać się więcej, zdecydowałem się na Indian Północnoamerykańskich. Zwyciężył Karol May! Zahaczało to o etnografię, etnologię. Miałem autorów takich jak Kroeberowie, Posern-Zielińscy, jakieś legendy indiańskie... To były dobre rzeczy. Czasem myślę, żeby nie wrócić do Kroeberów. "Ishi - człowiek dwóch światów" to przecież książka wspaniała! Z drugiej strony przyszedł też etap na Carlosa Castanedę. Ale to też przy okazji wrażenia, jakie wywierała na mnie zawsze subkultura hippisowska. Potem to wszystko oddałem.
Użytkownik: Natii 15.02.2009 12:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Obawiam się, że Natii pra... | janmamut
<leci tomahawk>
Użytkownik: jolietjakeblues 15.02.2009 10:15 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja "Winnetou"... | Valaya
Warto, warto... Ja mam mnóstwo książek, do których wracam, bądź chciałbym wrócić po kilkudziesięciu latach. Gdy wyrastałem z dzieciństwa i młodzieńczości, wydawały mi się kiepskie i nie warte trzymania w domu. Przestałem się z nimi utożsamiać. To absolutny błąd. Na szczęście zatrzymałem właśnie "Winnetou" czy całego Szklarskiego. Ale tęsknię za prezentem w postaci korsarskich powieści właśnie typu "Złoto z Porto Bello". Takie rzeczy były w babcinym domu, które kupowała swoim synom. Piękne wydania z lat 50. i 60. Cóż, dla mnie to dzieciństwo... Jest też mnóstwo książek, które odkryłem sam w dzieciństwie, czy przez mamę. Pamiętam, że zaczytywałem się "Malutką czarownicą". Jakiś czas temu zobaczyłem to w księgarni i kupiłem swojej córce. Przeczytaliśmy razem. Niestety książka nie przywołała dreszczyka emocji.
Są też pozycje, i tutaj Ciebie rozumiem, których nie chcę teraz czytac, które lubiłem w dzieciństwie, a teraz nie ciągnie mnie do nich, chociaż to kanon. Zaczytywałem się "Trzema muszkieterami" i dwoma kolejnymi tomami. Teraz jakoś nie bardzo...
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: